Nieprzeparty marsz 3

   To śmieszne obserwować jak baby wcale nie umieją prowadzić dużych samochodów. I te wszystkie głupie wysiłki, by za kierownicą za wszelką cenę zachowywać się jak kobieta i zawsze mieć bezwzględne pierwszeństwo.

 

Henryk Ćwiąmiklacz był właśnie świadkiem, jak jedna dęta paniuta, wyłażąc z auta,  niespodziewanie puściła siarczyście soczystego bąka. Kobieta gorączkowo rozejrzała się dookoła, a napotkawszy męskie, roześmiane oczy, oblała się rumieńcem. Szybko jednak przeszła do kontrataku. One to umieją, jak nikt!

– Dobry człowieku! – krzyknęła, by przykryć niezręczność sytuacji. – Podejdź no tutaj, gdyż chcę ci coś podarować.

 

Ćwiąmiklacz nie miał nic do stracenia, więc powoli zbliżył się do niej. Powolność mężczyzny wyraźnie ją zdenerwowała. Nie wszystko szło tak, jak zaplanowała. Jednak zdołała zdusić nienawiść w zarodku. One to umieją, jak nikt!

– Przybyłam tu z dosyć daleka, aby kupić ci, dobry człowieku, co tylko zapragniesz. 

 

Henryk podrapał długą, drwalską brodę, z której był dość dumny, i po chwili namysłu odrzekł:

– Chciałbym przeczytać w zaciszu domowym najnowszą prasę kolorową, a także tę czarno – białą.

– Prasę? – odparła wielce zdziwiona. – Jesteś pewien? A nie łyknąłbyś wódeczki albo zajarał fajki,  albo…

– Jestem pewien, droga pani. Jeśli chce pani zetrzeć niepozytywne wrażenie po pierdnięciu, proszę mi zakupić najświeższą prasę w tym oto kiosku.

 

Kobiecie wykwitł na twarzy czerwony rumieniec. Opanowała się z wielkim trudem – one to umieją, jak nikt – wyciągnęła z portmonetki pięćdziesiąt złotych i rzuciła je Henrykowi prosto w twarz. Po czym odeszła dostojnym krokiem do długiego auta, kiepsko zaparkowanego pod sklepem. 

– No, pierdnij sobie raz jeszcze. Proszę! – błagał w duchu Ćwiąmiklacz. Jednak jego życzenie nie zostało z jakichś powodów wysłuchane.

 

Dziana baba trzasnęła nerwowo drzwiami auta i zaczęła bezładnie manewrować, by wyjechać z małego parkingu, usytuowanego przed lokalnymi mini delikatesami. Po kilku próbach zaklinowała terenówkę na dobre. W pobliżu pojawili się zaraz przygodni mężczyźni, podśmiewając się i próbując doradzić, jak skutecznie uwolnić samochód z pułapki. Ale kobieta nie była już w stanie przyjąć jakiejkolwiek pomocy. Gorące łzy poniżenia kapały na jej wykwintną bluzkę. Przekroczyła już pewną granicę. 

 

Henryk obserwował, jak jeden z facetów podał jej rękę i wysadził na pobocze. W chwilę później dwoma szybkimi manewrami odblokował miejsce postoju. Gdy paniuta wreszcie odjechała, Ćwiąmiklacz chuchnął na otrzymany banknot, po czym nieśpiesznie udał się do pobliskiego kiosku.

 

Dobra Cobra przedstawia dziś opowieść akcji, na poły jednak nieco fantastyczną o – dla większej zmyłki – nieco pompatycznym tytule:

 

Nieprzeparty marsz 3

 

Jeśli zanurzasz wiadro w morzu i wyławiasz samą wodę, to nie znaczy, że ryby nie istnieją.

 

19

– Aaaa! Kurwa, Helena! – Cesiek z impetem wyskoczył z łóżka. – Helena!!! 

 

Z powodu ciemności wpadł na stolik, boleśnie walnął palcem o jego nogę, przewrócił się i uderzył nosem o krzesło.

– Kurwasz jego mać! – zaklął siarczyście na cały głos.

– Co, Cesiek? Co się stało?

– Kurwa, zapomniał żem wyłączyć agregat! – emocjonował się z wielkim przejęciem. – Pewnie te małe skurwysyny już wzięły i pomarzły na amen!

