Dzień jak codzień

 

Dzwoni budzik. Po raz kolejny tego dnia otwieram zaspane oczy.  Zdążyłem już być o świcie w popularnym telewizyjnym programie śniadaniowym. To takie poranne ględzenie z udziałem sławnych ludzi, przeznaczone dla gospodyń domowych, niemogących spać emerytów i nierozgarniętych życiowo.. Nikt inny tego nie ogląda. 

Wracam pamięcią do wczorajszego, całkiem udanego, dnia zdjęciowego. Nie trzeba było się zbytnio rozgrywać, a kolejne piętnaście tysięcy złotych niebawem wpłynie na moje konto. 

Przekręcam głowę. Obok mnie śpi jakaś nieznana  laseczka. Coś sobie zaczynam przypominać. 

 

Na śniadanie robię placuszki z aromatycznego indyjskiego kapara. Popijając kawę z ekspresu, zagłębiam się w proste historie, zamieszczone w wiodącym tygodniku piszącym o gwiazdach. Na pierwszej stronie tytuł „Co za problemy skrywa jego życie, że topi stresy w alkoholu?” i moje zdjęcie, zrobione akurat wtedy, gdy kupowałem wódkę w sklepie. Kto czyta te głupoty?

Słyszę, jak nieznajoma bierze prysznic. Kończę śniadanie i idę do garderoby, aby coś na siebie włożyć. 

 

Gdy jestem gotowy do wyjścia słyszę suche trzaśnięcie drzwi wejściowych.

– „Dziękuję” się mówi! – rzucam przez korytarz, ale pewnie nie słyszy. Słodka była wczoraj, gdy tak ulegle prosiła , abym się z nią kochał. Pojechaliśmy do domu, zaczęliśmy się tulić, przełożyłem ją przez oparcie kanapy i… 

Z ciekawością zerkam na stolik przy łóżku. Jednak wzięła kartkę z moim autografem! Mile połechtany tym faktem głaszczę tuby moich, kosmicznie drogich, niemieckich głośników Avantgarde Acoustic, za które nie tak dawno dałem równowartość dwóch samochodów średniej klasy. Zabieram ze stolika smartfon i wesoło pogwizdując wychodzę z apartamentu.

 

Dobra Cobra przedstawia opowiadanie realistyczno – celebryckie,

 rozgrywające się w pierwszej dekadzie XXI wieku w jednym z dużych miast, pt.

 

Dzień jak co dzień

 

Jeden dzień z życia wziętego aktora

 

Siostra mnie biła.

Brat bił siostrę i mnie.

Ojciec bił brata, siostrę i mnie.

Matka biła ojca, brata siostrę i mnie.

Sąsiedzi bili naszą rodzinę.

Ludzie z ulicy bili naszych sąsiadów.

 

Zelig, Woody Allen

 

   Przed południem

   To dziwne, ale nawigacja mówi mi, żeby wyjeżdżając z garażu podziemnego, skręcić w prawo, a przecież centrum jest w lewo…

   Jakiś głupek zajeżdża mi drogę. Doganiam go na następnych światłach, wywlekam z auta i na oczach jego przerażonej żony i nieletnich dzieci leję po mordzie. Później robię z jego twarzy pisak i maluję nim po masce samochodu. Następnym razem pomyśli kutas dwa razy, zanim zacznie się przed kogoś pchać.

 

   Pierwsza tego dnia partaninka na mieście. Użyczam głosu do kolejnej części jakiejś kultowej gry. Klient to głupi buc w krawacie, płaszczący się przede mną. Gram, co proponuje, nie chce mi się od rana uruchamiać własnej inwencji. Pracuję w myśl starej zasady, która mówi, że dupa jest od srania, a aktor jest od grania. Po dwóch godzinach odchodzę od mikrofonu. Uściski rączek, śliskie uśmiechy i te sprawy. Szesnaście tysięcy zostanie wpłacone na moje konto w ciągu trzech dni.

 

   Umówiony na mieście wywiad z przymilną dziennikarką. Siedzimy naprzeciwko siebie, a ona drąży głębokie tematy i zadaje mnóstwo powtarzających się pytań. To się nie może udać. Nalegam na późniejszą autoryzację.

   Właśnie dzwonili z polskiej centrali Jaguara i prosili, abym został ambasadorem ich marki. Może  wreszcie nadchodzi koniec wywalania co pół roku kupy forsy na kolejne VIP-fury? Chce, kurwa, naród utrzymywać swoją gwiazdę, to niech ją utrzymuje! Nie będę im w tym przeszkadzał.

