– Człowieku Bukszpanie! – Krzyknął od progu Człowiek Plastik, którego drugiego członu nazwy broń Boże nie należało mylić z politeteftalanem, z którego produkuje się butelki PET. – Rządowe psy wyłapały właśnie wszystkich nadludzi! Dobrze, że ty ocalałeś! I dobrze, że ja też ocalałem – bo kto poniesie moce nadludzi pod strzechy?
– A co tam się dokładnie stało?
– Od pewnego czasu dochodziły mnie wieści, że ta stypa to może być podstęp władzy, aby nas wreszcie wyłapać, a nie żadne tam zaproszenie z amerykańskiej ambasady. Więc przezornie ukryłem się w piwnicy i stamtąd obserwowałem sytuację, oraz kątem oka tego pięknego Człowieka Komposta. Ale jak się zaczął wdzięczyć do jednej z kelnerek, to o mało szlag mnie nie trafił na miejscu i prawie wyszedłem z ukrycia. Ale patrzę uważniej, a ta dziewoja ma taki cielistego koloru kabelek, wychodzący z bluzki i biegnący do ucha. Więc zrozumiałem, co może się za chwilę stać i uciekłem na tyły parkingu, a tam zaraz jakieś zamieszanie się zrobiło. Akurat lądowali komandosi, więc – by nie wzbudzać podejrzeń – powoli odszedłem na drugą stronę ulicy.
Człowiek Plastik mógł mieć rację. Wszak doznał objawienia swojej mocy podczas dość bolesnego usuwania zęba, dokonywanego przez świeżo upieczoną magister stomatologii, u której płaciło się mniej za zabieg. Dziwnym zbiegiem okoliczności tego dnia znieczulenie nie zadziałało, wiertło wysokoobrotowe nie chciało nabrać szybkości, a kleszcze ślizgały się w niewprawionej dłoni młodej dentystki, która za nic nie mogła dokończyć ekstrakcji. Wtedy to Człowiek Plastik – który wtedy jeszcze nim wszak nie był – z całej siły zagryzł odsączającą ślinę rurkę i po raz pierwszy poznał rozkoszny smak tworzywa sztucznego w ustach.
Od tamtej chwili uwielbiał pożerać plastik. Codziennie odwiedzał dzikie składowiska – na których gromadzono zużyte opakowania – i z ukontentowaniem jadł, jadł i jadł. Jego obżarstwo było jednak o wiele za małe wobec prawie pięciuset kilogramów plastiku, wyrzucanego rocznie przez statystycznego mieszkańca kraju. Ojczyźnie potrzebny byłby co najmniej zastęp takich zuchów, jednak ten ekologiczny osobnik ponad obowiązek rozrodczy przedkładał znajomości z innymi kolegami po fachu, w szczególności chcąc się zaprzyjaźnić z Człowiekiem Kompostem, w którego stronę rzucał co raz spłoszone spojrzenia.
Dobra Cobra prezentuje dziś opowieść na wskroś współczesną, w której skrzą i buzują skrywane patriotyczne emocje, dzieją się prawie cuda, występują najlepsi z obecnie dostępnych bohaterów, świat – niby już odkryty – jest odkrywany ponownie na nowo, a wojewódzkie miasto Opole nie jest przedstawione w różowych barwach, pt.
Hotel Zapomnienie 2
czyli trud i pot codzienny człowieka niezwykłego.
Kiedy do nas przyszedłeś, uznałam cię za przystojnego. Potem się odezwałeś
Lepiej być nie może, w reżyserii Jamesa L. Brooksa.
– Władza nas nie lubi, bo nie wpisujemy się w poetykę jej programu – kontynuował Człowiek Plastik. – Bo niby rządom świata zależy na zmniejszeniu produkcji plastiku, ale nic w tej sprawie nie robią. Składają jakieś tam obietnice, że za niedługo nie będzie już produkcji słomek do napojów i jednorazowych talerzyków. Ale przecież teraz wszystko jest pakowane w różnego rodzaju tworzywa i gdyby im naprawdę tak zależało na ratowaniu Ziemi, to by szybko wydali dyrektywę, że nie wolno dalej produkować żadnych tworzyw sztucznych. Ale przecież tego – jebańcy, nie zrobią – bo dobrze wiedzą, skąd czerpać zyski na dolce vita i zbijać wielki hajs. Nie wiem, czy wiesz, ale tak samo jest z głodem i epidemiami… – w tym momencie nadczłowiek przerwał i uważniej spojrzał na facecika, stojącego u boku Człowieka Bukszpana. – A ten kutasik to co to za jeden?
