Falujące auto 2


Jakieś pięć kilometrów dalej zatrzymał się po raz kolejny; tym razem przyczyną była autostopowiczka, chuda dziewczyna o zmysłowej twarzy, wielkich oczach i grubych włosach, związanych z tyłu w koński ogon.

– Cześć. Jestem Kwiat Miłości – zaszczebiotała. – Chcesz się trochę podjarać? – spytała, rzucając na tylne siedzenie swój wielki plecak, brudną torbę i futerał ze skrzypcami.

 

Chłopak patrzył na nią, nie mogąc wydobyć z siebie głosu.

– Mam całe pudełeczko dobrych czopków psychodelicznych! Dostałam je od takiego jednego górala, który powiedział, że mój głos go podnieca. Ale numer, nie? Ja i podniecający głos! Mówię ci, to był jakiś wariat – przeciągnęła się, a jej piersi zafalowały energicznie. – Dzięki, że stanąłeś. To jak, wsadzisz sobie jeden? To tylko zdrowa homeopatia!

– Chyba… trudno odmówić – odrzekł nieco stropiony młodzieniec, albowiem nigdy w życiu nie próbował takich rzeczy.

– Fajnie!

 

Dziewczyna rozsiadła się w fotelu i zaczęła grzebać w torbie. Miała na sobie męską koszulę i krótką spódniczkę, spod której wyłaniały się całkiem kształtne uda. Nastrój młodzieńca poprawił się, czemu towarzyszył przypływ miłej cielesnej namiętności. Falosław nie miał do tej pory istotnego doświadczenia w tej materii, albowiem przeszedł jedynie dwa stopnie Amatorskiego Kursu Samogwałtu dla Średniozaawansowanych, na który uczęszczał wieczorami do miejskiego domu kultury w rodzinnym Szydłowcu.

 

Jest spoko, jak trzy razy sześć

Dobra Cobra – autor tak nudny, że nawet sny ma co noc te same –

 prezentuje dziś opowiadanie na wskroś współczesne pt.

 

Falujące auto 2

 

Ojciec przynosił z lasu trujące grzyby. Nie szkodziły jej, bo ciągle zakładała majtki na lewą stronę

 

   Po powrocie chłopaka z krzaków, gdzie zaaplikował sobie nader ostrożnie darowanego mu przed chwilą pobudzacza, ruszyli z maksymalną, dozwoloną w tym miejscu prędkością. Jechali  z rozkrzyczanym radiem, wiatrem rozwiewającym włosy, oraz duszami coraz bardziej lotnymi dzięki wysokogatunkowym czopkom. Po kilku minutach młody Torbacz – czując oszołomienie w głowie i w sercu – spojrzał na swą pasażerkę z promiennym uśmiechem, który ona mu zaraz odwzajemniła. Prawa ręka chłopaka powędrowała na jej jędrną – niczym galaretka owocowa – zdrową pierś, usta zaś zapytały:

– Dokąd jedziesz?

 

Kwiat Miłości zachichotała i rozbawiona odrzuciła głowę do tyłu:

– Wiesz, jestem jak ta kostka, która toczy się tam, gdzie ją los rzuci – odparła i oboje wybuchnęli śmiechem.

– Możesz się zatrzymać u mnie – zaproponował Falosław, na co dziewczyna żywo zareagowała:

– Bomba! To będzie świetnie! I teraz sama sięgnęła po prawą dłoń, odciągnęła ją od kierownicy i ulokowała na swojej piersi, podczas gdy jej ręka spoczęła na kroczu młodzieńca, który pomyślał: – „ Boże, wszystkie moje sny zaraz się spełnią!“. Bowiem jeszcze nigdy w życiu nie doznawał palpacyjnej i organoleptycznej penetracji osoby płci przeciwnej.

– Posłuchaj – wykrztusił zmienionym z podniecenia głosem, gdy stanęli na rogatkach Szydłowca, nieopodal szczelnie zakratowanego sklepu spożywczego Lef. Jego właściciel, pazerny Zbigniew Lefkowicz, sam wymyślił logo swojej sieci, umieszczając na tle jaskrawego neonu wizerunek lwa,  niosącego w pysku druciany koszyk pełen wiktuałów.

