Pendula 3

 

W poprzednim odcinku:

   Śledztwo w sprawie serii tajemniczych zgonów przebiega z coraz większą determinacją, aczkolwiek nowo wprowadzone prawo do posiadania broni i związane z tym wydarzenia osłabiają naciski zwierzchników na komisarza Zaganiacza. Kapitan Polak z rozrzewnieniem wspomina, jak dał się uwikłać w medyczne eksperymenty w jednej z niemieckich klinik. Tirowiec Wojciech Szaleniec nieubłaganie zbliża się swoją wielką ciężarówką do granicy państwa. Początkujący Morderca Józef wychodzi z domu, aby mordować, w czym próbuje mu nieskutecznie przeszkodzić zdradliwa żona. Kurier Andreas natrafia na bar kolejowy „Semafor” i wchodzi tam, nie przeczuwając grożącego mu niebezpieczeństwa. Komisarz Zaganiacz odwiedza wieczorem miejsce tajemniczego cudu: ludzie modlą się w szpitalnym lasku przed czymś ponadnaturalnym. Unia Europejska rozpada się, ku radości wielu. W wolnych chwilach Tomasz Zaganiacz bacznie obserwuje gołębie. Staje się to jego wielką namiętnością.

 

Co będzie dalej? Co będzie dalej?

 

Dobra Cobra prezentuje trzecią część opowieści w pełni drastycznej, znienacka profetycznej, brudnej oraz nadzwyczaj głęboko kryminalnej, pt.

 

Pendula 3

 

Seryjny wyrywacz torebek z roku 1960 był tak nieuchwytny dla milicji, że funkcjonariusze – zamiast w mundury – wskoczyli w damskie ciuszki. Wszystko po to, aby za wszelką cenę schwytać tajemniczego złodzieja!

 

Rozdział piąty – Baba z wozu na pochyłe drzewo.

   Tomasz Zaganiacz, zaproszony z rozdzielnika na galę dla wszystkich prominentnych osób z miasta, ze znudzeniem przypatrywał się licznie zgromadzonym gościom. Podwójne czy potrójne podbródki, wszechobecna otyłość z powodu dostatku, kobiety w zbyt ciasnych sukniach, niekoniecznie pasujących do tego typu uroczystości. Twarze przypominające zagrodę świń. Do tego nieco wieśniacki styl obycia i zbyt dużo złota na rękach i szyjach – tak wyglądała małomiasteczkowa rzeczywistość, z którą musiał się stykać.

Prominentni obywatele zawdzięczali swoje bogactwo w znacznej mierze oszustwom, naginaniu przepisów, łapówkom i wyzyskowi pracowników. Zadaniem policji było skuteczne przymykanie oczu na dziejącą się niesprawiedliwość.

Sala balowa pękała w szwach. Większość gości stanowiło śmietanką towarzyską miasta. Byli tu ci, którzy dzierżyli klucze miasta, zajmowali najintratniejsze stanowiska i rządzili.

Komisarz poprosił barmana o ulubiony drink, znalazł go jednak zbyt rozcieńczony wodą. Z niesmakiem wylał zawartość szklaneczki do wielkiej donicy z palmą, po czym smętnie popatrzył na zewnątrz przez panoramiczne okno restauracji. Rzędy wypasionych aut zajmowały niewielki parking przed hotelem. Wszystko na pokaz.

 

Naraz do wejścia podjechała czarna limuzyna, z której wnętrza po dłuższej chwili wysiadła najpiękniejsza kobieta, jaką Zaganiacz widział do tej pory w życiu. Miała na sobie czerwoną suknię z długim rozcięciem ukazującym nieziemsko obłędną nogę.

Tabuny nachalnych mężczyzn i dwulicowych dam otoczyły przybyłą. A więc ją znali! 

Tomasz, ukryty pod ścianą, podziwiał przybyłą. Kształtne piersi o idealnej wielkości wypływały łagodnie z oszałamiającego dekoltu. Miała piękną twarz, o rysach modelki, a wystające kości policzkowe i wąski, kształtny nos dopełniały obrazu ideału.

