Szoł biznes to jest interes, który ma dupę z pomalowanej na kolorowo tektury.
Dobra Cobra przedstawia relację z wielkiego koncertu zespołu
331
który odbył się na żyznych (acz bardzo zarośniętych chwastem z powodu nieopłacalności prowadzenia jakiejkolwiek działalności rolniczej) polach Szydłowca, położonego na południowym krańcu województwa mazowieckiego.
Sukces ma wielu ojców
Agencja PAP: W dniu dzisiejszym od samego rana na pola położone niedaleko niewielkiego miasteczka Szydłowiec, 120 km na południe od Warszawy i 12 km na północ od Skarżyska – Kamiennej, ściągają tłumy ludzi. O dwudziestej pierwszej rozpocznie się tutaj koncert grupy 331, największej gwiazdy muzyki rockowej w Polsce. Impreza ma być podziękowaniem złożonym słuchaczom, którzy sprawili, że ostatnia płyta zespołu obsypała się wielokrotną platyną. Ma być też podsumowaniem krótkiej, acz owocnej kariery zespołu.
331 tworzą:
Jarek Chudy – wokal, dudy góralskie oraz mocne efekty ustami,
Waldek Valdi – grający na pierwszej gitarze i członach elektrycznych,
Artur Linka – multiinstrumentalista grający na klawiszach, basie, gitarze rytmicznej, elektrycznej okarynie i drugich elektrycznych członach (rodzaj instrumentu dmuchanego, wynalezionego przez muzyka) oraz
Jan Stanisław Kobra – grający na perkusji, ale od czasu do czasu też na gitarze i jeszcze czymś innym.
Debiut zespołu – wydawnictwo o jakże proroczej nazwie „Złota płyta” z roku 1988 – była zaskoczeniem na rynku muzycznym ze względu na nowatorskie podejście do muzyki. Jej zawartość – 17 utworów – można określić jako przebojowe, dynamiczne kawałki o dużej sile wpadania w ucho i wspinania się na listy przebojów.
Rok później grupa wydaje kolejny, jeszcze bardziej dopracowany, album studyjny „Smut” zawierający nowe wielkie przeboje jak choćby dobrze znany utwór „Jestem straszny”.
Kolejne dwa lata 331 spędzają w trasie objeżdżając wszystkie polskie małe miasteczka i wiele wsi .Grają na lokalnych festynach i różnych imprezach rocznicowych oraz ku czci, zaskarbiając sobie sympatię słuchaczy. Tak stają się popularni i cenieni przez publiczność.
Ich utwory miesiącami goszczą na liście przebojów radiowej Trójki, a prowadzący Marek Niedźwiedzki nie szczędzi im słów zachwytu.
Zaraz po powrocie z tej dwuletniej trasy koncertowej, muzycy wchodzą do studia i nagrywają swoją najnowszą płytę „Bez zbytów”. Tym samym udowadniają, że poważnie traktują wyznaczoną sobie misję, jaką jest dawanie ludziom radości z obcowania z ich muzyką. Piosenki, napisane podczas tournee są żywe i pulsujące wewnętrzną energią.
Teksty i muzykę chłopcy tworzą razem bo „sprawia im to ogromną radość”, jak powiedział w jednym z wywiadów wokalista Jarek Chudy.
*
Zorganizowanie tak dużego koncertu to wielkie zadanie logistyczne: dziesiątki ciężarówek ze sprzętem, piętra generatorów prądu, olbrzymie zestawy głośnikowe, zawieszone na licznych wieżach rozstawionych na całym terenie występu, setki osób obsługujących, ochrona, karetki pogotowia, straż pożarna, seksuolodzy, wolontariusze oraz przedstawiciele prężnego Ruchu Przeciwdziałaniu Sektom, którzy będą tropić zagrożenia młodzieży i skutecznie im przeciwdziałać. Zanosi się dziś na gorący wieczór.
*
Reporter telewizji transmitującej koncert: – Na dziś szykowane są specjalne atrakcje, produkcja tego występu ma przyćmić wszystkie zrealizowane kiedykolwiek wydarzenia, a całość będzie nagrywana przez 64 kamery i bezpośrednio transmitowana w naszym programie.
Atmosfera coraz bardziej zaczyna przypominać legendarny Woodstock. Nieprzebrane tłumy ludzi przemieszczają się po kraju, gromadząc się na okołoszydłowieckich polach i łąkach. Ludzie śpiewają, tańczą, kupują gadżety i koszulki ze zdjęciami zespołu oraz biesiadują w usytuowanych na terenie występu strefach gastronomicznych.
Bezpośrednio pod sceną nie ma już ani jednego wolnego miejsca. Fani gotują się na to wielkie święto.
Spytajmy niektórych z nich, czego się spodziewają po występie 331.
– Chcę wysłuchać ich piosenek na żywo w tym miejscu.
– Muszę się przekonać, czy na żywo wyglądają tak samo, jak w telewizji.
– Jestem ich fanką, prowadzę Karkonoski Fan Club 331 i muszę tu być.
– Tu trzeba być. Dlatego tu jesteśmy.
– Tata nie chciał mnie puścić, ale zwiałem mu i się udało i bardzo się cieszę, że tu jestem.
Młodzież, ale i starsi zgromadzili się też na tym miejscu:
– Co pana sprowadza na ten koncert?
– Ta kurwa, moja córka, się tu urwała i pewnie chce się tu jak zwykle ku… (zerwanie obrazu, koniec transmisji, ale jeszcze słuchać dźwięk) … jak ją tylko znajdę, to tak jej przyp….. (reklama!) …że się nie podniesie! (na reklamie).
*
Podczas podpisywania płyt na rynku w Szydłowcu dochodzi do zamieszek. Tłumy młodzieży szturmują w kierunku artystów i po chwili kordon ochrony zostaje przerwany. Muzykom udaje się schronić na pobliskich drzewach, a dziewczyna Valdiego – Beata – broniąc ukochanego przed zadeptaniem, drapie rywalki po twarzach swoimi długimi pazurkami. Niektórym najbliżej stojącym dziewczynom trzeba będzie pozakładać po parę szwów. Dopiero helikopter wojskowy ratuje chłopców od niechybnej śmierci. Omdlałe osoby są ciągle wynoszone na rękach z tłumu rozgorączkowanej młodzieży.
*
Grająca jako support, szydłowiecka kapela Ananas kończy właśnie swój ostatni utwór, mówiący o snopowiązałce, która uszkodziła letnikowi z miasta pewien wrażliwy organ, w czasie, gdy wylegiwał się na wypasionym kocyku w szkocką kratę i tarmosił miejscową dziewuchę Jagnę.
Występ Ananasa jest o wiele ciszej nagłośniony, a chłopcy mają do dyspozycji tylko kawałek sceny. Cała jest zarezerwowana dla gwiazdy wieczoru.
*
Zmierzcha. Policjant Teodor siedzi przy podwójnej porcji kiełbasy z rusztu. Znudzonym wzrokiem przesuwa po głowach zgromadzonej publiczności. Dzisiejszy dzień sprawił, że bardzo się wzbogacił.