– A może zrobilibyśmy sobie mały piknik tu w okolicy?

– Zgoda! – zawołało promieniejące radością życia dziewczę. – Ale tutaj pięknie! To naprawdę jest, kurwa, za-je-bis-te miejsce!!! Łał!

 

   Chłopak wyskoczył z samochodu, rozglądając się za jakimiś niewiarygodnymi krajobrazami, ale jedyne co widział to tylko oddalone o wiele kilometrów bardzo zamglone, porośnięte lasami wzgórza i wyłaniające się zza nich dymiące kominy fabryk. Wpadł do sklepu i w pośpiechu zaczął zdejmować z półek chleb, konserwy turystyczne, musztardę, majonez, pomidory oraz piwo smakowe. 

Na zewnątrz Kwiat Miłości zaczęła grać na nieco rozstrojonych skrzypcach i nadzwyczaj czysto śpiewać, co wywabiło ze sklepu kilku stałych bywalców, którzy pomachali do niej, ona zaś przerwała występ tylko na chwilę potrzebną, aby pokiwać ręką w odpowiedzi.

 

   Przy wyjściu do sklepu rozerwaniu uległa słaba plastikowa torba. Wszystkie kupione przez Falosława produkty wysypały się na ziemię, tuż obok dostojnej, fioletowej witryny zakładu pogrzebowego o obcobrzmiącej, ale jakże dźwięcznej w wymowie nazwie: Game Over. Ale czym się tu przejmować, skoro świeżo zażyty czopek dawał poczucie całkiem innej rzeczywistości. Z szerokim uśmiechem na twarzy szybko pozbierał piknikowe specjały w swoją koszulkę, przeżegnał się, wrzucił wszystko na tylne siedzenie i pojechali dalej, nieprzerwanie śpiewając na cały głos znane im z radia przeboje. 

 

   Po trzech kilometrach zjechali z drogi, zobaczywszy gęstą, bujną trawę porastającą brzegi szemrzącego tu cichutko potoku. Chłopak wyłączył silnik i przez chwilę trwali nieruchomo, uśmiechając się do ślicznego strumienia i ozłoconych wierzchołków sosen po drugiej stronie doliny.

Spojrzeli sobie w oczy. Torbacz opuścił z ramion dziewczyny luźną bluzkę. Przed nim zatańczyły  niewiarygodnie sterczące, kuszące piersi, z których centrum wyrastały maliny zaróżowionych sutków. 

Oniemiały, przez chwilę wpatrywał się w nie łapczywie. Czy kiedykolwiek otrzymał bardziej wystawny poczęstunek? Przy tym nagim zdroju zdecydowanie mógł ukoić pragnienie wzbierające w nim przez całe lato, a może i całe dotychczasowe życie.

 

   Na jednym z sutków przysiadł komar, którego dziewczyna odgoniła gwałtownym ruchem ręki. Falosław klepnął się w policzek i zgładził kolejnego owada, który wgryzał mu się w ucho. Chłopak w rozmarzeniu przeciągnął ustami po zaokrąglonych kształtach. Na lewej dłoni przysiadł mu kolejny komar, ale odegnał go machnięciem ręki. Palce zalotnika zaczęły energicznie uciskać sutki dziewczyny. 

Kolejne zastępy najeźdźców nadfruwały coraz większą chmarą.

 

Mruknęła – „Oooch“ i rozgniotła na łydce następnego wygłodniałego żarłacza. W tym samym momencie młodzieniec musiał wypuścić pierś z namiętnego uścisku, aby zgładzić kolejnego owada, który ukąsił go prosto w usta. Nad ich głowami słychać było coraz głośniejsze bzyczenie. Kwiat Miłości nie wytrzymała tych natrętnych ataków i wykrzyknęła:

– Co tu się tu, kurwa, dzieje? Komar na komarze komarem pogania!!!

