Kolejarz Damian Sok nie słuchał toczonych wokół niego ważnych rozmów. Głęboko zastanawiał się, dlaczego po raz drugi położył rękę na pośladku tej kobiety. Przecież, do jasnej ciasnej, był od lat zadeklarowanym gejem i z uwielbieniem wchodził w uległych młodych chłopaczków. A tu nagle tak niespodziewana i tak odmienna reakcja organizmu! Dlaczego w dwóch pełnych emocji momentach tak właśnie postąpił? A może…
– Zatem konkludując – klasnęła w dłonie Zinta Wilums – pomiary faz snu wskazują, że mężczyzna ocknie się za około godzinę. Wynieśmy go za ogrodzenie, zainstalujemy na jego ciele czip lokalizacyjny, uruchomimy drona do obserwacji, weźmiemy trzy służbowe auta i będziemy pozostawać w ścisłym kontakcie ze sobą. Od momentu, gdy nieprzytomny się obudzi i przekroczy bramę Instytutu – oficjalnie zapominamy o całej sprawie. Wynikami obserwacji dzielimy się tylko w naszym gronie. Kontakt tylko przez krótkofalówki na kanale osiemnastym. Akcję koordynuje z ramienia Instytutu pani Teresa. Jej składamy każdy bez wyjątku meldunek. Telefony komórkowe proszę zostawić na recepcji, zbyt łatwo można je namierzyć, nagrać prowadzone przez nie rozmowy i przechwycić esemesy.
– Myśli pani, że ten człowiek naprowadzi nas na miejsce, gdzie może przebywać mój przyjaciel, którego porwał? – spytał kolejarz, gdy siedzieli ukryci za rogiem ośrodka, z niecierpliwością oczekując na przebudzenie włochatej bestii w ludzkim ciele.
– Być może tak się stanie – odrzekła uczona, czując na szyi gorący oddech mężczyzny – Widzę, że bardzo lubił pan swojego kolegę, skoro tak bardzo go pan szuka – dodała. – To się ceni, szczególnie w dzisiejszych czasach, gdzie pełno wrogości i znieczulicy społecznej.
– Nie mogę powiedzieć, że go nie lubiłem.
– Pozwoli pan, że opowiem mu coś ze swojej historii. Moja matka Natalia Mrowiec dostała się do Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego z jak najlepszymi ocenami w roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym drugim. Po dwóch latach miała okazję wyjechać na Zachód, a dokładniej do Francji, gdzie zaproszono ją do zrobienia dyplomu na jednej z najlepszych w tamtym czasie uczelni na świecie: Academie Francaise de l’Agriculture. Ale ówczesny minister nie pozwolił jej na taki wyjazd. Zamiast tego rok później została wysłana do Moskwy, by tam zrobić specjalizację pod okiem największego biologa zwierzęcego Igora Wilecznikowa, który był uczniem słynnego profesora Borysa Ifgieniowa. Z perspektywy czasu nie mogła żałować tej decyzji. W tamtym czasie Związek Radziecki miał zoologię uniwersytecką rozwiniętą na niebywale wysokim poziomie.
– I co było dalej?
– Ukończenie prestiżowych studiów dało zaczątek jej pięknej karierze. Wkrótce upadł socjalizm i wreszcie mogła podróżować po świecie. Prowadziła niezależne badania na kilku uniwersytetach, by wreszcie po latach otrzymać propozycję objęcia kierownictwa nad szybko rozwijającą się filią Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Wolicy. Jednak po kilku latach zrozumiała, dlaczego chciano, by tu dowodziła. Gdyby nie współpracowała z rządem przy tajnych projektach militarnych, można było ją łatwo oskarżyć o cokolwiek i pogrążyć całą jej karierę naukową. Wszak latami przebywała za granicą… Taka była Natalia Mrowiec – moja matka, a przede wszystkim kobieta naukowiec.
– Dlaczego mi pani to wszystko mówi?
– Bo jest pan jedynym mężczyzną, który od czasów szkolnych położył rękę na moim pośladku.
Dobra Cobra przedstawia dziś romantyczną opowieść o dziwnym tytule, która w jakiś sposób mrozi krew w żyłach, w której miłość przeplata się z pożądaniem, groza z niemożliwym, występują zwierzęta i niespotykani na ulicy ludzie, a sprawiedliwość… cóż – nie istnieje. Czyli tak, jak w normalnym życiu, pt.
Napisz, gdzie Włochy 2
Nigdy nie narzekaj na gust partnerki. W końcu dzięki niemu z nią jesteś.
15
Cała nowoczesna technologia zawiodła poszukiwaczy. W dronie wyczerpał się akumulator, lokalizator, zainstalowany na ciele bestii, przestał nadawać, a cywilne samochody nie dały rady wjechać w bardziej grząski, nierówny i mocno zarośnięty teren. Działały jeszcze krótkofalówki, ale ich zasięg nie był wybitnie duży. Zinta Wilums zarządziła powrót wszystkich naukowców do bazy i nakazała im kontynuowanie poszukiwań drogą elektroniczną.
