Droga Redakcjo

 

Droga Redakcjo. 

Od lat mam przyzwyczajenie, że w każdom środe kupuje Waszom gazete (ino raz żem nie kupił, bo strażacy kiosk podpalili, coby go zaraz ugasić i tak zmoczyli pisma, że sie ich potem nijak czytać nie dało). Dużo nie czytam, bo litery mnie menczom, głównie to te listy, co ludzie do Was piszom, a Wy im tak ładnie odpowiadacie. A i zdjencia galantnych kobiet lubie wieczorami pooglondać.

Postanowiłem i ja wreszcie do Was napisać, bo licze sie z Waszym zdaniem i mam je w głembokim poważaniu. Bo tu u nas we wsi, to nikt na moje pytania nie umie odpowiedzieć, a ja chciałbym znać prawde, a nie jedynie domysły albo, co gorsza, jakieś plotki wokół tematu zapytania sie rodzonce. 

Na poczontek opowiem Wam o sobie, cobyście wiedzieli, z kim macie do czynienia. 

 

Dobra Dobra przedstawia opowieść o Józku Piętaku – prostym, wiejskim chłopaku, który pisze o swoich problemach z kobietami do Redakcji jednej z wielkomiejskich gazet, pt.

 

Droga Redakcjo

 

Matka wychowywała mnie samotnie. Jak tak teraz pomyśle, to wydaje mi sie, że dziwna jakaś była, bo przez całe życie kolekcjonowała sowy. Miała ich zebranych ze dwie setki: jedne z drewna, drugie z gipsu, trzecie z plastiku, a tom, co stała na honorowym miejscu, to nawet z mosiondzu. Mieszkaliśmy w domu na obrzeżach wsi i zazwyczaj nikt nas nie odwiedzał. Oprócz ksiendza, który zachodził raz na rok z kolendom oraz listonosza przynoszoncego rente i rachunki za prond.

W dziewietnastej wiośnie do wojska mnie wzieli. Niewiele tam sie nauczyłem, bo kapral bardzo religijny był, ciongle tylko różaniec kazał odmawiać, a jak już musztre robił, to uprzejmie nas prosił, cobyśmy w tył zwrot zrobili lub na ziemie padli. 

W rok po moim powrocie z wojska matka niespodziewanie zagineła. Pewnego dnia wyszła z domu i od tamtego czasu wiencej jej nie widziałem. Teraz to myśle, że musiało sie coś tragicznego wydarzyć, bo, jakby planowała opuszczenie mnie, to przecie zabrałaby komplet swoich sów.

 

Niedługo potem miałem wypadek. Szedłem po wsi, a napity Czesio od Wacławików, wnuk starego Wacławika, tego, co to go w 1978 kosmity zabrały na swój statek, co z tego powodu był sławny w całym powiecie i każdy chciał mu wino owocowe stawiać, wjechał na mnie swoim autem. Lekarze zrobili, co umieli, wysłali nawet do województwa, coby za darmo leczyć w senatorium. Prondy mi podłanczali, ino pomylili fazy czy cuś. Jednym słowem nerwy w ciele teraz źle reagujom i czasem jak ide, to moge znienacka upaść, bo noga sie zablokuje, tak, jak ostatnio, gdym jaja kupił u somsiada i wszystkie potłukłem. Albo, jak kleńkłem do komunii w kościele i takiego szczeńkościsku dostałem, że połkłem ksiendzu całom tacke z opłatkami naraz.

I do dzisiaj, jak mam jakieś nerwy, to mocz popuszczam, szczególnie w miejscach publicznych mnie sie to zdarza, bo ludzie awanturujoncy som ostatnio i prawie zawsze dyskusja do konfrontacji zdonża. 

 

Redakcjo, naprawde pisze prawde, bo wielka udreńka u nas jest. Dlaczego w naszej wsi i w innych wsiach okolicznych nie ma młodych kobiet albo jest ich za mało? Czy to problem lokalny czy ogólnokrajowy? Bo, jak tu można myśleć o założeniu rodziny, gdy panny masowo wyjeżdżajom do miast i tam miastowym sie podkładajom i im płodzom dzieci zamiast swoim to robić?