 

Helena przybiegła z kuchni, przytuliła go do piersi i czule pogłaskała po głowie. Tak, jak lubił.

– Już nic. Już nic – uspokoiła go. – Jak żeś zasnął po ruchaniu, to zara zamkłam te kurwy w piwnicy i nawet dałam im trochę kartofli z obiadu, żeby coś se szamnęły i nam tu nie pozdychały.

– O, kurwa, to dobrze! Uff. Bom się we śnie tak strasznie przelękł, że te jebane skurwysyny pomarły i tym razem nie będzie prowizji. A nam tak są potrzebne pieniądze na nową obórkę. 

– Już nic, nic. Ciiii malutki…

 

W grubych ramionach żony serce Dostawczaka uspokajało rytm. Mężczyzna poczuł się nagle tak bezpiecznie, jak za młodu na rękach matki. A na dodatek ciepło kobiecego ciała spowodowało szybko postępującą erekcję. Powoli wsadził gorącą łapę za powyciąganą nocną koszulę żony, gdzie czekały na niego cyce wielkie jak donice, gdy…

– Aaaa! 

– Nie bój nic – zarechotał Cesiek. – Już żeś nie dziewica to i boleć nie powinno! A poresztą to i krzyczeć też nie ma co, bo… 

– Patrz… tam! – ze zgrozą wydukała kobieta.

 

Za oknem, w blasku świtu oboje dojrzeli niebieską postać, idącą niezdarnie przez ogród w stronę domu.

– Wampiry! Spierdalajmy!

– To nie wampiry, Cesiu, tylko te kurwy, co na kraj nam napadły. W telewizorze wczoraj opowiadali. 

 

Dostawczak wybiegł na podwórko z drugiej strony domu i drżącymi rękoma odpalił auto.

– Helka! Wsiadaj! Szybko!

 

Ale ona już nie wsiadła. Zdążyła jeszcze wypaść z domu, ale na oczach przerażonego małżonka została dotknięta przez niebieską Istotę, by po chwili upaść i zmienić kolor z ludzkiego na niebieski!

– Aaaa! – przerażony Cesiek wcisnął gaz do dechy, rozwalił w kawałki pordzewiałą bramę wjazdową i-zygzakiem wypadł na ulicę. Popędził przed siebie, ile tylko dała na liczniku fabryka. Po dłuższej chwili udało mu się opanować pojazd i ze strachem spojrzał we wsteczne lusterko. Obcy nie podążyli za nim. Przynajmniej na razie. 

 

– Hela… Helenka… – płakał w wielkiej niemocy. – Helunia!

 

20

   Emeryt Szczęsny czuł, że nie wykrzesze już z siebie więcej sił. Stres, nerwy, ciągła czujność, by nie napotkać Niebieskich i dziesiątki przebytych kilometrów dosłownie go wykończyły. Spazmatycznie łapiąc powietrze omiótł wzrokiem miejsce, w którym przystanął.  Las, drzewa, krzaki, zarośla i… Dziura! Nie wierzył własnym oczom. Dziura w metalowym płocie. Ostrożnie przelazł nią na drugą stronę.

 

   Profesor Tadeusz Czaja, wraz ze swoją asystentką Katarzyną, od pewnego czasu już się znajdowali po drugiej stronie owej dziury. Nieporadnie schowani za rogiem jakiegoś obskurnego budynku czujnie obserwowali okolicę. Był to jakiś zapuszczony, choć z pewnością zamieszkały teren. Znaleźli się tam zaraz po przejściu pewną dziurą w metalowym ogrodzeniu. Inną, niż ta, którą właśnie pokonał Emeryt Szczęsny.

 

   Cesiek Dostawczak z okrzykiem grozy przyjął brak paliwa w zbiorniku. Silnik zakrztusił się kilka razy i zgasł. Mężczyzna wyskoczył z szoferki jak oparzony, pozwalając samochodowi powoli wpaść do zarośniętego rowu. W panice przykucnął obok drogi, szukając jakiegoś wyjścia z podbramkowej sytuacji. Podskórnie czuł, że Istoty za nim podążają. Jakże mogło być inaczej. Takie kurwy zawsze wiedziały, gdzie człowieka znaleźć. Nie raz widział to na filmach grozy.