Mała grupą, w której oprócz genetyk znajdowali się Damian Samotny_Jezdziec_345, Agata de Zorro – dawniej Marchewka – i Damian Sok, wyruszyli w dalszą drogę. Szukali głównie śladów pozostawionych przez bestię na ziemi, ale nie byli zawodowymi tropicielami i nie potrafili rozpoznawać znaków, jakie zostawia każda żyjąca istota. Szli więc przez nieużytki i chaszcze niejako na oślep. A gdy mnie więcej po godzinie wyszli wreszcie na równiejszy teren zobaczyli przed sobą samotną chatkę, przed którą siedział jakiś facet z długą rudą bródką.
– Witamy! – powiedziała Zinta Wilums.
Mężczyzna podniósł wzrok z ziemi, gdzie był zajęty obserwowaniem czegoś, i ujrzał przed sobą nieoczekiwanych podróżnych. Na ich czele stała kobieta z twarzą podobną do końskiej. Lub – mówiąc bardziej zrozumiałym językiem – z twarzą przypominającą rysy perkusisty zespołu The Police.
Gospodarz wstał z kolan, obciągnął powłóczystą, szatę, której świetność przeminęła, gdyż zapewne z powodu wielokrotnego prania jej kolory dawno już wyblakły. Po czym powiedział uroczyście:
– Aby być Prawdziwym Polakiem należy zasadzić drzewo, urodzić syna i zabić Żyda oraz wiewiórkę.
– Wiewiórkę? – zdziwiła się genetyk.
– A widzi pani! – tryumfował mężczyzna. – Zabicie Żyda w naszej kulturze uchodzi już bowiem za zbyt oczywiste.
Przez dłuższą chwilę zebrani mrugali oczami z powodu niezrozumienia jego wielce śmiałej wypowiedzi. Gospodarz przerwał ciszę jako pierwszy:
– Byłem kiedyś koszykarzem, gdy pewnego dnia nakazano mi wystąpić w takiej jednej pokazówce dla telewizji. Miałem udawać, że nie potrafię celować piłką do kosza. I w tamtym momencie w przedziwny sposób ta celowa niecelność przeszła mi niefartem na życie – westchnął. – Od tamtej pory nie zdobyłem w rozgrywkach ani jednego punktu i wyrzucono mnie z drużyny z hukiem. Rodacy opluwali mnie na stacjach benzynowych i lżyli w sklepach z tanią żywnością. A piękna jak sen dziewczyna odeszła do rywala z innej drużyny, który miał Lamborghini. Czy mogło być gorzej? – dokończył retorycznie z wyraźnie wyczuwalną dawką smutku.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza.
– Przynieśliście coś do jedzenia?
– Eeee… nie mamy żadnych zapasów żywności – mruknął Damian Sok, wyrzucając sobie w duchu, że nie przypilnował zabrania prowiantu na wyprawę. Ale wszystko dział się przecież tak szybko. A na dodatek ten nieoczekiwany kontakt jego ręki z tyłkiem tej kobiety…
– Trudno – westchnął facet w spranej szacie. – Jestem Janusz Grzebień, obecnie nowoczesny prorok, który – gdyby dano mu taką szansę – potrafiłby sterować losami narodów, plemion i języków. A tak czuję, że tylko marnuję swoje życie w tym zapyziałym zakątku świata.
Zinta Wilums szybko zorientowała się, że oto ma przed sobą najprawdziwszego dziwaka. W związku z tym postanowiła nieco zmienić taktykę savoir – vivre’u.
– Możemy udać się do najbliższego MacDonalda, gdyż mam wiele zniżkowych kuponów do tej amerykańskiej sieci restauracji.
– To bardzo dobry pomysł! – podskoczył z radości gospodarz. – Dają tam bardzo pożywne jedzenie. Ale to dopiero po wieczornym koncercie.
– Wieczornym koncercie?
16
– Tak, po koncercie – wyjaśnił Janusz Grzebień, drapiąc się powoli po udzie. – Tam pod lasem mieszka bowiem pewien bogaty miastowy, co wziął za żonę świeżo dyplomowaną absolwentkę konserwatorium muzycznego. Ta kobieta tutaj usycha, brak jej grona wielbicieli, zainteresowania i wielkomiejskiego gwaru. Z miesiąca na miesiąc chudnie, co mogę obserwować, gdyż jak mąż wyjeżdża za interesami, godzinami kąpie się biedaczka nago w basenie i wszystko można wtedy dokładnie zaobserwować. Wieczorami zaś gra całe koncerty, które zawsze przeżywa nader żywiołowo.
I faktycznie, gdy tylko mężczyzna przestał mówić spod lasu dobiegł rzewny dźwięk skrzypiec.
– Ma na imię Donna – wyszeptał wyraźnie zauroczony jej grą eks – koszykarz.
– Jak podpaski? – okazał zdziwienie Damian Samotny_Jezdziec_345.
– Co? Nie! Podpaski nazywają się Bella.
– Naprawdę?
– I co robimy dalej? – spytał kolejarz półgębkiem, kątem oka obserwując ich gospodarza, zasłuchanego w dolatujące z oddali wspaniałe dźwięki.
– Chodźmy pod tamten dom. Może dowiemy się czegoś więcej – zarządziła Zinta.
Gdy przykucnęli w krzakach obok tarasu luksusowej willi, dobiegł ich dźwięk nadjeżdżającego samochodu.
– Donno! – usłyszeli po chwili zdecydowany męski głos. – Kochanie!
