Do domu – po niedługiej tułaczce nie wiadomo gdzie – nagle znikąd powrócił pan Elliott… znikąd. Był, później go krótko nie było, a teraz znowu się pojawił. Robił już tak kilka razy w swoim życiu i nikt nie wiedział dlaczego?
Złachany trudami podróży, z trudem posuwając nogami wszedł do hotelu i spytał o wolny pokój. Po czym z dużym kluczem na wstążce udał się na górę, odrzucając po drodze propozycję jednej z dziewcząt, która na schodach zaproponowała mu swoje towarzystwo. Nie odwracając się na antresoli, by obrzucić zgromadzone na dole towarzystwo, cicho zamknął za sobą drzwi.
Z napięciem na twarzy obserwował go pewien pokerzysta, grający z kompanami w karty przy stoliku. Znał dobrze tego faceta. I doskonale wiedział, dlaczego musiał odejść. Szczytem rozbestwienia, braku ambicji i honoru był fakt, że jednak znów wrócił. Nie tak nakazywał honor i tradycja miasteczka. Oprócz niego Stamtąd nikt jeszcze nigdy nie wrócił.
Gracz zaczął nerwowo skubać siwą brodę, a jego myśli odleciały daleko. Z tego powodu nie mógł skupić się na grze, w wyniku czego w kilku rozdaniach przegrał całe dwadzieścia centów.
Dobra Cobra przedstawia opowieść z topornego i dzikiego pogranicza, gdzie rządzą: krzepa, wola przeżycia, pomysłowość i tradycja. Gdzie malutcy się nie liczą, a wszyscy żyją po coś, choć tak dokładnie to nie wiadomo po co, pt.
Country and western, czyli ze wsi gdzieś na zachodzie
Sklepu spożywczego się nigdy nie zamyka.
Czechosłowacki serial Kobieta za ladą.
Panienka Melissa – urocze młode dziewczę o długich nogach – brała dziś ślub. Przygotowania do uroczystości weszły właśnie w fazę końcową. Jednak nawet przyzwyczajone oko raziły w tym wypadku skojarzenia pogańskich obrządków zmieszane z purytańską wręcz skromnością. Prowadzono tu cichą, podstępną grę, polegającą na stworzeniu obłudnej otoczki, która podkreślała znaczenie dramatycznej ofiary, którą niebawem miała ponieść dziewczyna. Nieświadome dziecko przygotowywano do odegrania roli konsekrowanej, ślepo wierząc, że to zaślubiny. Subtelność osób dorosłych była zabarwiona wyraźnie lekkim sadyzmem.
Miło było obserwować niewinną pannę młodą, która tak do końca nie wiedziała, co ma ją za chwilę spotkać. W naiwnej bezradności Melissy tkwił wszak jej nieprzeparty urok.
Pan Mark – szanowany obywatel miasteczka – poprawił odświętną marynarkę, włożył do klapy świeżo zerwany kwiat, bo też został zaproszony na ślub i mające po nim nastąpić wesele. Poprawiając krawat rozmyślał, że może fajnie by było być biseksualistą. No, bo i to, i to – nie ma żadnych ograniczeń, A tym bardziej stresu. Tylko… no właśnie: przecież z całą pewnością nie chciałby pieścić żadnych obleśnie grubych i spoconych osobników. Bo chyba nie na tym polega ta cała wolność, żeby podczas zbliżenia zatykać nos i obłapiać mokre ciało, porośnięte na dodatek… gęstym męskim puchem owłosienia. W wolniejszej chwili będzie musiał dokładniej sprawdzić zasady bycia bi. A może… najzwyczajniej nie nadawał się na wielopłciowca?
Jedyną przeszkodą dla innego bi – osobnika, czy osobniczki – mogło być tylko kalectwo pana Marka. Od dawna miał zniekształconą od wypadku twarz i jak przychodzili goście, lub gdy musiał gdzieś wyjść, zawsze zakładał na głowę gazetę lub nieekologiczną, plastikową reklamówkę. Z tak ohydnym oszpeceniem raczej nie miał szans na zaznanie szczęścia w miłości – homo, hetero czy bi –- co potwierdzała jego wieloletnia samotność.