 

   Zabierają mnie na plan zdjęciowy nowej reklamy. Na nagranie mam tylko dwie godzinki. Szczęśliwie udaje się wszystko nakręcić na taśmie filmowej. Później jeszcze tylko spotkanie w studiu na podłożenie mojego głosu  i czterysta tysięcy złotych niebawem zasili moje konto.

 

   Po drodze podrzucam znanego producenta filmowego. Opowiada z zapałem o nowo powstającym projekcie kinowym. Gada i gada, aż wreszcie się denerwuję i pytam szczerze:

– Nie pierdol, Gracjan, bo czasu nie ma, tylko powiedz, ile możesz dać na rękę?

– Nooo, tak z pół bańki by było, jakbyśmy uzbierali…

– Zapomnij, stary! – przerywam. – Dasz dwie to wtedy możemy zacząć myśleć.

– Dwie?

– Tak. No bo zobacz: nasz jebany wspólny owoc trudu zostanie w kinach, na dvd i w gazetach upstrzony wysokodochodowymi reklamami. A w telewizji artyzm tego filmu dodatkowo zabije reklama, wyświetlane logo stacji w jednym rogu ekranu, kategoria wiekowa w drugim i biegnący na dole pasek z informacją, ile jajek zniosły dzisiaj kury w Kujawsko – Pomorskim. Jednym słowem wszyscy na tym zarobią. A jeśli wszyscy – to my też powinniśmy. A żebyśmy dobrze zarobili to musisz mi za to zapłacić. Takie koło sukcesu, kumasz?

 

   Jem obiad z moją agentką. To niegłupia babka, choć aseksualna. Ale jest skuteczna. Potrafi dopilnować moich spraw, zlecić pranie koszul, zapłacić na czas wszystkie rachunki, zapewnić sprzątanie i zdecydować, gdzie w najbliższym czasie mogę pokazać się publicznie i gdzie pojechać na wakacje. Dzielnie, niczym lew, walczy w moim imieniu o coraz wyższe honoraria. Niestrudzenie przypomina o wszystkich rocznicach, imieninach i innych okazjach, o których normalnie na pewno bym zapomniał. Dobrze, że ją mam. Żując stek z renifera, kątem oka widzę, jak zza okien restauracji wynajęty fotograf pracowicie robi nam zdjęcia. Jaki nagłówek wymyślą tym razem? „Nowa kobieta u jego boku” albo  „Kim jest tajemnicza nieznajoma?” Pewnie coś w tym stylu. To cena sławy.

– Ma pani czystą? – pytam kelnerkę. Widząc jej zmieszanie dodaję:

– Oczywiście pytam o wódkę. – Dziewczyna odchodzi spłoniona.

 

Po południu

   Ach ten entuzjazm ludzi rozpoznających mnie na ulicy i proszących o autografy! Niedawno zadałem sobie trud i dokładnie zbadałem sprawę: na portalach aukcyjnych mój podpis chodzi tak po 40 – 50 złotych. Nawet tam mam status gwiazdy! Bajeruję jedną laseczkę na starą śpiewkę o samotności.

– Naprawdę? – szepcze z niedowierzaniem. Zerkam w telefon: pojutrze mam wolne dwie godzinki w ciągu dnia. Umówieni! Sztunia odchodzi radosna, jakby wygrała co najmniej główną nagrodę w totka. Fajnie rusza pupą! Tak rozkosznie.

 

   Po drodze zaglądam do ZASP-u i odbieram zaległe tantiemy. Nie bywam tam za często, ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy uzbierała się niezła górka pieniędzy. Dokładnie 92 690 złotych z samych repartycji, to niezła kwota. Wsadzam forsę do tylnej kieszeni i lekkim krokiem wychodzę na ulicę.

   Jadę na myjnię doprowadzić auto do porządku. Jakaś młoda babka, z niezłym dekoltem, rozpoznaje mnie i robi maślane oczy:

– Szkoda, że przyjechałam tu razem z mężem… – wzdycha.

 

   Wpadam do studia dubbingowego. To znaczy: mylę studia, jadę w inne miejsce i w efekcie spóźniam się  prawie o godzinę. Fajne towarzystwo, wesoła rólka do zagrania, w którymś z najnowszych animowanych hitów kinowych. Gdyby tylko realizatorka dźwięku  tak się nie przypierdalała, to wszystko trwałoby zdecydowanie krócej. W przerwie gadka szmatka z kierowniczką produkcji. Mam na nią ochotę. Wysilam się z lepszym bajerem, przeznaczonym dla co ładniejszych babek.

– My tu gadu gadu, a pół chuja w dupie – studzi mój zapał. – Proszę wracać do studia, bo robotę trzeba dokończyć. 