Do salonu wszedł mężczyzna w białej koszuli i usiadł przy skrzypaczce na obszernej sofie. Wyprostowana jak struna chuda kobieta była naga, miała wpółprzymknięte oczy i roztargane czarne włosy. Z zapamiętaniem przesuwała smyczkiem po wiolinowych strunach, nie zwracając najmniejszej uwagi na otoczenie. A jej nieproporcjonalnie duże sutki były niczym wielki wyrzut sumienia.
– Donno, muszę natychmiast wyjechać do ośrodka – zakomunikował mężczyzna. – Znów wydarzyła się tragedia.
Zinta Wilums ze świstem nabrała powietrza w płuca.
– … zostań, kochanie, sama. Tylko pamiętaj, aby wieczorem zamknąć drzwi prowadzące na taras, abyś jak zwykle nie zmarzła. Wrócę jak tylko będę mógł najszybciej.
Po chwili samochód odjechał, szorując oponami po żwirowym podjeździe. Prawie natychmiast, jak za wyciągnięciem magicznej różdżki, w ogrodzie pojawił się Janusz Grzebień, którego niedawno spotkali. Podbiegł w podskokach od tyłu i jedną ręką objął ostrożnie skrzypaczkę w pasie, a drugą ostrożnie zsunął w dół, powoli mijając pępek. Wydawało się, że kobieta nie jest w ogóle świadoma tej wizyty. Wydała cichy jęk, a melodia zaczęła wznosić się w górę w coraz szybszym tempie.
– Ej – Samotny_Jezdziec_345 odwrócił uwagę ukrytych za krzakami obserwatorów tej lubieżnej sceny. – Patrzcie. Tam, na stoliku.
Na szklanej paterze leżały kluczyki do drugiego samochodu. Korzystając z erotycznego zapamiętania skrzypaczki i domorosłego proroka, chłopak cicho wśliznął się do domu, po czym z łatwością wyniósł zdobycz drzwiami wejściowymi. W garażu odnaleźli auto o napędzie elektrycznym, którym cicho wyjechali w pogoń za tajemniczym mężczyzną.
W salonie facet w długiej szacie palcem serdecznym wygrywał na chudym ciele skrzypaczki coraz szybszą melodię, przy której ona posłusznie dochodziła już do górnego C. Oralnie oraz na instrumencie.
17
– To przeklęta ziemia – powiedział Damian Sok, gdy podążali bez świateł za jadącym daleko przed nimi autem. – Za czasów mojej młodości uprawiano tu zboże i ziemniaki, zbierano siano, ale w ostatnich dwóch dekadach rolnictwo przestało być opłacalnym zajęciem. Więc teraz po horyzont odłogiem leżą nieużytki, pozarastane chwastami i samosiejkami. A ludzie zapomnieli o pracy w polu. Teraz idzie się do sklepu i tam kupuje kartofle, mleko i rzodkiewkę. I to jest tak normalne, że pewnie niejednemu młodemu człowiekowi teraz się wydaje, że produkty rolne przybywają znikąd. Albo może co najwyżej z jakiejś chińskiej fabryki, bo w okolicy nikt praktycznie nie zajmuje się teraz rolnictwem.
W tym samym czasie, ale o około dwa kilometry w bok, Siobhan Bella Purtak, fryzjerka i stylistka, zatrudniona na zlecenie – umowę w powiatowym salonie Fryz & Zz, weszła do domu, rozrzuciła kruczoczarne włosy, mrugnęła sztucznymi rzęsami i przyrządziła w szklaneczce ulubionego drinunia: jedna trzecia białego rumu, reszta wypełniona odchudzonym mlekiem organicznym.
Przekleństwem wszystkich kobiet jest bowiem odchudzanie. Nic więc dziwnego, że Siobhan Bella także mu uległa, rygorystycznie dbając o linię, spożywając tylko produkty bio, a jak paliła papieroski to tylko te cienkie. Wszystko, by dostarczać ciału jak najmniej kalorii, wyglądać zjawiskowo – czyli przeraźliwie chudo – no i mimo to nie umrzeć.
Dziewczyna weszła pod prysznic, puszczając na ciało strumień gorącej wody, która niezawodnie zmywała zmęczenie. Lubiła takie chwile po pracy, gdy wreszcie można było wypocząć. Z narcystycznym westchnieniem przeciągnęła dłonią po nienagannej linii bioder, którą tak uwielbiali mężczyźni. Dziś znów musiała ostrzyc trzy autokary filipińskich robotników, pracujących pry budowie drogi szybkiego ruchu, których właścicielka zakładu przyjmowała hurtem raz na dwa miesiące za cztery złote minus VAT na głowę. Co w sumie dawało całkiem godziwy zarobek, idealnie wspomagający spłatę kolejnej raty leasingowej.
Siobhan Bella wytarła piękne ciało włochatym ręcznikiem i włączyła w telefonie hit ostatnich miesięcy: piosenkę Wytańczmy tę szansę. Zamarkowała kilka ruchów tanecznych, wzięła kolejny łyk chłodnego drinunia i otworzyła szeroko okno.
W tej samej chwili do mieszkania wskoczył owłosiony facet i bez zbędnych ceregieli, nieznanych zwierzętom drapieżnym, rzucił się na stylistkę. Purtak upadła na kanapę, lecz się nie wystraszyła, nie pochodziła bowiem z rodziny pruderyjnej i ewentualny gwałt na ciele wcale jej nie przerażał. Jako zadeklarowanej humanistce bardziej szkoda było duszy tego potwora.
