Dewizowy narzeczony

  

 

W późnych latach siedemdziesiątych zapoznałam korespondencyjnie pewnego młodego  mężczyznę ze Szwecji. Od listu do listu polubiliśmy się, w dodatku mieliśmy podobne zainteresowania i po niedługim czasie wymieniliśmy się fotografiami. Wreszcie Sven zaproponował, że z radością odwiedzi mnie w nadchodzące wakacje. 

Koleżanki chorowały z zazdrości, a ja – choć pod płaszczykiem ignorancji nadchodzącego spotkania – też ciężko przeżywałam okres oczekiwania. Cały czas zastanawiałam się jak tu odpowiednio przyjąć w naszym mieszkaniu gościa i to na dodatek, bądź co bądź, dewizowego? Czy to się mogło udać w kraju, w którym panował kryzys, bieda i prawie niczego nie można było dostać?

Rozpoczęły się gorączkowe przygotowania do wizyty. Mamusia zdobyła spod lady dwie puszki eksportowej szynki konserwowej i trochę innych wiktuałów. Przyniosła też z piwnicy marynowane borowiki, które corocznie zbierali wspólnie z tatą w lesie koło Kozienic. Ojciec zrobił zapas najlepszych, z dostępnych w naszych kioskach, papierosów, nakupił w społemowskim sklepie wódki i Pepsi Coli, a także pożyczył od dobrego kolegi samochód, aby przywieźć nim zagranicznego gościa z Gdańska do Warszawy.

 

Dobra Cobra przedstawia lekką opowieść z dawnych i pięknych czasów,

gdy nie wiedzieliśmy niczego o świecie, istniały Pewexy, a tak zwany bon towarowy z dużym powodzeniem zastępował dolara, pt.

 

Dewizowy narzeczony

 

Na Kubie wszystko należy do państwa, nawet narządy płciowe.

Norberto Fuentes, emigracyjny pisarz i dziennikarz kubański.

 

   Lato tego roku było upalne. Wyruszyliśmy po Svena 16 lipca, dzień wcześniej niż przypływał do portu jego prom. Czekała nas długa podróż i chcieliśmy dojechać wcześniej, aby stawić się na przystani o wyznaczonej godzinie.

   Po drodze, tuż za Ostródą, natknęliśmy się na leżący w rowie samochód ciężarowy, który przewoził kury. Tatuś miał zawsze dobre serce i był chętny do pomocy, zaczęliśmy więc wspólnie z kierowcą wyłapywać ptaki z okolicznych łąk i pól. Były ich setki, toteż na początku szło nam nawet dość sprawnie, bo gdzie wyciągnęliśmy ręce tam one były. Wkrótce zatrzymał się też Star, którym do Gdyni podróżowali kierowca z konwojentem. Jechali aż z Rzeszowa i w porcie mieli odebrać konia, który przypływał jutrzejszym statkiem. Dobra babcia z Kanady zrobiła taki prezent swojemu wnusiowi z południa Polski. Pomyślałam sobie, że to fajnie jest dostać na prezent żywego konia. 

 

Wspólnymi siłami udało nam się wyłapać biegające wszędzie kury. Zjedliśmy część, zapobiegliwie przygotowanych przez mamusię, kanapek, popijając mocno osłodzoną herbatą z termosu.

Później pojechaliśmy za tą ciężarówką w stronę Trójmiasta. Za Elblągiem stała się rzecz straszna: w Starze, na jednym z wybojów, pękł resor. Tatuś znów zaoferował pomoc i – mimo późnego wieczora – odnalazł w jakiś sposób pobliskiego kowala i wymógł na nim obietnicę naprawy uszkodzonego elementu. Mężczyźni w tym czasie wyjęli złamaną część, która została przewieziona naszym samochodem do kuźni. Tam dokonano fachowej naprawy i grubo po północy ruszyliśmy dalej w drogę. Po pewnym czasie, ukołysana monotonią jazdy, zasnęłam na siedzeniu i obudziłam się dopiero następnego dnia w porcie. 

 

*

   Byłam pod wrażeniem panującego tu ruchu i mnogości zacumowanych statków! Okazało się, że przyjechaliśmy za naszą ciężarówką prosto do portu towarowego, gdyż do przybycia promu ze Szwecji pozostało jeszcze kilka godzin.

Tatuś, zgodnie ze swoim zwyczajem, zjadł na śniadanie jabłko wraz z ogryzkiem, co ma wybitne właściwości antyoksydacyjne, oraz dokładnie ogolił twarz, wspomagając się wodą z cieknącego hydrantu. 

O umówionej godzinie zgromadziliśmy się w jednym miejscu: my, celnik, miejscowy lekarz weterynarii, mastalerze z Rzeszowa oraz nasi znajomi ze Stara. Gdy po wypełnieniu wszystkich dokumentów otwarto wreszcie kontener naszym oczom ukazał się koń… na biegunach. Wszyscy zbaranieliśmy. 

Kierowca ciężarówki dostał nagłego napadu śmiechu, tak silnego, że aż musiała po niego przyjechać karetka pogotowia. Okazało się, że ktoś po drodze chyba źle przetłumaczył dokumenty importowe i stąd nastąpiła tak brzemienna w skutki pomyłka. Cała wyprawa spod Rzeszowa zabrała im trzy dni.

 

*

   Punktualnie o 13 czekaliśmy na mojego znajomego Szweda. Jednak coś długo nie wychodził ze statku. Wreszcie naszym oczom ukazał się zmęczony, lekko zarośnięty osobnik o pszenicznych włosach, prowadzony pod ręce przez dwóch stewardów.

– Sven! – krzyknęłam. Już po chwili stał przede mną, lekko się uśmiechając. Pijaniutki tak, że ledwo trzymał się na nogach.