– To jest Słyszący Głos Jeremiasz, który…
– To coś podejrzane – przerwał wielbiciel tworzyw sztucznych – bo nigdy nie słyszałem o takim superbohaterze.
– Co jest, kurde? – szepnął coraz bardziej zdziwiony cała sytuacją Bukszpan. – Ale przecież przed chwilą powiedział mi…
– To rządowy pies! – Krzyknął bez ogródek Plastik, rozpoznając wroga. – W nogi!
Ale było już za późno, przynajmniej dla jednego z nich. Rzekomy Jeremiasz ćwiczonym wielokrotnie ruchem wyciągnął paralizator i wycelował nim w stronę Plastika. Wystrzelone przewody z nadzwyczajną szybkością zetknęły się z ciałem nadczłowieka i sprawiły, że pod wpływem prądu ten upadł jak długi na podłogę restauracji obok świetlnej tablicy, służącej do zamawiania potraw oraz napojów.
– O, w dupę groszek – zmiął pod nosem przekleństwo Człowiek Bukszpan i kopnął Słyszącego Głos prosto w jaja. A gdy ten pod wpływem celnego ciosu się zgiął, nasz bohater wyszedł powoli z restauracji kuchennym wyjściem. Bo najważniejsze, to nie wzbudzać podejrzeń.
– Gdy spotkasz Człowieka Komposta to powiedz mu, że go zawsze kochałem… – z tyłu dobiegł głos drutowanego przez policję Człowieka Plastika.
Jednak wyczuleni stróże porządku publicznego zauważyli podejrzany ruch w sektorze i natychmiast rzucili się w pogoń za uciekającym nadczłowiekiem. Który jednak – jak mówiła sama jego nazwa – posiadał szczególne nadmoce i gdy skręcał w prawo, wyciągał za siebie ręce i zaraz wyrastały za nim dorodne krzaki bukszpanowe, które rosły wysokim szpalerem w lewą stronę. I goniący mieli problem, żeby je szybko sforsować. A gdy Bukszpan skręcał w lewo, krzaki wyrastały w prawą stronę i pościg skręcał w niewłaściwą stronę i wpadał do wilczych dołów. I na tych zielonych alejkach zmylił pogonie i zdołał umknąć z zasadzki, zastawionej na wszystkich polskich nadludzi bez wyjątku.
*
Nocą Człowiek Bukszpan ze szczególna pieczołowitością sumiennie złożył zielony strój nadczłowieka i ukrył go skrzętnie na najniższej półce szafy za nieużywanymi ubraniami. Po raz kolejny zdołał szczęśliwie umknąć tropiącej go policji. Ale ile razy mógł skutecznie uciekać i ile razy można mieć szczęście?
Dla ochłonięcia po ciężkim dniu postanowił odłożyć kolejną partię warcabów, rozgrywanych z samym sobą, i włączył telewizję.
Akurat puszczali najnowsze dzieło Quentina Tarantino Four Tankers and the Dog. Reżyser kilka lat wcześniej zakupił prawa do dawnego polskiego serialu Czterej pancerni i pies i na jego kanwie nakręcił iście hollywoodzkie widowisko, pełne wybuchów i zmian tempa akcji. Bohaterska załoga czołgu dzielnie walczy w pojedynkę z przeważającymi siłami niemieckimi, wychodząc z każdego pojedynku bez szwanku. W finałowej scenie Rudy 102 wjeżdża do okrążonego Berlina i – korzystając z wszechogarniającej wszystko mgły i z zamieszania, jakie zrobił okręt podwodny ORP Orzeł, który niespodziewanie wynurzył się z nurtu Szprewy i zaczął ostrzeliwać Reichstag – po serii widowiskowych potyczek dociera pod bunkier Hitlera. Wódz Rzeszy zostaje zaskoczony na zewnątrz twierdzy, podczas delektowania porannej kawy i prowadzenia filozoficznej rozmowy na temat diety śródziemnomorskiej.
