Goryl

  

Dyrektor przyszedł akurat w porze drugiego śniadania, kiedy zgłodniały wtrząsałem ciepłą serdelową z chlebem.

– Przepraszam was, Malinowski, ale gdybym nie musiał, to bym wam nie przeszkadzał – zaczął prosto z mostu. – Wiecie, no, goryl nam właśnie padł – beznamiętnie oznajmił tragiczną wiadomość. 

– Pokrzywy, które mu wczoraj daliście do zjedzenia, musiały być popryskane jakimś świństwem, no i szlus. A zoo bez goryla to jak… – przez chwilę szukał właściwego porównania – no, jak… szpital bez pacjenta. 

 

Przytaknąłem głową, jednocześnie gorączkowo próbując przełknąć stojącą mi w gardle kiełbasę.

– To no, to smutna wiadomość jest, szefie – wydusiłem nieco piskliwie, gdyż na strunach głosowych wciąż zalegała mi drapiąca musztarda. A może poczucie winy?

– Wiem, Malinowski, że smutna. Myślicie, że nie wiem? Nie przychodzę tu jednak do was z naganą. Bo jak rozpoznać organoleptycznie, które pokrzywy pryskane, a które nie, co nie? Chodzi o to, że jest odgórna propozycja zawodowa, że to wy weźmiecie i przebierzecie się w strój goryla i od tej pory będziecie jedną z głównych atrakcji tego zoo. – dyrektor podrapał się po szyi, po czym  dodał melancholijnie:

– Bo Szoł Mast Goł On – przedstawienie musi trwać dalej, jak śpiewał Fredek Mercury. A potem zmarł.

 

Dobra Cobra przedstawia opowieść o gorylu pt.

 

Goryl  

 

Życie stoi do każdego otworem. Ale nie do każdego tym samym

 

Zakaszlałem, porażony nowatorską decyzją przełożonego.

– Ale szefie – starałem się oponować. – Ja nie umiem tak, jak…

– Co nie umiecie? – przerwał dyrektor. – Nie wmawiajcie mi, że nie umiecie. Gnój od zwierza   wyrzucaliście codziennie, to i mogliście co nieco poobserwować, jak żyje, nie? Ponadto jesteście facet, a każdy facet, to po części goryl jest, nie?

 

Pokiwałem głową, bo jakże nie przytaknąć w takim momencie?

– Więc właśnie! Mamy takie jedno czarne futro, co to go cyrkowcy kiedyś po występach zapomnieli i…

– Ale szefie, a jak ludzie poznają, że ja jestem farbowany goryl, to co będzie?

– No jak poznają, Malinowski? Gdy będziecie odpowiednio stać z lekko ugiętymi nogami i nie ruszać się, to nie poznają. Macie stawić się u mnie za pół godziny.

 

*

   Czekając w dyrektorskim sekretariacie poczułem, że strasznie zachciało mi się lać. Ze strachu pewnie, a może po tej porannej kiełbasie z musztardą? Po chwili miałem okazję po raz pierwszy w swoim zawodowym życiu przebywać w eleganckim kiblu szefa. Wyjąłem fujarę i… Pisuar był zawieszony nietypowo wysoko, dolna krawędź sięgała trochę powyżej mojego pępka. Kto to wymyślił? I jak tu się można odlać? No, szef też nie jest taki jakiś wysoki, więc… może ma…A, ten no…

Aż głupio zagłębiać intymne szczegóły szefa.

Na szczęście obok stała kabina z kibelkiem. Porzuciłem zbędne rozmyślania i pełen nadziei nacisnąłem klamkę. Zamknięte. Ogarnęło mnie zawstydzenie, a może ktoś tam w środku akurat stawia dwójeczkę, a ja mu najnormalniej w życiu przeszkadzam. 

 

Wróciłem do pisuaru. Może powinienem stanąć na palcach? Cholera, wciąż za nisko. Ciśnienie w pęcherzu dochodziło do granic wytrzymałości. Co robić, co robić? Desperacko spróbowałem raz jeszcze. Tym razem pociągnąłem go palcami w górę, ile się tylko dało. Ledwie sięgał krawędzi, ale były szanse i mogło się udać. Niebezpiecznie balansując na granicy równowagi i uważając, by nie obcierać skórą po dolnej krawędzi porcelany – bo zarazki – udało mi się wreszcie skutecznie pozbyć moczu.