 

Naraz zauważył pordzewiały, metalowy płot. A w nim kuszącą dziurę. Była to jednak inna dziura, niż ta, którą przeszedł Emeryt Szczęsny. I inna, niż ta, którą przedostali się profesor Czaja i jego asystentka.Wszystkie trzy prowadziły jednak do tego samego miejsca.

Nie namyślając się długo Cesiek – przez nikogo nie niepokojony – też przez nią przeszedł. 

 

21

   Dwóch mężczyzn wpadło do komina. Ten, który leciał pierwszy, wymorusał się cały i był czarny, jak święta ziemia. Drugi wcale się nie ubrudził. 

Który z nich zatem poszedł się umyć?

Ten niepodbrudzony. Bo jak zobaczył stan swojego kolegi pomyślał, że on pewnie wygląda dokładnie tak samo. A tak nie było.

 

Z tej lekcji można wyciągnąć dla siebie kilka wniosków. 

Po pierwsze: nie należy zbytnio i na siłę porównywać się do innych. Każdy z nas bowiem jest z natury inny i to jest piękne. Szanujmy indywidualizm. 

Po drugie: śniadanie powinno być najpożywniejszym posiłkiem dnia, ponieważ to z rana zbieramy energię na cały dzień. Tak przynajmniej mówią. 

A po trzecie: bobry to piękne zwierzęta, lecz nie każdy to widzi. Tylko dlaczego te juchy wcale nie tykają czerwonego barszczu z kartoflami?

 

22

– Boję się! – pisnęła asystentka Katarzyna, wpijając pazurki w szeroką pierś profesora Czai. 

Była wręcz idealnie stworzona tylko do jednego. Pomimo, że dwa razy dwa w tym równaniu nadal wynosiło dokładnie cztery – z siedmioma miejscami po przecinku – jej szef nie korzystał z daru, tak hojnie podstawionego mu pod sam nos. 

 

Miast tego, naukowiec z coraz większym niepokojem obserwował placyk oraz asfaltowe dróżki, na których ktoś wyrysował kredą wiele torów, służących do przeprowadzania wyścigów w kapsle. Przy jednej z ławek leżała półnaga dziewczyna. Nie mógł wiedzieć, że była to chutliwa Eliza, upita spirytusem etylowym, który od znajomego na kolei załatwił w dobrej cenie szpitalny palacz. 

Czaja zdawał sobie sprawę, że jego podwładna ma silny instynkt wewnętrzny, ostrzegający przed różnego rodzaju niebezpieczeństwami. Dlatego – mimo ograniczoności i nadzwyczajnej głupoty – ciągle była jego asystentką. Nie raz potrafiła bowiem ocenić możliwe zagrożenie z o wiele większą trafnością, niż cała droga aparatura naukowa, zgromadzona w laboratorium.

   

   Wariatka Adela doskonale widziała wszystkich intruzów: dwoje schowanych za rogiem pawilonu C, jednego starszego, ukrytego dzielnie pod samochodem i jakiegoś trzęsącego się łajzę w krzakach.

Jako pierwsza dostrzegła też Niebieskich.

 

   Nieco później zobaczył ich także profesor Czaja. Niestety, na chwilę obecną nie znał żadnej broni, która mogła by ich powstrzymać. Mógł jedynie próbować nieco opóźnić marsz tajemniczych Istot.

– Pani Katarzyno – zwrócił się do asystentki – proszę aby pani podeszła do tego pierwszego Obcego i uniosła rękę, mówiąc… 

– Ale ja się boję!

– Proszę mi zaufać. Wszak wie pani, że zawsze rozsądnie kalkuluję niebezpieczeństwo każdego eksperymentu, prawda?

– No niby tak, ale teraz…

– Żadne niby! Proszę do nich podejść i unieść rękę w geście przyjaźni. Gdy tylko pani to zrobi, Obcy się zatrzymają.

– Na pewno?

– Na pewno! 

– No, nie wiem…

 

Trzeba było szybko wymyślić coś, co skłoni Katarzynę do podjęcia heroicznej próby zatrzymania przeciwnika.

– A jak pani wróci, natychmiast oświadczę się pani! – rzekł dramatycznie naukowiec, używając argumentu ostatecznego.