Gdy odwrócił głowę od lustra, znienacka ktoś złapał go za szyję i brutalnie pociągnął do góry. W przedśmiertnym wstrząsie pan Mark rozpoznał dobrze mu znanego z widzenia oprawcę, lecz tę informacje zabrał ze sobą w zaświaty.
*
Józef Cycuś – człowiek z czarnym wąsem, upodabniającym go do legendarnego Cygana Tvali, mieszkającego nad płynącym niedaleko Oradei potokiem Szybki Keresz – nabierał coraz większej pewności, że żona go podtruwa. Ale mogły to też być niepożądane skutki zażywania tabletek, przepisanych ostatnio przez lekarza. Przecież na ulotce wyraźnie przestrzegano przed ewentualnymi zwrotami głowy, zaburzeniami rytmu serca, bólem żołądka, nudnościami, biegunką, trudnością w oddychaniu, świądem, opryszczką, dzwonieniem w uszach, niestrawnością i jeszcze paroma innymi objawami złej tolerancji leku.
Ale należało też założyć, że małżonka go jednak podtruwa!
Od kilku dni w łazience panował taki dość specyficzny odór, który był wyczuwalny za każdym razem, kiedy tylko tam wchodził. Zastosowała z pewnością był jakiś skuteczny nawóz o przyjemnie słodkawym zapachu śmierci. Może żona miała go już dość, o czym przecież nie raz dawała do zrozumienia w najdrastyczniejszych chwilach małżeńskich kłótni. Nie tolerowała bowiem jego przeklinania, a on mimochodem zawsze potrafił rzucić wiąchą, gdy tylko coś mu się nie udawało lub nie szło po jego myśli. A w farmerstwie co i rusz los rzucał człowiekowi kłody pod nogi i stwarzał nowe problemy. I stąd brały się niesnaski, które później przeradzały się w krzyki, rzucanie garnkami, tłuczenie stołowej zastawy i wysypywanie mąki na wykładzinę dywanową.
Cycuś wychylił szyję i wyjrzał przez okno.
*
Pan Elliott Znikąd wyszedł z hotelu na wieczorny spacer i mimochodem obserwował ślub, odbywający się z tyłu domu rodziców panienki Melissy. Panna młoda najwyraźniej miała mętnie wyobrażenie o tym, co ją miało za chwilę spotkać. Jednak za żadne skarby świata nie chciała, by ją pouczano – młode osoby, mimo braku tak ważnego życiowego doświadczenia, zawsze pragną brać życie w swoje ręce.
Dziewczyna wiedziała coś nie coś o rytuale nocy poślubnej z opowieści, słów rzucanych niebacznie przez starsze kobiety, a także z przerażających wersetów Biblii, czytanych w kościele. Matka nigdy nie rozmawiała z nią na ten temat, dając jej tylko od czasu do czasu do myślenia pewnymi aluzjami.
– Nie żałuj sobie szampana wieczorem – szepnęła jej do ucha jedna ze starych ciotek.
Po co to powiedziała? By przestraszyć Melissę i zepsuć jej szczęśliwą chwilę wejścia w dorosłość? Z bezsilności, że wreszcie wyrwie się spod rodzicielskiej władzy i będzie mogła robić, co tylko zechce? A może… ze zwykłej babskiej zazdrości?
Panienka Melissa była w gruncie rzeczy wrażliwą istotą z pobudliwą wyobraźnią i czułymi nerwami. Nie dawała tego po sobie poznać, ale wewnątrz szarpał nią lęk i bolesna niepewność przed najbliższą przyszłością.
Na poły oszalała ze strachu przed tym, co nieuniknienie miało nadejść, stąpała powoli schodami, prowadzącymi do pokoju, w którym miała po raz pierwszy bliżej poznać swego męża.
*
Józef Cycuś juz trzecią godzinę ślęczał na klawiaturą komputera, próbując napisać do Głosu Tylżyckiego recenzję pewnej bardzo dawno wydanej książki, napisanej przez pewnego wielkiego prozaika XX wieku. Na początku artykułu Cycuś postanowił użyć fragmentu powieści:
„ – Boże święty! – wykrzyknęła Rosa Cabarcas, usłyszawszy mój głos – myślałam, że utonąłeś. (…) I tak, mam upatrzoną inną dziewczynę, trochę starszą, śliczną i też dziewicę. Jej tata chce ją wymienić na dom, ale coś niecoś możemy jeszcze utargować.”
