Ponad czasem 1

Władysław Niedołóż nie lubił latać samolotem. Jednak tym razem los zwyciężył i niespodziewanie otrzymał bilet na najbliższy lot do Nowego Jorku. To znaczy – kupiono mu miejsce, na dodatek w pierwszej klasie. Do dyspozycji dostał małą kabinę z komfortowym siedzeniem i wspaniałą obsługą, która traktowała go niczym króla, dogadzała we wszystkim i spełniała każde jego życzenie.

Niedołóż pracował w pocie czoła jako certyfikowany prezenter – sprzedawca papieru toaletowego. Rozstawiał kącik promocyjny w supermarketach, gdzie polecał najznakomitszy ze znakomitych, jedyny siedmiowarstwowy papier do podcierania. Sześciogwiazdkowy, miękki jak aksamit, albo nawet jak dwa aksamity. I pachnący niczym najlepsza woda po goleniu z minionej epoki. Właśnie taki był RAP – Royal Ass Paper, Królewski Papier Toaletowy – lider wśród wiodących marek tego towaru pierwszej potrzeby. Za rozstawioną zasłoną każdy klient mógł spróbować konfrontacji z jego legendarną miękkością. 

Nikt, kto wypróbował jego właściwości, nie pozostawał obojętny na jego zalety. A kto raz kupił opakowanie, zazwyczaj kupował ponownie, bowiem firma prowadziła wspaniały marketing i managerowie doskonale wiedzieli, do kogo kierować ofertę nie do odrzucenia. Wszak ich misją było uszczęśliwianie ludzi. 

 

   Władysław Niedołóż był zupełnie niespodziewanie odnalezionym spadkobiercą fortuny Królewskiego Papieru Toaletowego. W prestiżowej nowojorskiej agencji prawniczej Kramer, Willow, Spritz and Hole oczekiwał na niego testament niedawno zmarłego wuja, z którego istnienia nie zdawał sobie dotychczas sprawy. 

Na lotnisku Heathrow odebrano go spod samych drzwi warszawskiego samolotu i zawieziono do najbardziej eleganckiej poczekalni dla VIP-ów, w jakiej kiedykolwiek przebywał. Wziął tam odświeżający prysznic, po którym zafundowano mu masaż relaksacyjny. Później poczęstowano wyśmienitym francuskim szampanem z małego chateau, z którego historią nierozerwalnie łączone są trzy dzielne, twarde i energiczne kobiety, które przeszły do historii jako Wdowy Devaux. 

 

Jednak, mimo otaczających sprzedawcę – prezentera komfortowych warunków podróży, Niedołóż nie mógł wcale zasnąć, nie lubił przecież latania samolotem. Niestety – stało się to, czego się od zawsze najbardziej obawiał – maszyna gwałtownie zanurkowała w dół ku nieuniknionemu spotkaniu z zimnymi wodami Atlantyku. Przez tę krótką chwilę ostateczności, która z nagła wydłużyła się do wymiaru zwolnionego filmu, Niedołóż obserwował ogarniającą wszystkich panikę. Krzyk i płacz docierał jednak do niego jakby zza szyby. Mężczyzna popatrzył na swoje ręce, które wcale nie drżały. Zatem odejdzie z tego świata w spokoju?

Naraz dach samolotu otworzył się, a do wnętrza wpłynęło ciepłe, jasne światło, które powoli zakryło wszystko dookoła. 

 

Dobra Cobra przedstawia opowieść niesamowitą – w której prawda mija się z fałszem, cnota z pożądaniem, ładny zapach ze smrodem, godziny i minuty z całymi wiekami, a autor bawi się z czytelnikiem w podstępną literacką grę o jakże wymownym tytule: 

 

Ponad czasem 1

 

Życie nie jest lepsze ani gorsze od naszych marzeń, jest tylko zupełnie inne. 

