Pocałuj Isabelę

 

   Dziś w mieście mają zawiesić nowy wielki i nowocześnie interaktywny billboard z wizerunkiem pięknej Isabeli Ognistej, bohaterki słynnej reklamy bardzo skutecznego środka przeciw zaparciom. Uwielbiam spoty telewizyjne z jej udziałem. Za każdym razem obserwuję z zapartym tchem jak biedaczka błąka się nocą po całym domu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Oczywiście do czasu, aż w szafce znajdzie pudełko Zapareksu. Gdy patrzę na zagubioną w ciemności dzierlatkę wzbierają we mnie wielkie pokłady litości i współczucia. Chciałbym ją wtedy mocno utulić, zapewnić bezpieczeństwo, a może nawet…

 

Z okazji mającego nastąpić wydarzenia biorę w pracy wolne, zakładam odświętną koszulę, zawiązuję dawno nienoszony krawat i narzucam sportową marynarkę, kupioną okazyjnie w outlecie. Chcę dziś wyglądać jak najkorzystniej. 

W drodze po raz kolejny słucham z telefonu przebojowej płyty pięknej Isabeli, zatytułowanej Ready For Anything, na której w pięknym języku angielskim, śpiewa o zadziwiająco różnych osobniczo stanach wstrzymania i zatwardzenia. Wiem to, gdyż pościągałem sobie wszystkie tłumaczenia jej tekstów.

 

   Na miejscu wstępuję do kawiarni i aby jeszcze bardziej celebrować ten wielki dzień, delektuję się   ulubioną flat white. Żadna inna kawa nie stawia mnie tak na nogi. Moda na nią przyszła z dalekich Antypodów, a sekret smaku polega na krótszym czasie parzenia podwójnego espresso, niż przy innych rodzajach kawy. Popijając napój spełniam potrzebę dogadzania sobie, taki prywatny rytuał  skutecznie polepszający samopoczucie.

Przez panoramiczne okno z zazdrością obserwuję mieszkańców miasta. Owych wybranych z całego przekroju społeczeństwa, którzy mają lepszą pracę, piękniejsze mieszkania, ładniejsze samochody, większe perspektywy i którym żyje się łatwiej i prościej. Coś w boku dziobie także na widok tupiących obcasikami ślicznych miejskich pań i ich zwiewnych sukien, które często więcej odsłaniają, niż zasłaniają.

 

   Powoli zdążam na rynek, gdzie dokładnie w samo południe następuje otwarcie reklamowej  konstrukcji, z której śliczna Isabela spogląda na mnie wielce zalotnym spojrzeniem. Od jej świetlistego widoku aż przysiadam z wrażenia! W wirtualnej rzeczywistości dziewczyna wygląda jeszcze ładniej, niż w telewizji! Ileż to miałem ostatnio snów z jej udziałem, ile marzeń i… Cóż,  głupio się przyznać, ale tego też. 

Próbowałem się nawet masturbować przy jej zdjęciu, wyciętym z kolorowej gazety, ale gdy tylko obnażyłem napletek i zacząłem nim równomiernie poruszać w wiadomym celu, od razu zadzwonili z Domu Aloesu z ostrą reprymendą, że absolutnie nie powinienem tego robić. I co sobie w ogóle wyobrażam z tą Ognistą? Przecież to zwykła poganka!

Zdziwiłem się tak wielką troskliwością i przenikliwością aloesowych braci. Do tej pory już niejednokrotnie miałem okazję się przekonać, że z całej siły chcą mojego dobra i szczęścia!

 

Z okazji wieszania interaktywnego plakatu wyłączyli dziś nawet miejską fontannę! Oficjalna wersja głosi, że zamknięto ją z powodu zagrażających życiu przebić elektrycznych. Choć życzliwi mieszkańcy twierdzą, że w rzeczywistości była ostatnio wielkim siedliskiem zbyt szybko rozmnażających się węgorzy, które nadzwyczaj skutecznie pozatykały metalowe dysze.

 

   Gdy kolejka rzednie, podchodzę do drabinki, aby za jej pomocą znaleźć się blisko kobiety – ideału. Staję na ostatnim stopniu i powoli zbliżam usta do jej karminowych, interaktywnych i jakże kuszących, pełnych warg, które zaraz odpowiedzą gorącym pocałunkiem. W chmurze zapachu przepięknych perfum, słyszę czuły szept, przeznaczony tylko dla moich uszu:

– A Zapareks już kupiłeś?

 

Odskakuję jak oparzony, omal nie spadając z nieco chybotliwej drabiny. W ferworze emocji nawet nie pomyślałem o zakupie środka przeciwzaparciowego! 

– Jeeeeeszcze nieeee – wyduszam przepraszająco.

– To szybko zmykaj do apteki, a jak będziesz go już miał, wróć po całusa – szepcze Ognista. – Liczę nie ciebie… 

 

Dobra Cobra przedstawia dziś opowieść – manifest, historię wielce przerażającą w swej wymowie… lecz jednocześnie tak bardzo bliską prawdy – pt.