– Naprawdę? Ale na poważnie? No, normalnie nie chce mi się wierzyć, bo tyle lat i już takie sygnały wysyłałam panu, a pan ciągle tylko te jednorożce i ich mleko, zamiast… 

– No, niech pani już idzie! – Czaja pchnął ją stanowczo w kierunku placyku, gdzie stanęli Niebiescy. – Naród na panią liczy! 

 

23

Asystentka Katarzyna podeszła do Obcych, odłożyła pomidora – trzymanego z jakiegoś nieznanego powodu w dłoni – i rzekła głośno:

– Przychodzę w pokoju.

 

W chwilę później jedna z Istot weszła w nią, powodując jej zniebieszczenie i omdlenie. Z gardła profesora wyrwał się zduszony okrzyk przerażenia. Teraz już nic nie pomoże! Nic nie można zrobić, nie ma żadnej nadziei.

 

– Geld umtauschen! Geld umtauschen! – Były nauczyciel niemieckiego zaczął rzucać w najeźdźców kamieniami.

 

Wariatka Adela bez wyraźnego lęku stanęła naprzeciw pierwszego Niebieskiego. Przez dłuższą chwilę trwali nieruchomo. Wreszcie najeźdźca powoli zbliżył się do niej. Kobieta wyjęła ręce z kieszeni.

 

Profesor Czaja głośno wciągnął powietrze do płuc.

Obcy przeszedł przez Adelę, ale ona… stała dalej. Przeszedł po raz drugi, to też nie zmieniło koloru ciała kobiety ani nie spowodowało omdlenia. Spróbował po raz trzeci.

 

– To koniec! – wrzasnęła Dyrektorka, kopiąc w tyłek Fiśniętego Romualda. – No dalej, łamago, przecież mnie pożądasz. Ratuj swoją Dyrektorysię!

Ex polityk szybko ocenił sytuację, odwrócił się na pięcie i świńskim truchtem uciekł do budynku.

– Dam ci dupy, tylko mnie ratuj! – pobiegła za nim, błagając. 

 

Widząc zachodzące na placu wypadki, kopnięty Zenon Brzuch – z powodu niemożebnie paraliżującego strachu – zabił się własną pięścią. Tym razem skutecznie, w odróżnieniu od nieskutecznej próby, podjętej wiele lat temu po dramatycznym i pełnym emocji definitywnym rozwiązaniu Męskiego Chóru Na Rowerach. 

To jednak nic w porównaniu z wyczynem jego matki, która przez całe życie zawodowe pracowała w jednym z zakładów przemysłu owocowo-warzywnego, gdzie była zmianową naklejarką etykiet na słoiki. Z tego powodu jej język rozrósł się do wielkich rozmiarów. A pewnej mglistej nocy zadławiła się nim tragicznie na śmierć. 

 

   Wariatka Adela zamyśliła się głęboko nad zachodzącymi przed jej oczyma wydarzeniami. Dlaczego akurat jej udało się powstrzymać inwazję Obcych? Czyżby to z powodu wpadnięcia w młodości do wielkiej kadzi z ciepłą jeszcze jodyną?

 

24

   Niebiescy znikali w szybkim tempie, wybuchając strumieniami wody niczym fontanny. Reakcja łańcuchowa przechodziła z jednego na drugiego. Po niepowodzeniu zniebieszczenia wariatki Adeli Obcy zaczęli się rozpływać. W trzy dni cały kraj był wolny od tajemniczych Istot.

 

Na szpitalnym placu tańczono z radości. Adela za zasługi w bohaterskiej walce z tajemniczym wrogiem została udekorowana ogromnym wieńcem z polnych kwiatów. 

– Hahaha! Hahaha! – Pacjenci skakali wespół z obsługą, a na dziedziniec z ciekawości wychynął także palacz z kotłowni. Śmiechom, krzykom i dzikim gonitwom nie było końca. 

 

Emeryt Szczęsny z niedowierzaniem macał łatwe do zdobycia kształty Chutliwej Elizy, leżącej półnago opodal krzaka w pełnym alkoholowym zamroczeniu. 

– Ona jest moja, ty skurwysynu – warknął palacz, bijąc starszego mężczyznę w kły tak mocno, że po tym ciosie Szczęsny już nigdy nie powstał. 

