Pendula 5

 

W poprzednim odcinku:

   Dzięki nadprzyrodzonej interwencji Przemysława Ciemięgi – aka Kapitan Polak – komisarz Zaganiacz zostaje w ostatniej chwili uratowany przed atakiem tajemniczej Jadwigi, znanej też jako Pendula. Mężczyźni  rozmawiają w bezpiecznym schronieniu, ukryci gdzieś pomiędzy czasami. Kurier Andreas zostaje pojmany przez Służbę Ochrony Kolei, pilnującej torów i taboru z psem rasy niemieckiej. Początkujący Morderca Józef nieubłaganie zbliża się do celu swej morderczej wyprawy. Tirowiec Wojciech Szaleniec mknie miastem, nie zważając na ograniczenie prędkości. Nikt mu tego nie zabroni – jest przecież Królem Szos. Kurierowi Andreasowi niespodziewanie udaje się zbiec z aresztu. Lasami przekrada się do miasta, gdzie ma za zadanie przekazać pilną informację do rąk własnych Kapitana Polaka. Na swej drodze napotyka jednak rozłożoną na kocu, prawie nagą młodszą aspirant Agnieszkę Szparę. Dochodzi do gwałtownego zespolenia cielesnego, w wyniku którego wysłannik z Niemiec nagle umiera na śmierć. Zrozpaczona Szpara – odchodząc od zmysłów – zbliża się do kresu swych dni, będąc ciągle uwięzioną na napęczniałym członku Andreasa z powodu gwałtownego napadu pochwicowego. Komisarz Zaganiacz zostaje poinstruowany przez Ciemięgę w jaki sposób pokonać Pendulę. Początkujący Morderca Józef ginie w fatalnym wypadku drogowym.

 

Co będzie dalej? Co będzie dalej?

 

Dobra Cobra prezentuje piątą część opowieści w pełni drastycznej, znienacka profetycznej, brudnej oraz nadzwyczaj głęboko kryminalnej, pt.

 

Pendula 5

 

Seryjny wyrywacz torebek z roku 1960 był tak nieuchwytny dla milicji, że funkcjonariusze – zamiast w mundury – wskoczyli w damskie ciuszki. Wszystko po to, aby za wszelką cenę schwytać tajemniczego złodzieja!

 

Rozdział dziewiąty – Nie szukaj skarpetek na niebie, gdy masz je na nogach.

   Komisarz Tomasz Zaganiacz ostrożnie zbliżał się do eleganckiej willi, położonej na końcu cichej uliczki. Nerwy miał napięte, niczym postronki. Głowę uwierały, ukryte pod czapką, zwoje drutu, które teoretycznie miały zabezpieczać przed wydostaniem się na zewnątrz elektrycznych impulsów mózgowych. Dzięki temu zabiegowi miał jedyną szansę na niezauważalne podejście do Penduli.

 

Naraz Tomasz pośliznął się na chodnikowej kostce. Niechcący wlazł w duże psie gówno! 

– Cholera jasna! – wyrwało mu się z ust.

Zszedł na trawę i próbował choć trochę wytrzeć zafajdany but. Przez cały czas nie spuszczał jednak czujnych oczu z domu, który niebawem zamierzał odwiedzić.

 

   Furtka była wpółotwarta. Naraz komisarz zdał sobie sprawę, że po jej przekroczeniu, nie będzie już odwrotu. Będzie musiał doprowadzić sprawę do końca. Gorliwy katolik na jego miejscu pewnie zrobiłby znak krzyża. W przełomowych momentach życia Tomasz zazdrościł ludziom posiadania wiary. On musiał zawsze sam stawać oko w oko z własnymi lękami i obawami.

Słyszał o słabości podejrzanej kobiety do włoskich samochodów. Na podjeździe prężyło muskuły przyczajone, grafitowe Maserati, które musiało kosztować fortunę. Komisarz nie byłby mężczyzną, gdyby choć przez chwilę nie zerknął do środka auta. Na siedzeniu zauważył nieruchomego człowieka. Nie miał wyciągniętych przed siebie rąk, zapewne oczekiwał zatem na śmierć z rozkoszy. Trzeba…

 

– Łaaaa! – rozległ się głośny, męski ryk.