Chociaż niektórzy u nas to majom szczeńście. Taki na przykład kolega mój, Stanisław, ten to musiał sie zdrowo nachodzić, coby zdobyć dobrom partie, ale wartało. Dostała mu sie jedyna córka piekarza, Dorotka. Stary Putko to najpierw wielkie kłody rzucał przeciw ich miłości. Dopiero, jak zobaczył młodych, gdy figlowali na zastodolu i ujrzał ogromne przyrodzenie Stacha w całej okazałości, to od razu przyzwolenia dał. W mig zrozumiał, że to akuratny kandydat jest i, że ród Putków szybko nie wygaśnie. Wyobrażał sobie gromadke wpatrzonych w dziadka wnuków i cieszył sie, że bendzie na kogo piekarnie przepisać. 

Dorotka robotna jest, jak mało która. Budowe ciała to ma takom, że wiatr silniejszy jej nie przewróci, a i w łożu potrafi dobrze zagrzać, jak zima nastanie. Somsiedzi mówiom, że do figlów zawsze ochotna. Nie jak te chuderlawe miastowe dziewuchy, co to ino oczami przewracać potrafiom i obiecywać wiele, a potem, jak co do czego przyjdzie, to chłop nic z tego nie ma, jedynie portfel pusty i cierpienie cielesne. Jedyna wada u Dorotki to taka, że jest ślepa, jak kret i, jeśli nie założy tych swoich okularów przypominajoncych denka od butelek, to każdy może do niej podejść i jom wyłochtoczyć, a ona nie pozna, czy to ślubny czy obcy.

 

Redakcjo, a jak tak Ty byś napisała do nich, do tych kobiet znaczy, żeby nie uciekały od nas, bo tu spokojne życie wieść można i ekologiczne, jak to mówiom, z dala od smrodu miastowych ulic i kanalizacji i tej całej nierozumnej polityki. To paloncy temat i wart rozpropagowania, bo chłopy zdziadziejom tutaj, jak nic, na amen.

Ja też kiedyś donżyłem do poznania kobiety swojej, takiej na całe życie. 

Marysia jej było na imie i miała takie ładne krencone włosy na nogach. Głównie to jom ino widywałem, a raz to nawet porozmawiała ze mnom uprzejmie na przystanku i od czasu tej rozmowy popadłem w utrapienie, bo miłość rodzonca sie zaczeła mnie dusić. Tak mocno dusiła i dusiła, aż zapomniałem o wydojeniu na czas krowy! Mleko u niej wezbrało nieodciongniente i dostała od tego ostrego zapalenia wymion. Po leczeniu to już nigdy nie dawała tyle mleka, co do tej pory. 

I gdy tak cierpiałem podwójnie, z powodu kobiety i krowy, to nie wiadomo, jak by sie ta udreńka skończyła, gdyby pewnego wieczoru nie wszedł do mej izby bez pukania, jakiś zarośnienty typ.

Wyglondał na miastowego, ino, kto go tam wie, bo teraz dużo przebierańców wszendzie… 

 

Spożywałem akurat śledzia po gdańsku w oliwie i aż usiadłem z wrażenia na łóżku, jak ten chłopodziad zaczoł dziwne rzeczy gadać. Chyba podpity albo zagraniczny był, bo mówił po naszemu raczej niewyraźnie, wraz tonem wielce podniosłym, jakby, nie przymierzajonc, na pogrzebie jakimś. A tak to ni mniej, ni wiencej szło:

– Kobiety znaleźć nie możesz, bo urok na ciebie rzuciłem. Nazbyt czensto kalałeś swe ciało grzechem onanizmu. Nie miałeś umiaru, ani miejsca żadnego uszanować nie potrafiłeś, na bożych pastwiskach nasienie swoje rozrzucałeś marnujonc je doszczentnie. Przestrzegałem cie nieraz, a to ukońszeniem gza w sam czubek przyrodzenia, a to piorunem, który strzelił w miejsce, gdzie i ty strzelałeś. Ale na ostrzegawczych znakach sie nie poznałeś! Za grzech śmiertelny, gdy w czasie podniesienia za konfesjonałem dochodziłeś, srodze cie ukarałem. Woniom cie pokryłem, którom tylko niewiasty czujom i, która je od ciebie odstrencza. Żadna bez przymusu kobieta cie nie dotknie. Na wiecznom samotność skazany bendziesz!