William Szekspir

 

2

   Rodrygo z Zaragozy, całkowicie oddany wierze biskup inkwizytor, wolno zbliżał się z orszakiem do zamku Climaves, położonego na południu Aragonii. To tam miała siedzibę szkoła dla chłopców ze szlachty, z którą Kościół miał ostatnio tyle problemów. Na wykładowcach jak i na wychowankach tej prestiżowej uczelni ciążyło straszne oskarżenie o odstępstwo od wiary. Papieski wysłannik miał dokładnie zbadać sprawę i w miarę możliwości ostatecznie ją rozwiązać. Surowe oblicze Rodryga znamionowało zdecydowanie i upór w dążeniu do wyznaczonego celu. 

Z oddali majaczyły smukłe wieże, zakończone żółtymi proporcami z godłem rodu Castellano, fundatora tego miejsca. Obecnie, po kolejnym ataku morowego powietrza, które uśmierciło rodzinę, majątkiem zarządzał coraz bardziej wszechwładny Kościół. 

 

   Przed bramą kłębił się tłumek lokalnych dygnitarzy, cykatorów – zakonnych nauczycieli –  oraz samotny jednozębny bibliotekarz, który był jednocześnie nauczycielem śpiewu. 

Szkole od lat przewodził ten sam kierownik, magister principalis – Valgo Desserquez. Zaufany człowiek Kościoła, doświadczony zarówno jako wychowawca młodzieży jak i doskonale rozeznający się w zarządzaniu powierzonym mu majątkiem. Obok niego, ze spuszczoną głową, stał lokalny możnowładca w towarzystwie konwentu zakonnego. Był pewny, że w tej sprawie musiało zaistnieć jakieś niedopatrzenie i był gotowy poddać się weryfikacji władzy zwierzchniej. 

– Witaj, szanowny biskupie Rodrygo – odezwał się Desserquez uniżenie. – To zaszczyt gościć cię w naszych skromnych progach.

– Witam, panowie – uśmiechnął się zimno przybyły. – Piękny dziś dzień mamy. Akurat w sam raz, by wypędzić z waszych progów diabła. 

 

Kilka osób pokiwało głowami na znak zgody. Wszyscy obawiali się surowego egzekutora, mającego listy uwierzytelniające podpisane przez samego papieża. Ludzie znali jego czyny z wielu mrożących krew w żyłach opowieści, które przekazywane były szeptem od grodu do grodu. 

– Czy zechcesz, panie, najpierw usiąść z nami do wieczerzy?

– Dalibóg, nie czas teraz na jadło i napitek, gdy wiara żąda pomocy – odpowiedział surowo inkwizytor, zwany także ze względu na wielkie oddanie sprawie Biczem Bożym. – Prowadźcie do sali audiencyjnej, gdzie – jak mniemam – już czekają na nas wszyscy scholastycy.

 

3

   W szczerym słońcu lśniły piękne łąki, a obok rozsiewały cień szemrzące buki. Nozdrza przyjemnie łaskotał zapach fiołków i dzikiej macierzanki, rosnącej przy lesie. Jaskółki śmigały wokoło, a ważki uwijały się wzdłuż potoku, pełnego zimnej wody, mającego swój początek nieopodal przy wielkim kamieniu. Wszędzie panowała słoneczna letnia cisza, mącona tylko śpiewem ptaków. W zacienionym jarze mężczyzna, odziany w postrzępiona tunikę, gotując na ogniu wywar z opończy oddawał się kontemplacji. Na wpół osłonięty od południowego upału przez rosnące tam paprocie ślęczał na zwojami ksiąg o świętych męczennikach, których dzieje dukał mozolnie karta za kartą. Policzki miał zapadnięte, a nierówno przystrzyżona broda opadała łagodnie na pierś. Mimo pustkowia wydawał się zadowolony z żywota, który prowadził z dala od ludzi. 

W pewnym momencie na duży kamień, leżący na polanie, niespodziewanie spadła wprost z nieba jakaś jaskrawa postać. Pustelnik aż krzyknął z przerażenia i zasłoniwszy usta nie mógł się zdecydować, czy uciekać, czy też zostać na miejscu, by sprawdzić dokładnie, co zaszło. Był świętym człowiekiem, ale jeszcze nigdy nie napotkał tak nietypowego zjawiska, ocierającego się o cud. 

