Koniec jest tuż 1

   Amelia Potop stała nieruchomo nad grobem swojego syna. Żałobnicy dawno się już rozeszli, pozostała tylko ta nieznajoma kobieta, ubrana w elegancki, kaszmirowy płaszcz. Stały na cmentarzu razem już czwartą godzinę. Nieznajoma kilka kroków za Amelią, wyraźnie oczekując odpowiedzi na wcześniej zadane pytanie.

To największy ludzki dramat, gdy dzieci idą do grobu przed rodzicami. Nie taka powinna być kolej rzeczy. Jak opisać w takim wypadku ból matki? Czy istnieje skala, wedle której można policzyć ogrom osobistej tragedii? Dlaczego tak się dzieje? Czy nie mamy wpływu na to, co nam przynosi los? Czy po trudach wychowania przedwczesna śmierć dziecka jest odpowiednią nagrodą?

 

Potop spojrzała w zasnuwające się ciemnymi chmurami niebo. 

– Wieczorem może nawet popadać – pomyślała. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy z przenikającego ją zimna. Patrząc na świeże wiązanki, ułożone niezgrabie na kamiennej płycie, czuła narastający lęk przed samotnością. Nieznajoma wzięła ją pod rękę i lekko pociągnęła, zmuszając do zrobienia kroku. 

 

Amelia zerknęła na postać kobiety, wyglądającej jakby nie z tego świata. Nienaganny makijaż, dobrze skrojone ubranie, lśniące, wysokie czółenka. Niewymuszona elegancja i styl. W miasteczku nie spotykało się takich ludzi.

Osamotniona matka czuła coraz bardziej pulsujący ból głowy. Nadchodził moment, gdy musiała odpowiedzieć nieznajomej na zadane kilka godzin wcześniej niewiarygodnie szokujące pytanie: czy chce, aby jej syn wstał z grobu żywy?

 

Dobra Cobra przedstawia dramatyczną opowieść o podtekście historycznym, a jednak twardo osadzoną w realiach teraźniejszości, pt.

 

Koniec jest tuż 1

 

Oczami wyobraźni już się widzimy w szeregach ruchu oporu, ale większość z nas by do niego nie należała.

Ridley Scott, producent serialu o Ameryce, zajętej przez nazistów – The Man in the High Castle.

 

2

  Kapitan Lucjan Bołłejko najbardziej lubił powroty. Przepracował w Locie trzydzieści pełnych lat i niebawem czekała go zasłużona emerytura. Na początku kariery, latając między Warszawą a Katowicami, marzył o dalekich krajach. Rok po roku zdobywał coraz większe doświadczenie, dzięki czemu dość szybko przesiadł się z Tupolewów na Iła 62A, który umożliwił uruchomienie linii do Montrealu i Nowego Jorku. Zakupione Boeingi, najpierw model 767, a po dwóch latach nowocześniejsze 737, sprawiły, że Bołłejko zaczął odwiedzać wszystkie europejskie stolice.

 

Romanse z najładniejszymi stewardessami, z których znany był polski przewoźnik, eleganckie hotele i dolarowe diety szybko usytuowały status kapitana na wysokim poziomie. Nigdy nie miał inklinacji do walki o demokrację, uważając, że ponad to trzeba przedkładać obowiązkowość i sumienne podejście do wykonywanej pracy. Lata mijały, Bołłejko ożenił się z piękną Marzanną, która urodziła mu dwoje dzieci i wybudował dom. A potem następny.  

 

Po pracy z radością wracał do rodzinnych pieleszy, by zajmować się pociechami, zmieniać im pieluszki, urządzać dzikie zabawy i czytać bajki na dobranoc.

 

3

    Adrian Suchora powoli budził się z letargu. Nie wiedział, co się z nim stało, gdzie jest i dlaczego. Mrok sprzed oczu ustępował ociężale. Najpierw były to czarne plamy, które później zaczęły znikać. Biała sala, ostre światło, a on… leżący na jakimś stalowym łóżku. Po pewnym czasie z powodzeniem podjął próbę poruszenia nogami. Z głową było trochę gorzej. Przy jej odwróceniu zebrało mu się na wymioty. Podali środki usypiające? Ale dlaczego?

Jasne lampy świeciły prosto na jego obnażony brzuch, na którym pozaznaczano jakieś linie. Sala zabiegowa? Ale… co?  Łowcy organów? Co chcieli mi wyciąć? Poruszył rękoma, napiął mięśnie i lekko uniósł się na łokciu. 