Tutaj głos tubalny na chwile zawiesił i łakomym wzrokiem popatrzył na śledzia. Myślałem, że może już skończył albo normalnie na rybke ma ochote, lecz on ocknoł sie i wrócił do przemowy:

– Ale dam ci szanse. Jeśli na piśmie obiecasz, że brandzlować sie wiencej nie bendziesz i przez sześć miesiency słowa dotrzymasz, to poznasz kobiete, która fetor od ciebie idoncy, za przyjemny uzna. Jako żona dobrze służyć ci bendzie i potomstwo liczne na świat wyda, a najstarszy syn, to nawet, jakimś przypadkiem, na najwyższy urzond zawendruje. Takie jest moje ostatnie słowo, i koniec kropka! – zakończył wywijajonc hołubca i podsunoł mi do podpisania jakiś wymienty papier.

– Przyjmujesz warunek? – spytał zaglondajonc mi spod chmury w oczy.

Coś mi w duszy mówiło, żeby posłuchać jego słów, zwłaszcza, że nie wiadomo skond, aż tyle rzeczy o mnie wiedział. Podpisałem.

 

Bóg mi świadkiem, że z całych sił chciałem dotrzymać przyrzeczenia, ino po miesioncu, z powodu napiencia płciowego, zaczołem odchodzić od zmysłów. Baby śniły mi sie po nocach, takie jak prawdziwe były, ocierały sie o mnie długimi, mieńkimi piersiami i szeptały słowa na pokuse strasznom. Nawet we dnie słyszałem te głosy przewrotne, mówionce wprost do mojego ucha:

– Przyjdź na łonke pod lasem, czeka tam na ciebie pieńć cudnej urody dziewczont. Zrobiom, co tylko zechcesz. Przyjdź, nie pożałujesz…

Raz nawet peńkłem i pobiegłem na te łonke, ale tam ino pieńć baranów sie pasło, a ja nie potrafiłbym ze zwierzeńciem sromoty czynić, bo jak tu potem ludziom w oczy popatrzeć?

Nogi w cebrzyku dembowym moczyłem, spałem na gołej desce, piłem trzy razy dziennie wywar ziołowy przeciw chuciom – ale nic nie pomagało. Wycencniałem, aż ludzie zaczeli na mnie podejrzliwie spoglondać. 

 

Wtedy film w telewizji zobaczyłem, taki o dwóch kowbojach, co to w amerykańskich górach krowy wypasali. I tam, w tych górach, taka wielka tensknica na nich przyszła, że którejś nocy do zbliżenia miendzy nimi doszło. A potem to już prawie żyć bez siebie nie mogli. Zachodziłem w głowe, jak to jest pomiendzy chłopami, a im wiencej roztrzonsałem, tym bardziej pragnołem spróbować, taki wyposzczony byłem.

Przeto, gdy napieńcie nie do wytrzymania znów we mnie wezbrało, pod sklep poszedłem, gdzie chłopy od rana stojom, jak roboty w polu nie ma, a że akurat pogoda deszczowa była, to nawet spore grono sie zebrało. Patrzyłem na nich zza weńgła główkujonc, którego i jakim sposobem podejść, aż od tego myślenia poczułem sie ocieńżały, bom nie zwyczajny na co dzień pracować umysłowo.

 

Po dwóch piwach animuszu nabrałem i do Felka Walendziaka zalotne oko żem puścił, ino ten chlapousz, znak mój opacznie zrozumiał, bo pomyślał, że mruganiem na wspólne wypicie flaszki go namawiam. Ino nadaremno żem sie cieszył, kiedy mnie odwoływał na strone.

Nastenpnego dnia nieco śmielej do Władka Kulawika namyśliłem sie zabrać i kiedyśmy na ławce pod sklepem jabola pili, sztopkom kiełbasy podkrakowskiej zakanszajonc, reńke na kolano, niby niechconcy, mu położyłem. Na co ten zbabraniec łape mojom strzonsnoł krzyczonc, że spodnie ma prane i lepiej, bym tłuste paluchy w swój waciak wycierał.

Potem do Tadka Grzendy, co to za światowego we wsi uchodzi, bo za granice do Niemca czensto gensto sie najmował, gadke zaczołem o trendach najnowszych. Tłumaczyłem, że taka moda teraz, że porzondni obywatele tak robiom i jeszcze w telewizji o tym gadajom. I gdy tak kusiłem i namawiałem, i coraz to lepszom argumentacje podawałem, ten fifcyk znienacka zapytał, czy stówe mam pożyczyć.