Policjant przykucnął przy aucie. Po chwili obserwacji odkrył, że odgłos tortury dobiegał zza  otwartego okna na piętrze.

 

*

   Drzwi wejściowe zaskrzypiały donośnie. Zaganiacz zamarł na dłuższą chwilę w oczekiwaniu tego, co się zaraz wydarzy. Złowróżbna cisza, przerywana cichymi dialogami z włączonego telewizora, zdawała się przenikać każdy skrawek ciała policjanta. Czujnie obrzucił ekran odbiornika, w którym zobaczył znajome twarze z nowego odcinka telenoweli Przypadki sąsiadki. Akurat nadawali odcinek o ratowaniu konia, którego wcześniej nie widział. 

– Alem się spuścił, jak żem się jeszcze nigdy nie spuścił – wychrypiał z oddali jakiś facet.

 

Tomasz skierował swe kroki w kierunku schodów, gdy nagle nieostrożnie zaczepił nogą o przedłużacz elektryczny, który pociągnął na podłogę telewizor. Donośny huk sprawił, że policjant aż przykucnął z przerażenia.

Przez dłuższą chwilę nic się nie działo.

 

Tomasz postanowił działać z zaskoczenia. Szybko dopadł schodów, przeskakując po trzy stopnie naraz. W tym samym momencie na ich szczycie pojawiła się… Pendula. Wyglądała nadzwyczaj podniecająco, odziana tylko w prześwitujący peniuar. Celowała pistoletem prosto w jego serce. 

– Nie ruszaj się, to cię nie rozwalę – wycedziła przez zęby. 

 

Zaganiacz poprawił czapkę ze zwojami drutu.

– To koniec, Pendulo – powiedział ze spokojem, którego w tak dramatycznym i pełnym napięcia momencie się po sobie nie spodziewał. Więc może jednak miał odrobinę charakteru komisarza Maigreta?

– Nie zbliżaj się, złodzieju.

 

Za wszelką cenę musiał do niej podejść. Inaczej cały plan ulegnie rozpadowi. Postąpił krok do przodu.

– Mówiłam! – krzyknęła kobieta, w tym samym momencie naciskając spust.

 

Huk wystrzału odbił się głośnym echem po przestronnych wnętrzach. 

 

*

   Tomasz, leżąc na podłodze salonu, drgnął nogą. Szybko dochodził do siebie po chwilowym zamroczeniu. 

 

 Kilka sekund później zobaczył koło siebie dyrektora skarbówki. Rozpoznał go natychmiast po jajowatej, łysej głowie. Mężczyzna, nerwowo ściskając spodnie, zapiszczał w wielkiej emocji:

– Jadźka, do jasnej cholery, zabiłaś policjanta?

Po czym popędził dzikim truchtem do wyjścia.

– Mnie… mnie tu nie było! Stefan, spierdalamy stąd… Stefan!

 

– Żyję, a więc chyba nic mi się nie stało – ucieszył się w duchu policjant. Ku przerażeniu Penduli powoli stanął na nogi i zaczął z powrotem kontynuować wędrówkę w górę schodów. Spanikowana kobieta ponownie wyciągnęła przed siebie broń. 

– Nic nie poradzisz na przeznaczenie – powiedział do niej Zaganiacz nadzwyczaj matowym głosem. Przez głowę przelatywało mu tysiące myśli na raz. Za wszelką cenę musiał zbliżyć się do kobiety. Tylko to się teraz liczyło. W tym momencie padł kolejny strzał. 

 

Po chwili, co było aż niewiarygodne, policjant znów podniósł się z drewnianej podłogi. Koszula na piersi została rozerwana impetem pocisków, a jednak na ciele nie widniała ani jedna rana! Tomasz ruszył powoli ku Penduli. Wydawało mu się, że pokonanie tych kilkunastu schodów zajmuje mu całe wieki.

Kobieta krzyknęła z przerażenia, wypuszczając jednocześnie z ręki trzymany pistolet.