Konfrontacja jest w zasadzie nieunikniona. Śmiertelnie raniony pociskiem przeciwpancernym Fuhrer rozpoznaje w Janku swego syna i następuje łzawe rodzinne pojednanie. Po czym Rzesza upada, co nie jest zasługą wschodnich kacapów, a dzielnych polskich czołgistów, których mentorem jest charyzmatyczny oficer amerykańskiego wywiadu Olgierd Jarosz, oscarowo grany tutaj przez Brada Pitta. W co natychmiast wtrącają się Ruscy, co jest przyczynkiem do rozpoczęcia Trzeciej Wojny Światowej.
W głównych rolach niezapomnianą rolę zagrał Borys Szyc jako miękki kapitan czołgu Janek. Dzielnie sekundowała mu: Katarzyna Figura jako przechodzona i o wiele starsza Marusia Ogoniok, deprawująca Janka już na początku filmu, gdy tylko ten przyszedł do niej po małego wilczurka. Gustlika – kombinatora ze Śląska, niestrudzenie szukającego skarbu Trzeciej Rzeszy – zagrał Tomasz Kot, Grigorija – znany aktor gruziński Kakha Kintsurashvili, a w rolę radiotelegrafistki Lidki – śpiewającej na ekranie wielki przebój It’ s me (To ja), który zdobył jedną z nagród Grammy w kategorii: przebój filmowy – wcieliła się słynna Doda, czyli Dorota Rabczewska, z której reżyser zrobił prawdziwą femme fatale z najczystszym z możliwych stylu. Jej ostateczny, półnagi i pełen brutalności pojedynek z Marusią w saunie przeszedł do historii wielkiego ekranu.
Głównym przeciwnikiem czołgistów był Niemiec Christopher Waltz, grający tropiącego ich wszelkimi siłami pułkownika SS Wolfa, pod koniec filmu wpadającego w samobójczą pułapkę, przygotowaną przez Lidkę.
A na koniec filmu z mętnej toni jeziora niespodziewanie wychynęła głowa reżysera, który w krótkich słowach dziękował, że widzowie podczas seansu mieli wyłączone telefony. Po czym zniknęła w odmętach wodnych i zaraz poszły napisy końcowe.
Człowiek Bukszpan został z tak podanym ostatecznym przesłaniem, niczym z przyrodzeniem wbitym w schłodzoną jajecznicę, zrobioną na maśle.
W nadawanym po filmie skrócie wiadomości spiker w słowach pełnych dumy oznajmił o schwytaniu przez organy ścigania przestępców ze świetnie zorganizowanej grupy przestępczej, która czerpała duże zyski z omijania prawa. Akcja o kryptonimie Mający Moce miała na celu wyeliminowanie ze zdrowej tkanki społecznej rzekomych nadludzi, mających się za lepszą jej część. A tak naprawdę chodziło w niej o pogrążenie elementów, uszczuplających Państwo z wpływów z podatku VAT oraz akcyzy i mających za nic ład, porządek, sprawiedliwość jak i prawo. W tle naturalistycznych migawek z zatrzymania pokrwawionych superbohaterów surowo zabrzmiał głos lektora, oznajmiającego, że policja jest już na tropie pozostających jeszcze na wolności pojedynczych przestępców.
A później zaczęto nadawać Narodową Galę Disco Polo. Konferansjer, ubrany w świecący od cekinów frak, z uśmiechem na twarzy zapowiedział pierwszy występ:
– Przed Państwem dziewczęcy zespół taneczno – muzyczny Nieruszane, dawniej Cnotki. To jedyna mi znana grupa wokalna, której członkinie nigdy…
Człowiek Bukszpan westchnął i wyłączył telewizor.