 

Kazik Wałach, zwany Świrem, pędem wyskoczył przez ogrodzenie i pognał w stronę najbliższej stacji kolejowej. Był udającym pacjenta szpiegiem, nasłanym przez ZUS, by od środka poznać warunki, układy i uchybienia panujące w zapomnianym szpitalu. Nie wiedział jednak – bo i skąd –  że w obecnie zaistniałej sytuacji nie miał już komu zaraportować alarmujących wyników tajnego śledztwa. 

 

   Profesor Tadeusz Czaja ukląkł nad zemdlonym niebieskim ciałem asystentki Katarzyny, jakby dopiero teraz dostrzegając jej nieziemskie kształty. Nauka i postęp wymagały ofiar, co naukowiec rozumiał bardzo dobrze. Jednak w tej chwili poczuł na sercu smutek. Tak piękna kobieta mogła dać mu wiele radości życia. Może niepotrzebnie przez tyle lat zamykał się na jej cielesność i bezgraniczne wręcz oddanie? Bo w sumie, czyż nie najważniejsze w życiu jest mieć ładną i wierną żonę, która da ładne i zdrowe potomstwo, zamiast największych nawet osiągnięć i sławy?

 

Po pewnym czasie spadł deszcz, rozmywając ciało jego współpracownicy na zawsze. Profesor zapłakał gorącymi łzami nad powstałą kałużą. 

 

Podobnie w całym kraju opady deszczu zamieniły w wodę wszystkich zainfekowanych niebieskością. I już ich więcej nie było. 

 

25 

   Na opustoszałe tereny Polski pierwsza wkroczyła Rosja, argumentując historycznie zabór należnych im ziem. Zajęli cały wschodni kawał kraju od gór aż do morza. Nieco później niepostrzeżenie i bez zbytniego rozgłosu Niemcy zaanektowali całe Pomorze i pas ziem, ciągnący się od Gdańska przez Poznań do Bielska Białej. 

Górale, powracający na południe z ucieczki, na wieść o tych rozbiorach, skrzyknęli się i szybko proklamowali powstanie Katolickiego Państwa Góralskiego (w skrócie: KPG), mającego ze wschodu granice w Tarnowie, z północy w Krakowie, a na zachodzie w okolicach Żywca. Zgodnie z naprędce napisaną w Zakopanem konstytucją, w jego granicach mogli mieszkać, pracować i przebywać tylko ochrzczeni katolicy. Zaanektowany teren – dla wzmocnienia ochrony wiary – dodatkowo ogrodzili wysokim murem, zwieńczonym zwojami drutu kolczastego. 

 

Na Pierwszym Wielkim Sejmiku Katolickiego Państwa Góralskiego bogobojni mieszkańcy tego państewka ze zgrozą skontestowali, że wedle starodawnego, wałaskiego zwyczaju, na swoich odświętnych kapeluszach mają nanizane muszelki znad morza. A to niechybnie oznaczało wolę Bożą, by w Jego imieniu podbijać kolejne tereny na Jego chwałę i ku Jego czci. W trybie natychmiastowym przegłosowano oraz wydano odpowiednią uchwałę i w szybkim tempie zaczęto kuć lemiesze na wyprawę nad morze. Wito też grube powrozy, by słusznie pętać nimi niewiernych, którzy śmieli mieć inny światopogląd i inne zapatrywanie na życie.

 

Dla odmiany półwysep helski, po burzliwej i zaciętej batalii z Niemcami, zajęli sobie Szwedzi. Tak, ze względu na sentyment dawnych dobrych lat i szwedzkiego Potopu.

 

   Reszta kraju pozostała pusta. To znaczy wszyscy tak myśleli. Nie wiedziano bowiem nic o tajemnym rajdzie Tatarów, którzy często pod osłoną nocy i mgły cichaczem pozajmowali resztę wolnych terenów, do których nikt się tymczasowo nie przyznawał. Najeźdźcy wreszcie mieli dość żyznych terenów do wypasu zwierząt hodowlanych, zasiewów i upraw, od których Polska masowo odstąpiła zaraz po wejściu do Unii Europejskiej. Ziemia to bogactwo, którego się z własnej woli wyrzekliśmy, oddając naszą suwerenność, niepodległość i ufność ograniczonym biurokratom z Brukseli. 