 

Pocałuj Isabelę

 

Tak, jak jaszczurka jest streszczeniem krokodyla, tak Dobra Cobra jest streszczeniem życia.

 

   W punkcie farmaceutycznym są dobrze przygotowani na zwiększoną sprzedaż reklamowanego środka. Ze szczerej potrzeby serca proszę o dwa opakowania nadzwyczaj drogiego specyfiku i szybko wracam z nim na rynek, gdzie wciąż wiernie oczekuje na mnie Isabela.

– Już mam! – wykrzykuję, pokazując siatkę z zakupami i nadstawiam usta do zaznania jedynej w swoim rodzaju nieziemskiej – choć interaktywnej – słodyczy.

– Tylko tyle kupiłeś? – pyta oburzona Isabela.

– Jak to: tyle?

– Dwa opakowania? Myślisz, że zadowolę się tylko dwoma opakowaniami?

 

Po dłuższej chwili wracam z dziesięcioma pudełkami środka na zaparcia i znów posłusznie staję w kolejce oczekujących. Mocno ściskam, trzymaną w kieszeni, buteleczkę z miąższem aloesowym – niezawodne panaceum na wszystkie choroby, dolegliwości i stresy. Na samą o nim myśl robi mi się lżej na duszy.

– Hej, koleś – słyszę z bliska. Z sąsiedniego plakatu patrzy na mnie srogo mały facet z wąsami. 

– No ty, z prowincji, do ciebie mówię – kontynuuje. – Teraz należy wygłosić formułkę przysięgi wierności o następującej treści: Wielki Zapareksie! O, Ty jakże Wielki, Wielki, Cudowny i Wielki i jeszcze raz Wielki Zapareksie! Tylko dzięki Tobie, Wielki Zapareksie, możemy mieć pewność spokojnych nocy, gdy przyjdą trudne dni. Chwała Ci, chwała i pokłon, Wielki i Jedyny Zapareksie, że jesteś i nas nie zostawiasz!

 

Przez chwilę nie czaję bazy.

– Co? – pytam głupio.

– No dalej! Powtarzaj! – gada wąsaty.

– Nie zamierzam powtarzać tak głupiej i jednocześnie bałwochwalczej formuły.

– Nie? To co się tak gapisz na moją laskę, jak jakiś bury miglanc? Zjeżdżaj stąd i to migiem!

– Ale jak to? Miałem dostać całusa, gdy tylko…

– A tak to. Ona jest moja, podmiejski faceciku. Nie rozumiesz tego?

– Możesz mnie cmoknąć w trąbkę! – zdenerwowany odwracam się do niego plecami. Nie na darmo wziąłem wolne w robocie i odbyłem tę całą podróż, łącznie z drogimi zakupami w kawiarni i aptece, żeby teraz jakiś cham…

– I nie odejdziesz?

– Nie.

– Jak tam se, kurde, chcesz.

 

W tym momencie przeszywający ból rozrywa mi klatkę piersiową.

 

*

   Latami nie mogłam sobie znaleźć miejsca w domu. Ciągle prześladowało mnie poczucie ucisku i dyskomfortu. Dopiero Zapareks uwolnił mnie od tej męki. Teraz moja rodzina jest szczęśliwa razem ze mną. Żegnajcie nieprzespane noce. Zapareks – mój nowy przyjaciel na zawsze. Spytaj swojego lekarza lub farmaceutę jak właściwie go dawkować. Zapareks. I życie staje się szczęśliwsze.

 

Z korytarza dobiegają szczątki rozmów:

– O, cześć Weronika. Co tu robisz?

– A ty skąd się tu wzięłaś? Wyglądasz jak mój wujek. Ojej, co ja mówię…

– Co z nim?

– Zapadł na potworną, nieznaną chorobę! Lekarze nie dają nam już żadnej nadziei!

– To ja już muszę uciekać. Obiecałam w domu, że się nie spóźnię… Ale wiesz co: zauważyłam, że ktoś wyrzucił niedawno do śmieci całkiem dobre oko…

 

Sala szpitalna. Mam do ciała podłączone różne rurki i przewody. Stojąca w kącie nowoczesna aparatura medyczna pika i bzyczy, a na monitorze bez przerwy pulsują tajemnicze wykresy. Na przeciwległej ścianie wisi stary plakat z Pierwszego Międzynarodowego Zlotu Miłośników Trampolin. Zapewne ma ożywić to sterylnie białe pomieszczenie.

Chcę krzyczeć z bólu, ale od razu przypominam sobie, że w górach nie wolno mówić głośno. Żeby to robić, należy udać się nad morze.

 

Leżę na sali z trzema współpacjentami. Nie znam ich, z pewnością nie są więc członkami Domu Aloesu. Dlatego też chorują. Inaczej przecież by ich tu nie było! To proste.