– Jestem bogaty – wzdycha ze szczęścia przy kolejnym kęsie ociekającej tłuszczem kiełbasy.
Tysiące kierowców łamie dziś przepisy drogowe, a on – ostoja prawa na tym terenie – skutecznie wymierza sprawiedliwość. Zazwyczaj wszyscy dają mu w łapę, aby tylko się od nich szybko odpierdolił. Koncert czeka!
*
Oblicza się, że na polach w okolicy Szydłowca zgromadziło się ponad 700 tysięcy ludzi, głównie młodzieży spragnionej obejrzenia swoich idoli w akcji. Już za chwilę początek koncertu 331. Ludzie wywołują zespół do wyjścia na scenę. Istnieje jednak opóźnienie, z powodu dużego tłoku muzycy nie mogą dojechać w okolice sceny. Policja i ochrona żmudnie torują drogę kolumnie samochodów.
Okolice Szydłowca wyglądają jakby żywcem wyjęte ze stanu wojennego w 1981 roku. Opancerzone wozy, tysiące policjantów w strojach ochraniających ciało, hełmy na głowach, przeźroczyste tarcze i pałki w dłoniach. Do tego karetki pogotowia, wozy strażackie, nadajniki satelitarne …
Zgromadzona publiczność w oczekiwaniu na 331 już od dwudziestu minut śpiewa różne piosenki stadionowe:
Kto tak gra!
Kto tak gra!
Kto tak pięknie muzę gra!
To chłopaki ukochane !
331! Przejebane!
Lalalala!
Wszędzie panuje gorąca atmosfera. Scena, szczelnie otoczona czarną kotarą, wzmaga pragnienie zobaczenia zespołu.
Wentylatory tłoczą w tłum biały dym, spowijając pierwsze rzędy magiczną poświatą, spotęgowaną dodatkowo przez zielone oświetlenie. Z gardeł publiczności wydobywa się krzyk zachwytu. Już za chwilę się zacznie! Tłum napiera na scenę.
Opada czarna kurtyna, Nadal nic nie widać poprzez gesty dym. Tłum klaszcze w dłonie, coraz szybciej i szybciej.
– 3! 3! 1!, Przejebane. 3! 3! 1!, Przejebane. 3! 3! 1!, Przejebane. – skandują fani.
I wtedy wszędzie gaśnie światło!
*
Krzyk wydobywający się z setek tysięcy gardeł sprawia, że w Szydłowcu ksiądz Eustachy robi ręką znak krzyża. Próbuje się modlić, ale jego noga wystukuje rytm, który wpada przez otwarte okna.
– Ma rację biskup, że młodzież jest we władaniu sił ciemności! Potrzeba jej wsparcia! Eustachy podchodzi do szafki i wyciąga butelkę Wyborowej. Sprawnym ruchem odkręca zakrętkę:
– Niech was Pan ma w swojej opiece – szepcze i niecierpliwie pociąga solidny łyk ulubionej wódeczki.
*
Zapala się światło. Ryk fanów powoduje, że w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, krowy przestają dawać mleko, kury nieść jajka, odlatują wszystkie ptaki i uciekają wszystkie leśne i polne zwierzątka. kataklizm przyrodniczy!
Wzdłuż sceny wybuchają sztuczne ognie. Z mroku wyłania się duża scena, z wieloma piętrami świateł, nagłośnienia i ekranów wizyjnych, która podczas występu Ananasa była przez cały czas zasłonięta. Pojawia się Valdi , robi ukłon i zaczyna grać jeden z największych przebojów 331 „Klaszcz ile wlezie!”. Na pudle gitary ma poprzyklejane zapasowe kostki do gry, po które zawsze może sięgnąć, gdy mu jakaś wypadnie z palców.
Aplauz zagłusza muzykę, technicy podnoszą natychmiast moc we wzmacniaczach.
Na scenę po linach, nad głowami publiczności, zjeżdżają pozostali członkowie grupy. Kobra, ubrany w złote slipy i koszulkę z napisem „uRodziłem się niedaleko stąd” wskakuje za perkusję. Linka chwyta za bas i ruszają. Pisk dziewcząt znów zagłusza muzykę. Chudy zrzuca kurtkę, która leci wysoko w górę i zaczyna śpiewać:
Chcę ciebie, widzieć chcę,
Chcę słuchać, słuchać cię,
Chcę dotknąć ciebie
I poczuć się z tobą jak w niebie…
Publiczność szaleje, krzyczy i skacze w ekstazie. Wszędzie pisk, jakiego nigdy nie słyszał świat ani Beatlesi! Panuje tak wspaniała atmosfera, że starym bywalcom koncertów, aż serce pęcznieje z radości! Czegoś takiego jeszcze w życiu nie oglądali.
Wolontariusze z Ruchu Tropienia Sekt są zaszokowani tym, co w tej chwili obserwują wokół nich. Nie szkolono ich, jak sobie radzić z tropieniem podczas takiego pandemonium.
*
Seniorka Leokadia, mieszkanka niedalekiego Skarżyska – Kościelnego, z niepokojem obserwuje szklankę z herbatą.
– Ziemia się trzęsie? – pyta bezzębnymi ustami. – Kiedy ostatni raz się zatrzęsła…?
– Próbuje sobie przypomnieć, co może być trudne, bo Polska nie jest przecież krajem leżącym na złączeniu płyt tektonicznych. Jednak seniorka Leokadia dość szybko uśmiecha się do siebie i składa po kobiecemu dłonie na piersiach:
– To było wtedy, jak mnie pierwszy raz Rysiek młócił w zagajniku! To było… latem 1931? – Bardzo się cieszy, że wreszcie wraca jej pamięć! Zaczyna tupać nóżkami w rytm wibrujący w powietrzu. Szklanka spada na podłogę, herbata szybko wsiąka w przybrudzony dywan.
*
Zespół śpiewa refren do „Klaszcz ile wlezie”, gdy nagle wysiada dźwięk, a scena tonie w mroku. Dzielny elektryk Romuald rzuca się do przodu i własnymi gołymi rękami łączy przerwany główny kabel zasilania. Wokoło niego tryskają niebiesko białe iskry wyładowań elektrycznych, lecz on jest nieustraszony, Właśnie w tej chwili wypełnia się znane powiedzenie Winstona Churchilla: „Los tak wielu zależy od tak niewielu”. A dokładnie to od elektryka Romualda! Tylko skąd Churchill wiedział, że coś takiego wydarzy się na koncercie 331?
Dzielny elektryk Romuald trzyma dwa końce grubego, wielomegawatowego przewodu z potworną determinacją. Kilka godzin później, gdy wreszcie zostanie siłą oderwany od przewodów, lekarze stwierdzą, że przyspawał sobie swoje ręce na amen i nic ich już nie rozłączy. Z tak wiernego partnera zapewne ucieszyła by się nie jedna panna, składająca przysięgę małżeńską!