– Dobre otwarcie – pomyślał Cycuś ucieszony.
W przerwach pomiędzy zajęciami zawodowymi mężczyzna próbował przybliżać czytelnikom tej zasłużonej na lokalnym rynku gazety wybrany dorobek ikonicznych postaci kultury i sztuki. Taką bowiem życiową misję sobie wymyślił – nieść kaganek oświaty pod strzechy.
– Ale co dalej? – zastanawiał się – Może jakoś tak…
„ Który z facetów choć raz w życiu nie marzył, aby mieć romans z młodszą? Czy li tylko z powodu chęci przeżycia raz jeszcze młodości – do której przecież nie ma już powrotu? Młodsze panie wierzą w niestworzone rzeczy, opowiadane przez mężczyznę, i przeżywają bardziej, angażując się w romans całą sobą. Są bardziej oddane, ufne, przypruszone pyłkiem niewiedzy i szczyptą naiwności, co z dodatkiem nieśmiałości wywołuje wielce energetyczną reakcję pomiędzy osobami płci przeciwnych.”
I może dalej w tę stronę?
„ Oczywiście jest to opis stanu sprzed wynalezienia platform społecznościowych, które zawróciły kobietom w głowach tak skutecznie, że panie zaczęły przemawiać swoim językiem i teraz same decydują o sobie. Co – jak wiadomo – jest powodem wielu nieporozumień, niestałości i dramatów, które prostą drogą prowadzą do wielkiego cierpienia rodu męskiego. I prostą drogą mogą prowadzić do wyginięciem gatunku ludzkiego.”
– Nie, chyba jednak nie – pomyślał. Przecież w recenzji chodzi o oddanie hołdu twórcy, a nie prowadzenie li tylko czczych dywagacji na temat przyszłości planety. To jednak nie fantastyka naukowa. Zawstydzony szybko wykreślił to zdanie.
„ A i każda niewiasta także pragnie zbliżenia, o których narrator opowiadania mówi w pewnym miejscu: – Moje możliwości seksualne zależały w dużej mierze nie tyle ode mnie, ile od kobiet, a one, jeśli chcą, świetnie wiedzą co, jak i dlaczego. Może tam szukać odpowiedzi na istotne, zawarte w opowieści pytania: Dlaczego mężczyźni zdradzają i idą do młodszej?”
Tak było lepiej. Cycuś czknął głucho i pomyślał, że żona chyba istotnie to podtruwała. Dziś ubrała mu nową pościel – od pewnego czasu spali bowiem osobno – a ta pachniała takim dziwnie zdradliwym, słodkawym zapaszkiem, podobnym do zapachu migdałów.
*
Zszokowana i obolała panienka Melissa cicho wykradła się z pokoju, zostawiając w nim chrapiącego, uśmiechniętego przez sen zadowolonego z siebie męża. Podarta ślubna sukienka sprawiła, że myśl o powrocie do zimnej sypialni – niby do klatki, by znów być poddaną cielesnej torturze – przyprawiła ją o dreszcze. W tej nocnej chwili wydało jej się, że wcale nie kocha swego wybranka – a właściwie swojego o nim wyobrażenia – bo tej nocy pożycie cielesne wydało jej się czymś wstrętnym i strasznym. A na dodatek ten dojmujący ból, gdy panicz Pendergast położył się na niej, by po chwili – niczym wilk – zadać śmiertelny cios nieruchomej ze strachu… kurze.
Na tyłach domu Melissa natknęła się na przykryty brezentem metalowy stół z żelaznymi obejmami na nogi. Gdy zrzuciła plandekę, jej przerażonym oczom ukazał się zestaw ostrych noży rzeźnickich, wiaderko na wnętrzności i maszyna do opalania skóry.
Dopiero teraz zrozumiała, jaką rolę miała odegrać w tym przedstawieniu. To dlatego w ich miasteczku tyle młodych dziewcząt znikało zaraz po ślubnych ceremoniach.
Pod osłoną nocy Melissa przemknęła w stronę jej tylko znanej zarośniętej pokrzywami dziury w płocie. Po chwili wpadła do niedaleko przepływającej rzeki i próbowała lodowatą wodą, płynącą z wyżyn, zmyć z siebie lepiące pozostałości poślubnej nocy. Rozdygotana z powodu rozdzierającego bólu ciała i duszy miała tylko jedno pragnienie – uciec stamtąd jak najdalej. Odwiązała starą łódź, pchnęła ją w środek nurtu rzeki i wskoczyła do środka. Po czym prawie nieprzytomna położyła się na dnie łodzi i szczelnie skryła głowę za burtą.
