Ten sam stan

 

 

Pociąg pośpieszny relacji Warszawa – Kraków odjeżdżał właśnie ze stacji Kielce. Na ten moment wyraźnie wyczekiwała zażywna paniuta, która podróżowała ze swoim grubym kotkiem prowadzonym przez nią na złotej smyczy. Uderzające podobieństwo owej damy do świni musiało świadczyć o zetknięciu się człowieka ze zwierzęciem w odległej przeszłości. Trzy dostatnie podbródki owej paniuty świadczyły o jej wysokim statusie materialnym i równie wysokiej pozycji społecznej. Paniuta wyszła z przedziału i ostrożnym krokiem, spowodowanym dużą tuszą i kołysaniem wagonu na rozjazdach, udała się za potrzebą do najbliższej ubikacji. Niestety, nie mogła z niej skorzystać, gdyż akurat trwało sprzątanie.

„No, kto by pomyślał“ – zastanowiła się przez chwilę – „że tak teraz  dbają o czystość na kolei“. Wzięła na ręce swojego kotka o nietypowych zielonych oczach i przeszła do następnego wagonu.

 

Dobra Cobra prezentuje opowiadanie kolejowo-nowoczesne p.t.

 

Ten sam stan

 

Dedykowane znajomym kolejarzom jak i ex-kolejarzom

 

   Konduktor sprawdzający podróżnym bilety też był nieco zdziwiony wyłączoną z użytkowania toaletą. 

– „Nie zdążyli posprzątać wszystkiego przed odjazdem pociągu z bocznicy?“ – przebiegło mu przez myśl. 

Ostatnimi czasy na kolei powstało tyle spółek, że trudno było zorientować się, która jest od czego. Wielce więc prawdododobne, że od teraz tak właśnie miało wyglądać utrzymanie czystości w wagonach. Konduktorowi nawet się to spodobało, bo – cóż tu nie mówić – kibelki od zawsze były słabą stroną wizerunku kolei. Wsadził rękę do kieszeni munduru i pieszczotliwie pogładził duży, ciężki, wypolerowany na błysk kawałek metalu, który zwykł zawsze nosić przy sobie. Zdecydowanym ruchem otworzył drzwi prowadzące do następnego wagonu. 

 

   Energiczny menadżer, ubrany w modną marynarkę od Bossa, swojej ostatniej nocy nie mógł zaliczyć do udanych. Młoda recepcjonistka, podstępnie zwabiona na randkę, nie dość, że nie dała się w ogóle dotknąć, to jeszcze na dodatek wprowadziła atmosferę pełną smutku, cierpienia i czarnowidztwa. Zapłakana przeżywała zaginięcie jej ulubionego pluszowego misia, z którym nie rozstawała się od wczesnego dzieciństwa. Dziewczyna dramatyzowała, że to wydarzenie z pewnością zwiastuje jakąś nadchodzącą tragedię. Zamiast na amorach, menadżer spędził wieczór na jeżdżeniu z recepcjonistką między szpitalem, aptekami i domem jej rodziców. Dla niego wydarzenia zeszłej nocy były właśnie tą wieszczoną tragedią. 

Toaleta była sprzątana, otworzył więc rozsuwane drzwi prowadzące do następnego wagonu.

 

   Obsługująca wagon restauracyjny chuda kobieta – lat około trzydziestu, o kruczoczarnych włosach, z przedwcześnie postarzałą twarzą – pchała wzdłuż korytarza wózek z kawą, herbatą i słodyczami. Od dwóch miesięcy była przy nadziei, nie uznawała jednak żadnych badań w czasie ciąży, uważając, że profanują one misterium kobiecego łona. Zamiast nich codziennie zażywała kwas foliowy, braki promieniowania słonecznego uzupełniając częstymi wizytami w zaprzyjaźnionym solarium. 

Zdziwiona widokiem sprzątaczki myjącej okno w toalecie przystanęła na chwilę:

– Kochanieńka, może chce się pani czegoś napić? 

Kobieta nie zwróciła na nią żadnej uwagi, całkowicie oddana swojej odpowiedzialnej pracy. 

„Jakieś za ładne ubranie ma, jak na tę robotę“ – przebiegło przez myśl bufetowej. Po chwili z niepokojem spojrzała na swoje rajstopy:

– „Asz, te cholerne oczko mi znowu poszło…“ .

Popchała swój załadowany wózek do następnego wagonu.

 

   Pastor jednego z małych kościołów protestanckich, o twarzy okrągłej jak bochen chleba, spędzał podróż na gorączkowym kombinowaniu, jak by tu do dzisiejszej diety wyjazdowej dołożyć część sowitej prowizji z zamawianego właśnie dla swojego zboru najnowszego modelu elektrycznego automatu do udzielania błogosławieństw i sprzedaży beztłuszczowych pączków – dwa w jednym. Trzeba będzie w tej sprawie szczerze porozmawiać z przedstawicielem handlowym. Dla nich przecież wszystko jedno, jak to rozpiszą na fakturach. 

Nie uważał tego, co robił, za kradzież. Sądził raczej, że jest to należne mu błogosławieństwo – bracia płacili wszak poniżej jego ambicji, zdolności jak i potrzeb. Wychodził z założenia, że piastując tak nobliwe, duchowe i świątobliwe stanowisko, zdecydowanie należy mu się coś od życia. Tak też uczyła go Ewangelia słowami: „ Młócącemu wołowi nie zawiązuj pyska“. Duszpasterzenie to owa młocka, a wszystkie nadarzające się okazje służące podreperowaniu stanu prywatnej kasy – to właśnie to Boże przyzwolenie na maksymalizację prywatnych dochodów. Taki jest boski plan wobec Jego sług. 