Twarda z niej suka, ale czuję, że to zaplanowany element odwiecznej gry płci. Oboje wiemy, że nadejdzie taki szczęśliwy dzień, kiedy ją wreszcie dopadnę i pokryję. Piętnaście tysięcy złotych za cztery godziny pracy przy mikrofonie nie wydaje się być wygórowaną stawką.

 

Dzwonię do koleżanki:

– Wiesz, że są castingi do nowego filmu Wajdy?

– Spóźniłeś się. Już byłam ruchana w tej sprawie, mój drogi.

   Czas na siłkę. Grunt to profesjonalne podejście do tematu. Zawsze ćwiczę z wynajętym trenerem.  Żadnych zbędnych ruchów. A po zajęciach wypijam specjalnie przygotowany napój proteinowy na szybki rozrost mięśni. Fajnie wyglądam przypakowany. Trzeba by się znów wybrać do solarium.

 

Po drodze zaczepia mnie jakiś chińczyk:

– Pseplasam pana, gdzje tu jest aka-demia? – pyta łamanym polskim.

– Ale jaka? Medyczna, ku czci pana Kleksa, szkolna…?

– Dziękuję baldzo! – obcokrajowiec kłania się i odchodzi uszczęśliwiony. Ja pierdolę! Taka jest przyszłość naszego narodu?

 

   Już za tydzień zawody aktorów w jeździe na kosiarkach. W zeszłym roku wszyscy byli dobrze pijani, zanim jeszcze wynajęty autokar ruszył na miejsce, gdzie odbywała się impreza. Jechała tam z nami jedna piękna hostessa i każdemu flet stawał na sam jej widok. Podobnie jak inni koledzy coś tam próbowałem do niej zagadywać, ale odparła z wyniosłością, że zadaje się z mężczyznami, których fallusy mają nie mniej niż dwadziescia cztery centymetry długości.

– Panowie, robimy zrzutkę! – krzyknąłem do kolegów.

Sponsor zawodów się wkurwił, bo zaprosił telewizję, aby udokumentować to promocyjne wydarzenie, lecz filmowcy nie mieli co kręcić, bo wszyscy uczestnicy, ululani wódą, obrzygani, spali po krzakach.

 

Wieczorem

   Wieczorem spotykam w teatrze kolegów aktorów. Najnowszy kawał: „- Stary, no i jak było? – Siedemnaście razy! – A ona jak? – Nie przyszła.” 

 Gram w sztuce, która cieszy się wśród publiczności niesłabnącą popularnością a na sali codziennie nadkomplety widzów.  Jej tytuł to „ Pani czeka?”. W akcie pierwszym zajmujemy się tradycyjnym pytaniem: facet wpada z bolącym zębem do dentysty, widzi czekającą w kolejce kobietę i pyta: 

– Pani czeka?

 

Akt drugi jest bardziej przewrotny: dama w garderobie widzi znajomego, dobrze sytuowanego  mężczyznę i wykrzykuje:

– Pan!

– I czek – mówi mężczyzna, wyciągając z kieszeni marynarki czek na dużą sumę. No co owa dama robi:

– A!

W tym przedstawieniu treść wydobywamy przez formę. Satysfakcja z pracy jest, ale zarabiam tylko dwa tysiące za jeden wieczór. Jakież niezbadane wewnętrzne pokłady samozaparcia muszą gdzieś tam we mnie drzemać!

 

Pod koniec drugiego aktu na deskach sceny niespodziewanie pojawia się sławna i dobrze wszystkim znana diwa sceny narodowej:

– Jestem tak stara jak drzewo – bełkoce do zgromadzonych, chwiejąc się na nogach. – Trzeba mnie zerżnąć… i policzyć słoje, żeby wiedzieć, ile mam lat!

Pomagamy jej zejść ze sceny. Publiczność wstaje z miejsc i bije gromkie brawa. Nie zawsze myśl, gest i słowo przynosi tak wymierne efekty, jak przypadkowy pijany osobnik. Teatr to ciągła improwizacja.

 

Po spektaklu pijemy  w garderobie. Koleżanki w strojach topless wnoszą wódkę w wazach, leją do talerzy a my nabieramy alkohol łyżkami. Taka tradycja od lat.

 

   Wracam do mieszkania z ciągle chichocącą małolatą, zabraną spod teatru. Trochę trudno ją było namówić na wieczorne spotkanie, ale jak upewniła się, że ja to ja – i jak jej powiedziałem, że jestem  nieszczęśliwy, samotny i potrzebuję zrozumienia, i jak pokazałem jej moją brykę – wystarczyło.

Apartament elegancko wysprzątany, a dobre wino chłodzi się w lodówce. Dziewczyna klęka przede mną i zaczyna z wprawą robić to, co lubię najbardziej. 

– Ale masz pięknego penisa – wzdycha.

 

Koniec kolejnego udanego dnia. 

 

Nocą

   Brutalne stukanie do drzwi. Wyswobadzam się z objęć śpiącej dziewczyny. Zerkam przez wizjer i otwieram drzwi. Do środka, chwiejąc się, wchodzą moi najlepsi koledzy. Widząc w łóżku półnagą, zaskoczoną dzierlatkę, rzucają się na nią niczym zwierzęta na bezbronną ofiarę. To silne chłopy, ale  udaje się jej od nich uwolnić chyba tylko dlatego, że są napruci w przysłowiowe trzy dupy. Próbuję im jakoś pomóc okiełznać dzikuskę, ale przerażona zostawia w moich rękach koszulkę, otwiera okno i wyskakuje z krzykiem na dwór. Wyglądam za nią. Chyba coś sobie połamała, bo ucieka powłócząc nogą i pomagając sobie rękami. Wódka z kolegami.

 

   Około północy w telewizji nadają potworną wiadomość: w tragicznym wypadku zginęli właśnie wszyscy aktorzy, grający główne role w najpopularniejszej telenoweli, namiętnie oglądanej przez  cały kraj! Żałoba narodowa, flagi pościągane do połowy masztu. Idę do sypialni, kładę przed sobą komórkę i cierpliwie czekam. Po piętnastu minutach telefon dzwoni po raz pierwszy. W ciągu godziny mam zaklepaną robotę na co najmniej dziesięć lat naprzód. I to z podwójnym przebiciem serialowych stawek gwiazdorskich!

 

   Leje się najlepsza wóda, gra muzyka, sąsiedzi walą w ściany. Przyjeżdża elektryk, sekserka od kurcząt ( tylko na chwilę), sprzedawca ubezpieczeń samochodowych i policja. Po ich odjeździe dla zgrywy szybko okradamy pobliski monopolowy oraz wypuszczamy na wolność wszystkie zwierzątka z osiedlowego sklepu zoologicznego Tuptuś. Najfajniej po trawie biegają białe króliczki.

 

Pojawia się zdezorientowany dostawca pizzy, gorąca pomoc biurowa (ta, ku obopólnej uciesze, zostaje na nieco dłużej), zabłąkany listonosz, kominiarz, dozorca, ponownie policja, hydraulik a na koniec pogotowie, bo jeden z kolegów niespodziewanie złamał sobie prącie. Jest zabawa!

– A ruchałeś kiedy pedała? – pytam przyjaciela.

– Bezpośrednio nie – mówi w pijackiej zadumie. – Ale ruchałem faceta, który ruchał pedała.

– I jak było?

– Hujowo…

Do dziś nie wiem, czy mówił prawdę. 

 

Przysypiam. We śnie widzę francuskiego misia Colargola, co gada po naszemu. Śpiewa mi do ucha piosenkę:

Dla was dzisiaj śpiewać chcę, byście w polu bili mnie”. 

Dlaczego misio chce, aby go lać w mordę w otoczeniu sielskiej wiejskiej przyrody? Masochista jakiś?

 

   Czuję, że jestem nabuzowany niczym ośmiornica we wtorek. Z trudem dowlekam się do portiera, dyżurującego na parterze apartamentowca. 

– Dzień dobry panu – wita mnie uprzejmie.

– Dobry. Jae… chsiałby…zamófić bu…zenie na… zisiaj… rano? – z trudem sklecam zdania. Wypity alkohol wcale mi w tym nie pomaga.

– A na którą godzinę pan sobie życzy?

Staram się policzyć. Od szóstej plan zdjęciowy więc…

– Na… piątą!

– Oczywiście proszę pana.

– Ziekuje barzo. 

 

Odwracam się, aby wrócić do windy. W tym momencie odzywa się z tyłu portier:

– Proszę pana?

– Taak?

– Pobudka.

 

W pełnej koncentracji staram się zapanować na rękoma i zadzwonić do znajomego medyka od zabiegu przetaczania krwi. Operacja od razu stawia na nogi a dodatkowo człowiek ma więcej wigoru i czuje się o wiele młodszy. W dwie godzinki będę znów jak nowo narodzony! Bezcenne. 

 

Jadąc taksówką po raz kolejny głowę zaprząta mi podstępne pytanie: ile szczoteczek ma dentysta? Sto ma. To logiczne!

 

KoNiEc

 

DoCo

15, 06, 2012

 

Vector image by VectorStock / pkuzmin