 

Wtedy nieznajoma spojrzała przeciągle ponad tłumem, napotykając wzrokiem Zaganiacza. Jej ciemne, iskrzące oczy, sprawiły, że policjant poczuł wielkie ukłucie w brzuchu, a włosy na klacie stanęły mu dęba.

 

*

   Po kilku godzinach komisarz miał już dość przyjęcia. Wyszedł na ciemny parking przed lokalem. Gdzieś w pobliskich krzakach cichutko kwilił nieśmiały słowik.

– Nie zostaliśmy sobie przedstawieni.

Zaganiacz szybko odwrócił głowę. Przed nim stała ta piękna kobieta, którą po raz pierwszy zobaczył kilka godzin wcześniej.

– Jadwiga – powiedziała, wyciągając rękę, w tym samym czasie drugą ściskając mu lekko mosznę.

 

Mężczyznę zatkało. Przez chwilę nie wiedział, co powinien powiedzieć i jak zareagować.

– Z… Z… Zaganiacz. To jest Tomasz Zaganiacz – wyjąkał, czując, że czerwienią mu się policzki. Na szczęście była noc.

– Czerwieni się pan – zauważyła. – To bardzo słodkie. I jakie stymulujące – dodała ochryple.

– Jadwigo! Tutaj jesteś – zawołał przewodniczący rady miasta. – Wszyscy cię szukamy, moja droga.

– Muszę iść. Miło mi było pana poznać – oznajmiła, wpatrując się w jego twarz nieco dłużej, niżby to nakazywała etykieta. – Do zobaczenia!

 

*

   Młodzież, bawiąca się w rozgwiazdę – grę polegającą na chodzeniu w kółko i bzykaniu nago leżących dziewcząt, stykających się głowami – zbliżała się do etapu ejakulacji. Kto pierwszy się spuści – przegrywa – tak mówiły reguły tej odważnej i wyuzdanej gry. 

Kazik Wielorak odpadł pierwszy. Reszta młodzieży wesoło śmiała się z jego niedorajdostwa. Nagle jedna z dziewcząt zobaczyła Coś w ciemnym kącie pokoju. Krzyknęła przeraźliwie, lecz było już za późno.

Wszyscy wyciągnęli przed siebie ręce w ostatnim, dramatycznym wysiłku przeżycia spotkania z czymś tajemniczym i śmiercionośnie po wielokroć morderczym.

 

   Pochówek obsługiwała firma pogrzebowa „Zenon, Zenon And Zenon Lampucharcki”, potentat na lokalnym rynku funeralnym. Zakład szczycił się tym, że dotąd nie uciekł im z chłodni żaden z nieboszczyków, co czasami zdarzało się konkurencji. 

 

Senior rodu smętnie patrzył na swoje trzy sportowe samochody, parkujące na tyłach przedsiębiorstwa. Odkąd wprowadzono powszechne prawo do posiadania broni wraz z synem i wnukiem –  który pracował w zakładzie już od siódmego roku życia – stali się multimilionerami. Zatrudniali obecnie ponad setkę grabarzy, sprytnie podkupionych konkurencji. Sowicie płacili lekarzom, szpitalnym izbom przyjęć, księżom oraz osobom prywatnym, które telefonicznie dawały niezawodny cynk o kolejnym zgonie. 

Stosowali najnowsze metody pochówków, wprowadzali szeroko automatyzację, byli wyłącznymi właścicielami trzech spopielarni i trzynastu chłodni, nie mówiąc o spółkach, w które powchodzili. Oferowali szeroką ofertę oprawy muzycznej uroczystości oraz pośredniczyli w organizacji styp w najelegantszych lokalach miasta i okolicy. Prowadzili kilka zakładów, produkujących miliony wieńców, które trafiały do kwiaciarni w kraju i za granicą. Mieli też poważne udziały w największej fabryce trumien w Europie, której siedziba mieściła się w sąsiedniej gminie. Kilka tysięcy pracowników zasuwało w pocie czoła na trzy zmiany, by sprostać coraz bardziej rosnącej liczbie zamówień. Bezrobocie w powiecie spadło niemal do zera.