W kącie, odwrócony tyłem do sali stał mężczyzna w białym kitlu. Pochylał się nad dużym słojem z lodem. 

 

Adrian spróbował wstać, ale od razu zakręciło mu się w głowie. Może dali za mała dawkę środka usypiającego? Jedyna szansa na ratunek, to zaskoczyć tamtego faceta i ogłuszyć go. Ale Suchora nie miał sił, by wstać, a co dopiero stanąć na nogi.

 

Naraz uwagę przykuł stolik, na którym leżały porozkładane narzędzia chirurgiczne. Powoli wyciągnął w jego kierunku rękę.

 

Lekarz – skończywszy przygotowywanie kolejnego pojemnika – odwrócił się i podszedł do pacjenta, który nadal miał równy, miarowy oddech. 

Była druga w nocy. O zabiegu nikt się nigdy nie dowie. Za odpowiednią opłatą sala operacyjna została zamknięta, a kamery monitoringu w szpitalu wyłączone.

Lekarz wziął ze stolika narzędzie i pochylił się nad pacjentem. Nagle poczuł paraliżujący ból. Spojrzał w dół i z niedowierzaniem ujrzał wbity w swój brzuch skalpel, trzymany dłonią leżącego. Zamarł przerażony. Ciemne oczy Adriana Suchory uważnie wpatrywały się w chirurga, gdy ten upadał na terakotową posadzkę.

 

4

   Mimo bardzo późnej pory Amelia Potop nie mogła zasnąć. Emocje sięgnęły zenitu, gdy jej znowu żywy syn wczesnym rankiem zapukał do drzwi. Szloch rozpaczy przeszedł w wielogodzinne łzy szczęścia i radości. Uściskom, przytuleniom i zapewnieniom o miłości nie było końca. 

Teraz, gdy leżała na łóżku – ściskając swoje wysuszone piersi – jej serce kołatało, jak oszalałe. Której matce było dane przeżyć coś takiego? W kościele nie raz czytali o cudach, ale żeby umarły powrócił do żywych w XXI wieku?

 

Amelia doskonale wiedziała, że już niedługo zapłaci bardzo wysoką cenę za powrót Michała z zaświatów.  Ale… wedle Irmy Goldfrapp – kobiety spotkanej na cmentarzu – rozkład ciała był powstrzymywany kilka dni w chłodni, a po włożeniu do ziemi raptownie przyśpieszał. Należało się więc szybko decydować. Co zrobiła by inna matka na jej miejscu?

Zatem co to było? Szantaż? Czy może najhojniejsza przysługa, jaką kiedykolwiek widział świat? 

 

   Spojrzała na twarz śpiącego obok syna. Przyszedł do niej, gdy już się położyła, i w zdecydowany sposób przypomniał jej to, czego nie smakowała od ponad dwunastu lat. Czy mogła odmówić? Krzyczeć albo się opierać? Przecież Michał wrócił z miejsca, skąd nikt nigdy nie wracał. 

 

Zatem czym było to, co razem zrobili? Nie można przecież tego rozpatrywać w kategorii przyzwoitości, moralności czy grzechu. Syn był martwy, a ożył. 

Michał zajęczał przez sen i podrapał się lewą ręką po dolnej części prawego płatka ucha.

 

5

   Załoga samolotu zbliżała się firmowym autem do oświetlonej maszyny. Kapitan Bołłejko obserwował mokry pas startowy. Mżawka nie ustępowała przez cały dzień, ale zniknie zaraz po starcie, gdy tylko wzlecą ponad pierwszą warstwę chmur, zwanych fachowo nimbostratusami. 

Piloci załatwili już niezbędne formalności w biurze linii lotniczej, podpisane zostały też właściwe dokumenty. Zastępca kapitana udał się na obchód maszyny, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, czy nie ma jakiegoś wycieku i czy panele są szczelnie podomykane. 

Obchód czasem wypada zimą, czasem przy rzęsiście padającym deszczu, a czasem w upale, od którego lepi się koszula. Jest jednak niezbędny, pozwala zauważyć detale świadczące o niedomaganiu jakiegoś systemu lub jego awarii. Mimo postępu technicznego i coraz szerszej zdalnej kontroli podzespołów, obchód był nadal jedną z ważniejszych procedur przed startem każdej maszyny.