Obok, na sąsiednim łóżku, poleguje brutalnie zgwałcony przez córkę cieć, pan Józef. Latami bezskutecznie szukała u ojca punktu G, a nie mogąc go odnaleźć, była niejako zmuszona przez okoliczności do dokonania tak okrutnego czynu. Od tego też mniej więcej czasu poszkodowany poci się obficie, ale tylko poniżej łokci. Trudy życia i wielki stres pchnęły go na szpitalne łóżko.

 

Pan Józef jest dość rozmowny, potrafi nawijać na każdy temat, a usta mu się przy tym prawie nie zamykają. Właśnie wykonali mu gipsowy odcisk pleców. To nowa acz jeszcze eksperymentalna forma badania, mająca w przyszłości zastąpić tak niebezpieczne i wielce szkodliwe dla zdrowia zdjęcia rentgenowskie.

– Jak tam Migotka siostry? – podrywa opiekującą się nim pielęgniarkę, próbującą podłączyć nową kroplówkę.

– A pański Marcepan w jakim dziś stanie? – kobieta wesoło reaguje na zaczepkę. – Stanie?

Widać, że jest obeznana z męskimi zachowaniami i dobrze sobie radzi z zaczepkami. Ileż upokorzeń musi codziennie znosić personel medyczny!

 

   Pod oknem leży blady mężczyzna z jednym płucem. Drugie mu wycięto, gdy lekarze wspólnie zdecydowali, że tak będzie lepiej. Całe życie palił fajki, więc niejako sam skazał się na cierpienie. W swej naiwności liczy, że jak go wypiszą, rodzina załatwi mu miejsce w renomowanym domu spokojnej starości Koniec Zdjęć, który zamieszkują głównie emerytowani aktorzy. Choć syn bardziej wolałby zostawić go w domu dla śpiewaków operowych o dźwięcznej nazwie Koniec Pieśni. Są tam podobno zdecydowanie mniejsze kolejki do ubikacji.

   Na przeciwko, koło umywalki, śpi pan Czarosław – mężczyzna z dobrego domu, który święcie wierzy w leczniczą moc seriali telewizyjnych. Z wielką częstotliwością myje ręce, aby oddalić od siebie bakterie i później móc z uwagą pochłaniać kolejne odcinki ozdrowieńczych telenowel. Ostatnio najbardziej kręci go, cieszy i podnieca drugi sezon Piesoczłeka, w którym fatamorganiczny  bohater metodycznie równa z ziemią piękne i zarazem majestatyczne miasto Radom.

 

*

– Żyjemy w terrorze szczęścia – mówi pan Józef. – Ideologia samozadowolenia zrobiła z nas niewolników.

– Tak pan myśli? – pytam.

– Więcej – jestem tego pewien! Każda epoka ma swoje własne marzenia, które ludzie próbują urzeczywistnić. Wiem o tym, bo w pracy zawodowej miałem dużo czasu na czytanie książek. Na przykład Emma Bovary, wielka bohaterka literacka, zakochiwała się w kim popadnie, bo tak robiły bohaterki romantycznych książek jej młodości. Do czasu, aż zwariowała oczywiście.

– Nie czytałem nigdy tej powieści – rzuca głucho blady z jednym płucem. – Trudno mi ocenić, czy  rzeczywiście zwariowała. 

– Więc musi się pan zdać na moje wnioski – kontynuuje cieć. – Legendarny Robin Hood z lasu, wraz z towarzyszami w rajtuzach też wspólnie narażali życie dla sprawiedliwości ludycznej i dla szeroko pojętej prawdy – drąży temat pan Józef – bo w ich epoce w cenie były śmiałość i odwaga. Natomiast dzisiejsi trzydziestolatkowie jedyne, co robią to planują śluby w równe daty, bo uważają, że w ten sposób będą, kurde w oko, szczęśliwi. Tylko, czy hajtnięcie się ósmego sierpnia dwa tysiące ósmego roku im to szczęście naprawdę da?

– Lepiej mieć stosunek z jeżem, niż dwa lata być żołnierzem! – elokwentnie rechocze ze swojego łóżka pan Czarosław. Widać, że to człowiek światowy, który dużo w życiu widział i przeżył. 

 

– Panowie, o czym wy w ogóle gadacie? I jak to się ma do rzeczywistości? Całe życie przepracowałem w Centrali Sprzedaży Ekologicznej Karmy dla Kóz, występującej na rynku pod  postacią nieciekawie wyglądających gruboziarnistych trocin. Zasuwałem od rana do wieczora i byłem z tym naprawdę szczęśliwy. A tu panowie wymyślają jakieś niezrozumiałe dyrdymały.

– Jakby pańskie głupie seriale dyrdymałami nie były – wtrącił pan Józef.