 

Wszędzie kapały pieniądze, które u wlotu kieszeni właściciela przemieniały się w nieprzerwanie rwący potok szmalu.

Zenon Lampucharcki za kilka dni wylatywał pierwszą klasą do Las Vegas na największe targi funeralne świata. Poproszono go o przemówienie podczas rozpoczęcia imprezy. Wraz z kolegami z branży był też umówiony w jednym z największych kasyn. W zeszłym roku miał ogromnego farta –  pragnął przepuścić parę walizek dolarów, lecz zamiast stracić, zyskał kolejne dwadzieścia trzy miliony. 

Dzięki pieniądzom na jednym z rautów poznał ostatnio pewną piękną kobietę, która z werwą mitomanki obiecywała gorącym telefonicznym szeptem, że spełni jego wszystkie najskrytsze erotyczne marzenia. Będzie musiał się kiedyś z nią umówić. Niebawem miał przejść operację powiększenia penisa w jednej z brazylijskich klinik. A jak się wszystko przyjmie, z radością spotka się z ową panią, by przenicować ją na wylot swoim nowym członkiem. To będzie prawdziwy test dla wysokich umiejętności południowoamerykańskich lekarzy.

 

Widać ktoś w zaświatach bardzo go lubił, dając mu wielki powodzenie zarówno w interesach jak i w życiu prywatnym.

 

*

   Nauczyciel tańca, Peter – Niemiec, dający lekcje w prężnie działającym Domu Kultury Czekoladowiec – ze zniecierpliwieniem pokrzykiwał na swoich uczniów: 

– Tanzen, Du idiot! Tanzen!

 

Zaganiacz z zaangażowaniem graniczącym z masochizmem próbował po raz kolejny pokonywać ograniczenia swojego ciała. W ruchu tanecznym znajdował bowiem zadziwiające ukojenie dla wielu myśli, które go zaprzątały. A te nie były wesołe. 

 

Miasto zalewała fala tajemniczych zgonów, w dotychczas nieznanym wymiarze. Od tygodni czuł, że z powodu ślamarzącego się śledztwa będą chcieli go zwolnić z roboty. Nieoczekiwaną pomocą okazało się wprowadzenie prawa do powszechnego posiadania broni. Policja nie mogła sobie pozwolić – w tak dramatycznym dla niej i dla całego narodu okresie – na utratę choćby jednego funkcjonariusza. Dano mu więc czas na zakończenie tej tajemniczej sprawy. 

– Singen! Tanzen!

 

  Na dodatek nad komendą policji od kilku dni wisiała ciemna, deszczowa chmura, chcąc z całych sił zatopić budynek. Co dziwne, wszystkie okoliczne ulice były suche. 

 

Nikt nie zważał na to niecodzienne zjawisko, ludzie byli przerażeni falą mordów, przelewającą się przez kraj. W ciągu ostatniego miesiąca wybiło się nawzajem około trzydziestu procent narodu.

Wojsko, policja, gwardia narodowa i siły NATO próbowały za wszelką cenę przerwać to niesłychane zjawisko społeczne.

 

Olga Rychniewicz – bezpośrednia przełożona komisarza, z coraz większą niecierpliwością żądała wyników, którymi nie mógł się pochwalić. Była karierowiczką, niezachwianie wierzącą jedynie w wykresy arkusza kalkulacyjnego. Im słupek wyższy, tym lepsi podwładni, a to zawsze oznaczało premię, nagrodę czy też awans. To było dla niej w życiu najważniejsze. Mężczyzn traktowała instrumentarnie. Sypiała tylko z tymi, którzy mogli jej pomóc we wspinaniu się na coraz wyższe stołki.

 

Tomasz Zaganiacz wiedział, że Olga to nie jest dobre imię dla kobiety. Imię jest bowiem zawsze wykładnikiem charakteru jego posiadaczki. Jedne imiona gwarantowały dobroć i ciepło, właścicielek innych lepiej było unikać i nie wchodzić z nimi w bliższe zażyłości. Policjant – dzięki wnikliwemu darowi obserwacji – po imionach doskonale rozpoznawał charaktery kobiet.