*
W ciemnościach nocy znienacka rozbłysł pożar – zapaleniu uległ dom, gdzie bawili się goście. Zaraz wybuchła wielka panika i wszyscy zaczęli uciekać przed siebie. Pani Alene pobiegła w płomienie na górę, chcąc ratować córkę. Wpada do pokoju, który na tę noc dostała młoda para, ale leżał tam tylko panicz Pendergast, z wielką krwawą raną na głowie, próbujący wyskoczyć przez zamknięte okno.
Lichy strop uległ natychmiastowemu zawaleniu, pociągając w czeluść ognia na wpół oszalałą ze strachu matkę panienki Melissy.
*
Wszyscy szukali Pani Alene, jej mąż – Pan Butch – także gdzieś zaginął, a ranny panicz Pendergast płakał w niebogłosy obok pogorzeliska. Bezskutecznie starano się znaleźć także ciało panienki Melissy.
– Teraz nas wszystkich wykończą – szepnął przerażony Pendergast. – Nie dostaną ofiary na czas i wtedy przyjdą po nas – dodał, z oszalałym niepokojem wpatrując się w co raz bardziej jaśniejący horyzont. Dziś przed wschodem słońca koniecznie musiała zostać złożona młoda ofiara… A teraz… było już na to za późno.
*
Rodzina Cycusia pochodziła z Tylżyc – miejscowości znanej z narodowej (całkiem zresztą zasłużonej) sławy sera żółtego o nazwie Tylżycki, wyrobu ogólnie znanego na rynku serów niedojrzewających – i nie takie rzeczy już widział i słyszał. Tym razem jednak harmider na podwórku był wyjątkowo nie do zniesienia. A przed chwilą właśnie napisał najlepsze zdanie w całym swoim życiu:
„ Przepadasz gdzieś na dwadzieścia lat, a jak już się pojawiasz, to tylko po to, by żądać rzeczy niemożliwych – mówi wybrana do spełnienia nietypowej zachcianki, szanowana właścicielka domu schadzek, tuż przed emeryturą. – Tu jednak nie o ciebie tylko chodzi – dodaje – rzecz w tym, kto mi zapłaci za trzy lata więzienia.
Każde z bohaterów dokładnie wie, czego żąda i na co się godzi. Są starymi wyjadaczami w relacjach damsko – męskich i nie dziwi ich już chyba nic.
Czy jednak na pewno?”
Świtało. A głośne, sztuczne, wnerwiające dialogi dwudziestego siódmego sezonu tureckiego serialu Piękny kierowca dobiegały z salonu bez chwili przerwy. Józef walnął pięściami mocno w biurko i wybiegł do przedpokoju. Tam czekała już na niego gotowa do kolejnej konfrontacji żona, ubrana w swój ulubiony szlafrok:
– Wypadłeś mnie zabić! – krzyknęła histerycznie, podejrzewała bowiem, że jej mąż – w swojej ograniczonej łepetynie – może myśleć, że od dłuższego czasu chce go otruć.
– Co? – ryknął Cycuś, biorąc jej słowa za nieomylne potwierdzenie swoich podejrzeń. – Ty suko!
Aldona Cycuś, primo voto Jabłońska, krzyknęła po raz drugi, gdyż zobaczyła w dłoni ślubnego błyszczący nóż i zaraz pomyślała, że oto może nadciąga kres jej dni.
– Chciałem posmarować marmoladą chleb, gdy na podwórku zaczął się jakiś taki wielki harmider… – zaczął się usprawiedliwiać Jozef, wykonując przy tym nieokreślony ruch ręką i wtedy ujrzał nabrzmiałego kleszcza, wpitego w przedramię.
Miał znajomego, który od lat walczył z boleriozą. Powikłania w tej chorobie to straszna sprawa. I na dodatek bolesna. Człowiek szybko zaczyna się czuć, jakby był cieniem siebie samego.
Jozef Cycuś potrząsnął ręką, by strząsnąć krwiopijczą bestię, ale ruchem tym strącił z komody jedynie lampę naftową, która od lat służyła za stylowe światło nocne. Rozlane paliwo szybko zajęło dywan i wysuszoną na wiór boazerię.