 

Zaganiacz szybko podbiegł, zdarł z niej muślinowe odzienie i… Wedle rady Kapitana Polaka miał w ciągu jednej sekundy po trzykroć pociągnąć ją mocno za włosy łonowe! Wtedy powinna utracić moc. Ale… ona była tam cała… wydepilowana! Komisarz tępym wzrokiem wpatrywał się w łyse łono. Było to dla niego podwójnym szokiem, bowiem do tej pory nigdy nie spotkał kobiety, która nie miałaby tam ani jednego włoska.

 

– Ach, tego ci się zachciewa – uśmiechnęła się ze zrozumieniem. – No, chodź do mamusi. Mamusia wie, czego ci trzeba…

To koniec! Umrze w męczarniach rozkoszy, konając z wyciągniętymi przed siebie rękami. W tym momencie stał się bezwolnym ciałem, które można było zmusić do wszystkiego. Liczyło się tylko najpiękniejsze bzykanie świata.

 

*

– Pendulo, zaniechaj! – krzyknął ostatkiem sił w tej najdramatyczniejszej z chwil. 

– Ale ja mam na imię Jadwiga, jeśli jeszcze pamiętasz.

– Jadwiga?

 

Tomasz ustawił się do niej pod kątem czterdziestu pięciu stopni. To zdezorientowało kobietę. Próbowała stanąć do niego twarzą w twarz, ale on znów usunął się w bok. Jej fale mózgowe uległy zachwianiu, powodując dezorientację.  A o to właśnie mu chodziło! 

 

Studiując zaloty miłosne gołębi Komisarz zaobserwował bowiem tę szczególną zależność: Samiec, który podchodził samicę pod tym kątem, zawsze ją zdobywał. W tej jednej chwili nauka, wyniesiona ze świata zwierząt, okazała się stuprocentowo przydatna także w odniesieniu do ludzi! 

 

Powoli wyjął kajdanki z kieszeni, gdy…

– Uciekaj! – rozległ się histeryczny krzyk Mieczysława Ciemięgi. Korytarz na piętrze wypełnił zielonkawy dym. W mgnieniu oka Kapitan Polak złapał Jadwigę w pasie, by po chwili zniknąć razem z nią w innym wymiarze. 

– Uratowałem cię przed Pendulą!!!

 

Po upływie bardzo długiego czasu Zaganiacz poprawił krawat, doprowadził do porządku porozrywaną koszulę i zapiął marynarkę. Przez chwilę wpatrywał się w swoje odbicie w lustrze na korytarzu, po czym wolnym krokiem opuścił budynek.

 

Zerknął do wnętrza Maserati. W środku nie było już nikogo.

 

**

   Idąc ulicą w dół Zaganiacz napotkał na swoje drodze małego chłopca, kryjącego się w krzakach.  Uśmiechnął się do niego i spytał ciepło:

– Cześć. Jak masz na imię?

– Bartek.

– Co tutaj robisz, Bartku?

– Ukrywam się przed mamusią.

– A dlaczego?

– Bo zmusza mnie do chodzenia na wiele dodatkowych zajęć pozalekcyjnych, przez które nie mam w ogóle czasu wyjść na dwór. Codziennie uczę się zaawansowanego języka islandzkiego. I trenuję strzelanie z łuku. A na koniec mama ciągnie mnie na długie i głupie lekcje tańca towarzyskiego.

– To kim zostaniesz, jak będziesz dorosły?

– Będę islandzkim łucznikiem, który wolne wieczory spędza na parkiecie – odparł mały ze szczerą miną.  

 

Obaj nie mieli pojęcia, że w tym samym momencie ojciec Bartka – grabarz, pracujący na cmentarzu komunalnym – rozkopywał właśnie jeden z setek świeżych grobów w poszukiwaniu złota, które widział niedawno na palcach nieboszczyka w sali pożegnań.

 

Rozdział dziesiąty – Pan kłamie? Mężczyzna z brodą potrafi kłamać?