Gdy kurz nieco się rozwiał mężczyzna z przerażeniem rozpoznał w leżącej postaci kobietę. Mimo dużej wysokości, z której zleciała, chyba nic jej nie było. Usiadła, powoli dochodząc do siebie, a jej ręce z niewieściego przyzwyczajenia przeczesywały czarne jak u kruka włosy. Asceta zauważył, że miała na sobie nieznany mu strój, z pewnością zakupiony gdzieś za morzem. Nigdy bowiem nie widział w okolicy tak ubranej damy.  

 

   Pustelnik oddalił się od ludzi wiele, wiele lat temu, przekładając kontemplację i post nad rubaszne i pełne figli życie w siole, gdzie się urodził. Plaga kolejnego morowego powietrza oszczędziła go, co w prosty sposób wytłumaczył sobie łaską boską. Z tego powodu postanowił poświęcić się i oddać Stworzycielowi. 

Kobieta odwróciła głowę i zauważyła przestraszonego obdartusa stojącego przy ognisku.

– Cholera – zaklęła pod nosem. – A ty kto?

– Zzz… zwą… mmm… mnie… Filbert Czysty, pani.

 

Naraz eremita z przerażeniem ujrzał, jak przy próbie powstania poły ubioru nieznajomej odchyliły się szeroko. Z dziewiczą trwogą zobaczył w całej okazałości jej białe kobiece dyndałki pokuszenia, zakończone dużymi brązowymi krostami grzechu, od których czarciego blasku odludkowi natychmiast pociemniało przed oczami. Krzyknął z trwogą i podwinąwszy tunikę szybko uciekł do lasu, by być jak najdalej pokusy, którą antychryst zastawił na jego czystą i nieskalaną duszę. 

– Cholera – zasyczała kobieta raz jeszcze. – Mało problemów, to jeszcze ten kmiot stanął mi na drodze.  Po czym uważnie rozejrzała się po okolicy. Kolejni czasoprzestrzennicy lądowali w równych odstępach czasu niedaleko kamienia, na którym stała. 

 

4

   Któż z nas nie słyszał o podróżach w czasie? Literatura i film od dawna wykorzystują ten temat tworząc kolejne scenariusze. Możliwość przenoszenia w przeszłość jest zagadnieniem służącym wzniecaniu zarówno niemądrych sporów jak i ważkich badań. I choć obecnie fizyka koncentruje się na innych bardziej praktycznych tematach, tu i tam ktoś ciągle prowadzi poszukiwania w tej dziedzinie. 

Najbardziej zaawansowanym w badaniach nad przenosinami w czasie był amerykański tajny eksperyment, zwany filadelfijskim, który miał na celu odchylenie promienia światła o kilka procent. Przeprowadzono go w październiku tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku, a całość nadzorował sam Albert Einstein. Okręt USS Eldridge, na którego pokładzie wygenerowano jednobiegunowe pole magnetyczne, po kilku minutach został otoczony szarą mgłą, a następnie stał się całkowicie niewidoczny. Po paru godzinach okręt znów się pojawił, a kilku marynarzy twierdziło, że zostało przeniesionych na pewien czas w przyszłość.  

 

   Całkiem niedawno w jednym z polskich centrów badawczych odkryto, że bez potrzeby korzystania z wielkich dawek energii możliwe jest wysyłanie przedmiotów w czasie. Odkrywcy przeczytali dokładnie wspomnienia Alfreda Bielika, naocznego świadka eksperymentu Filadelfia, który – gdy tylko okręt zaczął zanikać – wyskoczył za burtę i znalazł się w czymś, co nazwał chmurami. Został przeniesiony w przyszłość i spędził w niej całe dwa lata. 

Po serii wieloletnich tajnych doświadczeń Polakom udało się znaleźć sposób sterowania masą w polu elektromagnetycznym. A odkrycie istnienia mikroskopijnych tuneli czasoprzestrzennych pozwoliło na niemal dowolną podróż w czasie. Odkrycie to w zamyśle uczonych miało służyć rozwojowi medycyny i służbie człowiekowi.