 

Na terenach dawnej Polski dość szybko pojawili się także uciekinierzy z Unii, bandyci, szukający dobrego schronienia, a także poszukiwacze przygód, motocykliści, neo hippisi i uchodźcy z krajów, zagrożonych różnymi mniej lub bardziej niebezpiecznymi totalitaryzmami. Zbieranie złomu – oprócz pasterstwa i uprawy ziemi – stało się głównym i na dodatek wielce intratnym zajęciem nowych mieszkańców. Choć z czasem Niemcy, na zajętych przez siebie terenach, zaczęli powoli stawiać gospodarkę na nogi. 

 

NATO zadbało tylko o jedno: z powietrza zalano betonem cała dolinę jeziora, położonego niedaleko Baligrodu, z którego wychodzili Obcy. W tym bowiem materiale pokładano na Zachodzie wielką ufność. Bo co innego, niż nie cement, powstrzymało kataklizm czarnobylski?

Nie zdołano zbadać i dociec skąd naprawdę przybyli Niebiescy. Nieznana pozostała też przyczyna najazdu oraz wybór Polski, jako kraju ataku. 

 

Naród zaczął się powoli acz skutecznie rozwadniać poprzez asymilację z ludnością wielu ościennych państw, w których żyło się zdecydowanie lepiej i dostatniej niż w dawnym kraju. Ponadto tamtejsze kobiety były fajniejsze w łóżku i umiały udawać lepsze orgazmy. Potrafiły też zachowywać większą higienę osobistą i nie krzyczały tak bardzo na swoich partnerów. A wszystko po to, by utrzymać mężczyznę przy sobie, jak taki wierny i oddany, a nie zniechęcać go i ciosać mu  kołki na głowie. 

 

26

   Jak wielkie było zdziwienie Henryka Ćwiąmiklacza, gdy po ponad miesiącu powrócił do rodzinnej wioski i znalazł ją opustoszałą. Czas ten spędził beztrosko nad jeziorem, a że pogoda była po byku i ryby dobrze brały – nie śpieszyło mu się wcale z powrotem do cywilizacji. 

 

Z niedowierzaniem zaszedł we wszystkie kąty, by po godzinie – wielce utrudzony – stanąć na środku wyasfaltowanej wiejskiej drogi. Z pewnością wokoło nie było żywej duszy. Na początku ta myśl nie mieściła mu się w głowie, lecz z kwadransa na kwadrans – pod wpływem ciężkich procesów myślowych – twarz Henryka coraz bardziej rozjaśniał radosny uśmiech.

 

Poszedł do porzuconego w pośpiechu sklepu i wyjął z plastikowej skrzynki ulubionego browara. Z okazji otaczającej go wielkiej ciszy z rozkoszą przełknął pierwszy łyk nieco zbyt ciepłego napoju. Ale kto by się przejmował takimi szczegółami? Teraz był już pewien, że podczas niebytności w okolicy musiało zajść coś wielce tragicznego i dramatycznego zarazem. Może jakiś nowy Czarnobyl zgładził cały znany mu świat?

Ale… w sumie czy to źle?

 

   Po drugim ciepłym piwie miał już gotowy plan na całą najbliższą przyszłość, która jeszcze przed nim: zasieje i zasadzi na swoje potrzeby zboże, kartofle, marchew, cebulę i co tam jeszcze trzeba. Będzie zbierał plony, spożywał dary pól, rzek i lasów, rozpalał zapałkami ogień i żył, tak, jak chciał od zawsze: na luzie i bez zbędnego pośpiechu. I pił piwko, dopóki go wystarczy w sklepowych magazynach! 

A to wszystko bez kręcących się wokoło głupich ludzi. Oraz bez wszechwładzy skurwysyńskiego, wszechwiedzącego i tak bardzo znienawidzonego urzędu skarbowego. A także bez pojebanych polityków, wpierdalających się ludziom we wszystko i robiących im z życia piekło.

 

Ćwiąmiklacz miał nadzieję, że te czasy już nigdy nie powrócą. Z tą pokrzepiającą myślą otworzył trzecią puszkę nieco zbyt ciepłego złocistego napoju. W zamyśleniu zanotował, że trzeba je będzie zacząć przechowywać w pobliskiej rzece. 

 

KoNiEc

 

Dobra Cobra,

wrzesień 2014

 

Także w wersji do słuchania:

Image by Freepik