Noc przyniosła deszczowe chmury, co było dobre dla roślin oraz ludzi, przynosząc im wytchnienie po spiekocie minionego dnia. Mężczyzna westchnął i utkwił wzrok w świętym obrazie, wiszącym na ścianie, który odziedziczył po mamie. To nie była jego wina, że dostał nadprzyrodzone moce i że zaczął przy ich pomocy służyć krajowi na swój sposób. Jednak dopiero teraz dotarło do niego, że istotnie mógł budzić zawiść władzy w czasach, gdy na siłę wychwalano pokojowe współistnienie pomiędzy obcymi sobie narodami. A dla kościoła istotnie mógł stać się uzurpatorem sacrum, czyniącym cuda poza miejscem świętym.
Bukszpan udał się do kuchni, gdzie ukroił sobie pajdę chleba, posmarował ją masłem i posypał cukrem. To było jego ulubione danie jeszcze z czasów dzieciństwa, po którego spożyciu zawsze czuł się lepiej. Posilony nie tylko na ciele, ale i na duszy zdrowym, białym, pszenicznym chlebem Łan, przestał wreszcie oskarżać siebie samego za to, co mu się przydarzyło. Widać taka była wola przeznaczenia, a z nią przecież trudno walczyć. Wszak historia uczy, że to Polacy są narodem wybranym i czy tego chcą, czy nie, legenda tylko się utrwala. To przecież Polacy obalili komunę, pobili Krzyżaków, udaremnili potop, Piłsudski zatrzymał Ruskich, Kopernik wstrzymał słońce, ruszył ziemię, do czego – oprócz wielkiej siły fizycznej – niewątpliwie potrzeba było też sprytnego konceptu… a może też i jakichś nadprzyrodzonych sił. Końca nie widać tych jakże sugestywnych dowodów losu.
A Bukszpan zdecydowanie był Polakiem urodzonym nad Wisłą, choć mieszkał w Czepielowicach nad Odrą, wsi położonej w starym jej korycie, kilkadziesiąt kilometrów od Wrocławia.
Pozostawało tylko znaleźć odpowiedz na ostatnie pytanie: do czego tak właściwie Człowiek Bukszpan został wybrany. A właściwie to do czego był wybrany Kazik Wawrysek, monter konstrukcji budowlanych, bo tak miał na nazwisko nadczłowiek, który rankiem rozpoczął długą i nierówną walkę z gorącym żelazkiem. Wszystko po to, aby na wylosowane spotkanie z panią Grażynką – nader skuteczną, kreatywną lecz samotną księgową – wyglądać dokładnie tak, jak chciał tego szef: schludnie i jak najbardziej męsko.
*
– Więc, pani Grażynko, w młodości uczęszczałem na zajęcia do przyszkolnego klubu malarskiego imienia Pabla Picasso – powiedział Kazimierz Wawrysek, gdy usiedli z księgową przy stoliku w bezalkoholowej winiarni Abstynent i zamówili pierwszego soft drinka. Kobieta znała mężczyznę z widzenia, bo przelewała mu pensje i opłacała ubezpieczenie oraz ZUS, więc pierwszy, najtrudniejszy etap znajomości mieli już za sobą.
– I tworzyłem tam swoje pierwsze rysunki – dokończył opowieść o czasach dzieciństwa.
– A ja pochodzę ze Starego Sącza, ale raczej nie używam tego fragmentu życiorysu od czasu, kiedy jeden ze znajomych zauważył, że nie mówi się: stary, sącz – tylko bardziej elegancko: pij, tato.
– Nie do końca rozumiem…
– Ale żarty się skończyły – zmieniła temat kobieta, po czym spoważniała i upiła świeżej, jeszcze nie sfermentowanej sangrii, powolnie destylowanej w piwniczce przez właściciela lokalu wedle starego, rodzinnego przepisu. – Zostało jeszcze tylko kilka dni, aby wypełnić PIT, czyli: personal income tax. Nie wiem, czy pan wie, ale angielskie słowo pity znaczy: szkoda, żal, przykro. Zaś pit może oznaczać czeluść, pułapkę, potrzask czy sidła. Jakże to pasuje do wielkiego żalu podatnika, że musi się dzielić z fiskusem swoją wypłatą pod rygorem kary, nieprawdaż?