 

5

   Scholastycy ze szkoły Climaves – zgromadzeni w wielkiej sali audiencyjnej – nerwowo oczekiwali przybycia gościa. Mozolnie przyswajali nową wiedzę: zaawansowani w nauce na poziomie wewnętrznym, reszta na poziomie zwanym zewnętrznym. Nauczanie także podzielone było na dwie grupy. Pierwszą z nich stanowiły przedmioty świeckie, wykładane przez submagistra. Z kolei przedmioty teologiczne i prawnicze były prowadzone przez wykwalifikowane w tej materii osoby duchowne. 

Wszystkie zajęcia odbywały się wyłącznie w języku łacińskim. Łacina była bowiem środkiem wyrazu wszystkich europejskich społeczności, wyznających wiarę rzymsko – katolicką. Opanowanie nauk elementarnych, a później siedmiu nauk wyzwolonych, było zabiegiem niezwykle żmudnym, długim i wymagającym wielu wydatków. Być może właśnie z tego powodu wśród uczniów pojawiło się widmo odstępstwa od wiary. Być może młodzi ludzie poszukiwali odskoczni od codziennego trudu i rygoru. Ale być może sprawy przedstawiały się zgoła całkiem inaczej. 

 

   Inkwizytor z Zaragozy z założonymi do tyłu rękoma przechadzał się pomiędzy rzędami zgromadzonych. Po zapachu, który z obrzydzeniem wciągał w nozdrza orientował się doskonale, jakie odstępstwo miało tutaj miejsce. Należało z całą stanowczością i bezwzględnością wytępić złego ducha z murów uczelni. W pewnym momencie jego wzrok spoczął na śniadym uczniu z ledwie błąkającym się na ustach uśmieszkiem. 

– Ty! – Zagrzmiał Rodrygo. – Puszczę cię wolno, gdy odgadniesz liczbę, którą sobie teraz pomyślałem. 

– Cztery – rzucił hardo młody człowiek. Widać miał poważne braki w okazywaniu szacunku przełożonym. 

 

Bicz Boży zerwał ze ściany włócznię i szybkim ruchem wbił ją w pierś młodzieńca. Po czym z niespodziewaną siłą, którą dawał mu w takich sytuacjach Bóg, uniósł chłopca do góry i wyrzucił na zewnątrz przez wielki okienny witraż. Szkło natychmiast rozprysło się na wiele małych kawałków, a po krótkiej chwili chmara latających czarnych diabłów porwała lecące ku podwórcowi ciało, unosząc je w kierunku ciemnej puszczy. 

 

6

   Czasoprzestrzennicy powoli gromadzili się u podnóża skały, na której oczekiwała ich Bibianna Widzimisię, młoda naukowiec w stopniu doktorskim, obecnie habilitująca się z wirusologii. Była osobą średniego wzrostu, o czole wysokim i sylwetce dość chudej – acz nie wychudzonej – z kształtu nieco podobnej do eterycznych ciał modelek. Wiele lat temu oddała się w całości pracy w Zakładzie Wirusologii Molekularnej, gdzie prowadziła niestandardowe badania nad mutacjami różnego rodzaju wirusów chorobotwórczych. Kobieta miała na koncie dość dużą liczbę osiągnięć naukowych. Przez niedługi czas posiadała także drugie nazwisko – Ascendent – po mężu, który jednak dość szybko zwiał od niej i już nigdy więcej o nim nie usłyszała. 

 

Drugi z podróżników w czasie – Zenon Szabla – zwany przez podwładnych Wujaszkiem Dżudo, ze względu na posiadanie czarnego pasa w tej szlachetnej sztuce walki wręcz, był kierownikiem wyprawy. Ciężki plecak wypchany niezbędnym sprzętem, spoczywał u jego nóg.

– Coś się stało? – spytał, gdy zauważył Bibiannę, która ciągle dochodziła do siebie po niedawnym czasowym transferze. – Bo widziałem jednego kmiotka zwiewającego w podskokach do lasu.

– Wylądowałam akurat koło jakiegoś nieśmiałego eremity, który chyba przeraził się moim,  nieprzystającym do epoki, ubiorem.

– No tak – uśmiechnął się Zenon. – Załóżmy szybko średniowieczne szmaty, to nie będziemy odróżniać się od lokalsów. 

