Muszla

  

Do niedawna pracowałem w oczyszczalni ścieków, prowadząc tam nader bogate życie wewnętrzne. Lecz gdy poznałem Halinę od razu wyrzucono mnie z roboty w cholerę. Jednak któż z nas nie byłby zdolny poświęcić tych kilku marnych groszy wypłaty w zamian za czas spędzony z miłością swojego życia…

 

Moja dziewczyna to gorąca kobieta. Na kilka dni przed planowanym zbliżeniem cielesnym, chytrze odstawiam jej leki, zastępując je z powodzeniem witaminowym placebo. Staje się wtedy taka wesoła! Skacze, śmieje się, tańczy, klaszcze nad głową – aż miło popatrzeć! Mimo to, zawsze trzyma się swojego naturalnego rytmu i dopuszcza mnie do siebie tylko o trzeciej trzynaście nad ranem. Ale daję radę: piję dużo wody, łykam też sporo naturalnych pobudzaczy energetycznych, kupowanych na inwalidzką zniżkę w zaprzyjaźnionej aptece. 

Przed seksem zawsze muszę bawić się z Haliną w zagubioną w lesie pastereczkę, którą odnajduje przypadkowo przechodzący leśniczy. Dziewczyna hojnie odwdzięcza się ratownikowi, pozwalając mu zrobić ze sobą wszystko, na co ten tylko ma ochotę. Pod warunkiem, że zaakceptuje jej koszmarnie brzydkie piersi.

 

Trzeba przecież coś mówić – powiedziała Elżbieta do Darcy’ego w opowieści Jane Austen, Duma i uprzedzenie. – Wyglądałoby dziwnie, gdybyśmy milczeli przez bite pół godziny.

Dobra Cobra przedstawia dziś opowieść lekko świrniętą, pt.

 

Muszla

 

Bywają myśli tak głębokie, że pogrążają one autora niemal bezdennie.

 

   Halina od lat pracuje jako sekserka w jednym z największych regionów hodowli drobiu. To zabita dechami okolica, gdzie nie dochodzą nawet esemesy, a o wi-fi słyszało może tylko kilka młodych osób w wieku szkolnym. Psy szczekają tam dupami, a po dzienniku sołtys wyłącza na jedynej ulicy światło i nieodwracalnie zapada totalny ćmok. Właśnie dziś zaczyna się kolejny szczyt sezonu rozdzielania kurcząt. 

 

Halinę zobaczę ją dopiero za jakieś trzy tygodnie, dokładnie po zakończeniu całej kampanii, drobiarskiej. Postanawiam skorzystać z nadmiaru czasu wolnego i wyskoczyć na pobliskie wybrzeże, by spędzić tam kilka beztroskich dni. Nie ma nic lepszego od plaży i ciepłego piasku, zwłaszcza teraz, gdy jestem solidnie odprężony płciowo na parę dobrych tygodni do przodu. 

 

Umiem niezawodnie znajdować bezpłatny nocleg. Gdy nadchodzi wieczór, zakradam się na teren któregoś z nieczynnych jeszcze ośrodków wypoczynkowych i wybijam szybę w wolnym domku kempingowym. Zawsze mam ze sobą śpiwór, na większe wygody nigdy nie licząc. Najważniejsze, żeby nie spać na gołej ziemi.

 

*

   Jadę prawie pustym o tej porze pekaesem. Kilka rzędów siedzeń dalej widzę tapicera Jana, który podąża do ciężkiej roboty w mieście. Biedak musi się tak bardzo naprężać, aby zarobić trochę grosza i wyżywić rodzinę. Szkoda mi chłopa. Gdyby był taki, jak ja, mógłby prowadzić beztroskie i bezproblemowe życie. No, a tak to…

 

Samotność nie jest lekiem dla wszystkich. Kiedyś miałem dobrego kolegę, Stefcia, ale – korzystając z nadarzającej się okazji, którą życie zawsze daje tylko raz – wyjechał pracować w zagłębiu biurowym w stolicy. Z powodu osamotnieni i napięcia spowodowanego nadmiarem pracy coś tam pokręciło się w jego głowie tak, że zaczął czatować wieczorami z nożem, terroryzując wracające do domów białe kołnierzyki. Wciągał wybranego delikwenta w ciemny zakątek, kazał mu ściągać gacie, po czym masturbował go pośpiesznie aż do ostatniej kropli życiodajnego nasienia i do ostatniego skurczu.