– Istotnie – odpowiedział Kazik, coraz bardziej zestresowany przebiegiem rozmowy. Zrozumiał, że oto miał przed sobą kobietę inteligentną, o wyrafinowanym dowcipie, a na dodatek znającą języki. I czym on, prosty chłopak w średnim wieku, mógł jej w zaistniałej sytuacji zaimponować?
– Niech pan opowie mi jeszcze o sobie – niespodziewanie poprosiła pani Grażynka.
Każdej kobiecie potrzebny jest ktoś, kto ją wysłucha i opowie szczerze o sobie. One wręcz to uwielbiają. Księgowa zazwyczaj spędzała wszystkie samotne wieczory na rozmowach z elektroniką, pytając do znudzenia o najważniejsze życiowe sprawy. Siri nie raz potrafiła ją nieźle rozbawić, jednak ciągle dawała te same odpowiedzi, na dodatek uchylając się od pytań czy ją kocha. A na koniec rozmowy potrafiła panią Grażynkę perfidnie okłamać i wykorzystując tematy z pogawędek obdarzyć niespodziewanie spersonalizowaną reklamą. Leżąc wieczorem w łóżku kobieta nie raz rozmyślała, jakim mężczyzną byłby Siri, gdyby był facetem. Czy rozrzucałby skarpetki i rozwalał się na kanapie z piwkiem w ręku, czy też – jak przysłowiowy wierny pies ogrodnika – chciałby spełniać jej każde żądanie?
Kazik idealnie spełniał kobiecą potrzebę słuchania i bez przymusu – jak inni faceci – gadał o wszystkim jak najęty. Mówił o sianokosach i o dojazdach do pracy, o swoim kocie, który zaginął, i o coraz większych trudnościach ekonomicznych w dopinaniu budżetu domowego na ostatni guzik. Zanim się spostrzegł przeszli na ty, a fakt, że kobieta słuchała go z uwagą, tylko dodawał mu coraz większej pewności siebie. I tak z popołudnia zrobił się wieczór, z wieczora noc, a on gadał jak najęty. A Grażynka trwała w zasłuchaniu, podpierając twarz zadbanymi dłońmi, a rowki między jej podniesionymi piersiami z upływem czasu wchodziły coraz bardziej w oczy Wawryska.
W pewnym momencie mężczyzna zrozumiał, że przekazał już wszystkie szczegóły ze swego życia i za chwilę nie będzie miał co powiedzieć. I co wtedy? Nie chciał za żadne skarby świata spotkać z tą kobietą, ale szef, jak zwykle nieznoszącym sprzeciwu głosem, wydał rozkaz i coż było robić? Lecz nim zdążył przestraszyć się nadchodzącą właśnie chwilą klęski, z wybawieniem przybył właściciel przybytku, oznajmiając, że zaraz będzie zamykał lokal.
Wyszli więc na oświetloną latarniami ulicę, a księgowa niezauważalnie sprytnym ruchem wsunęła rękę pod ramię mężczyzny. Kazik nieco zesztywniał z powodu jej śmiałości, bo wiedział, że jest już bardzo późno i nie ma szans na złapanie autobusu powrotnego. A nie mógł przecież zostawić kobiety na pastwę losu. Zresztą co by szef na to powiedział! Milczał więc – walcząc w rosnącym podnieceniem, gdy kobieta wtuliła miękką pierś w jego ramię – i kombinował, jak by tu zamówić taryfę do domu. I w takim stanie znaleźli się przed fasadą hotelu Zapomnienie. Neon krzykliwym kolorem dumnie głosił jego nazwę, a trzecia gwiazdka uległa wypaleniu i – nomem omen – już nie świeciła.
Grażynka pociągnęła mężczyznę do środka. Z nieco ciemnego hotelowego lobby doleciały ich smętne nuty motywu przewodniego z Ojca Chrzestnego: ta ra ra ra ra – ta ra ra ra – ra ra ra…
– Co tak dużo macie tu napisów po niemiecku? – Spytała księgowa wyprostowanego recepcjonistę, widząc wokoło siebie duża liczbę niemieckobrzmiących tabliczek z różnymi, mniej lub bardziej przydatnymi informacjami.