– Panie, telewizja przedstawia współczesność taką, jaką ona jest w istocie: skomplikowaną i niejednoznaczną. A nie takie wymysły dla inaczej inteligentnych, które pan tutaj opowiada. Kto teraz w ogóle zajmuje się czytelnictwem? Tylko margines tych, co to chcą być lepsi od całej tłuszczy zdrowego i prostego narodu, który nie potrzebuje książek, bo niebezpiecznie obciążają one myślenie i wprowadzają do życia zamęt i chaos. Książka, drodzy panowie, to przeżytek. Trzeba to sobie jasno powiedzieć.

– Jakbyś był pan taki inteligentny, to byś pan skapował, że siedzenie przez całe życie na stołku w bezruchu i telefoniczne sprzedawanie w stresie tej karmy też zaprowadzi pana kiedyś prostą drogą do szpitala!

 

Pan Czarowsław, niezrażony docinkami, kontynuuje opowieść:

– Muszę panom powiedzieć, że moja ciotka od lat jest zapaloną seksturystką. Jak tylko wylatuje na Daleki Wschód coś w nią wstępuje i młóci się bez pamięci ze wszystkimi pracownikami hotelu, w którym akurat mieszka. Z wielką zachłannością i pasją dewastuje i dziesiątkuje cieleśnie biednych, Bogu ducha winnych tubylców, zostawiając po kątach wyczerpanych do ostatniego orgazmu mężczyzn wraz ze strzępami ich narządów płciowych. Jak tylko ma przylecieć, męska obsługa hotelowa z przerażeniem przekazuje sobie tę straszną i upiorną informację. Wszyscy próbują wziąć w tym czasie urlop, co jak wiadomo w szczycie turystycznym nie zawsze jest możliwe. Dwóch kelnerów i doorman powiesili się ostatnio w akcie paniki seksualnej, trzymając się – dla dodania sobie otuchy i zapewnienia bezpieczeństwa – za ręce. Jak więc panowie widzicie ciotka pełną piersią korzysta z możliwości, jakie dają obecne czasy i…

 

Opowieść przerwał lekarski obchód. 

 

*

   Latami nie mogłem sobie znaleźć miejsca w domu. Ciągle prześladowało mnie poczucie ucisku i dyskomfortu. Dopiero Zapareks uwolnił mnie od tej męki. Teraz moja rodzina jest szczęśliwa razem ze mną. Żegnajcie nieprzespane noce. Zapareks – mój nowy przyjaciel na zawsze. Spytaj swojego lekarza lub farmaceutę jak właściwie go dawkować. Zapareks. I życie staje się szczęśliwsze.

 

– Doktorze – zagaja pan Czarosław. – Dlaczego teraz musimy za wszystko płacić. Kiedyś, jak się przychodziło do szpitala to w ramach leżenia nakarmili i przewinęli. A dziś?

– Czasy się zmieniły, drogi panie. Sami chcieliście kapitalizmu, wasz rówieśnik Wałęsa z tej przyczyny skoczył przez mur, no to i macie tę wymarzoną równość. Od tamtego czasu każdy skacze przez płot już tylko dla siebie samego.

– Chce pan przez to powiedzieć, że nie cieszy się i nie jest dumny z osiągnięcia wolności w naszym kraju? – dociekał blady z jednym płucem.

– To trudny temat, panowie – ostrożnie lawiruje lekarz. – Jednak, jako czterdziestolatek, patrzę ze zdecydowanie innej perspektywy na to zagadnienie. Kiedyś każdy miał pracę, była równość, jedna partia i dwa kanały telewizji. A teraz… – zawiesił głos i rozłożył ręce. – Sami panowie wiedzą. jak jest. Pieniądz rządzi, nie ma sprawiedliwości, za to mamy zalew niepokojących informacji i niepotrzebnych filmów.

 

Wiedziałem doskonale, co chciał powiedzieć. Niestety, z jego słów jasno wynikało, że nigdy nie próbował odnaleźć wytchnienia w wierze w miąższ aloesowy, tak jak ja. Aloes sprawiał bowiem, że zawsze miałem dobry sen, bycze zdrowie i niczym się zbytnio nie zamartwiałem. I gdyby nie ten podstępny mały fagas z plakatu, to do dziś…

– Ale nie może tak być, że musimy się leczyć pod dyktando zaleceń lekarskich – rzucił zaczepnie pan Czarosław. – Kiedyś schodził z gór niewidomy turysta, który – gdy się mijaliśmy na szlaku – stracił równowagę i aby nie upaść złapał mnie boleśnie za krocze. Rozumiem go, bo być może nie widząc zrobiłbym podobnie. Poszedłem z tym potem do doktora, a ten od razu zapisał leki, zalecił rehabilitację członka. 

– Rehabilitację? – uniósł brew lekarz.

– Ano tak. Teraz bez fizykoterapii ani rusz, panie doktorze. Kiedyś to człowiek takie rzeczy rozchodził, ewentualnie dla lepszego efektu zdrowotnego smalcem w sposób ludowy smarował. A teraz? Teraz za wszystko trzeba płacić, nawet za powrót do sprawności i normalności. Choć nie powiem, rehabilitantka miała takie umiejętności, że aż miło.