*
Scena znów jest skąpana w blasku świateł. Do mikrofonu podbiega człowiek z obsługi i krzyczy, że z powodu usterki technicznej koncert musi zostać odwołany. Valdi podchodzi do niego od tyłu i kopie go w tyłek. Facet przykrywa się nogami i spada ze sceny. Chłopcy zaczynają grać jeszcze raz. Dynamiczne riffy gitarowe, wzmocnione rytmem perkusji, sprawiają, że wielu ludzi pada z nóg jak porażonych. Panuje taki ścisk, że scena jest dosłownie pchana do tyłu. Ochrona nie nadąża wynosić z tłumu omdlałych słuchaczy. Chudy i Valdi walczą między sobą o każdy metr sceny. Wszędzie jest ich pełno. Dziewczęta w ekstazie pokazują swoje biusty, co skrzętnie wyławiają kamery i rzucają na wielkie ekrany wizyjne, porozstawiane w wielu miejscach. Zespół ma wspaniałe, ekspresyjne brzmienie, a tłum jest wprost szalony. Jest na co popatrzeć!
Wali się jedna z wież, na której umieszczone zostało oświetlenie. Metalowa konstrukcja spada na rząd stu sześćdziesięciu czterech latryn, ustawionych jedna przy drugiej. Latryny przewracają się, a z ich wnętrza wypływają ekstrementy. Wszechobecny smród sprawia, że panny pochodzące z dobrych domów mdleją a panny, pochodzące ze złych domów, jakoś nie.
Koniec pierwszego kawałka. Zgromadzona publiczność szaleje, z setek tysięcy gardeł wydobywa się jeden wielki krzyk. Ale nie ma chwili wytchnienia. Kobra uderza w bębny. Na scenę wbiega Chudy w palącej się żywym ogniem kurtce. Dziewczęta piszczą ze strachu. Za wokalistą pędzi strażak z gaśnicą, ale zaplątują mu się nogi i upada między wzmacniaczami. Z gaśnicy bucha biały proszek. Zespół nie przestaje grać. Kolejny utwór „Pierwszy raz w opałach” to wielki przebój napisany jakby specjalnie dla młodzieży i poruszający jej palące problemy. – Czym jest pierwsze spotkanie z dziewczyną? – pyta, w tym kawałku, zespół.
Koncert zostaje ponownie przerwany. Tłum fanów właśnie wtargnął na scenę. Ochrona próbuje zapanować nad sytuacją. Valdi wspina się na siatkę z boku estrady, ścigają go zdesperowane dziewczęta. Kobra otwiera klapę pod perkusją i wskakuje w ciemną czeluść, która chroni go przed zdeptaniem. Swoimi złotymi slipami zaczepia o gwóźdź, co powoduje ich rozdarcie. Kobiety próbują wynieść Linkę na swoich plecach. Siedmiu rosłych ochroniarzy odrywa mocno przyssaną do Chudego dziewczynę. Przepychanki trwają kilka minut i dopiero specjalny oddział zmotoryzowanej policji z wielkim trudem oczyszcza miejsce występu.
*
Ze słupów wysokiego napięcia lecą iskry. To dwaj piloci wojskowi, zapatrzeni na zgromadzone pod nimi tłumy, wlecieli helikopterem w druty. Po chwili całe województwo skąpane jest w mroku. Nastolatek Zygmunt spogląda na wyświetlacz telefonu i z przerażeniem zauważa, że przy okazji padła też cała sieć komórkowa. Natychmiast pozbawia go to jedynego – no, może oprócz komputera – sensu życia.
Szydłowiec zostaje odcięty od reszty świata! Burmistrz miasta natychmiast ogłasza stan klęski żywiołowej!
*
Udaje się zapanować nad oszalałymi fanami i usunąć ich z najbliższego otoczenia zespołu. Dieslowskie agregaty prądotwórcze pracują pełną mocą. Ponownie skąpany w blasku świateł Chudy wita zgromadzonych:
– Jak dobrze jest być tu z wami! Jesteśmy tu dla Was!
Odpowiada mu potężny aplauz. Wali się przedni pomost a z nim prawe odsłuchy.
Dzikim wiwatom i wrzaskom nie ma końca.
– Sikając z wiatrem idziesz na łatwiznę! – krzyczy wokalista, nie zważając na tę kolejną katastrofę. Odpowiedzią jest ogromny krzyk zadowolenia.
Po chwili zespół zaczyna grać swój kolejny przebój „Zakochany”. Skoczne riffy gitarowe wprowadzają publiczność w stan amoku. Zgromadzone dziewczęta nie trzymają moczu i sikają po nogach.
Było to w pierwszej klasie,
Spodobałaś mi się,
Chciałem iść z tobą do kina,
Nie zgodziłaś się.
Przez rok byłem jak struty,
W nocy nie mogłem spać,
Pomyślałem: to bez sensu,
Zapomniaaaaałem już…
Ryk skaczącej publiczności prawie zagłusza śpiew wokalisty. Tajemnicą sukcesu każdego zespołu, oprócz tworzenia przebojów, jest także powtarzalność. Chłopcy z 331 nie mają z nią problemów. Na każdym koncercie potrafią dać z siebie wszystko, a ich instrumenty grają bez większych fałszów czy niedociągnięć, mimo żywiołowego zachowania na scenie. Każdy refren jest śpiewany z publicznością.
*
Młodszy sesjmolog Jacek Ryski z niedowierzaniem wpatruje sie w aparaturę, zgromadzoną w Narodowym Biurze Sesjmologicznym w Wieliczce, koło Krakowa.
– Dlaczego wielkie bum zaczyna się właśnie dzisiaj? – pyta z niedowierzaniem Jacek.
– Jeszcze nie zdążyłem przecież przeżyć doświadczenia z żadną kobietą! To nie fair! – płacze i chowa twarz w dłonie. Ale poczucie obowiązku w tej trudnej sytuacji bierze górę i młodszy sejsmolog drżącą ręką podnosi słuchawkę czerwonego telefonu. Uważnie wykręca dobrze znany numer . Po chwili, która w tej sytuacji wydaje się trwać wiecznie, otrzymuje połaczenie.
– Witaj. Połączyłeś się z Błękitnym Sekstelefonem. – słyszy w słuchawce. – Aby porozmawiać w pieszczotliwą Magdą, wybierz tonowo cyfrę 1, aby wysłuchać opowieści lubieżnej Afrodyty…
*
Reakcja tłumu po zakończeniu „Zakochanego” przypomina pandemonium. Ludzie krzyczą, skaczą i wymachują rękami. Ta piosenka to jeden z wielkich hitów 331. Publiczność jest już kupiona.
Chudy czeka dłuższą chwilę, aż będzie mógł coś powiedzieć:
– Serce nie sadysta i kiedyś przestanie bić! Specjalnie dla was: ”Jestem straszny”! Zespół natychmiast zaczyna grać z szybkością rozpędzonego pociągu. Wszyscy zgromadzeni skaczą, a kto nie chce skakać to i tak musi, bo innej opcji nie ma!
Siedzę w fotelu i oczy me,
Czytają powieść horror,
Czytam i czytam i czuję, że
Ciało ogarnia horror.