– Moje życie! – krzyknęła kobieta po raz trzeci i pobiegła kłusem w stronę drzwi wyjściowych.
W minutę ogień zajął matę bambusową, rozłożoną na schodach, przedpokój w drewnie, linoleum w kuchni oraz puszysty dywan w sypialni. Pożoga szybko ogarnęła cały dom, przekształcając go w jasno płonącą pochodnię.
*
– Józuś, to kołdra zatęchła, bom powiesiła w łazience kilka warstw pościeli jedna na drugą, a później żem przez ten wciągający serial o tym w ogóle zapomniała – pisnęła Aldona, gdy stali nad pogorzeliskiem. – Potem przyszli ci twoi goście i z tej okazji zmieniłem poszewki nam wszystkim. To i mogło ci się wydać, że coś jest nie tak i że chcę cię podtruwać.
Powiedziawszy to wtuliła się w pierś męża obfitym biustem, tak nagle nabrzmiałym z powodu nagłego przypływu pożądania, które często przychodzi niespodziewanie w chwilach najdramatyczniejszych uniesień.
– Nie sprawdziłam, kochany, czy śmierdzi i stąd nasze całe nieporozumienie. Ale wiedz, że cenię to, co robisz dla lokalnej społeczności. To przybliżanie im kultury przez wielkie K. No i jestem z ciebie dumna, bo jesteś gospodarz na schwał i z kurników potrafisz utrzymać rodzinę. Z kurników… – zawiesiła głos, patrząc na dymiące po pożodze podwórko.
Aldona z Józefem weszli do cudem ocalałej kuchni letniej i usiedli blisko siebie na stojącej tam od lat babcinej wersalce. Cycuś czuł na sobie gorące piersi żony i pomyślał, że będzie znów będzie musiał się zaspokoić w piwnicy. Bowiem już od wielu lat nie prowadzili z żoną żadnych cielesnych zbliżeń.
Józef delikatnie odsunął partnerkę dużą jak pół bochna chleba ręką i zszedł czarnymi od ognia schodami na dół.
*
Nagle przy Aldonie Cycuś pojawił się jakiś przerażający stwór. Śmierdział siarką, miał wielki łeb, ostre zęby i zadziwiająco żywy niebieski kolor skóry.
– Ojej – krzyknęła głucho kobieta, przekonana, że po jej duszę przybył właśnie, spodziewany wcześniej czy później, wysłannik piekieł. – Kim jesteś? – spytała naiwnie.
– Jestem kosmitą – oświadczył przybyły z prostotą. – Mam na imię Kai.
Cycusiowa go nie zrozumiała. Kobiety bowiem nie zawsze łapią w lot to, co się do nich mówi.
– To nie przybywasz po mnie z piekieł?
– A co to jest: Zpiekieł?
– Ale… ty masz… duże… uszy, Kai – powiedziała po chwili głupio, gdyż wewnętrznie czuła nieprzepartą potrzebę mówienia.
– Żebym nie mógł cię lepiej słyszeć – odpowiedział warknięciem stwór nie z tego świata.
– A jakie ty masz duże… oczy.
– To po to, żebym nie mógł cię lepiej widzieć.
– Więc… tak naprawdę to po co je właściwie masz?
– Dla ozdoby, podobnie jak uszy. Jestem tak zbudowany, że patrzę i słyszę obwodowo przez piękną niebieską skórę, która pokrywa całe moje ciało.
– A jakie ty masz duże… i ostre zęby.
– Żeby cię szybko zjeść. Bo lubię zjadać ludzi – oświadczył przybyły z prostotą.
Aldona podświadomie poczuła, że oto chyba właśnie dotarła do kresu swych dni. Chyba, że… szybko coś wymyśli. Wszak nie na darmo mówią, że gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Za wszelką cenę musiała nawiązać z Obcym jakiś bardziej bezpośredni kontakt! A potem już jakoś pójdzie.
– Ojej – zagrała va banque, przyjrzawszy się dokładnej niebieskiej istocie. – A jakiego ty masz dużego…
– No właśnie, akurat tego nie wiem, po co mam go tak wielkiego! – przerwał jej Kai z wyrzutem, który – im dłużej żył – narastał w nim coraz bardziej.