 

Po niedługiej chwili do grupki, kulejąc, podszedł komputerowiec, Wojciech Poryćko, który z fizjonomii jak i zamiłowań nadal bardzo przypominał żaka. Ze względu na wielką wiedzę w dziedzinie praktyki przenoszenia w czasie, sprawował pieczę nad całą stronę techniczną przedsięwzięcia. 

– Co ci się stało?

– Coś poszło nie tak, podczas przenoszenia napotkałem na jakąś przeszkodę, w którą uderzyłem. Trochę krwawię…

Zenon Szabla umiejętnie przystąpił do oglądania rany, która okazała się niepokojąco rozległa. Zdecydował, by podać mu zastrzyk antytężcowy.  

 

Wysłano ich do średniowiecza w celu poznania historii mnożenia się wirusów. Z naukowego punktu widzenia było szalenie ważne, by określić wpływ mutacji na człowieka. Badania wskazywały bowiem na dużą koleratywność dawnych chorób z epidemiami dwudziestego pierwszego wieku. 

Nagle z oddali usłyszeli potępieńczy krzyk człowieka, spadającego z nieba. Spojrzeli po sobie zaniepokojeni.

 

Nikt nie spodziewał się tutaj kogoś jeszcze. 

 

7

– A ty odgadniesz liczbę, którą sobie pomyślałem? – spytał Rodrygo z Zaragozy, podchodząc do kolejnego z uczniów.

– Panie, miej nade mną litość! Pochodzę z bogobojnej rodziny i nie możesz…

– Mów!

Młodzieniec zaczął się jąkać i przewracać oczami. Widać, że był śmiertelnie wystraszony.

– Ssss… siedem, panie.

– Dobrze – pochwalił go inkwizytor. – Nadzwyczaj dobrze.

 

Gdy scholastyk odetchnąwszy z ulgą usiadł na posadzce, prawie omdlewając ze stresu, Bicz Boży pchnął go mieczem w samo serce.

Azali Niebo płacze, gdy widzi wasze przewiny – zaczął Rodrygo cichą przemowę. – Występek samotniczy rozmiękcza wasze kości. Odwodzi skutecznie od prokreacji. Tylko równowaga fluidów cielesnych zapewnia zdrowie każdemu osobnikowi. A wy – rzucił głośniej – nurzacie się w przeklętym występku szkolarskim, lubujecie się w myślach hańbiących, pływacie w grzechu wymiękczania….

– Pocieramy nasze przodki, panie, bo istnieje wolność! – wykrzyknął jeden z młodzieńców. 

– Schwyćcie tego odstępcę i chyżo wrzućcie do studni! – huknął inkwizytor. – A prędko! 

 

Gdy kilku rosłych pachołków wyprowadziło z sali ucznia siejącego zamęt, Rodrygo wrócił do przerwanej mowy. 

– Niejeden młodzieniec tutaj zgubił się i do tego stopnia osłabił narządy, że kobiety się z niego naśmiewają – rozejrzał się po zebranych. – Zatem zapytam: Kto ze mną? Kto pełen wiary? 

– Ja, panie! – krzyknął gorąco rumiany uczeń. – Nie składam płynnej ofiary szatanowi. Nie jestem też wrogiem dam, które – co jest dobre, słuszne i szlachetne – nienawidzą miglanców pozbawiających je tego, co im się wedle natury słusznie należy. 

– Zatem bierz topór i ruszamy do podziemi tego zamku!

 

8

   Filbert Czysty zbliżył się do Kościoła jeszcze w latach pacholęcych. Z wypiekami na twarzy zasiadał podczas mszy w ciemnej nawie, gdzie wisiał stary obraz, przedstawiający wpatrzoną w niebo osobę świętą, depczącą bosymi nogami mieszek z rozsypującym się złotem. 

Po wielokroć dane mu było słuchać wystąpień duchownych, którzy starali się ingerować w życie cielesne swoich wyznawców. Niestety ich nauki często wywierały skutek odwrotny od zamierzonego. Kazania o dziewictwie ofiarowanym Chrystusowi, owemu jedynemu boskiemu kochankowi, potrafiły nieźle namieszać w niedojrzałych głowach. 