 

W poczekalni z pewnością kłębił się już tłum pasażerów. Za nimi zakupy w strefie wolnocłowej, teraz pozostało tylko oczekiwanie na otwarcie rękawa w coraz ciaśniejszej poczekalni.

Kapitan otrzymał informację, że dostanie korytarz powietrzny dopiero za trzy godziny. To o trzydzieści minut później, niż przewidywał rozkład lotu, ale lecąc na wschód spokojnie się to opóźnienie nadrobi. Silne wiatry zachodnie zawsze pomagają samolotom lecieć do celu szybciej, niż gdy się podróżuje w przeciwną stronę. 

Maszynę powoli holowano do rękawa terminalu.

 

6

    Adrian Suchora wysiadł z windy na piętrze, na którym pracował. Dobrze, że nie zgubił karty magnetycznej, która umożliwiała dostęp do poszczególnych pomieszczeń biura. Wpadł do gabinetu i zatrzasnął za sobą drzwi.

Monitoring zarejestrował jego pojawienie się, co więcej, z pewnością uchwyciły go także kamery. Ktoś, kto go szukał, mógł niebawem skorzystać z tych nagrań. Ale nie to było w tej chwili najważniejsze. 

 

Adrian usiadł na swoim wygodnym krześle i przesunął ręką po mahoniowym blacie. Przez chwilę napawał się panującą tu ciszą. Naraz jednak do jego uszu dobiegł znienawidzony dźwięk, dekoncentrujący go codziennie: rżenie jakieś głupiej baby, która miała biurko za cienką ścianą. Głupia cipa śmiała się niemal codziennie bez jakiejkolwiek przerwy. Czasami ogarniała go biała gorączka i chciał sforsować drzwi sąsiedniego biura, by dać jej w zęby. Tak raz a dobrze, żeby się wreszcie zamknęła raz na zawsze. 

– Cholerne, gówniane ściany z karton gipsu – mruknął pod nosem.

A swoją drogą ciekawe, czym się ta kobieta zajmowała i na jakim stanowisku była zatrudniona. Nie wyobrażał sobie żadnego zawodu, w którym człowiek zmuszony jest śmiać się non stop. 

 

Adrian wrócił do niewesołych rozmyślań, komu też mogło zależeć na pokrojeniu go na operacyjnym stole. 

Nagle poczuł paraliżujący ból w plecach. Delikatnie dotknął bolącego miejsca i struchlał. Szybko wybiegł do łazienki i podciągnął koszulę. Przed oczami natychmiast mu pociemniało. Nad prawym pośladkiem miał byle jak zaszytą ranę, ciągnącą się prawie od połowy pleców.

Więc był już po zabiegu! A znieczulenie właśnie przestawało działać.

 

7

   Statek towarowy Thor, o wyporności dziewięciu tysięcy ton, wyszedł w morze zgodnie z rozkładem. Jego portem macierzystym był Rotterdam, gdzie jako mały coaster świadczył usługi przewozowe w akwenie morza Bałtyckiego. Transportował głównie drobnicę. Tym razem jednak oprócz ładunku miał zarezerwowane także kabiny pasażerskie, którymi podróżowało dwóch tajemniczych mężczyzn i kobieta. Ta trzymała się na uboczu i podczas krótkiego rejsu nie wyszła ze swojej kabiny ani razu.

 

   Gdy Patrycja Rząsa przyjechała z Sędziszowa do Gdańska i dla zabicia czasu przechadzała się po parkach, została zaczepiona przez człowieka, każącego nazywać się: pan Jerzok. Prawie od razu spytał, czy ma dobrą pracę. Dziewczyna oświadczyła mu, że nie jest kurewką i nie chce wylądować w jakimś zagranicznym burdelu, na co nieznajomy od razu zapewnił uroczyście, że nie o to mu chodzi. 

Nie takie przecież miał wobec niej plany. 

Później, gdy siedzieli w eleganckiej kawiarni, przedstawił lukratywny kontrakt, obostrzony jednak wieloma rygorystycznymi warunkami.

 

   Pan Jerzok, miał wszystkie przymioty, jakich każda kobieta szuka u mężczyzny: był zamknięty w sobie i otaczała go aura grozy. Być może z tego powodu Patrycja prawie od razu zgodziła się na przedstawioną jej hojną propozycję. Zresztą aktualnie i tak nie miała nic innego do roboty. Z ostatniego zakładu holdingu Polski Przemysł Plastikowy zwolniono ją w ramach restrukturyzacji już pewien czas temu. Dostała co prawda niezłą, trzymiesięczną odprawę, ale żadnej nadziei na dalsze zatrudnienie. Tereny, na których mieszkała, objęte były bowiem strukturalnym bezrobociem. 