   Zaganiacz spotkał Florię Kowalską zaraz po jej dwudziestoczterogodzinnym dyżurze na pogotowiu. Ustawił się do niej pod kątem czterdziestu pięciu stopni. Po trzech minutach rozmowy, plątania się w odpowiedziach, czerwienienia i krzyżowania ramion, dziewczyna należała do niego. Tomasz uśmiechnął się tryumfalnie. Odkrył niezawodny sposób na poderwanie każdej kobiety!

 

Gdy później leżała na kanapie z szeroko rozłożonymi nogami, policjant zauważył, że cała kolonia pcheł zeskakuje z zakamarków jego ciała na blady brzuch partnerki. W tej jednej chwili utracił całkowicie ochotę na rozpoczęcie jakiejkolwiek formy współżycia cielesnego. Widać tak chciało przeznaczenie i to w chwili, kiedy już miały ziścić się jego sny, dotyczące założenia rodziny, gromadki dzieci i domku za miastem.

 

Wstał, doprowadził do ładu włosy, wziął kilka głębokich wdechów i cicho wyszedł z panieńskiego mieszkania Florii na zawsze. 

 

*

– To mówisz, Tomek, że nie wiesz co się stało z obywatelką Jadwigą? 

 

Zaganiacz z uwagą obserwował przełożonego. Nie to było przecież ważne. Wystarczającą ulgę stanowiło zdjęcie z karku brzemienia żmudnego i nadzwyczaj zadziwiającego śledztwa. Wiele niewiadomych pozostało bez odpowiedzi, wiele tropów niewyjaśnionych, a jednak w jakiś sposób udało się je skutecznie dokończyć. Ponadto nagle ustąpiło zjawisko nadnormalne: nad komendą przestał padać rzęsisty deszcz.

 

Naczelnik Policji Zdzisław Kusibab wyjął z dużej lodówki zgrzewkę lokalnego kefiru.

– Podziel to pomiędzy ekipę – polecił. – Jak mówią mądrzy, starzy ludzie: białko mleczne to nadzwyczaj zdrowy produkt. Spożywając je, nasi dziadowie dożywali do setki. Choć młoda gównażeria wymyśla teraz powody, dlaczego nie powinno się go spożywać – naczelnik przeciągnął się w fotelu. – Nie do końca jednak rozumiem twój zawiły raport – kontynuował – ale tak się dobrze składa, że te ciała z wyciągniętymi rękoma przestały być znajdowane. Czyli wasze działania przyniosły jakiś pożądany skutek. A to najważniejsze w tym popieprzonym świecie.

– Szkoda tylko młodszej aspirant Szpary…

– E tam! Ta to się dopiero ruchała ze wszystkimi bez umiaru! – zaśmiał się rubasznie naczelnik. –  Filozoficznie można by pokusić się na stwierdzenie, że spotkała ją zasłużona kara. Zresztą nigdy nie była zbyt lotna w pracy – dokończył i zapalił papierosa.

– To ja już pójdę – zaproponował Zaganiacz.

– Nic się nie martw, Tomek. Do końca służby zawodowej będziesz miał teraz roboty po pas z tymi wszystkimi zbrodniami, popełnionymi po wejściu prawa do posiadania broni. 

– No, tak…

– Nie wiem, co dokładnie myśleć o zaginięciu obywatelki Jadwigi. Bo wiesz, są naciski z góry, żeby ją jednak odnaleźć. Wierchuszka lubiła się z nią spotykać, wiesz, nie? Poradź też, co mam odpowiedzieć rodzinie zaginionej.

– Niech pan im wszystkim powie, że zaginęła, a zakrojone na szeroką skalę poszukiwania nie przyniosły jak dotąd żadnego rezultatu. Tak będzie najprościej wyjaśnić to, co się stało.

– Masz rację! Za chwilę wyślę urzędowe pismo. Normalnie, co ja bym bez ciebie zrobił?

 

Kusibab żył jeszcze świeżym wspomnieniem goszczenia u siebie komendanta wojewódzkiego Mieczysława Palli. Gdy tylko ważni goście weszli w progi jego dużego mieszkania, położonego na dziesiątym piętrze świeżo odremontowanego bloku na osiedlu Niwa, owczarek komendanta nieoczekiwanie wyskoczył przez szeroko otwarte z powodu fali upałów okno. Rodzina bezpośredniego szefa mieszkała bowiem w domku poza miastem i ich pies miał zwyczaj w taki sposób wychodzić do ogrodu. 