Iwona, Beata czy Grażyna – to imiona dziewcząt, które miały według Tomasza idealny charakter. Choć do współżycia z nimi potrzeba było cierpliwości, zdecydowania i silnej ręki, gdyż inaczej rozłaziły się niczym sparciała guma od starych majtek.

Panie noszące imiona Małgorzata czy Sylwia wyraźnie oznajmiały, że lepiej się z ich właścicielkami nie zadawać.

Paulina, Olga czy Petronela – te imiona krzyczały wielkimi literami do mężczyzn, żeby brać nogi za pas i zwiewać od pań tak nazwanych gdzie pieprz rośnie. 

Policjant nie wiedział jeszcze tylko, do jakiej kategorii zaliczyć wszystkie Maje.

 

Zaganiacz podrapał się po plecach. Ostatnio skądś podłapał pchły. Mnożyły się w jego mieszkaniu, jak oszalałe. Pryskanie wszystkimi znanymi środkami do dezynsekcji nie przynosiło żadnych rezultatów.

– Tanzen! Schnelle!

 

*

   Kapitan Polak z odrazą spoglądał przez wielkie okno sali, na której tancerze niezdarnie próbowali zgłębiać kolejne taneczne ruchy.

– Nienawidzę Niemców – wyszeptał z nienawiścią, patrząc na nienawistnie pokrzykującego po niemiecku nauczyciela.

 

De facto nienawidził też Berlina. Oraz sztuki tanecznej, wedle niego wymyślonej dla osłabienia pozycji mężczyzny w świecie i wobec kobiet. Po co kręcić się niezdarnie i bez sensu w kółko, niejednokrotnie płacąc jeszcze za tę mordęgę pieniądze? Nie rozumiał tego.

 

Zamknięto go w strzeżonej izolatce, gdzie poddawano różnorodnym badaniom. Lekarze, ubrani w ciężkie, gumowe kombinezony oraz hełmy, z butlami tlenu na plecach, odwiedzali go z coraz większą częstotliwością.

Kres tym odwiedzinom przyniosła jedna z bardziej tajemniczych wizyt, podczas której został zwerbowany do pracy w Organizacji O. O. O., która jako jedyna mogła uratować świat.

 

*

   W barze „Semafor” panował duży zaduch. Mijając stoliki kurier Andreas wzbudzał pewną sensację wśród stałych bywalców, którzy podnosili czerwone twarze znad ciężkich kufli z piwem.  Podszedł do baru i spytał:

– Sprechen Sie Deutsch?

– Czego chce? – rzuciła opryskliwie gruba barmanka Józefina.

– Ich wurde zu deutschem Bier gerne.

– Czego, kurwa, on chce? Po naszemu się wypowie.

– Deutsche bier, bitte.

 

Barmanka Józefina wzruszyła ramionami. Za cholerę nie wiedziała, o co może chodzić temu Niemcowi, który obcobrzmiącą mową kalał jej – wyzwolone wielkim wysiłkiem wojennym – polskie ucho. Wzięła w swą pulchną dłoń dopiero co wymytą szklankę i nalała mu do pełna wina z Potycza. Pomyślała bowiem, że to najlepszy napój, z tych, które miała na magazynie. Klienci brali zawsze po butelce tej szlachetnej ambrozji, suto wzmacnianej alkoholem etylowym, a masowy klient – jak wiadomo – nigdy się w swoich wyborach nie myli.

 

Obcokrajowiec obejrzał zawartość szklanki pod światło, przyglądając się jej przez dłuższą chwilę z dużą podejrzliwością. 

 

Józefina niemal niezauważalnym ruchem uwypukliła dekolt, w który natychmiast zajrzał przybysz, by zrozumieć, że to, co właśnie dostał, musiało być specjalnością zakładu. Nieuprzejmością byłoby w takim wypadku odmówić. Zwłaszcza, że kelnerka gwarantowała swoim prawdziwie hojnym biustem jakość napoju. 