 

   Po tygodniowej wizycie w eleganckiej posiadłości, znajdującej się na terenie Szwecji, oraz po przejściu kilku badań medycznych, Patrycja z nadzieją, dobrym humorem i nieźle zasilonym kontem bankowym wracała do ojczystego kraju.

 

Do kabiny zapukał pomocnik kucharza, Włoch Luigi, który przyniósł dziewczynie lekkie śniadanie i świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy. Przy okazji zapytał, jakiej kawy sobie życzy. Przedstawiona przez niego lista włoskich gatunków zrobiła na Patrycji duże wrażenie. 

 

8

   Kapitan Piotr Bołłejko ustawił samolot na środkowej linii pasa startowego. Po chwili wieża wydała zgodę na odlot. Pilot przesunął w przód wszystkie manetki gazu. Ciąg silników natychmiast wzrósł do maksymalnej wartości.

Wszystkie maszyny, kierujące się na wschód musiały dzisiaj dokonać rundy okalającej Nowy Jork. Bołłejko po raz kolejny w życiu miał okazję podziwiać jego panoramę. W Europie Wschodniej żadne z miast nie mogło się z nim równać.

Komputery kontroli lotu pobierały informacje z systemów nawigacyjnych, ściągały dane z satelitów i radiostacji. Skrupulatnie obliczały pozycję samolotu i przekazywały autopilotowi niezbędne korekty. Ze względu na silny północny wiatr trzeba było nieco zmienić kurs. 

 

Przez trzydzieści lat służby kapitan Bołłejko nie miał do czynienia ani z porywaczami, ani z bombą czy awarią któregoś z pokładowych systemów. Koledzy dziwili się, że podczas całej kariery w lotnictwie nie napotkał nawet silniejszych turbulencji. Jego zdrowie też nigdy nie szwankowało. Piloci w swoim kręgu nazywali go „w czepku urodzonym”.

 

Nie wiedzieli, że za takie szczęście odpowiedzialna była pewna misternie rzeźbiona skrzyneczka. I jedno solenne przyrzeczenie.

 

9

    Adrian Suchora poczekał, aż się ściemni, po czym wybiegł przez podziemny garaż na ulicę. Ból pleców był nie do zniesienia i promieniował już na całe ciało. W jego uśmierzeniu nie pomogło nawet łyknięcie całej garści tabletek przeciwbólowych, 

– Cholera jasna! – mężczyzna zmiął przekleństwo w ustach. 

 

Nagły atak bólu ściął go z nóg i upadł jak długi prosto w kałużę. Przez chwilę nie mógł złapać oddechu. Nieco później bardziej poczuł niż zauważył czyjeś pomocne ręce. Gdy tylko stanął w miarę pewnie na chodniku, od razu je odtrącił i pędem rzucił się przed siebie. Szpital znajdował się niedaleko stąd.

 

– Dawaj morfinę! – krzyknął do przerażonej pielęgniarki, gdy tylko wśliznął się za nią do pomieszczenia z ewidencjonowanymi lekami. 

– Proszę pana, ja nie mogę…

– Dawaj mówię!

– To są środki ścisłego zarachowania i naprawdę nie mogę…

Nagle Adrian poczuł mocne uderzenie w głowę. 

 

   Obudził się na jasno oświetlonej sali operacyjnej. Odniósł wrażenie, że przeżywana sytuacja już się kiedyś wydarzyła. Ale przecież było to niemożliwe! 

Nad nim, z dobrotliwym uśmiechem, pochylał się brodaty mężczyzna ubrany w biały kitel. Uwagę przyciągała zdeformowana lewa część jego twarzy. Adrian nie wiedział, że dawno temu mężczyzna został nieszczęśliwie postrzelony w policzek, co było powodem uszkodzenia nerwu twarzowego. 

– Uciekamy, raniąc lekarza, i co? Myślimy, że zwiejemy od przeznaczenia? Co za ułuda.

 

Suchorę sparaliżowało ze strachu.

– Ale… ale dlaczego ja?