 

W okolicy zapanowała zbiorowa histeria. Policja długo nie mogła wykryć sprawcy, a sporządzenie portretu psychologicznego przestępcy nie dawało żadnych rezultatów. Stefcio uderzał z wielką ostrożnością raz na jakiś czas. Pogrążyła go dopiero taka jedna, jota w jotę podobna do faceta. Gdy Stefcio ściągnął z niej spodnie i z przerażeniem ujrzał waginę zamiast ptaka, upadł boleśnie na chodnik. Baba przeraźliwie krzyczała, zrobiło się zbiegowisko, przyjechała policja, dziennikarze i nawet dwóch kominiarzy. A ona krzyczała, krzyczała, krzyczała… 

 

Stefcie pisał do mnie listy z zakładu zamkniętego. Tłumaczył, że głowie słyszy głosy, które nakazują mu robić to czy tamto. A później kontakt nagle się urwał.

 

*

    Jest jeszcze ciemno. Włączam tablet i puszczam dobrze znany długi filmik z ogniskiem, tlącym się w dzikiej kniei. Gdy go oglądam, zawsze jest mi tak cieplutko. Nie czuję się samotny, a życie wygląda tak optymistycznie i różowo.

 

Nie wiem, dlaczego, ale gdy tylko widzę blask ognia od razu wspominam moją jednorazową i dość nieudaną przygodę w powiatowym konkursie pod nazwą Skojarzenia. Na pytanie prowadzącego, grubawego gbura:

– W spodniach lub na świadectwie? Wykrzyknąłem: 

– Pała!

– Hmm, to też… ale nam chodziło o pasek.  

 

   Naraz zauważam, leżącą nieopodal na piasku, dużą muszlę, którą spokojnie mieszczę w dłoni. Przykładam ją do ucha, aby posłuchać, czy szumi. Wybitnie przeszkadza w tym falujące dookoła morze.

– Masz robić wszystko, co ci powiem!

 

Z krzykiem odrzucam przedmiot na ziemię, odskakując na dobrych kilka metrów. Rozglądam się wokoło – ani jednej żywej duszy. Co jest grane?

– Nie bój żaby – gada skorupa. – Ze mną nie zginiesz.

 

Z pewną obawą biorę ją z powrotem do ręki. 

– Jak chcesz zobaczyć to, czego jeszcze nigdy nie widziałeś – jedź tam, gdzie ci rozkażę.

– Ale nie mam za dużo grosza przy duszy i…

– Zerknij do tyłu, malutki.

 

Pod wydmą istotnie coś leży. To czyjś portfel! I do tego czarny. W środku znajduję parę stów. Kuuurka! Jestem pod totalnym wrażeniem Mocy, które posiada Muszla.

– Dzięki mnie poznasz jedną z największych, skutecznie ukrywanych przed ludzką wiedzą, tajemnic! – mówi skorupa, dotykając mojego słabego punktu. Od lat tropię bowiem międzynarodowe spiski i mam do nich wielką słabość.

 

*

   Smażalni ryb „Tuńczyk” nie wyróżnia nic szczególnego. To tu Muszla poleciła mi coś zjeść przed długą drogą. Dwa stoliki dalej mężczyzna o twarzy pitbula sumiennie wyciąga ości ze swojego kawałka ryby. Nie wiem co wziąć, bo egzotyczne nazwy w karcie niewiele mi mówią. Co więcej: wprawiają w duże zakłopotanie! Odzywa się syndrom nadmiaru wyboru, z którym nie radzę sobie w życiu.