Me oczy przestraszone są
I usta również drżą,
Bardzo straszną powieścią tą,
Wszyscy wokoło drżą.
Jestem straszny, straszny
Dracula man,
Jestem straszny, straszny
Vamiprak man,
Jestem straszny, straszny
Nosferatu man,
Jestem straszny, straszny
Frankenstein
O! Jestem straszny!
Valdi puszcza bąką pod nosem Chudego i ucieka, ciągle rytmicznie grając na gitarze. Z oddali obserwuje wokalistę, próbującego dać sobie radę i ze śpiewaniem i ze smrodkiem roztaczającym się wokół.
*
Mistrz konsolety mikserskiej i zarazem Paganini minety w jednej osobie – Olgierd Szmacicki – sam zgłosił się do zespołu i zaoferował pomoc w realizacji koncertu. Dzięki niemu wszystko pięknie gra i dobrze słychać. Do nagłośnienia użyto setek głośników, wyprodukowanych według najnowszej technologii dźwięku przestrzennego. Spośród innych technologii wyróżnia ją fakt, że nieważne, czy słuchacz znajduje się parę metrów od głośników czy 200 metrów od nich – słyszy muzykę z takim samym poziomem dźwięku. Zazwyczaj jest tak, że im dalej od sceny tym ciszej. Tutaj nie ma przebacz.
Mistrz Olgierd muska swymi drobnymi palcami, ozdobionymi kolorowymi pierścieniami, tłumiki, i wydobywa z konsoli najpiękniejsze, najczystsze brzmienie 331, jakie udało się osiągnąć w całej historii zespołu. Słucha się tego na żywo lepiej niż z płyty CD, z odtwarzacza DVD albo z serwisu You Tube! Ale właśnie tak ma być!
Wydarzenie jest w całości nagrywane, a płyty będą w sprzedaży już w kilka minut po zakończeniu koncertu! Czuwa nad tym cały sztab ludzi. Działają tutaj: przewoźne studio miksujące i masterujące materiał dźwiękowy z lekkim tylko opóźnieniem w stosunku do występu, wydajna linia tłoczenia płyt CD, przygotowalnia DTP, mała ale szybka czterokolorowa drukarnia, produkująca książeczki do płyt i sieć dystrybucji, rozłożona wokół całego terenu, gdzie oprócz koszulek i innych gadżetów będzie można zakupić to nowe wydawnictwo zaraz po jego przygotowaniu. Obok stoją zaparkowane ciężarówki pełne papieru i czystych płyt CD.
Szmacicki patrzy z niepokojem na wskaźnik poziomu dźwięku. Już dawno przekroczyli dozwolone przepisami 120 decybeli, wskazówka miernika zatrzymuje się dziesięć kresek wyżej. Dopiero teraz brzmi to znośnie i czuć panowanie muzyki nad tłumem. Wzmacniacze o mocy 200 megawatów grzeją się niemiłosiernie, ale na razie dają radę dobrze nagłośnić cały teren koncertu.
*
Ludzie skaczą w rytm muzyki. Waldi gra następną solówkę, dziewczęta piszczą, wokoło zapalają się zapalniczki. Jedna z nich podpala włosy Ani ze Wschowy. Na szczęście, jej koledzy gaszą płomień, powinna jednak pomyśleć o udaniu się do fryzjera, celem korekcji długości włosów.
Chudy wychodzi przed pierwsze rzędy fanów i przybija z nimi piątki. Podnosi się straszny pisk. Wokalista, w towarzystwie ochroniarzy, przechodzi pomiędzy kolejnymi sektorami. Jednak po chwili musi salwować się ucieczką. Płotki nie wytrzymują naporu i ludzie znów prawie wdzierają się na scenę.
*
Zespół znika ze sceny, Valdi kończy swoje solo na trzech strunach, bo reszta uległa zerwaniu. Technik gitarowy Patrycjusz natychmiast podaje mu drugą gitarę. Bez takich ludzi jak Patrycjusz nie może odbyć się żaden dobry koncert rockowy.
Interakcja zespołu z zebraną publicznością jest wspaniała.
Po chwili na estradę z potwornym jazgotem wjeżdża potężny walec drogowy. Wygląda na to, że zaraz połamie się rampa i maszyna wpadnie w dziurę. Sypie się kurz, trzeszczą deski, chwieje się potężny zestaw głośnikowy. Za walcem wkraczają Chudy i Linka. Zaczynają grać kolejny hit „ A kto znów puka do drzwi”. Muzyka poraża werwą. Dodatkowe wrażenia wizualne robią światła laserów. Ludzie patrzą na przedstawienie jak urzeczeni. Czegoś takiego nie ogląda się na co dzień w Szydłowcu, czegoś takiego nie ogląda się na co dzień nigdzie!
*
Patrycja, pełna temperamentu zapalona wielbicielka członków wszelkich typów i rozmiarów, wypatruje kolejnego kolesia, który będzie chciał się z nią pobzykać w pobliskich krzakach. Nic nie może na to poradzić, że skoczna muzyka rockowa wprawia jej macicę w niekontrolowane porywy natury miłosnej. O, właśnie zobaczyła jakiegoś następnego waleta, którego szybko wykorzysta! Uśmiecha się do niego zachęcająco, opuszczając jednocześnie bardzo luźne ramiączko koszulki. Chłopak zauważa jej brązową brodawkę piersi i w dole brzucha czuje wielką i niepohamowaną potrzebę rozpoczęcia współżycia. Patrycja prowadzi go szybko w zarośla, gorączkowo główkując, ilu facetów uda jej się jeszcze dzisiaj wyrwać. Dla niej to przedstawienie mogłoby się nigdy nie skończyć.
*
Valdi gra kolejne solo, niesiony na rękach przez roznegliżowane dziewczęta.
– Kobiety, kobiety, kobiety! – mruczy pod nosem waginosceptyk Kazimierz. – Trzy razy próbowałem! Przereklamowane!
Zgromadzeni mężczyźni wpatrują się w piękne panny, nie dbając o to, że niektórzy z nich zostaną okradzeni przez kieszonkowców ze wszystkich dóbr, które przynieśli w swoich kieszeniach. Koncert zaczął się na dobre.
*
Billboard – Wywiad z członkami zespołu 331:
BB: – Jak to się zaczęło?
L: – Mieszkaliśmy w jednym pokoju w internacie…
K: – I gryzły nas pchły!
Ch: – Plaga pcheł!
L: – No!
W: – I były też wszy (śmiech) I te… no jak im…?
K: – Mędy?
W: – Mędy!
L: – Dużo męd. Pozdrawiamy dyrekcję internatu!
BB: – Tak duże były zaniedbania higieniczne w miejscu, w którym mieszkaliście?
K: – No tak! (śmiech)
Ch: – I były też owsiki!
L: – Przez te wszystkie zwierzęta nie mogliśmy sypiać.
Ch: – Układaliśmy różne wierszyki z rymem.
K: – Nuciliśmy to, co napisaliśmy.
L: – Ale rano wszystko zapominaliśmy.