Dziewczyna była uległa mężczyznom i spełniała ich każde żądanie: odwróć się, pod ścianę wypnij pupę, głęboki skłon, klękaj do miecza, pokaż kakao, czy ciągnij, ale bez zębów. Miała bowiem wrodzoną pewność, że to faceci wiedzą najlepiej, jak wygląda udany seks i w jaki sposób powinna w nim uczestniczyć kobieta.
Nie marnując ani chwili czasu agresor brutalnie zdarł z Siobhan Belli świeżo założone majtki i nieoczekiwanie zatrzymał się jak wryty w pełnej gotowości przedpenetracyjnej, poprzedzającej właściwą część aktu miłosnego. Siobhan Bella nie rozumiała, co mogło być powodem jego nagłego zawahania. Czyżby małe piersi?
– Napisz, gdzie Włochy – szepnęła bestia niskim głosem, od którego dziewczyna mimowolnie zadrżała.
– Co?
– Napisz, gdzie Włochy. No, szybko powiedz: napisz, gdzie Włochy.
– Napisz, gdzie Włochy.
Szybciej!
– Napisz, gdzie Włochy
– Kilka razy z rzędu!
– Napisz, gdzie Włochy. Napisz, gdzie Włochy. Napisz, gdzie Włochy
– Szybciej! No wykrzycz to, ty suko!
– Napisz, gdzie Włochy. NapiszgdzieWłochy. Napiźgdziewłochy. Na piździe włochy… Ojej…
– Ach – w tym momencie potwór okazał zadziwiającą słabość, kładąc przy tym dramatycznym gestem wierzchnią część dłoni na czole – Na piździe włochy! – dodał zniesmaczony. Po czym wstał z kobiety, ze wstydem podniósł z podłogi jej świeżo ściągnięte majtki i bez zbędnych ceregieli wyskoczył przez okno, tak samo, jak niedawno przez nie wskoczył.
Siobhan Bella ze świstem wypuściła powietrze z płuc, po czym usiadła na huśtawce, zainstalowanej w salonie pod sufitem. Dziewczyna od wielu lat wyznawała teorię, że jak włos chce rosnąć, to niech rośnie. Z tego powodu nie goliła się też pod pachami. A nie wszyscy faceci to akceptowali w epoce wielkiego rozwoju wszechobecnej i ogólnie dostępnej sztuki depilacji.
Dopiero w tej chwili pojęła słowa telewizyjnej spikerki, która patrząc jej prosto w oczy oświadczyła w porannym programie, że mężczyzna to naprawdę dziwna istota.
– Wszystko to dziwne, baaardzo dziwne – pomyślała i włączyła na oksydowanym telefoniku filmik, na którym w galowych mundurach maszeruje francuska Legia Cudzoziemska. Wolny, równy i zdecydowany krok tych gotowych na wszystko żołnierzy zawsze sprawiał, że robiło jej się gorąco. I to nie tylko na ciele.
18
– Zatrzymajmy się – powiedziała Zinta Wilums do kierującego pojazdem.
Stanęli przed znakiem: Teren wojskowy. Nieupoważnionym wstęp surowo wzbroniony. Właśnie za nim zniknął niedawno pojazd, który od pewnego czasu śledzili.
– Trzeba wyjść i się podkraść bliżej – zaproponował Damian Sok i szturchnął w bok śpiącą Agatę de Zorro.
– A nie boi się pan kary, która może nas ewentualnie spotkać za wejście na zakazany teren?
– Wojsko dobrze pilnowało za socjalizmu. Teraz nawet tam służą same lenie, którym chłód i świeży wiaterek bardzo przeszkadzają. A jak jeszcze spadnie malutki deszcz… zupełna tragedia – dokończyła genetyk, spoglądając w niebo.
W tym samym momencie zaczęło mżyć.
– Panie Samotny_Jezdziec_345, czy pański lokalizator może na powrót działa? – spytała profesor.
Chłopak postukał spoconymi palcami w ekranik i klawisze konsoli.
– Niestety nie.
– Trudno. Zatem podążajmy za przewodnikiem.
Kolejarz poczuł się wyróżniony, a jego ego zostało połaskotane dlatego zaproponował, że weźmie z samochodu także nożyce do przecinania metalu. Taka wartość dodana, która pojawia się zawsze, gdy ktoś jest doceniany w tym, co robi.
Bez przeszkód zbliżyli się do siatki i spojrzeli po oświetlonym jasnymi latarniami terenie. Z drugiej strony znajdowało się kilka solidnych baraków z kratami w oknach, linia wysokiego napięcia za transformatorem była wkopana w ziemię, a w budce strażniczej nie widać było żywego ducha. W pewnym momencie rozległ się dźwiękowy sygnał ostrzegawczy i wokoło zapaliły się pomarańczowe światła ostrzegawcze.
– Mam złe przeczucia – szepnęła Agata de Zorro. – Wiem to, bo ta kich momentach moja wagina ulega dużemu napięciu.
19
Czas jednak mijał, a na obserwowanym terenie nic się nie działo. Damian Samotny_Jezdziec_345 był pochłonięty klikaniem w jakąś gierkę na podręcznej konsoli, a zmęczona Agata de Zorro pochrapywała cichutko, oparta o pień drzewa.
– A jak pan stał się gejem? – spytała Damiana Soka Zinta Wilums – Bo pańskie ruchy zdradzają, że interesuje pana chyba coś innego, niż damskie pośladki.
– Zawiadowca stacji wciskał takie farmazony, że musiałem mu przywalić, by przyprowadzić go do porządku – odparł eks kolejarz, spuszczając głowę. – Za kratami spędziłem roczek i muszę pani powiedzieć, że każdy z dni naznaczony był tęsknotą za współżyciem. Którejś nocy w desperacji dałem wreszcie upust memu pragnieniu z pewnym odwiedzającym nas krągłym spowiednikiem, który zasiedział się na oddziale. A jak wyszedłem na wolność to ciąłem już chłopaczków jak oszalały. I tak powstała moja lokalna legenda, która dotarła też do województwa.
– Ach, to tak…
– A w zamian opowie mi pani swoją historię?
– Hmm – uśmiechnęła się genetyczka – czemu by nie. Ale moje historia jest o wiele mniej spektakularna. Miałam chłopaka w liceum, który nadużył mego zaufania na studniówce, i od tamtej pory… od tamtej pory poświęciłam się nauce. Z całkiem niezłymi wynikami.
– Wierzę pani. Nie rozumiem tylko jednego, dlaczego…
Damian Sok nie dokończył, gdyż poczuł zdecydowaną, damską dłoń na przyrodzeniu. Jęknął nieznacznie, jednocześnie czując wzrost chuci i pęczniejącą męskość. Wziął kobietę za rękę i zdecydowanie pociągnął ją na bok. Tam Zinta Wilums siadła mu na kolanach.
W tym samym momencie po raz drugi włączyła się syrena, zapaliły migające na pomarańczowo lampy ostrzegawcze, a wysoka brama wjazdowa bezszelestnie otworzyła swe podwoje. Wyczulone ucho mogło wychwycić także jednostajny wysoki dźwięk, dobywający się z zawieszonych wokoło głośników.
20
Pierwszy potwór wszedł na teren ośrodka w kilka minut później. Widać było, że jest zmęczony, pociągał łapami z lekkim szuraniem, a wystawiony z paszczy język wachlował rytmicznie powietrze. Po chwili pojawiły się kolejne bestie. Wszystkie duże, zarośnięte i zlamczone na sierści.
Damian Sok obserwował tę scenę będąc w szoku. Marsz wracających z wybiegu zwierząt go dziwił, ale nie pojmował też swojego zachowania. Przecież przed chwilą o mało co nie spenetrował intymnych zakamarków kobiety genetyk. Co się z nim działo. I dlaczego? Przez to, że ta kobieta miała chłopięcą budowę ciała?
– Na ratunek cnocie i czystości! – wykrzyknęła Agata de Zorro i pognała pędem w stronę rozwartej bramy.
– Co ta wariatka odstawia? – zdziwiła się Wilums.
– Cholera jasna! – zaklął na głos Damian Sok, widząc, jak jedna z bestii pędzi w kierunku Zinty.
Nie namyślając się długo kolejarz zdjął spodnie i wystawił gołe pośladki w kierunku nacierającego potwora. Zwierzę dojrzało ten zabieg i po krótkiej chwili wbiło się z mężczyznę z taką siłą, że aż zatrzeszczało.
– Damian! – jęknął rozemocjonowanym głosem Samotny_Jezdziec_345, po czym potraktował włochatego agresora paralizatorem. Gadzina jednym niecierpliwym machnięciem łapy wyrzuciła młodzieńca wysoko w powietrze.
Minęło niewiele czasu, gdy z ośrodka wybiegli mężczyźni z linami, siatkami i kijami. Kilku z nich posiadało broń myśliwską, z której w stronę zwierząt wystrzelono silne środki usypiające. Odsiecz pojawiła się jednak za późno dla Agaty de Zorro, którą zdążyła już pokryć jedna z bestii.
Genetyk po paskudnej szramie nad okiem bezbłędnie rozpoznała w jednym z nacierających bydląt dobrze znaną z telewizji twarz. Społeczeństwo bowiem do znudzenia widywało tego osobnika na ekranach wszystkich programów informacyjnych jak i na okładkach kolorowych gazet i tygodników.
21
– Niech pani wezwie ratunek – prosiła Zinta Wilums sprzątaczkę, która z wiadrem i mopem pojawiła się w piwnicy, w której zamknięto grupę pościgową.
– A co mię tam – burknęła kobieta w fartuchu. – Ja się nie angażuję. Robotę mam dobrą, płacą na czas to i gęby nie wyściubiam.
– To może chociaż zawiadomi pani męża, że jesteśmy w pułapce.
– Mój chłop mówi, że mię kocha dłużej niż ja jego. I to może być prawda – pracownica fizyczna snuła uschnięte rozważanie o miłości, która przeminęła.
– Co?
– Są bowiem państwo więźniami tajnej farmy seksualnej.
Na dźwięk tych słów wszyscy uwięzieni powstali na nogi. Oprócz Agaty de Zorro, która w kącie opłakiwała utraconą niedawno kobiecą cześć. I oprócz Samotnego_Jeźdźca_345, który został wyrzucony w powietrze przez jedną z włochatych bestii i zawisł w lesie na wysokim drzewie.
– Czego? – zdziwił się Damian Sok, pocierając do tej pory bolącą go dupę.
– Tego, com przed chwilą powiedziała. Ci tam z rządowej wierchuszki dokonali wynalazku wspomagania pracy kuśki i oczywiście dali korzystać z tego swoim.
– Czyli pan prezydent naszego kraju, którego niedawno widziałam na łące…
– Dokładnie. Chociaż on i tak nie jest taki zły. Jak się go porównuje do innych, posiada gołębie serce i za żadne świętości nie pokryje żadnej zarośniętej babki. Więc tu nam, okolicznym kobietom, nic z jego strony nie grozi. Ale jest wyraźny przykaz, żeby te wszystkie dziunie, które tutaj zwożą za pieniądze, były wydepilowane. Więc nie raz widywałam baby bez krzy włosa na ciele i powiem, że nie był to za ciekawy widok. Coś jak opalony nad ogniem kurczak, proszę pani. Wyglądały dokładnie jak obrany z piór kurak przed włożeniem go do rosołu.
– Ale dlaczego… Dlaczego pani tutaj pracuje?
– Co: dlaczego? Na tym terenie z dobrą robotą krucho, więc jak się jedna czy druga wypnie na parę minut, to jej przecież korona z głowy nie spadnie. W dorosłym wieku romantyczne podszepty serca idą w kąt na rzecz dopinania domowego budżetu.
– Gdzie moja korona? – przypomniała sobie nagle Agata de Zorro.
– To jakaś wariatka? – zapytała scenicznym szeptem sprzątaczka.
– Można tak powiedzieć – odparła Wilums. – Bo teraz takie czasy, że z powodzeniem można zostać wariatem przy społecznej aprobacie. Dostaje się na to jakieś tabletki, a nawet setki lajków w internecie.
– To pewnie srogo musiała cierpieć, gdy ją tam na łące dmuchał sam marszałek sejmu, aż iskry szły, a mgła zasnuła pola. Sama na własne oczy to widziałam.
– To był… marszałek sejmu?
22
– Ja tam rozpoznaję bezbłędnie, jak mój chłop ma lubieżne myśli – kontynuowała myśl kobieta w chustce. – Wtedy bierze i wystawia z gęby kawałek języka. Jak mnie pierwszy raz spotkał na zabawie w remizie, to też tak robił. I dwie godziny później już mnie korkował na zimnej łące, z czego dostałam ostrego zapalenia korzonków i zaczątki reumatyzmu. Wystawiał też język, jak po latach dzieci my odchowali i w sąsiedztwie zamieszkała młoda wdowa Józefiak. Mówię pani, jaka to była lafirynda!
– Jestem uczulona na lotaradynę – jęknęła z kąta Agata de Zorro.
– To co teraz z nami będzie? – spytała Zinta Wilums.
– A co ma być? Będziecie służyć jako niewolnicy seksualni, bo chłopów też tu potrzebują. Te wysoko postawione knury ze stolicy zjeżdżają tu raz na dwa tygodnie, uczeni dają im w żyłę tę specjalną szczepionkę i po jakiejś godzinie zaczyna się tutaj niezła młocka, droga pani. A jak im jeszcze za mało, to ochrona wypuszcza ich wieczorem za bramę i wtedy atakują bezbronne, nieowłosione społeczeństwo. Mogą, bo każden z nich ma immunitet.
– I do tej pory nikt tego nie zgłosił na policję, czy….
– Psy kryją ten proceder na polecenia władzy, a jak jedna babka chciała to nagłośnić w tej fundacji… no tej fundacji praw człowieka z Finlandii, czy jakoś, to ją tak mundurowi obili po pysku, że straciła połowę zębów i dała se spokój. Bo gdzie się wyprowadzi, jak tu ma dom i nieużytki rolne, na które bierze dopłaty z Unii. Co to się porobiło, żeby za nic brać pieniądze…
– I mimo tego nic na tym polu nie uprawia? – zainteresował się Damian Sok.
– Taka głupia ta Unia, że ją można kołować, ile wlezie, a ona wierzy – zaśmiała się sprzątaczka. – A najbardziej kołują ją te europosły, co wyciągają z niej różnymi trikami nawet i z osiemdziesiąt tysi miesięcznie.
– Kurczaki! – zaklęła pod nosem de Zorro. Niefrasobliwie wymówione w tym miejscu przekleństwo mogłoby się nie spodobać niejedzącym mięsa oraz weganom. Baba w chustce nie miała tego problemu:
– Tak, kurczaki! – powtórzyła. – A co więcej: niektórzy to nawet myślą, że książka O psie, który jeździł koleją jest o policjancie.
23
– A kogóż tu widzimy? – krzyknął od progu nobilitowany mężczyzna w ciemnym wełnianym garniturze, z wetkniętą w kieszeń różą zamiast poszetki. – Sam Damian Sok – legenda ciepłych środowisk – we własnej osobie! I na dodatek u nas? To przecież aż niemożliwe!
– A pan to kto? – spytała trzymająca się ciągle za głowę Agata de Zorro.
– Jestem dyrektorem tego ośrodka. Nazywam się Teodor Mlaskacz, proszę państwa.
Gdy o świcie obaj mężczyźni leżeli na skórach przy kominku, a małe, białe króliczki skakały rozkosznie wokół nich,
– Uwielbiam poranki – mruknął Teodor, leniwie głaskając plecy kolejarza Damiana. – Szoda tylko, że są tak wcześnie… Ale daję radę, bo rozpiera mnie taka radość, że się wreszcie spotkaliśmy, kochany. Wiele o tobie słyszałem, że jesteś partnerem aktywnym i dominujesz podczas seksu, co mnie niezmiernie dziwi, bo dziś byłeś cały czas w mojej władzy. I taki… uległy. Taki… posłuszny.
– Eee…
– Nie musisz nic mówić! Bardzo mi się to podobało, bez dwóch zdań. A wielkie V w twoim wykonaniu nad ranem to był jeden majstersztyk rozkoszy. Myślałem, że normalnie oszaleję…
– No… tak. Ale powiedz mi, drogi Teo, jakim… interesem ty tu właściwie zawiadujesz?
– Przecież ta głupia sprzątaczka wszystko już wam wypaplała. Największym problemem jest to, że ci wysoko postawieni faceci – z których wielu to naprawdę interesujący mężczyźni – są w gruncie rzeczy takimi francuskimi pieskami. Wiadomo, ze stolicy, to i wszystko mają zawsze podane na tacy, ale…
– Co, ale?
– Ale… oni w strefach intymnych nie tolerują owłosienia u kobiet. U chłopaków zresztą też. Ja to rozumiem, bo to warszawka, a tam wszystkie babki się golą i jest przyzwyczajenie i społeczne przyzwolenie, nie tak, jak na prowincji. Ale gdy wchodzą w stan zezwierzęcenia ta cecha nietolerancji zarostu wzrasta i… zaczyna się kłopot.
– Jakiego rodzaju kłopot? – dociekał Damian Sok.
– Wiesz… wypuszczamy ich za bramę, by się wyżyli, ale nie raz wracają po całej nocy niespełnieni, bo tu w okolicy trudno znaleźć kobiety bez zarostu. Ale to, co mówię to tajemnica. Wiem, że ty jej dochowasz… – zawahał się na chwilę Teodor – ale ci, co z tobą tu przyszli pewnie raczej nie… Nie zrozum mnie źle, ja nie jestem bestią, uwielbiam pokój i demokrację, a nie siłowe rozwiązania, ale wiesz: tajemnica. I w takim wypadku muszę w pierwszym rzędzie dbać o powierzone mi dobro… inwentarza. Chcę przez to powiedzieć, że w związku z tym będę musiał… no…. będę zmuszony zutylizować twoich przyjaciół. Bo za dużo usłyszeli.
– Jesteś aż takim brutalem?
– Powinieneś rozdzielać życie zawodowe od prywatnego, mój drogi. Za to mi płacą, żeby interes był czysty i nie było wokół niego żadnego rozgłosu. Mówię ci, to najlepsza praca o jakiej człowiek może tylko zamarzyć: właścicielem interesu jest rząd, masz totalne incognito, przysyłają najlepsze żarcie z najlepszych knajp, więc rzygam krewetkami, jajami jesiotra i tymi śmierdzącymi truflami, zjadanymi do chleba na śniadanie. Do tego miękkie narkotyki, forsa, poupychana w walizkach, wysokie napiwki, fundusz emerytalny w Szwajcarii i dużo, duuużo seksu bez zobowiązań.
– I długo to już tak działa? Znaczy ten ośrodek, czy długo działa?
– Nasi naukowcy mają nieprzerwany dostęp do wszystkich badań Zinty Wilums, a jako, że i sami nie są głupkami, wykorzystali jej osiągnięcia w nieco innym, ale o niebo lepszym, celu.
– I chcesz tę Zintę wyeliminować? Tę Zintę, której badania dają powodzenie i sens istnienia temu miejscu?
Teodor Mlaskacz wstał i chowając małego ptaszka, ukrytego pod brzuszną fałdą, w poły puchatego szlafroka zaczął nerwowo krążyć po domu.
– Masz rację, drogi – powiedział. – Stop brutalizacji życia! Zatem trzeba będzie wstrzyknąć Zincie specjalny środek, który sprawia,że myśli z ostatnich czterdziestu ośmiu godzin znikną z jej głowy i więcej ich sobie nie przypomni. I wtedy ją puścimy.
– A ta druga dziewczyna? Przecież i ona jest bogu ducha winna w tym całym zamieszaniu.
– Tamtą wariatkę w złotej koronie to ja dobrze znam! Tropi nas i jest coraz bliżej zdemaskowania ośrodka. Niestety, ale ona musi zostać u nas jako niewolnica cielesna. Nalega na to mój pracodawca, wiesz: wszystko musi być incognito i bez rozgłosu. Ale zapewniam cię, że nie będzie miała tutaj trudnego życia. Na psychotropach będzie nawet szczęśliwsza, niż na wolności.
– Hmm, trochę to heteronormatywne.
– Co jest heteronormatywne? – Dociekał Mlaskacz.
– No, że ta biedna dziewczyna na wolności miała wartość tylko wtedy, gdy posiadała mężczyznę. Bez niego uważano ją jako kobietę niespełnioną, a może nawet była półwariatką. A tutaj będzie miała dużą wartość dla śmietanki, wybranej w wyborach spośród całego narodu.
– Jak ty pięknie mówisz – ucieszył się Teodor. – Takich jak ty nam potrzeba! Ale zanim do nas dołączysz, czy byłbyś miły i położył się na chwilkę na swoim rzeźbionym na siłowni brzuchu?
24
– To jesteśmy umówieni za tydzień, ukochany! – powiedział przy bramie Teodor Mlaskacz, stojący u bram tajnego ośrodka, któremu dyrektorował.
– Póki nie za późno, daj też zastrzyk zaniku pamięci tej giganciarze de Zoo – poprosił Damian Sok. – Bo wiesz, to się przecież kiedyś wyda, że więzisz ludzi wbrew ich woli. Zrobi się z tego dym, przyjadą reporterzy i cała tajemnicę szlag trafi. A ciebie rząd wsadzi do najciemniejszego więzienia, gdzie przesiedzisz do końca swych dni. Czyli pewnie stosunkowo krótko, bo dla uciszenia sprawy naślą na ciebie mordercę, który…
– No, dobrze, poddaję się! – rzucił zniewieściale Teodor, odpychając w teatralnym geście partnera. Zrobię to dla ciebie. Ale… spróbuj się tylko nie pojawić u mnie za tydzień, albo – co gorsza – powiedz komuś o mojej tajemnicy. Wiesz, że mam po swoje stronie rząd i na mój rozkaz namierzą cię w trzy sekundy od mojego kiwnięcia palcem. A w ciągu następnych kilkunastu będziesz miał na karku jednostkę specjalną, której ludzie się nie patyczkują i potrafią być brutalni.
– Nie trzeba było tego mówić… kochany – powiedział smutno Sok i odwróciwszy się na pięcie odszedł w stronę lasu, niosąc na rękach nieprzytomną Zintę Wilums.
Wszedł do lasu, a tam od razu zauważył go, wciąż siedzący na wysokim drzewie, Samotny_Jezdziec_345.
– Puścili was? To dobrze. Ale… nie widzę Agaty de Zorro, gdzie ona jest? Może wezwę przez mój switchboard pomoc.
– Nie rób tego.
– Policja tam wtargnie i zrobi porządek w trymiga.
Sok poprawił chwyt i ruszył w dalszą drogę.
– Ale dlaczego pan odchodzi? Czy tam stało się coś… strasznego może? Halo! Proszę mi odpowiedzieć!
Kolejarz ostrożnie niósł kobietę przez leśne wykroty. Bardzo chciał, żeby się obudziła, żeby po zastrzyku z jej pamięcią wszystko było w jak najlepszym porządku i żeby nie utraciła z głowy całego dorobku naukowego. I żeby mogła w dalszym ciągu prowadzić badania. Z tej jednej wielkiej bezsilności i niemocy łzy płynęły mu po policzkach.
Gdy wreszcie dotarł do zaparkowanego na polnej drodze auta, ostrożnie ułożył kobietę na tylnym siedzeniu i włączył silnik. Z radia od razu popłynął nieprzerwany potok wiadomości.
– Gdzie ja jestem? – spytała Zinta Wilums, budząc się w służbowym samochodzie pod bramą ośrodka, w którym była zatrudniona.
– Obecnie siedzi pani w swoim aucie.
– A wcześniej?
Damian Sok opuścił głowę.
– Czy chce pan może przez to powiedzieć, że zostałam przez pana… wykorzystana? Bo z jakiegoś powodu nic nie pamiętam.
– Absolutnie nie – szybko odpowiedział mężczyzna. – Po prostu wracałem z lasu, a pani nagle zjechała na pobocze i… chyba usnęła. A może zemdlała? W każdym razie chciałem nieść pomoc. Jestem bowiem ratownikiem. Proszę bardzo, oto moja karta ratownika medycznego.
Wilums dokładnie obejrzała podany jej kawałek plastiku.
– Dziwne – mruknęła pod nosem, po czym oddała dokument. – Zatem… ze mną wszystko w porządku. To… może pan już iść. Dziękuję za okazaną troskę.
Damian Sok skłonił głowę i bez słowa nacisnął klamkę. W chwilę później smutnym wzrokiem odprowadził odjeżdżający pojazd aż do zakrętu. A potem zapłakał.
25
– Wreszcie jesteś, ukochany! – krzyknął od progu Pacenjusz Mrych. – Trzy dni czekałem, posprzątałem cały dom. I obejście. Strasznie się martwiłem – dokończył dramatycznie, po czym mocno wtulił się w Damiana Soka.
– Tak… już jestem – czule pogładził partnera po głowie. – Co się z tobą działo?
– Ten potwór, co nas napadł, strasznie mnie wtedy wytargał. Wiesz, nie powiem, nie był tobą z pewnością, ale z drugiej ta jego zwierzęca moc…Nagle w jego objęciach poczułem się taki malutki, gdy mną rzucał brutalnie tu i tam. A na koniec, gdy wreszcie we mnie wszedł, to wiesz… Było, jak w raju…
Z kąta domu dobiegło wesołe poszczekiwanie małego ratlerka.
KoNiEc
DoCo
październik 2019
Image by Patrickss on Freepik