 

Naraz w kuchni zaczyna coś jęczeć. Zaglądam tam ostrożnie przez małe okienko. Na gazie dochodzi kasza jaglana, zalana wodą w proporcji jeden do dwa i pół. Ale… skąd wiem o takich rzeczach?

 

– Co podać? – Pyta nagle tłustawa kelnerka, ubrana w schodzony, poplamiony fartuch, stając nachalnie przed stolikiem. 

– Może… ten no…

– Dam panu grubą rybę – decyduje, widząc moje wielkie zagubienie.

 

Mija z piętnaście minut, podczas których czuję, że zaczynam drżeć na całym ciele. To wszystko dzieje się tak szybko. Muszla. I ta niepokojąca knajpa. Na dodatek wcale nie umiem jeść poza domem. Zawsze mam obawę, że chcą mnie otruć. 

 

   W ataku coraz większej niepewności przypominam sobie – nie wiadomo dlaczego – jak kopaliśmy dół pod rodzinny grobowiec. Z nagła otwarły się czeluści ziemi, pochłaniając dziadka w sposób natychmiastowy i nader tajemniczy. Przez wiele dni i nocy uciążliwego poszukiwania próbowaliśmy dotrzeć wgłąb ziemi, by go uratować. Wszystko na nic. Po dwóch tygodniach ciężkiej pracy pogonił nas miejscowy proboszcz, słusznie zarzucając, że pół cmentarza zdołało już wpaść do wydrążonej dziury. 

Dziadek odnalazł się sam po prawie półrocznym okresie niebytności. Wszedł do domu, jak gdyby nigdy nic, zasiadł przy stole i zaczął chlipać gorącą zalewajkę. Od tamtej pory nie przemówił ani razu, mało pił i w kółko spoglądał na słońce.

 

Dostaję swoje danie. Ryba faktycznie jest duża, z ledwością mieści się na trzech szerokich talerzach. 

– Co dalej, drogocenna Muszlo? – pytam nieśmiało po zakończeniu posiłku.

 

*

   Jesteśmy na polu pod Grunwaldem, gdzie miała miejsce ta słynna bitwa z Niemcami. Obserwuję dwóch facetów w zbrojach, naparzających się z zacięciem ciężkimi mieczami. Naraz podbiega do mnie spocona hoża dziewczyna:

– Szybko, uciekajmy!

 

W pekaesie pytam ją, jak się nazywa.

– Jestem Jagienka! – szepcze, jakby było to jakąś tajemnicą. – Nie zdradzisz mnie?

– No, nie…

– Krzyżacy chcą mnie schwytać, tak, jak mojego ojca. Masz może coś do picia?

 

Podaję jej napój kupiony niedawno w kiosku. Dziewczyna z uwagą czyta jego skład.

– Co się tak przyglądasz? – rzuca znienacka. – Wyglądam jak zatroskana siostra matadora, czy co?

Odwracam głowę.

 

Naraz Jagienka wykrzykuje:

– Granat! Ten napój ma w składzie granat! – I natychmiast wyskakuje z autobusu. 

 

– Uciekaj, to cholerstwo zaraz wybuchnie! – krzyczy z oddali.

Patrzę na butelkę. To prawda, że w składzie soku jest owoc granatu. Ale nawet ja to wiem, że w napojach to one jednak nie wybuchają! Co innego na poligonie.

 

– Ojej, jaka szkoda – mruczy podejrzany pasażer, przysiadając się do mnie bardzo blisko. – A taka ładna dziewczynka była, że aż paluszki lizać. I jaką musiała mieć piękną landrynę – dodaje i łapie mnie za kolano.

Bezwiednie sikam pod siebie, a wielka plama moczu zaraz zajmuje całe skajowe siedzenie. Facet z sapaniem szybko odskakuje na drugi koniec autobusu. 

 

Kurczowo ściskam Muszlę:

– Prowadź dalej! – błagam cichutko.

 

*

      Zgodnie ze wskazówkami czarodziejskiej Muszli wchodzę na teren zakładu „U Dzikiego”, specjalizującego się w przyciemnianiu szyb samochodowych.