– To chodź tu do mnie – powiedziała kojącym tonem, na który w młodości zawsze nabierała wszystkich facetów – a pomogę ci zrozumieć, po co to jest aż taaakie duże…
Wiedziała, że czeka ją trudne zadanie, czynione w oparach niewyobrażalnie wielkiego kosmicznego smrodu, od którego aż z oczu ciekły łzy. Ale była gotowa na takie wyrzeczenie, bo czego człowiek nie zrobi, by ratować swoje życie?
*
Gdy Józef Cycuś wrócił z piwnicy i dokładnie umył ręce pod kranem, zaciekawiło go miarowe skrzypienie, dochodzące z letniej kuchni. Gdy tam wszedł jego oczom ukazała się wielce niepokojąca i zarazem dość niewygodna scena: oto na wersalce jego własna żona baraszkowała z jakimś upośledzonym, karłowatym przybłędą, pomalowany na dodatek na niebiesko. Może gdzieś w pobliżu organizowali bal przebierańców?
Na początku Cycuś pomyślał, że może zdrada mu się należy, bo ostatnimi laty unikał współżycia cielesnego, wystawiając ślubną na pokusę szukania miłości na zewnątrz. Ale zaraz potem zawrzała w nim krew, gdyż pojął, że jego żona najzwyczajniej się kurwi. I to w biały dzień! A to jest przecież zdrada, rzecz dla każdego faceta niewybaczalna!
Pod wpływem wielkiego uniesienia nerwowego mężczyzna chwycił za dubeltówkę, wiszącą nad komodą, załadował dwa śrutowe naboje, pociągnął za kurki i wycelowawszy w plecy fagasa, pociągnął za spust.
Histeryczny krzyk kobiety – a także widzenie obwodowe – ostrzegły Kaia przed niebezpieczeństwem. Potwór w mgnieniu oka odwrócił się i wbił duże przyrodzenie prosto w serce atakującego go mężczyzny.
– A, to po to je mam! – powiedział ucieszony, gdyż wreszcie zrozumiał nieznaną mu wcześniej funkcję ostatniej części swojego idealnego organizmu. Uspokojony wrócił do oczekującej go w napięciu roznegliżowanej Aldony i jednym szybkim kłapnięciem ostrych zębów odgryzł jej głowę.
Po czym wyszedł na podwórko i wypuścił z kurników resztę ocalałych w pożodze kur. Gdyż przybył na Ziemię właśnie po to, by je wszystkie wyzwolić z ludzkiej niewoli.
A przynajmniej tak mu się wydawało.
Pan Elliott Znikąd wesoło zagdakał po koguciemu. Wreszcie nastał czas szczęścia. Warto było tyle razy umykać z półmiska gospodarzy, za każdym razem ratując swoje kolorowe pióra, by teraz wreszcie cieszyć się niczym nie skrępowaną wolnością.
*
Zakonnice z pobliskiego klasztoru pod wezwaniem Świętej Gertrudy Bez Wody zaprosiły przybysza z kosmosu na wystawną kolację, której niechcianymi sponsorami byli pobożni parafianie, wiernie składający co tydzień na tacę zapracowane w pocie czoła złotówki. Za szczelnie zamkniętymi drzwiami siostry przełożone dogadzały kosmicie napojami i jedzeniem. Obcy ze smakiem konsumował kawior i grillowane krewetki, popijając to krystalicznie czystą wódeczką, pędzoną wedle starej receptury z ziemniaków. Kobiety pozwalały mu nawet gładzić się po wykrochmalonych piczkach, Kai był bowiem przekonany, że jest to wyraz wielkiego ziemskiego konwenansu, którego tak bardzo chciała go nauczyć przed śmiercią Aldona Cycusiowa.
Oczywiście, aby cała impreza się udała, należało gdzieś „zgubić” przewodnika sióstr – ich oddanego spowiednika i jednocześnie donosiciela – księdza Jana. Kobietom bowiem zawsze dany jest jakiś mężczyzna, by móc je prowadzić we właściwym kierunku i żeby nie narobiły głupstw. Inaczej przez gniemądre postępowanie mogły by się rozleźć, narobić szkód, podnieść jakiś bunt lub schizmę, lub – w najgorszym wypadku – niewłaściwie rozporządzić kasą, będącą przecież nieodwołalnie własnością watykańskiej firmy.