– A dlaczego nie? – odpowiedział przewrotnie brodaty. – Odpowiednia grupa krwi, drogi panie – to jest właściwa odpowiedź. Zresztą w pańskim wypadku to już nie ma żadnego znaczenia. Tym razem damy solidną dawkę usypiacza. Oczka zamkną się szybciuteńko, a my wyciągniemy z pańskiego wnętrza drugą nerkę, żołądek, wątrobę, płuca, serce i… i jeszcze inne organy.  A pan będzie spał i spał i spał… wiecznie. 

 

10

   Prezydent miasta, magister Paweł Biedyński, śpiewał niefrasobliwie przy porannym goleniu, wspominając z ukontentowaniem kolejną nocną wyprawę na pole zboża, gdzie z pasją tworzył tajemnicze kręgi. Metoda była dziecinnie prosta: wbijał kołek i krążył wokół niego, przygniatając kłosy deską i stopniowo rozwijając sznurek, który służył jako promień koła. 

Dzięki tym zabiegom w mieście i okolicy pojawiało się coraz więcej poszukiwaczy pozaziemskich cywilizacji. To z kolei napędzało usługi turystyczne i wpływy do kasy miasta z tytułu z podatków oraz do prywatnej kieszeni prezydenta ze sprzedaży pamiątek, związanych z Obcymi. 

 

Nagle ręka Biedyńskiego znieruchomiała.

– Kuuurwa… – wyszeptał bezsilnie, zobaczywszy idącego po podwórku Michała Potopa, człowieka, którego z zimną krwią zlecił zamordować kilka dni temu. 

Albowiem Michał Potop był jedynym człowiekiem, znającym tajemnicę powstawania kręgów w zbożu. Poznał ją przez przypadek, wracając polnymi drogami z tęgiej popijawy u kolegi z sąsiedniej wsi. Gdy w świetle księżyca zobaczył na środku pola prezydenta miasta, biegającego z deską w ręku pośród żyta, natychmiast wytrzeźwiał. 

 

   Już następnego dnia Potop zaczął stawiać warunki: socjal po dwa tysiące dla wszystkich bezrobotnych w powiecie, darmowe posiłki dla uczniów z ubogich rodzin i pluralizm w sprawach wiary. A jak nie – natychmiast zdradzi największy sekret Biedyńskiego. Tego wszystkiego nijak nie dało się pogodzić z kierunkiem partii, z której łaskawego ramienia rządził prezydent. I z wprowadzanym po cichu kuchennymi drzwiami Nowym Porządkiem Świata. 

 

– Kurwa! – Prezydentowi mocniej zadrżała ręka i paskudnie zaciął się w policzek. Z rany natychmiast chlusnęła czerwona krew. Ale on nie zwracał na to najmniejszej uwagi, patrząc jak zahipnotyzowany w przechodzącą za oknem postać.

Kiedy Potop zniknął z pola widzenia kurcz nagle puścił i prezydent jednym susem doskoczył do telefonu. Myląc się dwa razy wykręcił wreszcie właściwy numer. Dłuższą chwilę musiał poczekać, aż jego zastępca do spraw operacyjnych raczy podnieść słuchawkę:

– Ten skurwysyn wrócił! – krzyczał na cały głos. – Co?… Kto?… No Potop! Michał Potop. Ten huj, cośmy go załatwili!… Tak, w jakiś sposób ożył! Zmartwychwstał!… Niemożliwe? Ale przed chwilą widziałem go pod moimi oknami… Że duch? Nie, lazł całkiem jak żywy… Trzeba zarządzić wewnętrzny alarm purpurowy! PURPUROWY mówię! I szybko przysłać mi tu samochód!

 

11

    Amelia Potop stała na pustym polu. Poły jej płaszcza rozwiewał zimny, jesienny wiatr. Niebo zasnute było chmurami, nisko wiszącymi nad zebranymi.

Beznamiętnym wzrokiem obserwowała dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn, rozkopujących  ziemię w miejscu, które im wskazała. Pewnie byli dobrze opłacani, bo przy pracy w błocie wcale nie zwracali uwagi na eleganckie buty, spodnie i marynarki. Bez słowa szybko drążyli łopatami coraz większa dziurę.

Wcześniej Amelia została poddana dokładnemu badaniu na wykrywaczu kłamstw. Powiedziała im wszystko. 

 

Dwie dekady temu dziadek przyjął od niej przyrzeczenie, że miejsca przechowywania skrzynki nie zdradzi nikomu. A jednak teraz miało to miejsce. Tyle, że w międzyczasie zmarł jej jedyny syn. I zaraz potem pojawiła się ta kobieta. A takiego rozwoju wypadków dziadek nie mógł przewidzieć. 