 

– I ci powiem, że te wielkie wiatraki, co to niby je wiatr napędza, są zasilane przez elektrownie, aby specjalnie robiły wiatr – gada z przekonaniem jego właściciel. Przez nie ptaki nie mogą znosić jajek, latać i zabijają się o te wielkie łopaty. Motyle to samo. A na dodatek pogoda się zmienia i klimat, nawet majtki szybciej schną na sznurku, bo ciągle wieje i wieje. Rzadko kiedy je wyłączają.

– A, to nie wiedziałem. 

– I ci powiem, że te polityki to gadają po próżnicy o tych zmianach, zachodzących na ziemi, a same są temu winne.

– Ja to wiem doskonale! – wykrzykuję, czując, że oto odnalazłem przyjazną duszę, która myśli podobnie. Po czym dodaję:

– A wie pan, że moja Halina ma wielki dar znajdowania dróg na skróty? Raz jechaliśmy na Hel, korek jak jasna cholera, bo szczyt sezonu turystycznego i wszędzie pełno letników w samochodach. To moja dziewczyna myk i każe jechać w lewo. Kręcimy po jakichś zadupiach i lasach, ani żywej duszy wokoło i same krzaki. Już zaczynam się bać, że się zgubiliśmy, albo i jeszcze gorzej, a tu nagle przed nami światła wielkiego miasta. Patrzę i oczom nie wierzę. Jesteśmy na przedmieściach szwedzkiego Malmo.

– I ci powiem, że takie rzeczy się zdarzają. Ale to betka w porównaniu z tymi cholernymi wiatrakami! Przez nie ptaki nie mogą znosić jajek, latać i zabijają się o te wielkie łopaty. Motyle  to samo. I ci powiem w wielkiej tajemnicy, że już tydzień nie srałem.

 

– Gdzie nakażesz jechać dalej, piękna i mądra Muszlo?

 

*

   Lokal „Czereśniowy Bzyk”, na parkingu stoi pełno drogich aut. Normalnie Francja-elegancja, której nie widuje się na prowincji! 

 

Przy wejściu do restauracji łapie mnie za rękaw jakaś szalona kobieta, przystawiając do twarzy nierdzewny widelec:

– Właź tam! – syczy, zamykając za sobą drzwi do ciemnego pomieszczenia. – Szybko, ściągaj gacie!

 

Posłusznie wykonuję jej rozkazy. 

– Ej! Ty… masz ogon? – pyta zaskoczona.

– Nieprawda! Matka mówiła, że usunęła go za młodu w szpitalu dziecięcym!

– Czyli zatem to tak nietypowo umieszczona fujara… No trudno. Zadam ci teraz kilka pytań, bym lepiej wiedziała, z kim mam przez przypadek do czynienia. Masz na nie odpowiadać szczerze, rozumiemy się? Bo jak nie… – zawiesza głos, bym dobrze zrozumiał jej ostatnie słowa. 

– Fioletowy czy różowy?

– Fioletowy.

– Myszka czy świnka morska?

– Świnka morska.

– Kupa czy siku?

– Kupa! Zdecydowanie. Co jest fajnego w sikaniu?

– W dziurę czy analnie?

– Eeee… A w ucho?

– Kto wie? – zastanawia się przez chwilę – Dobra, wystarczy! – decyduje, wyjmując z torebki duży słoik pełen czerwonej substancji:

– A teraz śmigaj moje sutki dżemem!

 

Sytuacja jest co najmniej dziwna. Muszę przyznać, że nie mam zbyt wielu tego typu doświadczeń. Kobiety jakoś zawsze omijały mnie szerokim łukiem. Tylko raz byłem napastowany przez Kulawą Zuzannę, wyrachowaną wychowawczynię z ośrodka. Tak śmiertelnie wtedy zbladłem, że od razu pomyślała, że umieram i odstąpiła. Przerażony do głębi jej niecnymi zamiarami nie mogłem później wydusić ani jednego słowa przez całe cztery i pół miesiąca!