– Zupełnie, jak w Bawarii podczas Oktoberfest – ucieszył się w duchu Andreas. – Jestem wśród istot tak samo myślących! To jednak Europa…

 

Wychylił szklankę i wypił trunek do dna. Jeszcze nic w życiu go tak nie sponiewierało, jak to lokalne wino z Potycza. Po dłuższej chwili gorzkości i posmaku siarki jego organizm został oddany we władanie wspaniałej mocy dopiero co wypitego alkoholu. Po tylu latach prób i eksperymentów Andreas poczuł, że oto wreszcie znalazł się w domu. 

 

*

   Początkujący Morderca Józef przechodził obok szpitala, na terenie którego ostatnio wydarzył się niezrozumiały cud. Wielu wierzyło, że zstąpiło tam na ziemię coś niepojętego. Jednak nie zjawiska nadprzyrodzone były Józefowi w głowie. Ściskał z cała siłą wieki, ostry nóż, schowany dla niepoznaki w kieszeni kurtki. Śpieszył dokonać zbrodni na znajomym jego żony, który nakłaniał ją do przyjęcia biblijnego chrztu przez zanurzenie. 

Józef czuł się teraz absolutnie bezkarny. Po wprowadzeniu prawa do posiadania broni rząd nie mógł sobie poradzić z narastającą w sposób lawinowy falą morderstw. Wykrywalność sprawców tego rodzaju przestępstw była bliska zeru. W takim wypadku jedno mniej, czy jedno więcej… 

 

Początkujący Morderca Józef śpieszył się, by dobrze wykorzystać swoje pięć minut.

Po chwili wahania postanowił jednak odpocząć. Nic się przecież nie stanie, jeśli odsapnie po trudach podróży i przekąsi, specjalnie zabrane z domu, kanapki. Przewidział, że może poczuć się głodny. Ucieszyło go to, miał bowiem zadatki na prawdziwego, wszystko przewidującego killera!

 

Ostrożnie usiadł w rowie i odwinął folię, delektując się zapachem świeżego chleba, pasztetowej i ogórka.

Obok leżało ciało z wysoko wyciągniętymi przed siebie rękoma. Kolejna ofiara tajemniczej serii zgonów. Zajęty spożywaniem Józef nawet go nie zauważył w panujących dookoła egipskich ciemnościach.

 

*

Tomasz Zaganiacz zakłopotany pocierał jednodniowy zarost.

– Czy nie myślałaś kiedykolwiek, aby się wyprowadzić od rodziców? – spytał Florię Kowalską.

Odpowiedziała, że liczyła, iż w tym wieku od dawna będzie już miała męża.

– Życie nie składa się tylko z radości i zabawy. Prędzej czy później wszyscy faceci mnie zostawiają.

Zaganiacz zaproponował, żeby może pomalowała sobie paznokcie u nóg, co z pewnością dodałoby jej odwagi.

– Tylko ladacznice malują paznokcie u nóg! – krzyknęła nieco zbyt histerycznie.

 

Dwa dni później w Kardamonie występował zespół, grający szanty. Śpiewali o śledziach. 

Zaganiacz ze znawstwem dywagował z kelnerem o dwunastu sposobach na przyrządzenie Mielonego z niespodzianką. Floria była pod wrażeniem jego kosmopolitycznych zwyczajów i swobodnego zachowania w restauracji. 

– Wychowałam się na wsi – tłumaczyła swoje nieobeznanie w restauracyjnych zwyczajach. 

 

Komisarz spytał, czy wypije z nim butelkę albańskiego koniaku. Natychmiast zakryła szklankę rękoma, jakbym co najmniej zaproponował jej wypicie płynu do czyszczenia toalet.

– Praca na pogotowiu to ciężki kawałek chleba, prawda?

– Oj, tak – odpowiedziała. – A najgorzej, jak się ma sanitariusza, który robi sam te rzeczy… no, te rzeczy. I na dodatek w naszej karetce!

– Sprowadza kobiety?

– Gorzej – wyrzuciła z siebie, popijając duży łyk ekologicznego soku z brzozy. – On to robił sam ze sobą. A na dodatek w gumie! – wyrzuciła piskliwie.

– Aha…

– Ale na szczęście gdzieś zaginął i już go nie ma i jeżdżę teraz na wezwania z kimś innym.

– A co się z nim stało?