W przyszłym tygodniu miał  zaplanowany kolejny zagraniczny wyjazd szkoleniowy. Posiedzieć, posłuchać, mądrze się odezwać, pojeść, pogadać ze współbraćmi, poklikać bez celu w laptopa, połazić po okolicy, wyspać się za wszystkie czasy bez potrzeby rannego wstawania i wysłuchiwania kłótni dzieci przy stole – jednym słowem: być cierpliwym, a duże diety wyjazdowe same wskoczą do kieszeni. Szkolenie to dobra okazja, aby pogadać z przewodniczącym kościoła o zaciągnięciu kolejnej bezzwrotnej pożyczki – tym razem na remont zajmowanego od lat służbowego mieszkania. Argument o trudnych warunkach życiowych z pewnością zmiękczy jego serce. Bo na to przecież, na opiekę nad zasłużonymi pracownikami, jego Kościół zawsze musi znaleźć pieniądze, nieprawdaż? Trzeba tylko umieć rozmawiać. 

Na końcu korytarza natknął się na kobietę szorującą ściany ubikacji. W głębokim, duchowym zamyśleniu skierował swe wypielęgnowane stopy, obute w lekkie mokasyny, do następnego wagonu.

 

   Weganin – mężczyzna o skromnym wyglądzie i wysuszonej, ascetycznej sylwetce – przeżywał na korytarzy swój życiowy dramat, spoglądając niewidzącymi oczami na przesuwający się za oknami rolniczy krajobraz. Rak trzustki z licznymi przerzutami do wątroby – słowa lekarza zabrzmiały jak wyrok. Dlaczego on? Przez większość swojego dorosłego życia nie spożywał mięsa ani nabiału. Prowadził zdrowy tryb życia, unikając – wedle dobrych rad swojej wegetariańskiej mamusi – wszelkich używek, konserwantów oraz kobiet, roznoszących, jak ogólnie wiadomo, różnego rodzaju śmiertelnie niebezpieczne choroby płciowe. Nie zapominał też nigdy o spożywaniu kilograma brokułów dziennie. Skąd więc wzięła się u niego ta choroba? Przecież bezpośrednią przyczyną zapadalności na tego rodzaj raka jest właśnie wysoki udział mięsa w diecie, otyłość, palenie tytoniu i zapalenie przyzębia. W życiu nie zapalił ani jednego papierosa, a u dentysty pojawiał się z regularnością godną szwajcarskiego zegarka… Chcąc nie chcąc, musiał przejść do następnego wagonu, bo w najbliższej toalecie trwało akurat sprzątanie.

-Pani, ja muszę do kibla! – skomlał dobrze podpity robotnik, jadący na saksy do Austrii. Jednak sprzątaczka z wielkim zaangażowaniem szorowała ubikację i nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi. Mężczyzna, utykając na jedną nogę, niepewnym krokiem przeszedł do następnego wagonu, jednak tam toaleta była również zajęta. Szedł więc dalej w alkoholowym widzie, mijając po drodze kolejne pozamykane kibelki. Wreszcie udało mu się jakimś sposobem otworzyć drzwi ostatniego wagonu, za którymi nie było już nic oprócz torów. Postąpił krok naprzód.

 

   Do przedziału zajmowanego przez obsługę pociągu zajrzał starszy, siwiejący mężczyzna:

– Panowie, tak nie może być, że ja – człowiek schorowany – muszę chodzić po całym pociągu, szukając wolnego kibla! Nie można go było tak wyczyścić przed odjazdem? 

– Istotnie, ja też zauważyłem tę sprzątaczkę – dodał konduktor. – Odniosłem wrażenie, że wcześniej sprawdzałem jej bilet, pomyślałem jednak…

– Ja to załatwię – przerwał mu zdecydowanie kierownik pociągu. – Który to wagon?

   Drzwi toalety były zamknięte. Kierownik powoli nacisnął aluminiową, o dziwo dziś nie klejącą się, klamkę. W tym momencie pociąg wjechał w tunel.

– Cholera!- zaklął cicho. – Przez całe to zamieszanie zapomniałem o włączeniu oświetlenia.

W kompletnej ciemności otoczył go niespotykanie piękny zapach, którego nie mógł porównać z żadnym ze znanych mu do tej pory. Gdyby odwiedzał eleganckie perfumerie, mógłby się domyślać źródła jego pochodzenia, jednak kolejarska pensja nie pozwalała aż na takie ekstrawagancje. Miał inne rzeczy na głowie: musiał przecież  zapewnić byt stadu kotów – znajd uratowanych litościwie od niechybnej śmierci na ulicach miasta.

Pociąg wyjechał z tunelu i w oczy kierownika zaczął bić blask wyszorowanej – niczym w pięciogwiazdkowym hotelu – toalety. Obrzucił wnętrze nieco zdezorientowanym wzrokiem. Ściany, podłoga, umywalka, muszla -wszystko lśniło absolutną czystością, jakiej nigdy dotąd nie widział w swoim kolejarskim życiu.

Ostrożnie zamknął drzwi i rozpiął rozporek. Pierwsza strużka moczu popłynęła na podłogę i na lewy but, dopiero po chwili udało mu się skierować ją do muszli. Co za ulga…

Spod półprzymkniętych powiek zauważył – przylepiony na wysokości głowy – napis w pięciu językach, nad którego znaczeniem nigdy się tak właściwie nie zastanawiał:

„ Zostaw to pomieszczenie w takim stanie, w jakim chciałbyś je zastać. Dziękujemy!“

 

KoNiEc

 

Dobra Cobra

13,04, 2011

 

Vector image by VectorStock / Robot