 

Później podano nieco zimny obiad.

– A co to za gówno dziś serwują? – zaperzył się cieć Józef. – Nie mają choćby nogi łososia, albo czegoś w podobie, a nie taką ledwo ciepłą papkę z podejrzanych półproduktów?

 

***

Wieczorem wszystko było już jasne.

– Napisali, że mam przed sobą trzy tygodnie życia – jęknął blady mężczyzna z jednym płucem, mnąc kartę chorobową, którą przed chwilą dostarczyła mu pielęgniarka.

– I co pan teraz zrobisz? – spytałem, owładnięty nagłym poczuciem litości. Nie znałem siebie dotąd od tej strony, co mnie niezmiernie zdziwiło.

– Co zrobię? Wypiszą mnie, wrócę do domu i umrę. Nie będzie już, nie będzie już domu spokojnej starości i przynależenia do wyższej grupy społecznej…

– Nie możesz się pan tak szybko poddawać – rzucił cieć Józef, wstając energicznie z metalowego łóżka. – Mnie też stała się rzecz straszna, ale jakoś się trzymam!

 

Podszedł do kranu, nalał szklankę wody i podał blademu.

– Nie piję kranówy.

– A to czemu?

– Bo w Wiśle, królowej rzek, pływa w nadmiarze mocz, kał oraz sperma wszystkich Polaków.

– Ale są filtry i te i inne urządzenia. I chlor, który…

– Po co przykrywać fakty, drogi panie – rzekł smutno blady. – Sam pan wiesz, że jest właśnie tak, jak mówię. Srasz pan, szczasz i ejakulujesz do tej wody, by potem to jeszcze pić? Gorzej niż zwierzęta! – dokończył z obrzydzeniem.

 

Przez dłuższą chwilę na sali panowała niczym nie zmącona cisza. Jestem członkiem Domu Aloesu, w którego mocy jest objawiona cała praktyczna prawda o zdrowiu. Trudno powiedzieć, dlaczego, ale w tym momencie poczułem nieprzepartą potrzebę publicznego zaświadczenia o tym fakcie.

– Panowie – zacząłem powoli. – Nie przebywam tu z powodów zdrowotnych, lecz dlatego, że zostałem zaślepiony urodą jednej z najpiękniejszych kobiet – Isabeli Ognistej…

– Tej głupiej, wielkookiej cipci od Zapareksu?

– Tak, tej samej! – rzuciłem nieco urażony, bo mam pewność, że Isabela nie jest żadną tam ograniczoną „cipcią”. – Ale taki jeden mały z wąsami krzywo na mnie z zazdrości spojrzał. Przyjechała karetka, lekarze zaordynowali pobyt w szpitalu, zalecili skomplikowane badania, z których nic nie wynika. Sam już nie wiem, czy to dobrze, że się tutaj znajduję.

– Czemu? – spytał pan Czarosław.

– Presja kultury mówi, że byłoby nieracjonalne i urągające doświadczeniu naukowemu, gdybym pozostał w domu, trwał w aloesowym dumaniu i brał naturalne środki lecznicze. Chcę powiedzieć, że może za bardzo wierzymy dziś medycynie, panowie. Nasza pierwotna wiara została zastąpiona przez wiarę w naukę.

– Co też pan nie powiesz! – zaśmiał się nerwowo blady spod okna.

 

Nie zważając na jego zaczepkę wziąłem głęboki wdech z zamiarem kontynuowania myśli.

– Bo my wszyscy, panowie, z wielką siłą szukamy w życiu pewności. Słowo lekarza – jednego z kapłańskiej kasty, którzy bronią się stadnie, gdy ktoś występuje przeciwko nim w procesie o błędy medyczne –  jest dla nas zawsze tą pewnością. Nie żadna wiara, nie to, co czujemy wewnętrznie. I to jest nasz największy błąd! Jak panu – wskazałem na bladego – napisali, że ma pan przed sobą kilka tygodni życia, to zaraz pan w to uwierzył. Dlaczego? No, bo ulega pan tej władzy lekarskiej, która – do końca nie znając zasad funkcjonowania ciała, duszy i ducha – ośmiela się stawiać kategoryczne diagnozy.

– To co? Mam nie wierzyć w to, co mi tu wyraźnie napisali? – uniósł się na łokciu zdenerwowany blady z jednym płucem, wskazując na leżące na szafce papiery.

– Okradając nas z człowieczeństwa medycyna wykreowała siebie na królową życia i śmierci, drogi panie!- rzekłem podniośle. – Jedyną wiedzącą. Smutne jest to, że ona widzi w nas jednak tylko statystykę. Jak większość populacji na coś umiera, to pacjentowi cierpiącemu na podobną przypadłość mówi się, że też umrze. Tak, jak panu to powiedzieli, a raczej wmówili.

 

Tryumfowałem w duchu, że potrafię w tak przystępny sposób opowiedzieć o tym, w co święcie wierzę i co niezawodnie trzyma mnie przy życiu.

