Gitarzysta

 

– Kurwa! 

 

Otwieram oczy i szybko siadam na łóżku. Po raz kolejny nawiedza mnie ten sam koszmar: znów atakuje mnie podstępnie nożem. Tak jak wtedy. 

 

Spałem. Zanim zdążyłem zareagować, wbiła mi ostrze kilka razy głęboko w ciało. 

 

Próbuję się otrząsnąć. Pot spływa po czole, łapczywie wciągam powietrze do płuc, cały czas  nerwowo rozglądając się wokoło. Sen to czy jawa? Sen…

Chowam twarz w kołdrę. Prawą ręką dotykam blizn na brzuchu. Ciałem wstrząsa dreszcz, przechodzący w spazmatyczny, głęboki płacz. 

 

Świta.

 

Dobra Cobra przedstawia, kurwa, rock and roll w czystej i jedynej postaci pt.

 

Gitarzysta

 

Jak byłam młoda – w co nikt nie wierzy, ale byłam – to nigdy nie przypuszczałam, że na starość będę tak zapierdalała

Maria Czubaszek

  

   Znów gramy. Wymiatam na gitarze, aż miło patrzeć. Publika szaleje. Chwila przerwy. Pociągam łyk ulubionej wódy prosto ze stojącej obok butelki i zaraz zaczynamy następny numer.

 

Odeszła… Nie mam już nikogo. Po paru latach raz przyszła do mnie córka.

– Wypierdalaj! – krzyknąłem, zrzucając ją ze schodów.

 

Wskakuję na wzmacniacze i szarpię strunami piękne solo. W tym czasie chłopaki mogą złapać trochę oddechu na zapleczu. 

Razem jakoś dajemy radę. Braterstwo. Musimy trzymać się razem na tych wszystkich bezkresnych przestrzeniach, rozciągających się codziennie za oknem koncertowego autobusu.

 

Rose. Jedyna dziewczyna, w której tak naprawdę się zakochałem. Nie ma jej od zawsze. Może w ogóle nigdy jej nie było? Ale skąd pamiętałbym jej żółty sweter, w którym tak lubiła chodzić. Niedostępna. Onieśmielająca. Jedyna.

 

Nie mieszam rytmu, walę mocne, równe riffy z wieloletnim doświadczeniem rockowego gitarzysty. Nasza ostatnia płyta jest rewelacyjna. Gram w najlepszym zespole! Znają nas i podziwiają! 

 

I ta kurwa, matka, która zmuszała mnie w młodości, żebym jej robił patelnię. Na rzyganie mnie wzbiera.  Jak ja tej pizdy, kurwa, nienawidziłem!

To wspomnienie znów rozrywa nigdy niegojące się rany. Kolejny raz nie panuję nad sobą. W przypływie furii rozwalam mojego pierdolonego Fendera o deski sceny.

 

Kończymy występ. Za sceną tradycyjnie czekają dziewczyny gotowe na wszystko. A wśród nich… Rose?

– Rose?

– Jestem tu, piękny – mówi i bierze mnie pod rękę. Przez koszulę czuję jej kruche, ciepłe ramię. Powoli idziemy do pobliskiego pubu. Biorę dwa piwa. Nie mam śmiałości wykrztusić przy niej ani słowa. 

– Odpierdol się od mojej laski, koleś! – Ktoś pcha mnie w plecy.

– Czego chcesz, człowieku?

– Odwal się od mojej dziewczyny, kutasie jeden!

 

Wkurwia mnie taka gadka. Odwracam się i walę mu pięścią prosto w kły. Z nosa chlusta krew, facet chwieje się i upada. Kopię go wściekle w twarz, szybko robiąc z niej miazgę.

– Stop! Stop, panowie! – Odciągają mnie od leżącego.

– Tamten zaczął.

 

Gdzie podziała się Rose? Nigdzie jej nie widzę. A może… Może jej tu wcale nie było?

 

Idę ciemną ulicą, masując obolałą dłoń. 

– Hej, koleś – mamrocze jakaś postać, siedząca na chodniku.

– No?

– To… ty? – dziwi się i stara skoncentrować na mnie wzrok.

– Ja – odpowiadam bez emocji. 

Poznał mnie.

 

– Ale się, kurwa, porobiło – dziwi się, kiwając głową. – Ty i ja na jednym chodniku. Wyobrażasz sobie?

 

Milczymy. Macam moje klejnoty. Wszystko jest na właściwym miejscu.

– Weźmiesz najlepszą z działek? – pyta po dłuższej chwili i podsuwa mi strzykawkę.

 

Oglądam ją w słabym świetle latarni. Jest pusta. 

 

Rose. Rose…

 

Podciągam rękaw kurtki. Spróbuję, a co mi tam! Powinno się udać. Z pijaną matką się udało, to i teraz się uda. 

– Wszystkie kobiety to kurwy…

 

Pompuję w żyłę powietrze.

 

KoNiEc

 

Dobra Cobra, 

marzec, 2013

 

Opowiadanie dostępne także jako zawodowy audiobook: