Nieprzeparty marsz 2

– Dziś nadarza się pierwsza okazja, by przetestować „w boju” antyterrorystyczny system komputerowy, który otrzymaliśmy od Amerykanów – zakończył krótką przemowę Szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, pułkownik Gromisław G. Gromek. 

Zebrani w tajnej kwaterze kontrwywiadu mężczyźni pokiwali głowami ze zrozumieniem.

 

– Zaraz wrzucimy do maszyny wszystkie zebrane przez służby dane i otrzymamy właściwy wynik. Jestem pewny, że urządzenie odpowie nam na pytanie, kto lub co stoi za tymi strasznymi wypadkami, które dotknęły naszą nieszczęśliwą ojczyznę.

 

Pułkownik zbliżył dłoń do dużego, czerwonego przycisku, umieszczonego w centralnej części konsoli. Przez chwilę zastanawiał się, co to będzie, gdy maszyna nic nie wymyśli. Zapewne powstanie straszny skandal na poziomie międzynarodowym. Sojusznik zrozumie, że nie potrafimy obsługiwać urządzenia i je zabierze, albo – co bardziej pogrążające – przyśle swoich operatorów. Polecą głowy…

– Co tam dumać! – zganił się w duchu Gromek. – Trzeba wziąć przyszłość w swoje ręce! Pułkownik – bez dalszego zbędnego w tych okolicznościach wahania – nacisnął przycisk. 

 

Przez chwilę nie działo się dosłownie nic. Później nieco przygasły światła, coś zabuczało, by na końcu na ekranie pojawiło się jedno nazwisko:

ĆWIĄMIKLACZ HENRYK. SYN JERZEGO I AURELII Z DOMU NOWAK. 

 

– Ha! Mamy oskarżonego, jak na tacy! – krzyknął radośnie Gromisław G. Gromek. – Ćwiąmiklacz Henryk, syn Jerzego i Aurelii! To jego szukaliśmy! Skurwysyn jeden… Jak śmie burzyć ład i dorobek naszej Ojczyzny?! Złapać go! Schwytać natychmiast, aresztować, osądzić w tajnym procesie i skazać na powieszenie… to jest, teraz nie można dawać kar śmierci… – zasmucił się pułkownik. – A więc wsadzić go do najbardziej tajnego pierdla na Mazurach. Niech ten skurwysyn terrorysta do końca swych parszywych dni nie zobaczy najmniejszego nawet odblasku światła słonecznego. Ani tym bardziej kogokolwiek z tej żałosnej bandy obrońców praw człowieka. 

 

Dobra Cobra przedstawia dziś opowieść akcji, na poły jednak nieco fantastyczną o – dla większej zmyłki – nieco pompatycznym tytule:

 

Nieprzeparty marsz 2

 

Jeśli zanurzasz wiadro w morzu i wyławiasz samą wodę, to nie znaczy, że ryby nie istnieją.

 

10

      Cesiek Dostawczak sunął powoli bocznymi drogami przez ukwiecone wsie i senne miasteczka. Co sto kilometrów stawał w odosobnionym miejscu, by wyciągnąć z kolejnej kryjówki nowe blachy i papiery wozu. Tylko w ten sposób, przejeżdżając pół kraju, nigdy nie zwracał na siebie uwagi. Bo kto będzie sprawdzał samochód lokalsa? Ten, kto wpadł na taki pierwszorzędny pomysł przykrycia ich działalności, powinien dostać co najmniej nagrodę Nobla. Albo chociaż filmowego Oscara. 

Te małe skurwysyny na pace znów zaczęły się tłuc. Mimo związania rąk i nóg co pewien czas dawały głośny koncert krzyków i łomotań. Cesiek walnął mocno pięścią w tył szoferki i z trzaskiem  włączył agregat chłodniczy. Może minus osiemnaście trochę osłabi życiowe zapędy wiezionego na pace bachorstwa.

 

Przez nikogo nie niepokojony Dostawczak przemierzał kolejne kilometry z maksymalnie  dozwoloną szybkością. 

 

11

Asystentka Katarzyna Wahacz przez całe życie marzyła, żeby móc się polizać językiem po oczach. Do tej pory, mimo wielogodzinnych ćwiczeń w każdym tygodniu, nie dokonała zbyt wielkiego postępu w tej dziedzinie. Ponadto w treningach skutecznie przeszkadzała jej jeszcze jedna paląca sprawa. 

 – Nasz Naród czeka na ocalenie! – wykrzyknął naraz do niej profesor Tadeusz Czaja, unosząc wysoko do góry palec wskazujący.  

– Tak? A dlaczego?

– Czy nie ogląda pani dzienników? – spytał zdumiony naukowiec.

– A… ależ… dziennik?

– No i co pani wyniosła z ostatnich wiadomości?

– Wiem! – ucieszyła się dziewczyna. – Mówili, że w całym kraju zabrakło apaszek firmy Jonider!

– Apaszek?

– Tak! Ten kultowy produkt jest masowo wykupowany przez wszystkie modystki. Następna dostawa niepokojąco oddala się w czasie.

 

– To nieprawdopodobne – szepnął pod nosem Czaja. I nieco głośniej dodał:

– A jeśli to nie ten, hmmm… Wielki Problem, to co jeszcze zwróciło pani uwagę?

– Co jeszcze? – dziewczyna była zbita z tropu. – Co jeszcze… Wiem!Wiem! Bardzo prawdopodobne, że w  najbliższej dostawie będą tylko apaszki w kolorze różowym! – ucieszyła się.

 

Profesor Czaja powtórnie podniósł palec wysoko do góry:

– Zostaliśmy jako Naród napadnięci przez tajemnicze Istoty w kolorze niebieskim, droga pani!

– Niebieskim? To ten kolor jest teraz modny?

– Modny? Doprawdy nie wiem, czy jest modny… W każdym razie musimy poczworzyć nasze działania, by uratować kraj.

– Ale jak? Skoro w żadnym ze sklepów nie ma apaszek?

 

Mimo opacznego gadania swojej asystentki Profesor Czaja czuł nieprzeparty moralny obowiązek, by za wszelką cenę pomóc Ojczyźnie. Obowiązek taki zawsze był złożony na osobach wykształconych, znających języki i zajmujących wysokie stanowiska. Reszta narodu nadawała się tylko do wykonywania planów narzuconych z góry. Jeśli oczywiście przy okazji nie udało im się czegoś zepsuć.

 

12

– Panie Tadeuszu! Niech pan natychmiast przestanie figlować z fauną – krzyknęła na pacjenta stojąca pod drzewem terapeutka Wiesława. – Nie można się tak ograniczać i uzależniać od….no, od innego, bardziej… surowego typu miłości.

– A myśli pani, że ja bym nie chciał innego typu miłości? – jęknął Szmergnięty ze swojego  domku, drżącą dłonią zapinając rozporek. 

Ruda wiewiórka z gracją skoczyła na odległy konar.

 

– Trzeba mieć nadzieję i wierzyć, że prawdziwe uczucie nadejdzie, kiedy przyjdzie odpowiedni czas i kiedy pan na to zasłuży.

– A pani? – mężczyzna z zainteresowaniem wychylił się z okna. – Czy pani zechciałaby obdarzyć mnie miłością? Czy zasłużyłem na panią?

– Ja? – żachnęła się terapeutka. Ja… ja się nie liczę, bo tak do końca nie jestem kobietą…

– Przecież ma pani cycki i to drugie też, bo wyraźnie widać nawet stąd napięty wzgórek pod legginsami. 

– Źle pan o mnie myśli, panie Tadeuszu. Ja nie mogę się zakochać bo… Bo… Bo czeka na mnie w domu listonosz z wielkimi wąsami. I byłby niezadowolony, gdybym się w panu zakochała… I wtedy mógłby chcieć bardzo na pana nakrzyczeć, gdybym tylko się w panu zadurzyła.

– Aha – mruknął pacjent. – Jeśli tak sprawy stoją…

 

– Dziewczęta, jedziemy! – wołała Dyrektorka. 

– Już, tylko trzeba podać popołudniowe lekarstwa panu Romualdowi…

– I to na uspokojenie też mu dajcie, bo dziś, jak się przepychał po korytarzu, to znowu złapał mnie za cycki! Pożąda mnie! – dodała z satysfakcją.

 

– To musi nadciągać jakiś totalny kataklizm – pomyślała wariatka Adela. Noga rwała ją, jak jeszcze nigdy dotąd. Od tej pory jeszcze uważniej lustrowała szpitalne otoczenie. Postanowiła też nie sypiać nocami.

 

   Temu wszystkiemu zza krzaków przyglądał się bacznie Fiśnięty Romuald. Już dawno opracował wielki, a zarazem idealny plan polityczny, jak uratować kraj i wyprowadzić go z marazmu i bezrobocia. Tylko on mógł zbawić naród, jednak obywatele – z nieznanych powodów – nie poparli go masowo z listy, z której startował w wyborach. 

– Przeklęta lista numer sześć, miejsce sześćdziesiąte czwarte – mruknął pod nosem Romuald. Porażka w wyborach była jego największą tragedią życia.

 

– Płaczesz i jedziesz! – krzyczała na podwładne Dyrektorka szpitala.

 

13

   W dużych miastach wybuchły gorączkowe rozruchy listonoszy, pod dowództwem Longina Purćko, wrocławskiego doręczyciela – ekspresisty z dwudziestoletnim stażem. Ich podłożem były insynuacje jednego z tabloidów, który udowadniał, że plaga tajemniczych Istot pojawiła się z winy pracowników Poczty. Bo kto jeszcze nosi dziś niebieski kolor?

 

Oskarżenia wywołały zdecydowaną reakcję. Listonosze tłumnie wylegli na ulice. Do ich stanowczego protestu przyłączali się policjanci, inkasenci gazowi i konduktorzy. Niestety, z powodu prywatnych niesnasek w ruch poszły kamienie, płyty chodnikowe i inne ruchomości, tak bardzo pożądane w gwałtownej bójce. Centra miast zamieniły się w regularne pola bitewne.

 

Jakby nie było dość zamieszania, protest podniosły też żony strajkujących. Zaniedbania, zdrady, stosunki cudzołożne z klientkami, drobne kradzieże czy kłamstwa – o to kobiety oskarżały swych mężów. 

– Tak nie można dłużej żyć! – wykrzykiwały, niosąc w pochodach tablice z reakcyjnymi hasłami. 

– Jak mamy wychowywać dzieci, skoro nasi mężowie w tak ohydne sposoby spiskują przeciw rodzinie?

 

Wystąpienia kobiet przyciągnęły obywateli o prawicowych poglądach. 

– Jak to może być – krzyczeli – że kobieta rządzi mężczyzną? Z całą stanowczością żądali przywrócenia praw patriarchalnych i powrotu do chrześcijańskich korzeni, gdzie kobieta, w obowiązkowym nakryciu głowy, tradycyjnie krząta się przy kuchni i ogarnia dzieci. W tej intencji odprawiano modły, śpiewano pieśni i  rozdawano ulotki.

 

Wśród strajkujących dawały się też zauważać coraz silniejsze podziały: listonosze, pracujący u rynkowego potentata tego typu usług, zaczęli coraz gorzej odnosić się do kolegów po fachu, zatrudnionych w prywatnych firmach doręczeniowych. Lżono ich, że nic nie umieją, wałkonią się i tylko wyciągają ręce po kolejne podwyżki. A przesyłki i tak docierają do adresatów z coraz większymi opóźnieniami.

 

Silna grupa kurierów różnej maści: samochodowych, motocyklowych, nożnych i rowerowych także zdecydowanie przystąpiła do walki z niesłusznymi oskarżeniami. A jako, że ta grupa zawodowa gromadzi zwykle ludzi młodych, silnych i bezkompromisowych – rzeź na ulicach przybrała katastrofalne wręcz rozmiary.

Media ponad miarę podgrzewały i tak już niespokojną atmosferę. 

 

   Mistrz świata Bolesław Sałata, najlepszy doręczyciel z 13. Międzynarodowych Mistrzostw Świata Listonoszy, odbywających się ostatnio w Kuala Lumpur, pierdnął przeciągle. 

– Co za skurwysyny – mruknął pod nosem. Oczami duszy wyraźnie widział, że te niesnaski nie przyniosą niczego dobrego jak i korzystnego dla jego zawodu. Jeśli doręczyciele się wytłuką, trzeba będzie w sposób natychmiastowy sprowadzić tysiące adeptów zawodu z Meksyku. A tam panowało w tym fachu jeszcze większe lenistwo, tumiwisizm i donosicielstwo, niż w rodzinnym kraju. Poznał ich, jak zły szeląg, na ostatnich zawodach w Malezji. 

 

14

   Ale podejrzanego o niebieski terroryzm Henryka Ćwiąmiklacza nigdzie nie można było znaleźć! Służby w ekspresowym tempie dotarły do jego domu, który okazał się być pustym. Poszukiwany żył od wielu lat ze skromnej renty i był osobnikiem zamkniętym w sobie. Sąsiedzi nie potrafili jednoznacznie wskazać, gdzie mógł obecnie przebywać. 

Na dodatek Ćwiąmiklacz nie posiadał telefonu komórkowego, konta w banku ani karty kredytowej, nigdy nie zdał też egzaminu na prawo jazdy. Nie używał komputera i nie miał tabletu, nijak nie można go więc było namierzyć po numerze IP, PIN czy tablicach rejestracyjnych. Nie władały nim też żadne nałogi, nie był więc uzależniony od odwiedzania miejsc, gdzie mógł je zaspokajać. 

 

Jednym słowem nie pozostał po nim żaden ślad. Kontrwywiad dostał natychmiastowej sraczki z pianą na ustach na dodatek. Padały obraźliwe słowa i wzajemne oskarżenia służb, poleciały głowy… Nijak bowiem, choć bardzo się starano, nie potrafiono znaleźć najniebezpieczniejszego terrorysty nowożytnej Polski.

Poszukiwanego widziano ostatnio kilka dni wcześniej, jak kupował dwie bułki i tłuste mleko z czerwoną naklejką w małym sklepiku U Zuzy, gdzie czasami zachodził w celu skąpego uzupełnienia zapasów spożywczych. Wysnuto z tego mądry wniosek, że na pewno nie planował żadnej dalszej podróży. Zatem musiał przebywać gdzieś w najbliższej okolicy.

 

Tylko gdzie?

 

15

   Jakiś młody chłopak wyjechał z drogi podporządkowanej wprost na auto Ceśka. Sprawca wypadku otarł się o zderzak Dostawczaka i wpadł do rowu. 

– Już ja ci pokażę, skurwysynu jeden! – krzyknął Cesiek i popędził za uciekającym w pole kukurydzy. Po kilku minutach złapał młodego i zaczął go lać w mordę. Żadne mandaty i znaki drogowe nie uczą tak szybko szacunku dla innych użytkowników dróg, jak nadzwyczaj skuteczna perswazja cielesna. 

 

Gdy Dostawczak wyszedł z kukurydzy, przy jego aucie niespodziewanie zaparkowała policja. Nogi się pod nim ugięły.

– A skąd to jedziemy, panie kierowco? – spytał sierżant.

– Z Baniochowa, panie policjancie – łgał w najlepsze. – A teraz wszedł żem w kukurydzę za dużą potrzebą.

– A to auto, zaparkowane w rowie?

– Jak stawałem, to już tu było – odrzekł z niewinną miną kierowca. 

 

Policjanci dokładnie przejrzeli papiery Ceśka.

– Mówi pan, że wraca na pusto, a tu agregat chłodniczy chodzi. Dlaczego?

 

Dostawczaka natychmiast oblały gorące poty, grywał jednak czasami w karty na pieniądze, potrafił więc zachować kamienną twarz.

– O, cholera! Zapomniałem wyłączyć. Ile paliwa się zmarnowało…

Sierżant przyjrzał mu się uważnie i po długiej chwili rzekł:

– Proszę już jechać. Pewnie żona czeka z obiadem.

 

16

   Policja namierzyła i schwytała importera farb, Patryka Pestkę, mieszkańca Bąkowa. Podejrzany był o sprowadzenie wielkich ilości farb, w tym także koloru niebieskiego. Terroryzm to w dzisiejszych czasach poważne oskarżenie. Brawurowe przesłuchanie na modłę amerykańską – z podtapianiem i zamykaniem w małej klatce – musiało jednak ulec zakończeniu po około godzinie, kiedy to do miasta weszły Istoty.

 

   W ciągu niecałych trzech tygodni prawie cała powierzchnia kraju opustoszała. Tajemniczy Obcy  skutecznie przepędzali ludzi sparaliżowanych wielkim strachem. Jeśli ktoś zostawał, był przemieniany na niebiesko i upadał nieprzytomny. Do tej pory nikt się jeszcze z tego omdlenia nie ocknął.

 

Oszalałe tłumy Polaków ciągnęły na północ. Niestety, dalej było już tylko morze. Tysiące ludzi tonęło, wepchniętych do zimnych i burych wód Bałtyku. Niektórzy w swojej głupocie próbowali je pokonać na chińskich materacach dmuchanych, szybko pomnażając i tak już zastraszającą liczbę ofiar. 

 

Władza, ludzie wpływowi i majętni, kler oraz przestępcy już dawno uciekli z kraju samolotami, helikopterami i długimi limuzynami z przyciemnianymi szybami. Torowali sobie drogę immunitetami, pieniędzmi, wyklinaniem oraz siłą pięści. O zwykłych obywateli nikt się nie zatroszczył. Oni zawsze byli potrzebni tylko, by głosować zgodnie z podpowiedziami, płynącymi z zarządów wszystkich partii politycznych czy Kościoła. Później na wyborców zrzucano ewentualną winę za niepowodzenie tego lub tamtego. Wierchuszka zawsze miała czyste ręce, to przecież naród tak chciał, nieprawdaż? Wyborcy niezbędni byli też do wydawania ciężko zarobionych pieniędzy, ku radości działów sprzedaży ponadnarodowych koncernów różnej maści. I do składania darów na dalszy rozwój nienasyconego w żądaniach Kościoła. 

 

Uciekinierzy zostawiali za sobą krajobraz jak po jakiejś wojnie. Zapchane pustymi samochodami drogi i autostrady, porzucone domostwa, błąkające się bezpańsko zwierzęta.

Ludzie ile sił w nogach drałowali na wschód, północ i zachód. Byle dalej od potwornego zagrożenia. Nie wszystkim udawało się uciec. Wielu ginęło torując sobie drogę przez leśne ostępy, inni tonęli w bagnach i korytach rzek, jeszcze innych tratowano. Wielu utopiło się w wielkich zbożowych silosach. Morderczy marsz byle przed siebie pociągał za sobą coraz większą liczbę ofiar, liczoną już teraz w setkach tysięcy osób. Nikt nie wiedział, ilu zemdlonych i zamienionych w niebieski kolor pozostało z tyłu. 

 

17

   Emeryt Szczęsny za wszelką cenę nie chciał umierać. Od lat przygotowywał się na taki rozwój wypadków. Z historii znał bowiem doskonale przekleństwo narodu polskiego, który od początku państwowości zawsze musiał przed kimś uciekać. Jak nie Niemcy, Turcy czy Szwedzi, to Rosjanie i   Austriacy – zawsze ktoś nas gonił i przeganiał.  

Emeryt Szczęsny przez ponad pół życia trenował biegi, jeździł na rowerze, brał zimne kąpiele i odżywiał się nadzwyczaj zdrowo. Dzięki temu jego serce biło, jak w zegarku, a rozciągnięte mięśnie były przygotowane do dużych wyzwań i obciążeń.

 

Szczęsny postanowił poruszać się lasami i nie wychodzić na drogi, gdzie mógłby być szybko dostrzeżony. Z dnia na dzień jednak droga dłużyła się coraz bardziej, a zabrany prowiant znikał z zastraszającą szybkością.  

Czy w ogóle może mu się udać uciec? I w którą stronę powinien iść?

 

C.d.n.

 

Dobra Cobra

wrzesień 2014

Także w wersji do słuchania:

Image by Freepik