W: – I wtedy Jaszczomp przywiózł magnetofon na kasety i nam go pożyczył.
L: – Od tej pory wszystko nagrywaliśmy.
W: – A Jaszczomp został naszym managerem…
L: – Przez ten magnetofon!
Ch: – Ale nie raz to myśmy go wyciągali z doła a nie on nas!
K: – To rasowy manager!
*
Bajecznie kolorowe światła zamieniają scenę w romantyczne miejsce. 331 zaczynają grać balladę „ Zraniłaś moje serce”. Artur Linka siada na brzegu sceny i gra liryczny wstęp na członach elekrtycznych. To takie urządzenie, podobne do fletni pana, tylko że na prąd.
Obok Chudego na scenie staje wschodząca gwiazdka Nana, finalistka telewizyjnego Śmidola, witana przez zgromadzonych wielką owacją. Na przemian śpiewają wolne takty piosenki. Czasem przerywają, a zgromadzona publiczność nie zawodzi bezbłędnie dośpiewując teksty piosenki. Znów zapalają się tysiące światełek z zapalniczek i telefonów komórkowych. Wiele osób płacze, inne tańczą przytulone, a niektórzy piją piwko i za bardzo nie wiedzą, gdzie zahaczyć swój wzrok. Nikt nie jest już sobą, koncert 331 wiele zmienia w sercach młodych słuchaczy.
*
Młody nastolatek Marian siedzi samotnie na szydłowieckim rynku. W oczach ma łzy. Piękna dziewczyna, którą wreszcie, po wielu miesiącach, odważył się zaprosić na randkę, odeszła właśnie z innym. To wszystko wina tej jego wrodzonej nieśmiałości. Jak tylko zobaczył nadchodzącą pannę, zaczął uciekać przed siebie. Woźnica Piotr, weteran lokalnego PGR-u, aby nie stratować młodego nastolatka Mariana, wprawnie pociągnął lejcami konie na chodnik. Wóz wjechał w czarną dziurę i już nigdy więcej nie widziano woźnicy Piotra, ani jego koni, ani jego wozu.
Za plecami nastolatka Mariana, na obdrapanym murze, ktoś wypisał czarnym sprejem: Białowieska się puszcza! Naprawdę?
*
Artur Linka, w porównaniu do swoich kolegów, jest o wiele spokojniejszy. Tak ma na życie i estrada niewiele zmieniła w jego charakterze. Spokojnie i pewnie gra swoją solówkę na elektrycznej okarynie. To tradycyjny i nieco już zapomniany instrument dmuchany z podłączoną doń elektryczną przystawką. Linka wydobywa z niego przepiękne dźwięki. Wiele par mieszanych tańczy w rytm utworu. Tańczą także dwie pary niemieszane. Kamery rejestrują ich przytulania. W jednym wypadku materiał video będzie wystarczającym powodem do rozpadu związku. Jeśli już musicie kogoś zdradzać – nigdy nie róbcie tego publicznie!
*
Czterej wielbiciele niezidentyfikowanych obiektów latających, kosmitów, Gwiezdnych Wojen i innych rzeczy dziwnych starają się poderwać w strefie gastronomicznej jakąś pannę pasującą do ich Grupy. Glaubert – ich duchowy przywódca – właśnie widzi dziewczynę z rysami twarzy, jak u kosmitki Semjase, podobno sfotografowanej swego czasu na jednym z przylatującym na Ziemię niezidentyfikowanych obiektów latających. Uderza do niej z bajerem ze sfery fantastyki:
– Wiesz, czego dowiedziałem się z filmów scence – fiction? – pyta podstępnie.
– Że nie masz o czym rozmawiać z panienkami? – odparowuje dziewczyna i z wyrazem triumfu na twarzy odwraca się na pięcie.
– Hej, nie przejmujcie się! – mówi facet stojący obok. – Raz widziałem porno dla gejów, ale zorientowałem się dopiero w połowie, bo nie było w nim żadnych lasek.
Młody – jeden z Grupy Glauberta – zanosi się ze śmiechu. Mistrz patrzy na niego z dezaprobatą.
*
Valdi wskakuje na barana Chudemu i zaczyna grać kolejny kawałek, pochodzący tym razem z najnowszej płyty zespołu „Idę przed siebie”:
Znów idę przez miasto tą samą ulicą,
Przyglądam się ludziom i klatkom schodowym,
I mijam ten dom,
Dom, w którym kiedyś ulokowałem miłość swą.
Kłopotów mam wiele, nic siły by żyć,
Coś nas rozdzieliło, nie rozumiem co, co, co?
Więc idę przed siebie, niezdolny do uczuć,
Z umysłem na bakier i z prawem do łez,
Z pieniędzmi w kieszeni nie mogę nic kupić,
Więc idę przed siebie za kolejny róg.
*
Manager zespołu – Dariusz Jaszczomp – do niedawna jeszcze młody, acz dobrze zapowiadający się komornik – siedzi za stołem w przewoźnej garderobie, ustawionej na tyłach sceny. Obok niego zgromadzili się wianuszkiem dyrektorzy największej wytwórni płytowej. Właśnie trwają negocjacje, na podłodze leżą walizki z forsą. Dariusz popija łyk najlepszej i najdroższej irlandzkiej whiskey i trąca kolanem nieziemsko piękną asystentkę, Zuzannę Stanik:
– Lubisz się ruchać?
Dziewczyna doskonale wie, gdzie pracuje i za co dostaje pieniądze. Bierze Dariusza za rękę i prowadzi do toalety. Tam bez zbędnych ceregieli zrzuca ubranie i staje przed nim w obłędnej bieliźnie. Manager dotyka jej rozkosznego ciała i dostaje wytrzeszczu oczu – nigdy nie widział na żywo takiego piękna. Serce zaczyna mu kołatać, w głowie wiruje, krew odpływa z mózgu.
Dziewczyna powoli rozpina Dariuszowi rozporek. Przez ciało managera przebiega dreszcz. Wyraźnie czuje jej długie pazurki na swoim członku. Z wrażenia natychmiast mdleje i wali głową w pisuar, tłukąc go na dwie równiutkie połowy. Nie jest jeszcze, niestety, w pełni rasowym managerem zespołu rockowego.
– Kurwa, co żeś mu zrobiła? – wykrzykuje przerażonej dziewczynie, prosto w twarz, dyrektor wielkiego koncernu płytowego. – Ten mały kutas nie zdążył jeszcze podpisać kontraktu. Spierdalaj! Jesteś zwolniona!
Zuzanna Stanik opuszcza głowę. To koniec jej krótkiej, aczkolwiek przyjemnej, kariery w szoł biznesie.
*
Chudy wjeżdża na scenę na dużym motocyklu. Mikrofon, przymocowany przy rurze wydechowej, wysyła nierówny, niski charkot silnika na kolumny. Kobra wali w bębny: raz, raz, raz. Z tysięcy gardeł wyrywa się głośne: – Ach! Raz, raz, raz – Ach! Raz, raz, raz – Ach! Wchodzą gitary, stroboskopy migają, wokalista zaczyna śpiewać kolejny kawałek:
Kluczyk, gaz,
I mój motor gna,
Wokół pełno westchnień jest i braw.
