Niezapowiedziana wizyta

  

Od samego rana słodkie wieści! Rysiek napisał esemesa, że wpadnie wieczorem na figle – migle!Natychmiast poczułam pulsujące ciepło w podbrzuszu, a moje sutki omal nie przebiły cienkiej koszulki nocnej.Wyskoczyłam z łóżka na jednej nodze, jakby mnie ktoś smagnął świeżo zerwanymi pokrzywami. Musiałam czym prędzej rozpocząć przygotowania do wieczornej wizyty.

Wypucowałam mieszkanie, zrobiłam zakupy i wstawiłam ulubiony sernik Ryśka do piekarnika z termoobiegiem na siedemdziesiąt pięć minut. Następnie ułożyłam się wygodnie w wannie wypełnionej gorącą wodą z dodatkiem oleju kokosowego. Na oczach miałam maseczkę z ogórka, na włosach z jajek, a do uszu wlałam po parę kropel naparu z kopru i mięty, co gwarantowało błyskawiczne lecz krótkotrwałe odchudzenie o pięć kilo.

Tak unieruchomiona rozmarzyłam się na dobre. Najpierw byłam piękną femme fatale w seksownej sukience niczym Sharon Stone z Nagiego instynktu, a później  mścicielką Umą Thurman z Kill Billa, w każdym bądź razie kobietą silną i budzącą męskie pożądanie.

 

   Rysiek miał bowiem na mnie cwanciś od dobrych paru lat. Gdy byłam młodsza częstował cukierkami i regularnie odwiedzał kramik z lemoniadą, którą sprzedawałam w soboty na końcu  ulicy Ludwika Zamenhoffa. Zawsze prosił o dolewkę i płacił z sutym napiwkiem.

W ten sposób powoli mnie oswajał. 

 

Dobra Cobra przedstawia dramat w dwóch aktach pod tytułem

 

Niezapowiedziana wizyta

 

Facet powinien wiedzieć, że kobiecie można patrzeć w oczy tylko wtedy, gdy wszystkie inne części już obejrzał. 

 

    Ale wtedy, gdy Rysiek mnie oswajał miałam dopiero kilkanaście lat i jak to się potocznie mówi: krzywo sikałam. Nadspodziewanie szybko jednak dojrzałam i zaczęłam miewać chaotyczne stosunki cielesne z podwórkowymi kolegami, zwykle w pośpiechu i w obskurnych warunkach. Szybko zrozumiałam, że żaden z chłopaków nie ma mi nic więcej do zaoferowania oprócz kilku nieskoordynowanych pchnięć ze zbyt szybkim zakończeniem. Byli bowiem istotami ograniczonymi i myśleli głownie o grach elektronicznych, upijaniu się w weekendy i konkurowaniu na ilość wytrysków – osiąganych, nieważne, czy to za pomocą ręki czy dziewczyny.  Choć zaliczony pierwiastek żeński nobilitował w towarzystwie. 

A ja pragnęłam miłości oraz podniety intelektualnej. 

 

   Zapisałam się więc na zajęcia do miejskiego domu kultury, gdzie poznałam zatrudnionego tam pana Mieczysława – wieloletniego kaowca. Pan Mieczysław wprowadzał młodych adeptów sztuki hazardu w tajniki szaradziarstwa i gier karcianych, pokazywał podstawowe triki oraz podpowiadał, skąd czerpać wiedzę tajemną w tym temacie. W wolnych chwilach grałam z nim i jego kolegami w pokera, ucząc się skutecznego zwyciężania opartego na podstępie i blefowaniu. Wkrótce mój opiekun, będący już starym kawalerem, zaczął zapraszać mnie na indywidualne korepetycje domowe. Odbywały się one zazwyczaj we wtorkowe wieczory i pomimo protestów mamusi trwały nieraz aż do środowych poranków. 

Jako zdolna i nieźle wyszkolona szaradzistka wygrywałam prawie wszystkie lokalne konkursy. Dodatkowo pan Mieczysław umawiał mnie od czasu do czasu na partyjki pokera z co zamożniejszymi członkami lokalnej społeczności. A ponieważ niemal po mistrzowsku umiałam odczytywać mowę ciała przeciwników, sama zachowując przy tym kamienną twarz, zwykle odchodziłam od stołu ze sporą wygraną, której połowę oddawałam bez przymusu zadowolonemu nauczycielowi.

 

*

   Pewnego razu, gdy odbierałam na poczcie paczkę z kolejną wylosowaną w krzyżówkowym konkursie nagrodą, przypadkowo spotkałam nieco już zapomnianego Ryśka. Od razu zwróciłam uwagę na jego szczupłą, wysportowaną sylwetkę, którą – jak się  okazało – utrzymywał dzięki systematycznemu uprawiania długich biegów. Od wielu lat pracował na kolei jako maszynista elektrowozu, a wykonywany zawód ukształtował w nim silne poczucie patriotyzmu i pragnienie pomocy Ojczyźnie, gdyby tylko ta znalazła się w potrzebie. 