Wystawny obiad zakończył się, zanim jeszcze się zaczął. Kusibab cały czas myślał, czy nie powinien wysłać do szefa swojej żony, aby ta udobruchała go jakoś za stratę ukochanego psa.

 

Stojąc przy drzwiach Tomasz odwrócił się na pięcie:

– A jak miała na nazwisko zaginiona Jadwiga? Jeśli mogę spytać.

– Zaraz ci powiem, mam tu gdzieś to zapisane… – naczelnik przerzucił, leżącą na biurku stertę papierów. – O są! Nazywała się Pendyńska. Jadwiga Pendyńska.

 

*

   Komisarz Zaganiacz wyszedł z komendy, rozmyślając, gdzie jest teraz i co robi Mieczysław Ciemięga – jeden z najbardziej oryginalnych ludzi, jakich miał okazję spotkać. Po krótkim spacerze stanął na skrzyżowaniu ulic: Wojska Polskiego i Lubelskiej.

– Ej, glino! – krzyknął jakiś facet z naprzeciwka. – Zaraz ci pokażę, gdzie raki zimują! Był to tirowiec Wojciech Szaleniec we własnej osobie, biorący zamach wielką łychą do zmieniania opon. – A to za zamordowanie Pen…

 

Wielkie koło, oderwane z przejeżdżającej ciężarówki, zabiło Szaleńca na miejscu.

 

   W tym momencie komisarz poczuł na sobie czyjś wzrok. Stanął na środku jezdni i odwrócił głowę w stronę czerwonego kabrioletu. Za kierownicą ujrzał zjawiskową kobietę, wpatrzoną w niego, niczym w święty obrazek. Pod Tomaszem ugięły się nogi. Tak pięknej kobiety nie widział jeszcze w całym swoim dotychczasowym życiu, ani nawet w internecie. 

Szybko okazało się, że to Julia Ponichtera – gwiazda filmów animowanych. Podróżowała akurat do Kazimierza Dolnego na Wielki Festiwal Kreskówek.

 

   Siedząc późnym popołudniem w gościnnych progach herbaciarni „Czartoryska”, Julia i Tomasz zaśmiewali się do łez z polskich produkcji kinowych. Oboje mieli podobne zdanie, że te wszystkie filmy kręcą ludzie nie znający się na filmie. I że przyszłość należy do animacji, bo tam można wykreować wszystko, co się tylko chce.

Zaganiacz coraz bardziej lubił jej bezpośredni styl bycia. Nie odczuwał, że musi za wszelką cenę udowadniać przy niej swoje racje. Co więcej, nie czuł się wcale skrępowany, co zdarzało mu się wcześniej prawie przy każdej kobiecie.

 

Bawili się, pili herbatę i rozmawiali na wiele różnych tematów aż do późnego wieczora, który otulił cichnące miasto. Ptaki śpiewały wieczorne trele w pobliskim parku, a zauroczony Julią komisarz całkowicie zapomniał o upływie czasu. Wspólnie cieszyli się luźną i niezobowiązującą atmosferą, towarzyszącą ich spotkaniu. Tomaszowi spodobało się, że ani razu nie dała choćby najmniejszej oznaki próżności. Może wreszcie spotkał w swoim życiu tę jedną, jedyną właściwą kobietę? 

– To straszne, że każdy film kończy się napisami – westchnęła Julia.

 

Żadne z nich ani przez chwilę nie pomyślało o dniu jutrzejszym, który przecież musiał niedługo  nastać. Dniu, w którym będą musieli na nowo stawić czoła wielu wyzwaniom, oczekiwaniom, wahaniom i stresom.

 

Zaganiacz pragnął, aby ta chwila trwała wiecznie. Nawet nie przypuszczał, że Ponichtera od lat nosiła w sobie pewien potworny, nikomu dotąd nie wyjawiony, sekret.

 

KoNiEc

 

Dobra Cobra, 

marzec 2015

 

Audiobook:

Vector image by VectorStock / GraphicStock