Włosy, twarz
W kasku znikły już,
Pędzi sprzęt do horyzontu traw.
Ja kocham swój motocykl,
Jego szalony rytm.
Ja kocham swój motocykl,
Serca wzmożony rytm.
Motor. Motor…
*
– To mój syn! To mój syn! – krzyczy dumny ojciec Artura Linki, Bonawentura Linka.
– Taa… taki huj! – głośno powątpiewa podpity mężczyzna stojący obok.
– Coś pan powiedział?
– A to! Dopieroś się pan urodził? To som artysty, panie a pan byś chciał popływać w blasku ich sławy, nie? Wstyd, panie. Duży wstyd.
Bonawentura Linka nie zdzierża takiej obelgi i z wyciągniętymi do przodu pięściami rzuca się na człowieka. Jest zaprawiony w wiejskich bijatykach i uwielbia wszelkie napierdalanki. Mężczyźni zaczynają mocno okładać się po twarzach.
*
Valdi gra szalone solo, gdy naraz z tyłu sceny wchodzi olbrzymi dinozaur i swoimi wielkimi łapami miażdży zestaw perkusyjny Kobry, który w ostatniej chwili ratuje się od śmierci skokiem na stojące za nim odsłuchy Marshalla. Szalone organy Linki prowadzą prostą linię melodyczną, Chudy tańczy. Valdi zdejmuje gitarę i kładzie się na deskach sceny. Diznozaur powoli wchodzi na niego. Linka milknie. Najpierw zostaje zmiażdżona ręka Valdiego, następnie nogi, aż wreszcie ważące wiele ton zwierzę rozdeptuje go całego. Po estradzie sika czerwona krew. Publiczność milknie.
*
– Już nie jestem dziewicą! – krzyczy, korzystając z chwili ciszy, 18-letnia Maja Maria z Wrocławia. Jest jednak jeszcze młoda i źle odbiera sygnały swojego ciała. To nie utrata dziewictwa, a penetracja niskich dźwięków, wywołuje u niej takie nowe i na poły bardzo specyficzne uczucie. Jej dramatyczny krzyk zostaje wyraźnie nagrany na taśmie.
Później matka Mai Marii odsłucha w domu we Wrocławiu płytę z koncertu i z przerażeniem rozpozna głos córki. Nie panując nad sobą, wymierzy jej największy szlaban, jaki dziewczyna dostała w całym swoim życiu: wyśle ją do zamkniętego klasztoru żeńskiego o najostrzejszej regule, położonego w bardzo niegościnnym regionie kraju. Maja Maria już nigdy nie ujrzy świata zewnętrznego i pozostanie za murami, aż do swojej śmierci, lub aż do końca świata – w zależności od tego, które wydarzenie przyjdzie wcześniej.
Jedyną pamiątką i wspomnieniem zza surowych murów będzie dla Mai Marii wydziergany w sekretnym miejscu malutki tatuaż.
*
Oprócz krzyku Mai Marii nic nie przerywa wszechobecnej ciszy. Dinozaur stoi na środku estrady. Młodzi ludzie płaczą i obejmują się. Linka, Chudy i Kobra próbują odepchnąć zwierzę, co im się z trudem udaje. Jeden z nich podnosi coś z desek. Zszokowany pokazuje to zgromadzonej publiczności.To zakrwawiona koszulka Valdiego! Piski dziewcząt niosą się aż do Wąchocka, gdzie sołtys akurat przekopuje swój ogródek w poszukiwaniu ukrywających się organizacji podziemnych.
– Jak to możliwe? – to pytanie przelatuje przez głowy wielu słuchaczy.
I naraz widzimy gitarzystę stojącego na platformie, umocowanej nad nowym zestawem perkusyjnym. W rękach trzyma złotą gitarę. Wrzask entuzjazmu jest głośniejszy niż startujący Jumbo Jet z kompletem pasażerów na pokładzie, nadbagażem i jednym, ale za to bardzo zdesperowanym, porywaczem. Gitarzysta uderza w struny. Z gryfu lecą iskry.
*
Agata z Parzydłowic koło Kopytnic, wpatruje się w Valdiego hipnotycznym wzrokiem. Już postanowiła, że ten chłopiec będzie jej i to na zawsze! W rękach ściska sieć, którą podstępnie złapie swojego wybranka po koncercie i uwiezie go do swojego panieńskiego pokoiku w Parzydłowicach koło Kopytnic.
– Ale w której kwadrze księżyca powinnam zajść z nim w ciąże? – ta myśl skutecznie mąci jej całą radość z koncertu.
*
Nie ma przerwy na oddech. 331 zamieniają się instrumentami: Valdi zaczyna grać na skrzypeczkach, Chudy na basie, Linka siada za bębnami, a Kobra bierze gitarę i zaczyna śpiewać kolejną enegretyczną piosenkę „Ma dziewczyno”:
Znałem ciebie dosyć dobrze,
Lecz kontaktu nie mam już,
Co się dzieje tam u ciebie,
Ma dziewczyno z tamtych lat.
Ma dziewczyno, kiedyś ukochana,
Ma dziewczyno, bardzo cierpisz dziś?
Czy pamiętasz miłość,
Którą chciałem służyć ci?
Chudy gra solo na organkach ile tylko ma sił w płucach. Scenę pokrywa biały dym, a wraz z nią pluszowe misie oraz staniki i majteczki dziewcząt, a nawet kilka męskich par slipów! Skąd tu się wzięły męskie slipy???
Po chwili przerwy Kobra, waląc mocno w bębny, zaczyna swój ekstrawagancki popis na perkusji.
*
Młody facet, wyglądający pod trzydziestkę, rozmawia w ogromnym podnieceniu ze swoim ojcem:
– Tatusiu! Jak oni głośno grają!
– Tak synku! – uszczęśliwiony tatuś obejmuje swoją latorośl i przytula do siebie.
– Tatusiu, a jaki głośny aplauz!
– Tak synku…
– Tatusiu, a jak oni ładnie śpiewają!
– Przepraszam pana – jakiś mężczyzna trąca ojca w ramię – ale wie pan, takie rzeczy to leczą w Tworkach – kończy, pokazując na syna i robiąc palcem kółka wokoło swojego czoła. – Nie trzeba wtedy udawać tak troskliwego tatusia i się wysilać…
– Mój syn właśnie odzyskał słuch, więc niech się pan po prostu zajmie swoimi sprawami i od nas odpierdoli, z łaski swojej.
*
Zespół odpoczywa na tyłach sceny. Kobra gra rozbudowane solo na bębnach. Valdi wychodzi do kibla za potrzebą.
*
Lokalny przedsiębiorca Sylwester sprzedaje wodę spragnionej publiczności.
– Ma pan Świteziankę?
– Mam, pewnie. Jest też Helska z gazem…
– E, nie. Helskiej nie lubię. Dwie butelki Świtezianki poproszę.