Pogadaliśmy o starych czasach przy piwie, dowiedziałam się także, że przeżywa właśnie dołujące rozstanie związku dwóch dusz z pewną intelektualistką. A wieczorem, który nadszedł zadziwiająco szybko, zaprosił mnie do domu i tam uczynił kobietą spełnioną. Do tej pory nawet nie przypuszczałam, że mężczyzna może poświęcić aktowi seksualnemu aż tyle uwagi i cierpliwości. Pan Mieczysław miał bowiem przedwczesne wytryski, po których był już do niczego – robił się senny, marudny i kółko kazał sobie robić kanapki z marmoladą, które rzekomo przywracały mu utraconą podczas seksu energię. A Rysiek potrafił robić takie rzeczy, o których żaden z moich dotychczasowych chłopaków nawet nie wiedział, że istnieją! 

Spotykaliśmy się od tej pory jeszcze przez kilka tygodni. Rysiek niespodziewanie przysyłał esemesy, które mnie elektryzowały i stawiały w stan radosnego podniecenia.

 

Jak tylko kończył pracę, biegł  do mnie  niczym  chart na polowaniu, na przełaj, na skróty, przez rzeki, strumienie, pola i lasy. Uwielbiałam, jak po takim biegu wpadał spocony, ubłocony, a zimą ośnieżony z brwiami pokrytymi  szronem. Pewnego razu strzelał do niego jakiś niedoświadczony myśliwy, biorąc Rysia za dzika. Rysiek połamał mu dubeltówkę i porachował kości tak skutecznie, że tamten rzucił na stół legitymację Związku Łowieckiego i postanowił, że nigdy w życiu nie wejdzie do żadnego lasu. 

Niestety po kilku spotkaniach jego telefon zamilkł na długo. Próbowałam pierwsza nawiązać kontakt, jednak bez odzewu. Mamusia miała rację, twierdząc, że faceci to świnie i trzeba ich peklować tak długo aż skruszeją. Aż tu po czterech latach jeden esemes o dobrze znanej mi  treści i znów jestem gorąca!

 

*

A więc Rysiek wpadnie do mnie dziś wieczorem… 

Ubrałam się i już chciałam biec na manicure, gdy na klatce schodowej spotkałam listonosza, pana Henryka. Zawsze daję mu dwa złote, gdy ma dla mnie jakąś przesyłkę. Strasznie marnie im płacą na poczcie za ich codzienny trud i poświęcenie. Tym razem przyniósł mandat za przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym. Ale Rysiek to przecież umiejętnie załatwi, nie mam się więc czym przejmować!

 

Po kosmetyczce odwiedziłam zaprzyjaźniony mięsny, gdzie odebrałam zamówione wcześniej dwa piękne antrykoty wołowe, idealne na krwiste steki, które uwielbia każdy prawdziwy mężczyzna. Płacąc kartą, mimochodem spojrzałam na wyświetlacz telefonu z myślą, że mój ukochany odstawia właśnie lokomotywę na bocznicę i zaraz będzie do mnie biegł na przełaj przez te osiemnaście kilometrów, które dzielą go od miasteczka.

 

*

   Przygotowywałam właśnie steki, gdy zapukał do mnie sąsiad, pan Tadeusz, który jest nałogowym złodziejem. Bez ceregieli spytał, czy może coś ukraść, a później chodziłam z nim cierpliwie po mieszkaniu, szukając pieniędzy. 

– Czy może mnie pani wspomóc fizycznie? – zadał pytanie, gdy ich jednak nie znaleźliśmy. 

– A nie może pan sobie zjechać na ręcznym?

– Droga pani, jak powiada święty Łukasz: huja ręką nie oszukasz. 

– Co prawda to prawda – kiwnęłam głową – ale ja mam narzeczonego. 

– Szczęściarz ten narzeczony! – zaśmiał się pan Tadeusz. – Żywię albowiem wielki szacunek do związków, zarówno tych zalegalizowanych jak i tych niezalegalizowanych. 

– O, to pięknie.

– Proszę się nie obrażać na moją fizyczną śmiałość, ale wie pani: zawsze dobrze jest spytać. Bo związki mają to do siebie, że od czasu do czasu się rozpadają i wtedy potrzeba pocieszyciela. 

  Oczywiście – uśmiechnęłam się promiennie – Jakby coś się zmieniło, nie omieszkam pana powiadomić. Dobrego dnia, panie Tadeuszu. 

 

*

   Przecierając jeszcze raz kurze, przyglądałam się zdjęciom Rysia stojącym na komodzie. To dziwne, ale dopiero teraz zauważyłam, że na żadnym z nich się nie uśmiechał. Dlaczego? 