 

*

   Słońce przypiekało coraz mocniej, a przed moją klatką gęstniał tłum zwiedzających. Czułem, jak pierwsze krople potu spływały po plecach. Ale dzielnie starałem się stać i nie poruszać ugiętymi kończynami. Dawałem radę do czasu, gdy zacząłem czuć nieprzeparte swędzenie głowy. Swędzenie staje się nie do zniesienia, powoli unoszę rękę i drapię czoło w jak najmniej widoczny sposób. Momentalnie doznaję wielkiej ulgi, a jednocześnie z przerażeniem widzę, jak ludzie zaczynają pokazywać mnie palcami. Natychmiast martwieję. Jednak po chwili przychodzi odprężenie, bo zwiedzającym najwyraźniej zaczyna podobać się to, co zrobiłem. Przez otwory w gumowej masce obserwuję ich zaciekawione twarze. 

 

Postanawiam zaryzykować i wykonuję kolejny ruch: powoli idę w drugi kąt klatki. Wokoło słyszę pojedyncze głosy zachwytu. Jedni zaczynają zwoływać drugich, aby móc wspólnie podziwiać rasowego goryla. Zachęcony tą niespodziewaną popularnością postanawiam zrobić następny krok. Podchodzę do drzewa i chwytam jedną z gałęzi. Tłum pod klatką gęstnieje, niektórzy zaczynają klaskać. Uderza mi do głowy niespodziewana popularność jak i gorąc wręcz nie do zniesienia. 

Uwieszam się na konarze całym ciężarem ciała. Zachwyceni widzowie biją brawo i głośno wiwatują. Dla ochłody zaczynam delikatnie balansować ciałem. Zwiedzający w amoku obserwują moje poczynania. Ich radość dużo mówi o popularności goryla. Obok pojawia się nawet ekipa telewizyjna, nagrywająca akurat program „Z kamerą wśród zwierząt”.  

 

*

Ku radości zebranych huśtam się coraz szybciej, gdy nagle kątem oka zauważam biegnącego do mnie Milczarka, tego od gadów: 

– Heniek! – krzyczy z dala. – Twoją żonę nieszczęśliwie wkręciło przed chwilą do pralki i urwało jej dwie ręce i nogę na dodatek!

 

Tragiczna wiadomość sprawia, że zamieram w bezruchu. Naprężona, jak cięciwa z łuku, gałąź wyrzuca mnie z impetem w powietrze. Przelatuję kilkanaście metrów i nieszczęśliwie ląduję w środku zagrody lwa. Co więcej – trafiam akurat na jego porę karmienia. Przerażony zaczynam uciekać wzdłuż ogrodzenia. Drapieżnik natychmiast mnie zauważa i z rykiem puszcza się za mną w pogoń. 

 

Serce wali mi jak oszalałe i chce wyskoczyć z piersi. Pot zalewa oczy, a głupie goryle przebranie skutecznie blokuje ruchy. To się nie może udać. 

Plączą mi się nogi i upadam na trawę. Lew pożre mnie lada chwila, zanim ktokolwiek zdąży przybyć z pomocą. Niesamowite, ale przed oczami natychmiast przebiega mi całe życie. I z  przerażeniem stwierdzam, że było… nieudane i strasznie nudne. Tak nudne, że nawet sny miałem co noc te same! 

 

Dochodzę do wniosku, że nie warto dalej walczyć dla tak pospolitego życia! Zrezygnowany zamykam oczy w oczekiwaniu ostatecznego rozszarpania.

– Panie, niech się pan uspokoi, bo przez pana to nas tu wszystkich w końcu z roboty wyleją – niespodziewanie błaga mnie lew. I to ludzkim głosem! 

– Zawadzki? Z księgowości? A skąd ty w przebraniu… lwa?

 

KoNiEc

 

Dobra Cobra

2012/2016

 

Opowiadanie dostępne także w pięknym audiobooku:

Vector image by VectorStock / freepik