– Nie wiadomo. Ostatnio widziałam go, jak pojechaliśmy na wezwanie do domu tej bogaczki, mieszkającej od niedawna na wzgórzu.

– Bogaczki?

– Ona ma takie niespotykane imię… Jak jej było? – zastanawiała się przez dłuższą chwilę Floria.

 

Naraz przerwała rozmyślanie, gdyż zauważyła w karcie pozycję, która ją bardzo zaintrygowała.

– Ojej, mają tu nawet włoską kawę Par Zona!

 

Zaganiacz nie miał serca wyprowadzać jej z błędu.

– „Parzona, ty głupia babo” – pomyślał w duchu, dramatycznie wzdychając.

 

*

Rozdział szósty – Jak wyciągasz z barszczu grzybka, uważaj, bo to może być granat.

   Zanosiło się na piękne zwieńczenie dnia. Laska o imieniu Roksana – tak chuda, że z trudem można było przez bluzkę zauważyć jakiekolwiek wypukłości piersi – była bardzo chętna. 

 

Niby na początku udała obrażoną, gdy Ciemięga zaczepił ją w barze hotelowym bezceremonialnym:

– Lubisz się ruchać?

– Co? Jak pan śmie!

Lecz po szczerej odpowiedzi:

– Nie to było tematem pytania – poczuła wewnętrznie, że takich nietuzinkowych mężczyzn nie spotyka się w dzisiejszych czasach na pęczki.

 

Później łasiła się do niego w hotelowym barze niczym spragniona dotyku kotka. Gdy tylko weszli do apartamentu dziewczyna od razu zrzuciła bluzkę i zaczęła wyprawiać takie rzeczy, że Ciemiędze aż zaczerwieniły się uszy. Nigdy nie doświadczył tak śmiałej i otwartej gry wstępnej! Co więcej – nigdy nie doświadczył jakiejkolwiek gry wstępnej. Jak na dziewica, który niewiele w życiu płciowym widział – a stosunek seksualny miał odbyć po raz pierwszy w życiu – właściwie wszystko było dla niego nowością. 

 

Ciemięga, vel Kapitan Polak, poczuł w swoim ciele nagłe buzowanie hormonów. Ostatni raz przeżywał coś takiego, jak dorastał. Wtedy też tak strasznie mu się one gotowały. Raz – pamiętnego drugiego maja – nie wytrzymał i…

Roksana odtańczyła przed nim szybki, acz odważny w formie, Taniec Siedmiu Zasłon.

– Obnaż slipy! – krzyknęła w seksualnym uniesieniu. – A potem zapnij mnie tak, żebym straciła rozum – dodała, zmysłowo zdejmując majtki.

 

– Co ci się stało? – wyrwało się zaszokowanemu Kapitanowi na widok tego, co zobaczył.

– To? – laska wskazała na swoje krocze. – To normalny stan – rzuciła urażona.

– To ja wracam do gazety – rzekł pośpiesznie Ciemięga, przerażony ohydnym widokiem tego, co przed chwilą zobaczył.

 

Nie ma na świecie niczego gorszego od furii kobiety odrzuconej.

– Ha ha ha! – ryknęła śmiechem dziewczyna. – Tobie wcale nie staje, prawda?! Pierdolony impotent jeden się znalazł! Piękno kobiecej szpary cię kłuje w oczy! A może ty wolisz męskiego dupala, co? Ty jebany zboczeńcu! 

W ataku szału, towarzyszącemu często takim wydarzeniom, dziewczyna tłukła wszystko, co stanęło na jej drodze. Szklanki, stolik i lustro poszły w drobny mak.

 

Kapitan Polak zasłonił twarz rękoma, cierpliwie znosząc jej ordynarne krzyki. Na dodatek chciało mu się wymiotować. Wierzył, że ta kobieta kiedyś wreszcie sobie pójdzie. Nie było innej opcji. A później Organizacja skrzętnie pokryje wszystkie koszty, związane z wyrządzonymi szkodami.