 

Nagle odniosłam wrażenie, że nie jestem w pokoju sama. Zanim zdążyłam zorientować się, w czym rzecz, poczułam jakby ktoś otaczał moje biodra żelazną obręczą. 

 – Nie ruszaj się, kochaniutka. Nadszedł czas na krwawą zabawę. – Usłyszałam złowieszczy szept tuż przy lewym uchu. Od razu rozpoznałam ten głos.

 

Sparaliżowana lękiem i bólem, ciągle trzymałam w ręce ścierkę do kurzu. Żelazna obręcz zaciskała się coraz ciaśniej, powodując ból nie do wytrzymania. W końcu dostałam torsji i zwymiotowałam wprost na zdjęcie Ryśka. Jego twarz udekorowana sałatką z pomidora i rukoli wreszcie nabrała weselszego wyrazu.  

– Rzygaj i zbieraj siły, malutka, bo to dopiero początek. 

Uścisk nieco zelżał, co pozwoliło mi chwilę odetchnąć. Jednak nadal nie miałam odwagi obrócić się, by spojrzeć w twarz wroga.

 

Gwałtowne  uderzenie w sam środek kręgosłupa jakimś na poły ostrym na poły tępym narzędziem, jakby sierpem i młotem, sprawiło, że zobaczywszy tysiąc gwiazd, zgięłam się w pól. Kolejne ciosy padając rytmicznie co kilka sekund, spowodowały, że upadłam zemdlona na podłogę. 

 

*

   Ocknęłam się pod wpływem kolejnego ataku bólu. Nade mną stała kobieta. Cała w czerwieni. Jej suknia, buty, usta, paznokcie nie pozostawiały wątpliwości, jaki kolor preferuje. Jedną z czerwonych szpilek wwiercała właśnie w mój brzuch. 

– Zachciało ci się bzykanka?! – krzyczała z coraz większą natarczywością. – Zapomniałaś o mnie?! Zapomniałaś, że to dziś jest dzień płacenia haraczu za używanie prezerwatyw?! Pigułek antykoncepcyjnych?! Spiralek wewnątrzmacicznych?! Stosunków przerywanych?! Nie pomogło nawoływanie wodza narodu, urlopy macierzyńskie, tacierzyńskie i szkolne wyprawki?! – Nie pomogło nawet 500+…- westchnęła po chwili z nutą rozżalenia.

– Ja tylko chciałam poczekać na… – urwałam w pól słowa, słysząc dzwonek do drzwi. 

 

*

    To był Rysiek we własnej osobie. Dzwonił coraz natarczywiej, prosił, błagał i krzyczał, bym otworzyła. A ja nie mogłam wykonać żadnego ruchu, sparaliżowana obecnością szkarłatnej oprawczyni. Od pierwszego spotkania, gdy byłam jeszcze nastolatką, komplikowała moje życie tak skutecznie, że nie byłam w stanie utrzymać trwałej relacji z żadnym mężczyzną. Zadowalałam się więc przez lata przebywaniem w szaradziarskim związku bez perspektyw z panem Mieczysławem, kaowcem z domu kultury. Do czasu, aż pewnego wtorkowego wieczora idąc do łazienki złapał się za klatkę piersiową i upadł, by więcej już nie powstać.

 

Uderzenia w drzwi były coraz słabsze, aż wreszcie wołania Ryśka ustały całkowicie.  Z całego serca pragnęłam, by nie odchodził w ciemną noc, by mi pomógł przegnać te zołzę w karminie, zaopiekował się mną i przytulił po męsku. 

– Kolejarz, stój! – krzyknęłam w desperacji. Ryś nauczył mnie, że tak sformułowane zawołanie sprawia, że każdy pracownik kolei zawsze się zatrzyma, czy tego chce, czy nie. 

Co dziwne, słowa te podziałały niczym zaklęcie na moją ciemiężycielkę. Nagle zostawiła mnie w spokoju i usiadłszy na fotelu zaczęła bez skrępowania obgryzać paznokcie. Korzystając z okazji, popędziłam do przedpokoju, by po chwili szamotania się z zamkiem wreszcie otworzyć drzwi wejściowe. 

 

Rysiek leżał na klatce schodowej w kałuży krzepnącej krwi, z nogą uwięzioną we wnykach, które zapewne zastawił w lesie jeden z licznych w okolicy kłusowników. Dotknęłam zimnego czoła kochanka, jakby nadal mając nadzieję, której już przecież nie było. 

 

Gdy podniosłam głowę, przez załzawione oczy zobaczyłam odchodzącą kobietę w czerwieni. 

– Do zobaczenia – powiedziała, wpatrując się we mnie kpiącym wzrokiem.

– Nienawidzę cię, Menses! – krzyknęłam za nią. – Jak ja cię nienawidzę… 

– Wpadnę znów za miesiąc, moja droga…

 

 

KoNiEc

 

Dobra Cobra

lipiec 2018

 

Vector image by VectorStock / vectorstock