– Hehehe, głupie klienty – śmieje się w myślach przedsiębiorca Sylwester. – Myślom, gupie, że to jakaś różnica. A my te wszystkie wody lejem przecież z kranu u Heńka na jego podwórku.
*
Kobra dalej z zapamiętaniem wali w bębny. Pod wpływem rytmicznych drgań niskich tonów pęka głowna śluza w pobliskiej Wielkiej Powiatowej Oczyszczalni Ścieków. Ciemne i cuchnące masy silnie toksycznej wody zaczynają płynąć nurtem rzeki.
Valdi zrobił swoje i naciska klamkę kibelka. Drzwi nie dają się otworzyć.
*
Czerstwy Czesiek z Bodzechowa ogląda transmisję koncertu w swoim domu. Leży na łóżku, ubrany po sportowemu w dres, popija mocne piwko i nie może się nadziwić, że widzi w telewizji tyle pięknych dziewczyn naraz.
– Tyle zdrowych dziewuch się marnuje… – mruczy pod nosem, a jego wielka, jak bochen chleba ręka, wędruje pod gumkę spodni…
*
Kobra dalej gra swoja solówkę. Zdalnie sterowany podest perkusji jeździ z nim po całej scenie. Tymczasem chłopcy starają się otworzyć zatrzaśnięte drzwi toalety, ale te nie puszczają.
*
Stylistka Eliza, pochodząca z pobliskich Gąsaw Rządowych, bzyka się z na zapleczu baru z trzema rosłymi ochroniarzami. Nagle w jej torebce dzwoni telefon:
– Tak, mamo?
– …
– No, na koncercie.
– …
– Mamo, zapewniam cię, że nie robię niczego, czego ty nie chciałabyś robić na moim miejscu!
*
Kobra wali w bębny nogami, co raz spoglądając z napięciem za kulisy. Ekipa technicznych stara się uwolnić uwięzionego Valdiego.
*
– Jeden dla Wojtusia! – jakiś świr krzyczy do faceta pałaszującego pierogi.
– Co?
– No, jeden dla Wojtusia – powtarza Wojtuś i dotyka palcem pieroga leżącego na talerzu. Faceta odrzuca z niesmakiem:
– A weź se, człowieku, i zjedz je wszystkie! – krzyczy i idzie w swoją stronę. Wojtuś rozgląda się czujnie wokoło, z kieszeni wyciąga plastikowy woreczek i wsadza do niego pozostawione pierogi. W domu zbada ich skład pod mikroskopem, ukradzionym ze szkoły. Wreszcie się dowie, czy z pierogów naprawdę można zbudować bombę!
*
Kobra – ku uciesze publiczności – wali głową w werbel.
*
Ekolog Marian wyczuwa zagrożenie, płynące z nurtem rzeki, ale – choćby nie wiadomo jak się starał – to i tak nie da rady sam w pojedynkę ocalić tych wszystkich rzecznych żyjątek. Ta potworna myśl sprawia, że natychmiast łysieje. Co więcej, nabawia się też na całe życie niekontrolowanego tiku lewego oka!
*
Ekipa strażaków, pod dowództwem młodszego ogniomistrza Kalenia, rozwija stalową linę i montuje wyciągarkę do drzwi zatrzaśniętej toalety.
*
W jednym z namiotów pomocy medycznej doktor Hieronim Dobrze udziela pomocy kolejnemu poszkodowanemu.
– Witaj, jestem doktor Dobrze. Dobrze się czujesz?
– Nieźle się walnełem w nogę, doktorze Dobrze.
– Pokaż. No całkiem dobrze się skaleczyłeś. Ale wszystko będzie ok!
– Ale rana się dobrze zrośnie, nie?
– Pewnie, że dobrze, przecież jestem doktor Dobrze. Dobrze oczyszczę ranę…
– Doktorze Dobrze, dlaczego doktor łapie mnie za moje jajka?
– Nie za jajka, ty niemądry – poucza go lekarz. – Masz otwartą ranę tętnicy udowej.
– Ojej, jak obficie krwawi!
– Dobrze widzę, że krwawi! Ale to przecież dobrze, bo silny strumień krwi wyjałowi i przemyje ranę, co nie?
– Cały ręcznik zdążył już nasączyć się krwią, doktorze Dobrze!
(z oddali słychać ryk publiczności)
– Nie mdlej mi tu chociaż, młody…
– Doktorze Dobrze, robi mi się tak dobrze…
– Nie zamykaj oczu, dobrze? Nie zamykaj oczu!
– Ewhrgzbrwzhd…
– Kurwa, synek, nie upadaj mi tu pod nogi! Weź się w garść, w wojsku nie byłeś? – doktor Dobrze uważnie przygląda się pacjentowi. – No, może i nie byłeś…
Mija dwadzieścia minut. Rana jest opatrzona i odkażona, a szwy równo założone. Operacja jest udana, jednak pacjent nie żyje.
*
Stalowa lina dosłownie wyrywa drzwi kibelka. Valdi uwolniony. Muzycy wbiegają na scenę. Kobra po raz ostatni uderza w bębny, robi dużego zeza niewidzącymi z ekstazy oczami i nieprzytomny spada ze stołka.
*
– Doznał grzesznej ejakulacji! – wykrzykuje jeden z trzech adwentystów przebywających przypadkowo wśród tłumu.
– A bębnami wywoływał Zło! – dodaje drugi. – Zło! – powtarza dla dodania swojej wypowiedzi większej dramaturgii.
Na te słowa do akcji wkraczają Wolontariusze Ruchu Tropienia Sekt:
– Mamy was!
– A gówno, bo jesteśmy wyznawcami prawnie zarejestrowanego Kościoła!
Następuje szarpanina. Nagle trzeciemu z adwentystów wypada z kieszeni najnowsza płyta 331.
– Bracie! – wydaje okrzyk oburzenia pierwszy adwentysta. – To taki wielki grzech nosić przy sobie muzykę rockową!
Dwaj adwentyści oraz Wolontariusze Ruchu Tropienia Sekt wspólnie katują, leżącego już na ziemi, trzeciego adwentystę.
*
Chudy staje przed mikrofonem i zrywa z siebie koszulkę. To samo robi 312 798 chłopców i 59 735 dziewcząt, a także dość liczna grupa telewidzów. Zespół zaczyna grać ustami swój wielki hit pt. „Szybkie spotkania”. Stoją bez instrumentów i a capella udają gitarę i organy. Publiczność natychmiast się do nich przyłącza.
Po kilku minutach technicznym udaje się ocucić Kobrę za pomocą szklanki wina owocowego marki Buldog (nienasłoneczniona dolina, północny stok i duży dodatek substancji ogólnie uznanych za trujące) i kompresora do pompowania opon.
Raz, dwa, trzy, cztery i chłopcy zaczynają swój największy przebój ”Wstrząs”.
Hej, hej!
Jechałem busem, zobaczyłem ją,
Krzyknąłem: – Hej! I szliśmy razem już,
Odtąd była już dziewczyną mą,
Pilnowałem jej, jak jakiś stróż.