– Naprawdę? – szepnął cieć Józef, zdjęty grozą.

Nie uznaje się w nas duszy i ducha, panowie – kontynuowałem. – Dziś mamy zespolenie pieniądza i medycyny w jeden węzeł, który uzurpuje władzę nad każdym ciałem poprzez politykę, rozum i pieniądz.

– To dlatego nosi się łapówki lekarzom? – spytał z głupia frant pan Czarosław. A miałem go za bardziej elokwentnego osobnika!

– Człowiek jest zabawką w rękach systemu, panowie! – ciągnąłem niezrażony. – Mamy kupować zapisane, drogie leki i się nimi leczyć… Nie, im nie chodzi o to, żeby mnie czy panów wyleczyć. Tu chodzi o bezkarne władanie naszymi ciałami. Lekarze działają na wzór kapłanów z dawnych wieków. Wmówiono nam, że co tylko oni powiedzą – mają w tym stuprocentową rację. Ba, mają pewność, że mają rację i nikt nie chce im zaprzeczać! To nie moc Aloesu decyduje dziś o śmierci czy uleczeniu. Pyszni ludzie weszli w Jego niebiańskie kompetencje. I tu jest pies pogrzebany, panowie. Bez zmiany myślenia i porzuceniu ślepej wiary w System, nigdy stąd nie wyjdziemy. Bo jesteśmy  zaczarowani. Brutalnie oszukano naszą świadomość, nakazano wierzyć, bo ta władza przenika wszystkie sfery życia, a lekarze stali się dla nas ostatecznymi wyroczniami, które zawsze mają i będą mieć rację. A gdy nam karzą umierać – po prostu umrzemy.

 

*

   Latami nie mogłam sobie znaleźć miejsca w domu. Ciągle prześladowało mnie poczucie ucisku i dyskomfortu. Dopiero Zapareks uwolnił mnie od tej męki. Teraz moja rodzina jest szczęśliwa razem ze mną. Żegnajcie nieprzespane noce. Zapareks – mój nowy przyjaciel na zawsze. Spytaj swojego lekarza lub farmaceutę jak właściwie go dawkować. Zapareks. I życie staje się szczęśliwsze.

 

   Ktoś mnie śledził nocą, gdy wyszedłem do toalety za potrzebą. Usłyszałem tajemnicze kroki, a gdy znalazłem się w kabinie i zamknąłem za sobą drzwi, ustały. Dziwne.

 

   Przez prawie całą noc na sali obok ratowano od śmierci jakiegoś nieszczęśnika. Gdy o świcie nastąpiła wreszcie chwila wytchnienia – rozpoczęta wyjazdem skrzypiącego łóżka z denatem do kostnicy – wstałem i zacząłem wsmarowywać w pierś miąższ aloesowy, który zawsze niezawodnie działa na wszystkie schorzenia. Dzięki niemu czułem wielką poprawę stanu zdrowia w ostatnich dniach. Z nim nie mam się czego bać, nawet wyroki lekarskie są dla mnie tym, czym woda dla kaczki: spływają po mnie. Przecież niebawem stąd wyjdę.

 

   Jednak, gdy niespodziewanie na środku sali stanęła Śmierć, zadrżałem i mimowolnie krzyknąłem wielce przerażony. Nie spodziewałem się takiej wizyty. Moi współtowarzysze w chorobie natychmiast się przebudzili. Z niedowierzaniem wbijali wzrok w pochyloną ku ziemi Żniwiarkę, której twarz przesłaniał wypłowiały, postrzępiony kaptur.

– Nie zdążyłem zaspokoić Migotki siostry Justynki – szepnął śmiertelnie blady cieć Józef. – A mogła mieć tak udany seks, kurde w oko!

– Gdzie mój sweter z monodramem? – rzucił teatralnie blady z łóżka pod oknem. – To jest, z monogramem, chciałem powiedzieć.

Może jednak powinien zamieszkać choć na chwilę w domu opieki Koniec Zdjęć? Może duchowo należał do wyższej grupy społecznej, niż ta, w której obrębie się poruszał?

 

Po chwili śmiertelnej ciszy odezwał się do mnie pan Czarosław:

– Jesteś pan moją drugą prawą ręką. Używa pan na co dzień zbawczego aloesu i wierzy w niego. Niech pan spróbuje z nią pogadać – dodał cicho, wskazując na przybyłą. 

– A taki filut! – przerwał gwałtownie cieć Józef. – Tyranie przeżyłem, narodziny dziecka przeżyłem, gwałt przeżyłem to i teraz śmierć przeżyję. Przed nikim nie będę się płaszczył, kurde w oko!

 

Wstał z łóżka i dumnie wypiął pierś.

Został skoszony jako pierwszy.