Rad nierad do głupka wioskowego poszedłem. Zabrałem ze sobom paczke landrynek, bo wiedziałem, że ten ciuma na słodycze zawsze łasy. Przedstawiłem mu sprawe jasno i wyraźnie, a on żarł te cukierki, a chrupał, a ćlamał… A, gdy wreszcie pojoł, com do niego gadał, chwalibzdura jeden, landrynki w gnój wrzucił i na złamanie karku do lasu popendził lamentujonc, że nie chce umierać. 

Mówie to Szanownej Redakcji, jak na spowiedzi jakiej, a wstyd mnie do dzisiaj pali, że takie chenci miałem.

 

Jak nastenpnego dnia rano wypiłem świeżej wody ze studni, cedzonc przez zemby larwy komara, tom ochłonoł i od razu lepiej mi sie zrobiło. Zrozumiałem, żem jest chłop zdrowy i normalnie ciongnie mnie na baby.

W niedziele to było, wienc założyłem odświentne ubranie i hultajonc z radości podonżyłem do kościoła. Proboszcz na kazanie list od biskupa akurat zaczoł czytać, że nasz kraj gnembi grzeszna, a podstempna plaga onanizmu i, że jeśli kto długo z tym grzechem przestaje, a żone ma poślubionom, to pokarany wiecznom bezpłodnościom zostanie. 

Na te słowa poderwała sie Walczakowa i jak nie trzaśnie Walczaka w gembe i jak krzyczeć nie zacznie: 

– Ty bezwstydniku jeden, toć ja całe lata po lekarzach jeżdże, przyczyn bezdzietności szukam, a ty samogwałt uprawiasz, zamiast dzieci płodzić?!

Aż Walczak cały czerwony sie zrobił ze wstydu i kościół natychmiast opuścił. 

A proboszcz dalej rozprawiał, że to grzech jest śmiertelny i każdy, kto marnować bendzie nasienie, to niechybnie umrze. Nagle zamilkł, przez chwile nie mógł złapać tchu, potem wykonał kilka machnieńć reńkami i upadł jak długi, wprost pod złocony ołtarz.

Rozejrzałem sie po struchlałych parafianach i po cichu za Walczakiem wyszedłem, co by chłopu dać wsparcie, a nie patrzeć na leżoncego sztywno katabasa.

 

 

Nie minoł tydzień, jak my sie zgadali i Klub Onanistów założyli. A potem, to już wieść gminna poszła i z pół wsi sie zapisało i jeszcze jacyś miastowi doszli i coraz to wiencej członków, za przeproszeniem, nam przybywa. Klub nieoficjalnie w remizie mamy, płacimy za wynajem pieńćdziesiont złotych i jest tam nasz punkt samopomocy chłopskiej. A dla co bardziej potrzebujoncych, to my ogrodzili żerdziami kawał lasu i tam majom teraz swój rezerwat onanisty. Nikt im tam nie przeszkadza i mogom dokonywać tylu spustów, ile tylko dusza zapragnie.

Dlatego ja sie pytam w tym miejscu, Szanowna Redakcjo, gdzie Klub nasz zarejestrować urzendowo i legalnie można, bo starać sie chcemy, coby nasz rzond ustawowo onanizm zalegalizował. A może i jakie dotacje na rozwój by sie z Unii znalazły, bo ten ruch wielce przyszłościowy jest: ekonomiczny, naturalny, zdrowy i bardzo wspierajoncy ekologie. A Unia to przecie daje pieniondze na lewo i prawo, bo sie takie rzeczy wie z telewizji i czyta sie te wszystkie tablice powkopywane przy drogach, nie?

Marzeniem moim jest, żeby partie założyć i wystawić swojom kandydature w nadchodzoncych wyborach. Statystyka, co jom w bibliotece czytałem, mówi, że na duży elektorat możem liczyć, bo aż 95% ogółu menżczyzn sie onanizuje!

Wy tam w stolicy bendziecie wiedzieć, co odpowiedzieć, bo wy zawsze lepiej wszystko wiecie, niż my tu na wsi, prości ludzie.

 

Z poważaniem kończe,

Józek Piętak 

P. S. Aha i może wiecie, albo wasze komputery wiedzom, gdzie tego zarośnientego skurwysyna, co mi sie ukazał, znaleźć moge, bo bym mu z chenciom przyjebał za te jego głupiom gadke, co mi jom wcisnoł!

 

KoNiEc

 

Opowiadanie dostępne także do słuchania jako brawurowy audiobook:

Grafika: Vector image by VectorStock / Sky-design