Od tego czasu wstrząs, wstrząs cały czas,
Moje oczy to pląs, pląs na cały gaz,
Moje usta chcą pić, pić nektar z jej ust,
Ja cały to wstrząs, wstrząs,
Oj, czuję ten wstrząs!
W psychikowie dni dłużyły się,
Cały czas myślmai byłem z nią,
Ordynator powiedział mi: – Nie,
Nigdy cię już nie wypuszczę stąd!
I zrobili mi wstrząs, wstrząs, elektryczny wstrząs
Moje oczy to pląs, pląs, energiczny pląs,
Moja dusza chce wciąż, wciąż uciekać stąd,
Ja cały to wstrząs, wstrząs.
O, czuję ten wstrząs!
A zaraz za nim kolejny wymiatacz koncertowy „Jesteś tak gorąca” z udziałem tancerek, wyskakujących spod sceny za pomocą specjalnej wyrzutni tancerek. Jest bardzo gorąco. Emocje na widowni sięgają zenitu. Publiczność szaleje, krzyczy, klaszcze w dłonie i podskakuje, Pod natłokiem rozentuzjazmowanych widzów pękają metalowe płotki odgradzające ich od sceny. Napór fanów sprawia, że estrada przesuwa się do tyłu metr po metrze. Pękają przewody, oświetlenie odrywa się od metalowych masztów i z łoskotem spada na deski.
Valdi wbija sobie gryf gitary w pierś. Drgając upada na deski sceny i tak już zostaje. Jego koszula jest coraz bardziej zakrwawiona.
– Powiedz im coś! – krzyczy do Chudego jeden z tour managerów. – Powstrzymaj jakoś ten oszalały tłum!
Chudy w amoku odkręca swoją nogę i rzuca ją w publiczność, ku wielkiej radości zebranych.
Nad sceną pojawia się niezidentyfikowany obiekt latający. Niektórzy naoczni świadkowie będą później przysięgać, że widzieli Elvisa z długą brodą, grającego na gitarce akustycznej jeden ze swoich wielkich przebojów. Inni z naocznych świadków będą twierdzić, że w tym momencie zaczęły śpiewać chóry niebieskie.
Olbrzymie przepięcie poraża mistrza kosnolety Olgierda Szmacickiego. Dźwięk wysiada na dobre.
W tym samym momencie z niebytu powraca manager zespołu Dariusz Jaszczomp. Ze zdziwieniem zauważa pochylającą się nad nim zakonnicę. Z jej rozpiętego habitu wychylają się przepiękne, nigdy nie dotykane przez nikogo i nigdy nie opalane na słońcu, białe dziewicze piersi. Jaszczomp wyciąga do nich ręce, ale waląca się skrzynia ponownie wysyła go w niebyt.
Wreszcie scena wybucha i wpada do zatrutej toksycznymi ściekami rzeki. Robiący wrażenie pokaz sztucznych ogni rozświetla niebo na przestrzeni dziesiątek kilometrów. Wszystkie okoliczne psy od tej pory nie potrafią już wydać z siebie ani jednego szczeku, stając się tylko nieużytecznymi podwórkowymi burkami.
Artur Linka zostaje wyrzucony siłą potężnego wybuchu w olbrzymi gar z bigosem.
Gasną światła i wszystko spowija wszechogarniająca ciemność.
Wielka, dwupiętrowa srebrna rzeźba pupy, która miała wjechać na scenę na zakończenie koncertu, pod wpływem wybuchu zostaje wyrzucona w powietrze i szybuje przez wiele minut z gwizdem, podobnym do gwizdu bomb, zrzucanych w czasie wojny z samolotu. Wreszcie ląduje w ogródku emeryta Bożydara. Pod wpływem wstrząsu – towarzyszącemu jej lądowaniu, oraz mistycznego charakteru tego upadku – od tej pory, aż do swojej śmierci, emeryt Bożydar będzie mieć nieustającą erekcję.
Przedstawiciele chińskiego konsorcjum muzycznego z otwartymi szeroko ustami nie dowierzają w to, co właśnie widzą. Cieszą się w duchu, że udało im się przeżyć Wielką Rewolucję Kulturalną i inne partyjne czystki, aby móc zobaczyć ten koncert. Biegną co sił, w ich krótkich nóżkach, by nabyć w strefie sprzedaży, dopiero co nagraną płytę 331.
*
Do świtu w całkowitym mroku trwa wielkie święto muzyki. Wszędzie leżą pijani ludzie, dookoła walają się tony śmieci, krowy i kury nadal nie dają mleka, ani nie znoszą jajek. Zwierzęta pouciekały i mają minąć dziesiątki lat, zanim z powrotem przywędrują w te okolice. Ciągle obowiązuje stan klęski żywiołowej, ogłoszony przez burmistrza Szydłowca. W nocy lądują śmigłowce z ratownikami, zaprawionymi w radzeniu sobie z zaprowadzaniem porządku na terenach objętych kataklizmem. Nadciągają konwoje z żywnością i wodą. Setki terapeutów seksualnych, ubranych w żółte kamizelki odblaskowe, jest gotowych nieść pomoc zagrożonej ludności. Niezliczona masa zdesperowanych agentów ubezpieczeniowych i przedstawicieli firm udzielających pożyczek przeczesuje teren w poszukiwaniu kolejnych klientów.
Bardzo dobrze sprzedaje się płyta koncertowa 331 Do świtu tylko na terenie występu zdołano zakupić ponad 500 tysięcy egzemplarzy. Absolutna posetna platyna!
**
– Dlaczego, jak grają koncert, to zawsze palą naszą wioskę ?- pytają smutni mieszkańcy pobliskiego Śmiłowa.
***
Valdi budzi się w piwnicy bez okien. Ręce i nogi ma mocno przywiązane do łóżka. Po chwili słyszy chrobot klucza w zamku zabezpieczającym stalowe drzwi. Do pomieszczenia wchodzi Agata.
– Nic się nie bój, mój śliczny – słodzi do uwięzionego. – Od tej pory będziesz szczęśliwie mieszkał ze mną w Parzydłowicach koło Kopytnic. Tu jest tak pięknie, a ja czule zaopiekuję się tobą i nie pozwolę zrobić ci żadnej krzywdy. O, zobacz, właśnie przyniosłam pyszne śniadanie!
Agata nadal nie wie, w której kwadrze księżyca powinna zajść z Valdim w ciążę.
KoNiEc
Dobra Cobra,
04 stycznia 2012
Program koncertu 331:
- Klaszcz, ile wlezie!
- Pierwszy raz w opałach.
- Zakochany.
- Jestem straszny.
- A kto znów puka do drzwi.
- Zraniłaś moje serce – ballada.
- Solo Linki na elektrycznej okarynie.
- Idę przed siebie.
- Motor.
- Solo Valdiego na gitarze.
- Ma dziewczyno.
- Solo Chudego na harmonijce ustnej.
- Godzinne solo Kobry na perkusji.
- Szybkie spotkania – a capella.
- Wstrząs.
- Jesteś tak gorąca.
Vector image by VectorStock / L-Lira