 

*

   Nie pojmowałem wydarzeń, rozgrywających się tuż przed moimi oczami. Nigdy nie spotkało mnie coś równie podobnego! W buteleczce miałem jeszcze trochę miąższu aloesowego, ale czy jak go przeżuję, to coś to zmieni? Czy wtedy Śmierć sobie pójdzie? Nie byłem gotowy na taką konfrontację wiary z realiami. A może po prostu nie miałem w sobie na tyle wiary?

W tym momencie zacząłem bać się nie na żarty, że to, w co święcie wierzyłem przez całe dorosłe życie, może okazać się niewystarczające w pojedynku ze Śmiercią. Poczułem się tak okropnie, jakbym nagle dostał co najmniej ataku serca lub wylewu. Irracjonalnie zacząłem marzyć o pojawieniu się jakiegoś nieznanego wybawcy. Może on by mi pomógł? Ale nagle zdałem sobie sprawę, że chyba nie przyjdzie…

 

   Blady mężczyzna z jednym płucem – uprzedzając wypadki – nadzwyczaj sprawnie wstał z łóżka, otworzył okno na całą szerokość, rozpostarł ręce i skoczył. Po chwili dotarło do nas głuche uderzenie ciała o beton.

– Ty głupia! – krzyknął w stronę Śmierci piskliwym głosem pan Czarosław. – Jeśli jest tak, jak mówi współpacjent, to tak, jak i my, ty też jesteś kontrolowana, chociaż pewnie o tym nawet nie wiesz! Jesteś na usługach tej lekarskiej bandy!

– Doprawdy? – spytała ponuro.

– Spróbuj skutecznie pozbyć się swojej komórki, to się przekonamy!

Żniwiarka lekko uniosła czaszkę w geście zdziwienia. Nadal nie widzieliśmy jej twarzy, jednak wyraźnie wzruszyła kościstymi ramionami, chwilę pogrzebała w długiej kieszeni, po czym wyjęła całkiem ładny telefon i powolnym ruchem wyrzuciła go przez okno. 

 

Po kilku sekundach do sali wszedł ubrany na galowo harcerz:

– To chyba pani – zameldował sprężyście, oddając jej aparat.

Ponura Żniwiarka drgnęła bardzo zdziwiona. Rozejrzała się wokoło, weszła do łazienki i wrzuciła komórkę do toalety, spuszczając za nią wodę.

 

Po kilku sekundach do sali wszedł zarośnięty wędkarz w nieodłącznych woderach:

– Coś chyba pani przez przypadek wypadło.

Zdziwiona Śmierć tym razem wzięła duży zamach i z wielką siłą wyrzuciła telefon na łąkę, zieleniejącą  pod lasem.

 

Po kilku sekundach do sali wszedł smutny mężczyzna w ciemnych okularach, bez słowa oddając komórkę właścicielce. 

Żniwiarka wydała się wielce zmieszana tymi zdarzeniami.

 

– No i widzisz, ty głupia? – tryumfował pan Czarosław. – To prawda! Wszystkich nas kontrolują, więc ciebie też! Muszą nas wszystkich śledzić, bo taki jest System!

Po chwili leżał bez tchu na swoim posłaniu.

 

– Nie lubię, jak ludzie się ze mnie naśmiewają – powiedziała Śmierć.

 

*

   Latami nie mogłem sobie znaleźć miejsca w domu. Ciągle prześladowało mnie poczucie ucisku i dyskomfortu. Dopiero Zapareks uwolnił mnie od tej męki. Teraz moja rodzina jest szczęśliwa razem ze mną. Żegnajcie nieprzespane noce. Zapareks – mój nowy przyjaciel na zawsze. Spytaj swojego lekarza lub farmaceutę jak właściwie go dawkować. Zapareks. I życie staje się szczęśliwsze.

 

   Siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Z zewnątrz nie docierał nawet najmniejszy szmer czy śpiew ptactwa. Cały świat wydawał się milczeć podczas naszej ostatecznej debaty.

– Lista dopuszczonych leków, nakazy szczepień, epidemie, mory i zarazy – to nasza robota – oświadczyła Żniwiarka. – Co więcej: z całych sił szprycujemy chorych na raka chemią, za wszelką cenę ukrywając przed nimi i ich rodzinami alternatywne rozwiązania, jak choćby zadziwiająco ozdrowieńczą kurację witaminą B12. W tym wszystkim chodzi dokładnie o to, co do nich mówiłeś – wskazała na martwych pacjentów. – Ale oni nie mieli żadnych szans. Zostali ukształtowani przez System i bezrefleksyjnie wierzyli kłamstwu. Bo co tylko powiemy – jest  kłamstwem. Jesteśmy Systemem. Jesteśmy Kłamstwem.

Wpatrywałem się w nią z coraz większym przerażeniem.

 

Śmierć podrapała się chwilę kościstą dłonią po głowie. 

– Trzeba posyłać dzieci do szkół i przedszkoli w jak najmłodszym wieku. Trzeba odbierać je rodzicom i kształtować ich umysły na naszą modłę. Mają bowiem w przyszłości wierzyć bezkrytycznie w to, co zobaczą w telewizji. W tym tkwi tajemnica naszego zwycięstwa w przyszłości.