Sprytne przełożone podesłały księdzu Janowi oddaną dziełu, niedawno nawróconą siostrę Natanaelę – małą wzrostem, lecz dobrze obeznaną cieleśnie kobietę, potrafiącą bez szemrania wykonywać powierzone rozkazy. Dziewczyna zrobiła mężczyźnie taką laskę, jakiej jeszcze nikt w tym zakonie nie zaznał. Zakonnice – uświęcone dziesiątkami lat samotności w klasztornych celach – nie wiedziały bowiem nic o tajnikach dobrze zrobionego loda i nie raz niechcący gryzły do krwi wrażliwe, różowe prące duchownego, gdy ten zdołał każdą z nich już przekonać, że tego właśnie chce ich Pan.
Po wejściu w łaski księdza Jana, Natanaela dała mu się kilkakrotnie obmacać, raz jeszcze zrobiła mu nadzwyczaj dobrze, po czym spiła go do nieprzytomności wybornym koniakiem, pochodzącym z francuskiej gorzelni, i zamknęła na klucz w gościnnej celi. Reszcie sióstr zarządzono nadzwyczajne modlitwy, aby żadna z nich przypadkiem nie wychyliła nosa ze swoich malutkich eremów.
*
Kai z ukontentowaniem przypatrywał się twarzom usłużnych kobiet, uśmiechając się pod nosem. Zaraz po wieczerzy miały go pasować na Króla Wszystkich Kur. A gdy już założy na głowę złotą koronę i wypuści na wolność wszystkie zwierzęta ściółkowe, wtedy pożre w trymiga wszystkich ludzi i na Ziemi nastanie czas wielkiego zwierzęcego szczęścia. Ów wymarzony raj wegetarian, których… jednak już nie będzie.
Jednak cel – z którego istnienia stwór nawet nie zdawał sobie sprawy – zawsze uświęca środki. Tak było i tym razem: długo wyczekiwana chwila musiała nadejść. I nadeszła. Należało tylko cierpliwie poczekać.
Potwór ze zdziwieniem dopiero teraz dostrzegł wiszącą za nim figurę mężczyzny z cierniową koroną na głowie i nie mógł zrozumieć jego obecności w tym miejscu. Przecież to on miał zostać królem Ziemi! Tak przynajmniej obiecywały mu zgromadzone wokoło kobiety. A tu taki afront.
W chwilę poźniej nie mógł już złapać powietrza. Zaskoczony tym zaskomlał przeraźliwie, zaszorował pazurami po dębowych deskach stołu, dostał drgawek, jego skóra szybko zmieniła kolor na brunatny, by na koniec paść martwy u stóp świętych niewiast, odzianych w wyprasowane habity. Białe robactwo szybko zaczęło toczyć ohydne, szybko rozkładające się ciało kosmity.
*
Siostry przełożone czytywały w młodości Herberta Wellsa i do lektury Wojny światów wróciły całkiem niedawno. Powieściowi najeźdźcy z Marsa byli technologicznie nie do pokonania, skończyli jednak w identyczny sposób, jak ten tutaj niebieski naiwniak. Zdychał z powodu zjadliwości ziemskich mikrobów i zarazków, z którymi ludzie od tysiącleci zmagali się w codziennym życiu i wyrobili sobie na nie zbiorową niepodatność.
Może na planecie Kaia zawiniły silnie rozwinięte ruchy antyszczepionkowe, które histerycznie nie dopuszczały możliwości nabycia odporności drogą iniekcji? Albo może mieli nierozumny rząd, który kazał zachowywać społeczny dystans i nosić maseczki na twarzy, aby nie nabrać tak bardzo pożądanej na innych planetach niewrażliwości? Tego nie wiadomo.
Zakonnice – korzystając z pozakościelnych i zarazem niechrześcijańskich form kontaktu z zaświatami – połączyły się z obcą cywilizacją i zaprosiły ich wysłannika do odwiedzenia Ziemi, pod pretekstem ukoronowania go i obsypania zaszczytami. A tak naprawdę chodziło tylko o to, by Kościół mógł położyć łapę na idealnie umiejscowionej ziemi Cycusiów, której tamci za żadne pieniądze nie chcieli sprzedać zakonowi, mimo składanych przezeń usilnych próśb i ciągłego podwajania wysokości oferty. Co uwłaczało godności pracowników tej wielkiej duchowej korporacji i na dodatek było wielce poniżające.