Człowiek, obsługujący wariograf, ubrany w biały lekarski kitel, zapisywał dokładnie wszystkie reakcje Amelii Potop. Związana z emocjami analiza ciśnienia krwi i pulsu, mimika twarzy, ruchy oczu, gestykulacja, wreszcie spójność wypowiedzi – wszystko to w połączeniu z danymi z wykrywacza kłamstw jednoznacznie wskazywało, że Potop mówi prawdę i niczego nie ukrywa.

 

   Dwaj mężczyźni z łopatami bezradnie rozglądali się wokoło. Poszukiwany przedmiot miał się znajdować na głębokości osiemdziesięciu centymetrów, a oni wykopali już prawie półtorametrowy szeroki lej. Bezradnie spoglądali w oczy nadzorującej ich Irmy Goldfrapp, ubranej w ciepły, kaszmirowy płaszcz. 

 

Amelia Potop zamarła. Przez ostatnie dni coś w jej wnętrzu krzyczało, że zachowanie  zmartwychwzbudzonego syna nie jest autentyczne. Coś było kłamstwem.  

Nagle z przerażeniem zrozumiała, co nie pasowało w tej historii. Jej syn nigdy nie drapał się lewą ręką po dolnej części prawego ucha. Robił to dokładnie na odwrót. 

 

12

   Bogumił Jerzok ostrożnie prowadził starą, poobijaną limuzynę w kierunku Warszawy. Denerwowały go zwyczaje lokalnych kierowców, którzy włączali kierunkowskazy dosłownie w ostatniej chwili, lub ich w ogóle nie używali. 

– Co to ma być? – zastanawiał się w duchu. – W ten sposób chcą oszczędzać żarówki, czy jak?

Ale może to jego wina, mógł przecież wybrać ekspresówkę lub drogę krajową, zamiast zapchanych do granic możliwości dziurawych dróg lokalnych. Usprawiedliwiało go tylko jedno: chciał jak najmniej rzucać się w oczy. Główne trakty były coraz częściej monitorowane przez kamery i policję, a on za wszelką cenę unikał zdjęć, przechowywanych później latami na serwerach.

 

   Jerzok spojrzał w lusterko wsteczne. Patrycja Rząsa ze rozmarzeniem spoglądała przez szybę, za którą przewijał się sielski widok łąk, pól i lasów, poprzecinanych małymi wioskami i miasteczkami. Wspominała dobrą atmosferę, panującą na statku. Morze było płaskie, niczym tafla szkła, a pomocnik kucharza, Włoch Luigi dbał o jej wszystkie potrzeby. Przynosił do kabiny posiłki, wodę, desery, kawę i ciastka. 

 

Nagle Jerzok musiał ostro przyhamować, gdy jakieś auto ledwo się przed nim zmieściło po ryzykownym manewrze wyprzedzania na trzeciego. 

– Idioci – mruknął pod nosem. 

Spokojnie mógł dogonić tego kierowcę, zatarasować mu drogę, sprać na kwaśne jabłko. I może nawet połamać ręce czy nogi. Jako dobrze wytrenowanego było go na to stać, lecz w obecnej sytuacji musiał powściągnąć te miłe każdemu mężczyźnie wyobrażenia odwetowe. Za wszelką cenę musiał dotrzeć do celu bez najmniejszego rzucania się komukolwiek w oczy. Wymagał tego jeden z najśmielszych planów, jaki kiedykolwiek zrodził się w głowie człowieka. Stąd wielka potrzeba anonimowości. I ten stary samochód, zakupiony za grosze w pierwszym, napotkanym po drodze, autokomisie. 

 

Bogumił Jerzok znów zerknął we wsteczne lusterko, w którym napotkał oczy zaciekawionej Patrycji. Uśmiechnął się do niej dobrodusznie. 

Dobrze, że trafił na tak naiwną dziewczynę. Będzie ją można łatwo kontrolować. Jednak na razie wydawało się, że to ona próbowała kontrolować jego. Przed podpisaniem kontraktu zażyczyła sobie bowiem gruntownego leczenia stomatologicznego na koszt nowego pracodawcy.

 

CiĄg DaLsZy MuSi NaStĄpIć.

 

Dobra Cobra,

luty 2016

 

Audiobook:

Vector image by VectorStock / Robot