 

– A spróbuj się tylko podłączyć! – grozi nienawistnie, dotykając skurczonej moszny zimnym widelcem z nierdzewnej stali. Drżę na całym ciele, lecz posłusznie smaruję klejącym palce dżemem truskawkowym jej duże sutki. Ale są żywotne! I prężą się tak mocno pod dotykiem. Nie to, co u Haliny.

 

Znienacka babka staje na rękach i zaczyna klaskać stopami w powietrzu. Wiem, że tej  niezawodnej metody niejednokrotnie używają młode dziewczyny, gdy chcą, aby im urosły duże piersi. Ale żeby…

– Tylko w ten sposób mogę zażyć ekologicznego orgazmu pozałechtaczkowego – usprawiedliwia się, dysząc coraz bardziej z wysiłku.

 

Naraz zagląda do nas szpakowaty, dystyngowany mężczyzna. Przez chwilę kontempluje zastaną scenę, po czym opuszcza głowę i szepcze:

– Biedna Marzena.

 

Ciałem kobiety wstrząsa nagłe drżenie:

– Mój Kazimierz… Mój wierny Kazimierz. Do dzisiaj za bardzo nie wie, co robić ze mną w czasie  aż parzących od napięcia seksualnego długich wieczorów.

 

Po wszystkim, w uspokojeniu, zdradza swoje największe marzenie:

– Chciałabym kiedyś pociągnąć autobus zębami, wbitymi w grubą linę…

 

Gdy siedzę później na trawie, starając się zebrać myśli, podchodzi do mnie pan Kazimierz:

– Przepraszam za żonę – mówi ze spuszczonym wzrokiem. – Wszystko zaczęło się od tego, kiedy raz współżyłem zdradliwie z pewną przysadzistą, przygodnie poznaną Niemką, Marzena nakryła nas w najintymniejszej z intymnych chwil, gdy już miałem wsadzić jej do nosa. Gwałtownie – i ponad miarę powagi zastałej sytuacji – histerycznie krzyknęła wtedy: – Halt!, gdyż pod wpływem serialu o okupacji dobrze znała podstawowe zwroty tego języka. Z powodu wielkiego zamieszania moja cudzołożna, zagraniczna partnerka spadła z ławki na ścieżkę, łamiąc sobie już na zawsze lewe oko. 

– Lewe? To duży kłopot… – gadam, ściskając w kieszeni szczęśliwy pierścień Kapitana Chrupka, znaleziony w paczce czipsów, kupionych niedawno w wielkiej narodowej promocji. 

– Od tej pory Marzena nie jest już sobą – mówi smutno pan Kazimierz. – Zmusza przypadkowo poznanych mężczyzn do tych chorych oraz odrażających zabaw z dżemem i zgadywaniem… Tylko garść pszczół, wrzucona w tym momencie pod spódnicę, potrafi uspokoić jej pożądanie, a i to tylko na pewien czas. Ale, z oczywistych powodów, nie zawsze ma się te owady pod ręką…

 

– Co dalej, szanowna Muszlo? Gdzie mam się udać teraz?

 

*

   Dzięki wskazówkom Muszli trafiam do Ukrytej Wspólnoty, zgromadzenia religijnego o niejasnych zasadach działania, za to dobrze ukrytego w zapuszczonej willi, położonej na północnych przedmieściach Warszawy.

– Aby zostać przyjętym w nasze szeregi, należy poddać się mechanicznej kastracji – oświadcza z napięciem w głosie guru zgromadzenia, ubrany w luźną, złotą szatę i tego samego koloru wysoką czapkę.

– Mechanicznej? To tak jak mięso oddzielone mechanicznie z kurcząt? – staram się upewnić.

– Nic się nie bój. Damy skuteczne znieczulenie.