I tylko ten cel się liczył.
Zbrodnia bez sprawcy, żadnych świadków. Kai miał załatwić wszystko bez rozgłosu, skutecznie omamiony kretyńskim zaszczytem ukoronowania go na Króla Wszystkich Kur. A po wszystkim usłużny sąd w jak najszybszym możliwym terminie wyda decyzję o przepisaniu aktu własności Cycusiowej ziemi. I wtedy siostry wreszcie mogły spełnić swoje największe marzenie: otworzyć w centrum miasta… restaurację Mac Donalds – miejsce, które zawsze będzie tłumnie odwiedzana przez dorosłych i dzieci, samotnych ojców, handlowców w delegacji, randkującą młodzież i kierowców ciężarówek – przynosząc jej franczyzobiorcy krocie w dość krótkim czasie.
Bo wiernych ubywało i dawali na tacę coraz mniej pieniędzy, co wymagało od zakonnic coraz większej inwencji w ich zdobywaniu. A forsa to przecież władza. I niejako przy okazji: wygoda, luksus, dobre jedzenie, najlepsze napoje, eleganckie limuzyny, ekskluzywne wyjazdy wypoczynkowe, ukryte pod pozorem zagranicznych pielgrzymek…
Cel więc zawsze uświęca środki.
*
Nowicjuszka Aniela – zmęczona początkami trudnego życia w zakonie i nie orientująca się jeszcze dobrze w zwyczajach – przysnęła na chwilę w komórce, gdzie gromadzono środki czystości. Przyśnił jej się dom rodzinny i uśmiechnięta babunia, którą bardzo kochała. Starowinka chciała jej powiedzieć coś bardzo ważnego, gdy naraz Aniela wybudziła się i przez szparę w drzwiach ze zgrozą ujrzała, jak uśmiechnięte siostry przełożone siedzą przy stole z… diabłem.
Nie tego się spodziewała po osobach, którym zawierzyła swoje życie! Zszokowana natychmiast straciła głos, a jej mięśnie stężały tak bardzo, że nie była zdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu. W niemym przerażeniu obserwowała, jak piekielna istota pochłania w wielkiej ilości postawione przed nią Boże pokarmy i napoje. Dokładnie widziała też, jak później niebieski potwór puchnie i upada na kamienną posadzkę, którą przez setki lat polerowało tyle świętych, małych żeńskich stóp.
Zamroczona Aniela straciła równowagę i wypadła przez drzwi schowka, wprost pod nogi skonfundowanych zakonnic.
KoNiEc? Nieee…. jest jeszcze coś do dodania.
Gdy Samotny Wilk zagryzał Melissę niedaleko brzegu rzeki, ta w ostatnim prześwicie myśli nader jasno zrozumiała swoje przeznaczenie: kury mają znosić jaja, a jak przestaną się nieść – są przez właściciela farmy brutalnie wyciąganie za szyję, gotowane lub pieczone, by później zostać podane domownikom na obiad z kartoflami i sałatką. A szczelnie okalająca kurniki siatka była rozciągnięta nie dla dobra zwierząt, ale dla pewności, że żaden drapieżnik nie podbierze kur ich prawowitemu właścicielowi – człowiekowi, który i tak je wszystkie prędzej czy później pozjada.
Od czasu do czasu gospodarze lubili zjeść dla odmiany także trochę młodego mięska. Starsze kury o tym wiedziały i dla dobra ogółu od czasu do czasu przygotowywały swoim właścicielom miłe niespodzianki: oprawione młode kokoszki, gotowe do natychmiastowego przyrządzenia. Dzięki tego rodzaju przedziwnej symbiozie przedłużały swoje życie co najmniej o kolejny tydzień. A czasami – jak pan Elliott – nawet o kolejne miesiące.
Tym razem to już definitywny KoNiEc
Dobra Cobra,
listopad 2020
Nieudolna recenzja, pisana przez Józefa Cycusia, dotyczy powieści Gabriela Garcii Marqueza Rzecz o mych smutnych dziwkach, tu w tłumaczeniu na język polski Carlos Marrodan Casas, a wydanej całkiem niedawno przez Wydawnictwo Muza.
Vector image by VectorStock / PILart