– Bo tylu obcokrajowców nas odwiedza, szanowna pani.
– Ta, chyba z Białegostoku – zakpiła kobieta, po czym usiadła na sofie naprzeciw sali jadalnej – w której zapewne podawano śniadania – i zajęła się oglądaniem pomalowanych na czerwono paznokci.
U nieskłonnego do udzielania rabatów pracownika hotelu Kazik opłacił dwa jednosobowe pokoje, bolejąc w duszy nad tak niespodziewanym uszczupleniem zasobów pieniężnych, darowanych mu przez właściciela zakładu pracy. Jednak szybkimi krokami nadchodziło wyzwolenie – zaraz wsadzi tę babkę do windy, odprowadzi do drzwi i… wreszcie będzie wolny. A na dodatek prześpi się w eleganckim hotelu. Jakieś straty na materiale zawsze przecież muszą być.
*
– Głuptasie, nie denerwuj się – zamruczała mu do ucha Grażynka. – Jak nie lubisz, gdy kobieta przejmuje inicjatywę, to nie ma sprawy.
Leżeli we dwoje w wykrochmalonej pościeli, a sztywny ze strachu Wawrysek szukał oczami drogi, którą mógłby uciec. Kobieta wciągnęła go do pokoju zawoalowanym podstępem, zapraszając do środka pod pozorem wypicia wieczornej kawy. Dopiero w środku zdał sobie sprawę, że przecież nie pija jej wieczorami, ba – nawet w ciągu dnia! Lecz wtedy trzasnął zamek w drzwiach, klucz zniknął w kieszeni garsonki i było już za późno. Grażynka była bowiem raczej dużą kobietą, którą w młodości babcia futrowała naprzemiennie sadzonymi albo jajecznicą – wszystko po to, aby wnusia wyrosła na silną i zdrową dziewczynkę. I tak już jej zostało.
– Wszystko według twoich zasad, drogi – księgowa zamruczała uspokajająco do ucha partnera, bo wcale nie zależało jej na tym, kto zacznie. Liczył się przecież finał, choć oczekiwanie też potrafiło być piękne. – Na razie się poprzytulajmy.
Kazik odskoczył od niej jak oparzony i stanął sztywno pod ścianą.
– Co się z tobą dzieje, misiulku? – Dociekała z wielką troską Grażynka, co go niespodziewanie ujęło. Do tej pory nie mieściło mu się w głowie, że z kobietą w łóżku można także rozmawiać.
– Ja… nie mogę się z panią…. e, to jest: z tobą… z tobą dążyć do… zbliżenia – wyrzucił pośpiesznie.
– Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie zawsze są możliwości i czasami nawet przystojni chłopcy muszą się zajmować sobą, co naturalnie prowadzi do niepożądanych subiektywnych przyzwyczajeń – wyszeptała cicho, a jej głos zszedł do niepokojąco niskich rejestrów, przy których większość mężczyzn dawno by już skapitulowała. – Ale żeby zamykać się na to, co chce dać los? A dlaczego nie możesz… nie możemy się zespolić? – Dokończyła nieco rozbawiona obrotem sytuacji.
– Bo… bo ja… ten no… znam… Bo znam Największą Tajemnicę Kobiet. I dlatego.
– Naprawdę ją znasz?
– Mamusia… to jest: ko…lega… Tak, kolega mnie w nią wtajemniczył – Kazik pokiwał z przekonaniem głową.
– No, to jesteś mądrzejszy, niż większość znanych mi facetów – powiedziała z uznaniem.
– Naprawdę?
– A powiedz mi, mój drogi, którą największą tajemnicę kobiet znasz?
Wawryska zatkało. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. No i nie wiedział – bo do cholery, skąd – że kobiety mają więcej swoich Największych Tajemnic. Czyżby mamusia nie zdążyła mu powiedzieć całej prawdy?
– N… no tę… że kobiety… że kobiety mają w… tej no… w… dziurze… to jest w waginie… one mają tam zęby! – Dokończył bardzo odważnie.
– Co? – Roześmiał się perliście Grażynka. – I ty w to wierzysz?
– Jak mam nie wierzyć, kiedy… powiedziała mi to…. – przerwał i zaraz się poprawił: – znaczy, kiedy powiedział mi to…
– Mamusia?