Kiedyś słyszał, że kobieta to złośliwa narośl wokół cipy. Ostatnie wydarzenia kazały mu wierzyć, że tak jest w istocie. Co więcej: słodka kobieca dziurka – bo tak ją sobie do tej pory wyobrażał – poraziła go ohydnym strzępem mięsa, rodem ze sklepów mięsnych. Nie był przygotowany na taki rozwój wypadków. Czuł, że zaraz zwymiotuje.

 

– Czy nie skończę, jak mój wuj? – pomyślał przerażony Ciemięga, mając na myśli członka rodziny, który całymi latami bezskutecznie chodził po okolicy z hujem po prośbie. Do czasu, aż pewien Burek odgryzł mu kiełbasę, gdy wuj leżał powalony gorzałką w ostatnim stadium potwornego smutku samotności nad wioskowym rowem melioracyjnym, w którym zawsze ponad miarę rozmnażały się stada komarów.

 

*

   Ze swojej kryjówki komisarz Zaganiacz doskonale widział dostawczego Żuka, który ostrożnie cofał pod stojący nieco na uboczu bankomat. Z samochodu wysiadły dwie osoby, uważnie rozglądając się wokoło.

– Dobra – szepnęła kobieta. – Idealnie.

Ubrani w kominiarki sprawnie wyciągnęli z paki gruby łańcuch, szybko owinęli nim kilka razy bankomat, po czym zahaczyli go o tylni zderzak auta. Wskoczyli do środka, a silnik natychmiast wszedł na najwyższe obroty. Po chwili z przerażającym trzaskiem Żuk pękł na dwie połowy.

Komisarz wybuchnął niekontrolowanym śmiechem.

 

– Mówiłam, żebyś sprawdził dwa razy stan techniczny auta!

– Myślisz, że nie sprawdzałem?

– Zawsze nie sprawdzasz! – syknęła z wyrzutem kobieta, potrząsąjąc nerwowo grzywką, zabierając z siedzenia torebkę i szybko odchodząc z miejsca niedoszłego rabunku.

– Ależ Aniu… – jęknął facet. Kilka razy nerwowo obiegł pęknięte auto, zwinął łańcuch i szybko wsadził go pod kurtkę. Wyglądał jak miś koala w ciąży. 

 

Tomasz Zaganiacz nie miał zamiaru zajmować się sprawą próby kradzieży bankomatu. Półleżąc na przednim siedzeniu samochodu, zaparkowanego w cienistej alejce, oczekiwał na wpadkę tajemniczego mordercy. Płotki wcale go nie interesowały.

 

W wielkiej zadumie spoglądał na spowity w ciemnościach stadion lokalnego klubu piłkarskiego KS Czekoladowiec. Ostatni mecz drużyny reprezentował sobą nader wysoki poziom sportowy. Lokalny bogacz wszedł do spółki i zaczął sponsorować klub, inwestując weń coraz większe sumy pieniędzy. Pewnego dnia wraz ze szkoleniowcem wylecieli do jednego z krajów Afryki Środkowej, aby zasilić rezerwy zawodników. Na łące nieopodal lotniska czarni chłopcy grali w piłkę nożną. Po dwudziestu minutach obserwacji przedstawiciele Czekoladowca wybrali kilku najlepiej się ruszających, obiecując im dostatnie życie w Europie, jeśli tylko podpiszą kontrakt. Zapłacili ich rodzinom po osiemnaście dolarów za jednego chłopaka, co na tamte warunki nadal było niewyobrażalną sumą.

A na dodatek ta sędzina okręgowa, biegająca z wielkim zacięciem po boisku. Zaganiacz wpatrywał się w nią nawet chyba bardziej, niż w samą grę. 

 

Znów zaczął drapać się po całym ciele. 

– Cholerne pchły!

 

*

   Kurier Andreas leżał na pustej pace wagonu, mamrocząc pod nosem niezrozumiałe słowa. W kolejowym barze „Semafor” zaznał największej gościnności, jaką zdarzyło mu się poczuć w życiu. Gościnności, o jakiej tego kraju nawet nie posądzał. 

Hoża barmanka Józefina, widząc, że ma portfel wypchany zagraniczną walutą, podawała mu szklankę za szklanką, każdą pełną lokalnej ambrozji o słomkowym kolorze. A gdy zrobiło się późno, zaciągnęła go na zaplecze i tam wyjęła piersi. Obcokrajowiec aż zapiszczał z rozkoszy na ten wystawny widok.