– Podgłośnię radio – zaproponował. – Może to je odgoni… 

 

Gdy odbiornik zaryczał na cały głos, Torbacz nagle zrezygnował z subtelności, rzucił się na partnerkę,  chwycił w usta jej pierś i zassał z takim zapałem, że sutek aż dotknął blizny po wyciętych migdałkach. Dziewczyna namiętnie przeciągnęła palcami po włosach młodzieńca, ale pieszczotę przerwał okrzyk:

– Mam jeszcze jednego skurwysyna!

 

 Cios w ucho był tak mocny, że uderzony wypuścił pierś z głośnym cmoknięciem:

– Och, kurde balans! – jęknął.

Kwiat Miłości zawołała:

– Przecież to latające piranie! Ludożercy! 

 

Oboje odskoczyli od siebie, klepiąc się po policzkach, głowach, ramionach, ona zaś podciągnęła bluzkę i warknęła:

– Zjeżdżajmy stąd!

 

   W radiu chłopcy z zespołu rockowego krzyczeli co niemiara, robili jazgot elektrycznymi gitarami i walili z całych sił w rąbnięty skądś kościelny dzwon. Zdesperowany i rozdygotany chłopak wrzucił bieg wsteczny i, nie rozglądając się wokoło, wcisnął pedał gazu do oporu. Jego wspaniały, biały Mercedes wyskoczył na drogę wprost pod nadjeżdżającego rozklekotanego Żuka. Zderzenie wyrzuciło niezapiętą pasem dziewczynę szerokim łukiem na zewnątrz.

 

Z kabiny wyskoczył duży facet w walonkach i z mordem w oczach rzucił się w kierunku zawalidrogi, miotając najgorszymi obelgami, jakie tylko znał świat. Falosław zakrył rękami oczy w oczekiwaniu na niechybny lincz. Wystarczyło jednak, że kierowca dostawczaka przyjrzał się dokładniej, co się stało i zobaczywszy nieruchome ciało kobiety, leżące na drodze, natychmiast zawrócił do samochodu by chwilę później zniknąć za zalesionym zakrętem w chmurze pyłu.

– Wyłącz to radio! – wrzasnęła Kwiat Miłości, masując potłuczone pośladki. 

 

Dziewczyna pozbierała się, gniewnym gestem umieściła piersi pod osłoną bluzki i porwała z tylnego siedzenia swój plecak wraz z torbą i futerałem na skrzypce.

– Przepraszam – bąknął Torbacz zza kurtyny dłoni. – Zostaw te bagaże, zawiozę je z powrotem do…

– O nie, bracie – prychnęła i zarzuciła na ramiona plecak. – Od ciebie trzeba trzymać się z daleka. W całym życiu nie napotkałam kogoś z tak parszywym fartem – dokończyła,  pokazując obsceniczny gest jednym z palców prawej ręki.

 

Odchodząc pomyślała, że dobrze jej kiedyś mama radziła, aby nigdy nie całowała mężczyzny, któremu od samego początku znajomości stoi.

 

   W kabriolecie pozostał – sterczący niczym maczuga – niefortunny zalotnik, którego właściciel z twarzą schowaną w dłoniach opadł bezsilnie na kierownicę, włączając przeraźliwie trąbiący – lecz o dziwo sprawnie działający – klakson.

 

– Ciszej, do cholery! – krzyknęła Leokadia Bryńska, staruszka mieszkająca nieopodal drogi w walącej się chałupie. – Akurat udało mi się, kurde, zasnąć po raz pierwszy od trzydziestu lat!

Po czym podparła się ręką i pomyślała:

– To dobrze, że córka mnie nie kocha. Będzie jej mniej smutno, jak umrę.

 

W tym samym momencie od samochodu odpadło z hukiem lewe tylne koło.

 

KoNiEc

 

Dobra Cobra

grudzień 2013

 

Słowa piosenki, użytej w tekście, pochodzą z repertuaru zespołu Elektryczne Gitary, którą to piosenkę w szczerości serca dedykuję Czytelnikom jako  naturalny, pozamedyczny i niealkoholowy środek rozweselający.

 

Także jako audiobook:

Vector image by VectorStock / Robot