Kazik milczał uparcie, a jego towarzyszka zrozumiała, że chcąc nie chcąc musi jednak wziąć sprawy w swoje ręce, żeby coś z tego spotkania wyszło. Wzięła jego dłonie i cierpliwie zaczęła mu tłumaczyć wstęp do biologii kobiecych ciał, szybko zauważając, że mówi o rzeczach, o których jej partner nie miał zielonego pojęcia.
– Ale my tam nie mamy żadnych zębów.
– Aha! Ja tam wiem swoje! – Tryumfował Wawrysek.
– Oczywiście, że nie wiesz! To normalne, że wszystkie mamusie świata chronią swoich synków i chcą dla nich jak najlepiej. I jak twoja mama coś takiego powiedziała, to dlatego, żeby cię chronić. A wszystko po to, żebyś nie wpadł w łapy jakiejś lewuski, których teraz jest pełno wokoło i które tylko malują pazury i czyhają na ofiarę przewracając oczami. I powiedziała to właśnie dlatego, że miała na myśli twoje dobro, a nie, że mamy tam… zęby.
– Naprawdę?
– No tak – uśmiechnęła się księgowa. – Zresztą sprawdź sam.
Wyciągnęła delikatnie rękę i powoli wsadziła jego dłoń głęboko w swoje kuse majtki, patrząc mu przy tym uważnie w oczy. Spodobały mu się jej długie, smukłe palce, jakby żywcem stworzone do masturbacji. Chwilę później Kazika czekało następne odkrycie: wszechogarniające ciepło pulsującego życiem łona. Było tam tak jakoś dziwnie wilgotnie, ale jednocześnie jedwabiście i nadspodziewanie… gładko.
– A teraz zanurz dłoń w mojej kobiecości – szepnęła Grażynka. – Stoi dla ciebie otworem – dokończyła jeszcze cieplej i wygięła szyję do tyłu.
Mężczyzna powoli zanurzył się głębiej w lepkiej, gorącej substancji, która kusiła go nieznanym dotąd zapachem niedostępnego, a zarazem pożądanego. Słysząc coraz płytszy i szybszy oddech partnerki poczuł, że i jego ciałem także wstrząsnął taki dziwny dreszcz. Znalazł się na nieznanym terenie, ale wszystko wydawało się sprzyjać temu, co nieuchronnie miało nadejść. Najważniejsze, że wreszcie dowiedział się prawdy! W myślach uśmiechnął się do okazanej mu lata temu mamusinej troski.
W głowie Wawryska zawirowało, a natura zaraz podpowiedziała mu, co powinien dalej robić. Z werwą wskoczył na kobietę, u której – jak pod wpływem zaczarowanej różdżki – zsunęły się ramiączka stanika, ukazując zbyt małe, lecz mimo to wielce falujące piersi. W tym momencie Kazik zdziwił się, że mały biust też może pociągać, bo zawsze myślał, że tylko duże rozmiary potrafią dać mężczyźnie rozkosz. A tu takie buty! Czegóż to się człowiek w życiu nie dowie!
Grażynka jęknęła cichutko, aby sprowadzić go z powrotem na ziemię. Mężczyzna wziął głębszy oddech, zanurzył w jej piersiach głowę i niemal tracąc świadomość zaczął łapczywie ssać nabrzmiałe od wielomiesięcznego pożądania sutki. Czy jego życie wreszcie ulegnie zmianie, czy bez krępacji stanie na środku podwórka i słowami popularnego letniego przeboju zaśpiewa na cały głos:
Nareszcie miłość ma znalazła mnie,
Skończyły się samotne noce
I samotne dnie
Ciach!
W momencie, gdy wszedł w nią całym swoim jestestwem i dokonał pierwszego, jakże jeszcze nieśmiałego – acz pełnego żądzy – pchnięcia, ukryte w pochwie okrutnie ostre zęby ucięły mu przyrodzenie zaraz przy samej nasadzie.
– O, w dupę groszek!
KoNiEc
Dobra Cobra
Lipiec 2019
Image by vectorpocket on Freepik