– Niemcy są dziwni – pomyślała Józefina, masując mu metodycznie krocze swoją pulchną, wytrenowaną na podawaniu kufli, dłonią. 

 

Gdy obcokrajowiec omdlał po wytrysku, bez ceregieli wyciągnęła z jego portfela wszystkie pieniądze. Oczy natychmiast zalśniły jej z powodu tak wielkiego bogactwa, które trzymała w ręku. Całe tysiąc siedemset euro było teraz tylko jej! Ile rzeczy będzie mogła sobie za nie kupić! Wymieni też stare auto, które pożerała już rdza, na jakiś nowszy model. Ostatnio przypadkiem widziała w autokomisie lśniący czerwoniutki kabriolet za niecałe dwa tysiące złotych.

 

Dla zatarcia śladów, pod osłoną nocy, korzystając z kobiecej siły i masy, zaciągnęła Niemca na peron, by po chwili wrzucić go brutalnie na pusty wagon, służący do przewozu kontenerów. Skład ruszył w dalszą powolną drogę na południe.

 

*

   Przemysław Ciemięga powoli chlipał gorącą grochówkę z torebki, zagryzając ją pysznym chlebem pszenicznym, zakupionym w jednej z piekarń znanych z tradycyjnych wypieków. 

 

Telefon znów zadzwonił. Tym razem musiał odebrać video rozmowę. Nie miał innego wyjścia. Poczuł się przyparty do muru.

– Halo?

– Organizacja cię potrzebuje, Kapitanie Polaku! – oznajmiła niemieckim akcentem tajemnicza kobieta z chustką narzuconą na głowę. 

 

Ciemięga zadrżał na całym ciele.

– E, ten no… Ja już z tym kończę…

– Nie możesz zrezygnować w tym momencie, Kapitanie! Pamiętaj, że jesteś nam to winien!

– A taki huj, jak…

– Zamknij się, ty pierdolony Polaku! Uratowaliśmy ciebie czy nie? To masz się teraz stawiać tam, gdzie rozkażemy. I pamiętaj, fafluchte: ogolony. Ogolony, rozumiemy się? Bo jak nie…

 

Ciemięga w zamyśleniu podrapał krok lewym palcem prawej dłoni. Wcale nie wiedział, jak w takim momencie zareagować. Lecz postanowił nie dać po sobie poznać, że tego nie wie. Zachował więc kamienną twarz pokerzysty.

 

– Mam już was, kurde, dość – szepnął, ale tylko do siebie.

 

*

   Komisarz Zaganiacz już miał odjechać do domu ze swego punktu obserwacyjnego przy boisku KS Czekoladowiec, gdy naraz zauważył nagą kobietę, zbliżającą się do jego auta. Wytężył wzrok i zobaczył Jadwigę – lokalną bogaczkę, poznaną niedawno na jednym z rautów, zorganizowanym dla śmietanki towarzyskiej miasta. Odżyły silne wspomnienia tamtego wieczoru, zapiekła moszna, tak mocno wtedy ściśnięta przez kobietę.

 

Jadwiga miała na sobie tylko buty na wysokich obcasach. Jej dorodne piersi falowały kusząco w rytmie stawianych przez nią kroków. Tomasz poczuł, że od tego widoku natychmiast stanęły mu włosy na klacie. Naraz wokół jego samochodu pojawiła się zielonkawa mgła, a niebo zaczęło składać się i rozkładać oraz zwijać i rozwijać, niczym wałkowane na stolnicy ciasto. 

 

Ktoś krzyknął przeraźliwie:

– Uciekaj!

Wokoło pojawiły się snopy iskier. Samochód zadrżał. Zewsząd dochodziły odgłosy złowieszczych, niespotykanie przerażających chichotów.

 

Chwilę później wszystko pochłonęła nieprzenikniona ciemność.

 

Potworny ciąg dalszy musi nastąpić!

 

Audiobook:

Vector image by VectorStock / GraphicStock