 

Nie wiem, co myśleć w takiej chwili. Do głowy przychodzi mi tylko jedno:

– Halina zawsze mówi, żebym nie obgryzał paznokci w chwili stresu, bo wtedy z lasu wyjdzie…

– Naprawdę? – przerywa mi guru. – Skoro tak… – Nie kończy i szybko wychodzi z pomieszczenia. Zapewne silnie wierzy w samospełniające się przeznaczenie.

 

Swojej kobiety zawsze trzeba się słuchać! Bo bez jej rad nie wiadomo, co złego mogłoby jeszcze człowieka spotkać.

– Gdzie mam się udać teraz, droga Muszlo?

– W Warszawie podejdzie do ciebie pewien starzec z długą, siwą brodą, który…

 

*

– To ty jesteś tym facetem, któremu mam przekazać jedną z największych tajemnic współczesnego świata? – upewnia się starzec z długą, siwą brodą, gdy tylko przysiadam na murku pod Pałacem Kultury i Nauki. 

– Na to wychodzi, mędrcze – uśmiecham się do niego.

– Słuchaj uważnie i dobrze zapamiętaj: Niemcy nie przegrali Drugiej Wojny Światowej.

 

Zatyka mnie pod wpływem poznania tak wielkiego sekretu! Dotąd myślałem, że jednak przegrali, a tu nagle taki zwrot! To znaczy, ja to tam dokładnie nie wiem, bo wtedy jeszcze się nie urodziłem i nie mogłem tego widzieć, ale w szkole tak uczą, w prasie tak piszą, a i telewizja to potwierdza.

Dzięki słowom świętego starca cały znany mi porządek świata staje nagle na głowie.

 

– Wyczuwam, że pojawia się w tobie opór przed przyjęciem Prawdy – szepcze z wyraźnym napięciem siwobrody. 

– Skąd mam wiedzieć, że mówi Pan stuprocentową prawdę? 

– Bo przecież wierzysz w takie… E, zresztą… Jak mówisz do mnie per: pan, to szkoda czasu. Nie zawracaj mi więcej dupy i spadaj z powrotem na to twoje zasrane wybrzeże.

 

Wie, skąd pochodzę! To świadczy o jego wielkiej mądrości i tajemniczej sile przeglądania ludzi wzrokiem na wskroś. 

 

*

   Bardzo rozczarowany idę z Muszlą w stronę dworca autobusowego. Znienacka na przejściu dla pieszych czarny, długi samochód zaczepia o moją kurtkę dużym lusterkiem. Skorupa wypada z kieszeni, tłukąc się w drobny mak, zaraz zapala się czerwone światło i trzeba szybko zmykać z jezdni. Auta dokumentnie rozjeżdżają pozostałości Muszli. Płaczę nad nią, lejąc wielkie, krokodylowe łzy. Ludzie omijają mnie szerokim łukiem.

 

Zostaję sam w wielkim mieście. Zaczynam czuć znajome, coraz większe pulsowanie w skroni. Mam je od czasu, gdy ojciec zaczął wracać rano z lasu i nago smażył jajecznicę ze świeżo zebranych muchomorów sromotnikowych. Zawsze miał nadzieję, że ktoś nie zauważy i je zje. Tak pewnej letniej nocy przekręciło mojego małego braciszka. 

Na dodatek przez ten cały pośpiech zapomniałem zabrać z domu tych głupich lekarstw.

 

   Wzburzony do głębi postanawiam pójść na pływalnię. Czuję, że szum wody skutecznie mnie uspokoi. Zagubiony siadam na krawędzi basenu. Niemcy nie przegrali wojny! Co za wiadomość! Nigdy bym tak nie pomyślał, mimo, że od lat wierzę w spiskowe teorie dziejów. Ale… w takim razie, gdzie się wzięli i pochowali?

 

Nagle z chlorowanej wody wyskakuje rekin szablozębny:

– Miałeś zjeżdżać na swoje zasrane wybrzeże, nie? – gada po ludzku, użerając mi całą lewą nogę.

 

I co ja teraz powiem Halinie?

 

KoNiEc

 

DoCo,

październik 2014

 

Audiobook:

 

Vector image by VectorStock / StockVectors