– Ahn…jeska… – wydobył z siebie z trudem, a ja, aby niezręczna chwila nie trwała zbyt długo, już przedstawiałam tatusia.

– Taxi! – ucieszył się przybysz, pogrzebał w kieszeni, wyjął obcy banknot o wielkiej wartości, plunął na niego i przykleił ojcu na czole, rozkazując:

– Warsawia!

– Ale to nie jest taksówkarz! – zaoponowałam po angielsku, ale mnie nie słuchał, próbując gramolić się niezdarnie do samochodu.

 

*

   Odór alkoholu był straszny. Dyskretnie otworzyłam okno, gdy jechaliśmy powoli siódemką do domu. Sven chrapał na tylnym siedzeniu w najlepsze. A później zwymiotował. Było mi z jego powodu strasznie głupio. Następnego dnia tatuś musiał spędzić dużo czasu nad rzeką przy doprowadzeniu samochodu do czystości.

Na miejscu mój znajomy wyściskał mamusię na powitanie, szczypiąc ją przy tym mocno w pupę. 

Po chwili na stole stała wspaniała kolacja, a tatulek wyciągnął z lodówki butelkę Żytniej. Mężczyźni dość szybko się upili. Ojciec upadł na podłogę, a Sven coś tam bełkotał w swoim języku:

– Dura efakerkvin na… (1) 

Wreszcie zmożony trudami podróży zasnął.

 

*

   Następnego dnia poszliśmy do Pewexu, bo Sven chciał nam kupić prezenty. Przed kasą wyciągnął zwitek banknotów, co sprawiło, że plecy tatusia wyraźnie się przygarbiły. Szwed poprosił sprzedawczynię o jak największe pudło kolorowej, zagranicznej czekolady, kupił też mnóstwo batonów o różnych smakach, wielki karton duńskiego piwa oraz dużą butelkę wódki i dżinsowe spodnie dla mnie.

Idąc później ulicami opowiadałam gościowi o Warszawie i o tym, jakie to bohaterskie miasto, ale chyba mnie nie rozumiał. Tatuś pokazał mu okazały budynek, gdzie pracował jako inżynier biotechnologii żywienia, ale też nie zrobiło to na Szwedzie jakiegoś większego wrażenia.

 

   Na obiad mamusia podała kurczaka po myszyniecku, którego przyrządzała zawsze po mistrzowsku. Mężczyźni znów się upili, tym razem Jarzębiakiem. Ojciec wpadł pod stół, a Sven zapalił długiego papierosa. Pokój od razu wypełnił się aromatycznym zapachem zagranicznego tytoniu.

   Wieczorem słyszałam, jak tatuś – między częstymi wizytami w toalecie i zmienianiem okładów na czole – skarżył się cicho mamusi, że zarabia w przeliczeniu na nasze złotówki siedem dolarów miesięcznie, a gość zapłacił w Pewexie lekką ręką ze czterdzieści tylko za samą czekoladę! I jak to ma być, że taki pijus wydaje w jednej chwili więcej, niż ojciec potrafi zarobić w rok?

 

*

   W nocy obudził mnie straszny harmider. Okazało się, że jakimś dziwnym przypadkiem Sven zawędrował do łóżka mamusi i rozkopał jej kołdrę. Ojciec bardzo krzyczał, a nasz gość tylko się głupkowato uśmiechał. Przestałam go lubić. Resztę nocy spędziłam z mamusią w szafie, której z zewnątrz pilnował tatulek, uzbrojony w ubijak do mięsa. Było trochę duszno. 

Po śniadaniu Szwed został przez nas zdecydowanie i nieodwołalnie spakowany. Pojechaliśmy na dworzec kolejowy i tam tatuś kupił mu bilet w jedną stronę do Gdańska. Gdy staliśmy na peronie próbowałam zagajać pożegnalną rozmowę, ale znów nie szła. Mój gość powtarzał tylko:

– Oł duer waker… (2)

 

   Dziś myślę, że na przeszkodzie naszej dalszej przyjaźni stanął brak znajomości języka angielskiego ze strony Svena. Może wcześniej ktoś mu pomagał w pisaniu listów do mnie i dlatego tak wyszło? Podczas jego krótkiego pobytu u nas zauważyłam też zachodzące między nami duże różnice kulturowe, które były nie do przeskoczenia i zaaprobowania. Skakanie z kwiatka na kwiatek u nas było wtedy nie do zaakceptowania. 

Ponadto tam w sklepach mieli wszystko, u nas nie było niczego. Może z tego powodu Sven poczuł się w Polsce, jak król? Brał, na co tylko miał ochotę, bo wszystko było, jak za dramo. Ale byliśmy wtedy silni duchem, co nas miało ponoć odróżniać od zepsutego Zachodu!

   Dziewięć miesięcy później mamusia urodziła ślicznego, jasnowłosego chłopczyka. To dopiero zrobiła mi niespodziankę! Tatuś nie doczekał następnej wiosny.

 

KoNiEc

Dobra Cobra

18 05 2012

 

Niezdarne próby tłumaczenia słów Svena:

  1. Możemy się domyślać, że chodziło tu być może o: Du har en vacker kvinna… – Masz śliczną kobietę… Ale są też inne możliwości, i tu zrozumienie się komplikuje. Bo jeśli miał na przykład na myśli słowo: vaken – obudzenie, to sprawy zaczynają przybierać zupełnie inną postać rzeczy.

2 . Czyżby chodziło tu o zwrot: Och du är vacker…- Ty też jesteś piękna? Lub  – Ty też jesteś obudzona… Za dużo możliwości wyboru się robi. I bądź tu mądry i pisz wiersze.

 

Opowiadanie dostępne do słuchania jako romantyczny audiobook:

Vector image by VectorStock / Robot