– Zwycięstwa? 

– A co? Masz jakieś inne zdanie na ten temat?

– Wasza wizja nie dosięgnie wszystkich. Jest bowiem Aloes, który…

– A kto w Niego w dzisiejszych czasach wierzy? Zadbaliśmy o odpowiedni grunt do ustawienia  całych społeczeństw. Znoszenie granic pozwala naszym naukom przedostawać się na coraz to dalsze tereny dzięki mediom i nowym technologiom, które są w tym wielce pomocne.  Jesteśmy Kłamstwem, o którym bezskutecznie przestrzega masy Aloes. Ludzie są już nasi, a my ich nigdy nie wypuścimy z rąk.

– Malarz Rembrandt przewidział, co się będzie działo – ripostowałem. – Jego obraz Lekcja anatomii doktora Tulpa świadczy o tym, że choć był bogaty i miał wysoki status społeczny – już dawno temu przejrzał wasze knowania.

– A co tam na tym obrazie jest, oprócz ludzi pieniądza, władzy, medycyny i rozumu, ubranych odświętnie, gdyż zaraz udają się na ucztę?

 

– Na pozór nikt nie interesuje się dopiero co zmarłym złodziejem, który ukradł płaszcz z biedy i z wyroku możnych zawisł na stryczku – mówiłem z pamięci. – Ci medycy robią sekcję jego zwłok, ale w sposób, w jaki się tego nie robi. Zaczynają od ręki i to tylko z pozoru lewej. Rembrandt doskonale znał anatomię, ale tu spłatał wam figla! Spłatał figla rozumowi, medycynie, władzy i mieszczaństwu – po to, byśmy widzieli, że po raz drugi ta władza, pieniądz i pycha karze rękę, która sięgnęła po cudzą własność. Ten wielki artysta w swojej mądrości już dawno przewidział, co się stanie: nastąpi zespolenie rządów w jeden węzeł. Ten obraz to prawdziwa opowieść o waszej władzy, sprawowanej nad ciałem.

– Mało kto to zauważa – zbagatelizowała mój wywód Śmierć. – Bo to my mówimy ludziom, w co mają wierzyć, jak żyć i jak się leczyć. Mówimy im nawet, kiedy powinni umierać.

– Mylisz się – zaoponowałem stanowczo. – Od każdego z osobna zależy, czy popłynie z prądem, czy też zdobędzie się na pewien wysiłek i poszuka niezawodnego Aloesu i prawdy.

– Jak widać jesteśmy tu na sali zupełnie sami. W sytuacji, w której się obecnie znajdujesz, niechętnie, ale mogę przyznać ci rację. Lecz co z tego? Co to zmieni? Ludzie są uśpieni, a my z całych sił dbamy, aby w tym stanie trwali przez całe życie. Niech śnią jak najtwardszym snem. Niech się uganiają za rozkoszami, używkami, nowymi ideami, a także tymi starymi, ale odpowiednio odgrzanymi. Niech umierają jak najmłodziej. Niech w nic nie wierzą, niech ufają tylko sobie. Tak najłatwiej upadną bo najgorsze dla nas jest zawsze to, gdy ktoś się nawraca. Jest to policzkiem, wymierzanym przez Aloes naszemu Systemowi. Ale to są, na szczęście, tylko pojedyncze jednostki, których z czasem będzie coraz mniej i mniej.

 

Wewnętrznie czułem, że w tej dyskusji zyskuję nad Śmiercią przewagę. Nie mogła mnie tknąć, bo święcie wierzyłem w moc aloesowego miąższu i miałem w nim moralne oparcie.

– Nie masz nade mną władzy! – krzyknąłem tryumfalnie. – Żegnam ozięble – dodałem, zbierając się do wyjścia.

– Doprawdy? – szepnęła Śmierć, powoli zdejmując kaptur. Moim przerażonym oczom ukazała się przepiękna twarz Isabeli Ognistej, bohaterki reklamy skutecznego środka na zaparcia. Kobiety, na której widok omdlewałem, której pożądałem, o której śniłem i której z całego serca pragnąłem.

– Pocałuj – poprosiła, pochylając się w moją stronę. Jej piękne, białe piersi wypadły z szerokiego dekoltu czarnego płaszcza Żniwiarki, od środka podbitego aksamitnym, czerwonym materiałem.

 

Drżącą ręką mocno ścisnąłem buteleczkę wyciągu z aloesu. Przez całe dorosłe życie gorąco wierzyłem w jego moc. Gdyby jednak jakimś sposobem nie zadziałał – co było przecież prawdopodobne – miałem w zanadrzu jeszcze kilka opakowań niezawodnego Zapareksu.

 

KoNiEc

 

Dobra Cobra, lipiec 2015

Opowiadanie dostępne także w wersji do słuchania:

 

Vector image by VectorStock / Robot