 

   Młoda Gwinebra z Abchaux wbrew woli rodziny pragnęła wstąpić do zakonu, by tam  służyć Bogu do końca życia. Poszcząc i umartwiając się zanosiła żarliwe modły o wyraźny znak z nieba. Tylko w czynach widziała bowiem sens życia duchowego. 

Gdy pewnej nocy, spędzanej na leżeniu krzyżem, zorientowała się, że nie jest w kościele sama, pojęła, że jej modlitwy wreszcie zostały wysłuchane. Stąpając cicho w kącie nawy zastała drzemiącego anioła wielkiej urody, którego z pewnością zesłało niebo, aby mogła zażyć długo oczekiwanego zespolenia z Panem. W chwilę później nader dosłownie pojęła swe ofiarowanie, gdy poczuła wchodzącą w nią przeszywającą miłość Boga. I tak oto w tym jednym momencie miłość cielesna wzięła górę nad caritas – miłością duchową. 

 

   Przerażony popełnionym czynem Filbert zbiegł tej samej nocy do głuszy, nie zdając sobie sprawy, że pochopnym zbliżeniem doprowadził do spłodzenia potomka, którego uważano później za poczętego z woli Bożej świętego. Guibert z Abchaux – bo tak go nazwano – wspominał często o matce, chwaląc jej piękno, inteligencję i gorliwość w wierze. Pisał i mówił o niej tak wiele, że powoli zaczęto uważać go za osobę posiadającą kompleks Edypa. 

Zamieszkując w głuszy Filbert – zwany przez okolicznych Czystym – wciąż umartwiał ciało i duszę, by oddalić wspomnienie nocy spędzonej z Gwinebrą. Był przekonany, że to szatan zesłał na niego pokusę w postaci młodego ciała kobiecego, przed którego powabem nie zdołał się ustrzec. Dzięki temu wydarzeniu pojął, jak ułomnym w swych czynach może być człowiek. 

 

   I gdy wieloletnie umartwianie przynosiło już pożądany skutek zapomnienia, nagle z nieba spadła  ta półnaga kobieta. Wszystkie chucie, walczące przeciwko duszy, znów powróciły w jednej chwili i to ze zdwojoną mocą. Na dodatek kogut w zagrodzie dokonywał nie lada miłosnych wyczynów, męcząc kury swą wprost nieokiełznaną jurnością. Filbert czuł, że oto przyszła nań pokusa nie do przezwyciężenia. Wtedy wspomniał na fragment świętej księgi, która nauczała, że gdy gorszy cię ręka, odetnij ją, a gdy oko – wyłup je czym prędzej. 

Wziąwszy sobie do serca tę poradę natychmiast chwycił w dłoń pordzewiały sztylet i zbliżył go do oka, które nie tak dawno ujrzało kuszące sutki Bibianny Widzimisię. I gdy już miał dokonać samookaleczenia, naraz spadł na niego z nieba jakiś nieznajomy jegomość. 

 

9

– Jak cię zwą? – spytał Inkwizytor towarzyszącego mu pachołka, gdy chwacko schodzili razem wilgotnymi schodami prowadzącymi do piwnic. 

– Jestem Jan Schiphol z Brabancji. Ojciec posłał mnie do zamku Castellano, gdyż sam niegdyś pobierał tu nauki, dzięki którym wyszedł na ludzi. 

– Zatem Janie Schiphol, powiedz mi, ja się zdołałeś ustrzec przed grasującą na tym miejscu plagą pocierania?

– Panie, modlę się i poszczę. Nadto latoś kuchnia dodaje ostrych przypraw do jadła, które rozgrzewają niebezpiecznie ciało i ducha. Dlatego pijam tylko źródlaną wodę, a jem to, co uda mi się upolować.

– Zuch! – pochwalił go Bicz Boży. 

 

Gdy znaleźli się w podziemiach, blask pochodni od razu rozświetlił kilku młodych uczniów, oddających się z zapamiętaniem surowej zbrodni na swoich ciałach.

– Zabij ich! – rozkazał Rodrygo. – W imię Pana! 

 

Gdy młody Jan wykonał rozkaz, weszli do następnej sali, skąd dochodziły wielce niepokojące odgłosy. 

Na drugim poziomie ciemności ich oczom ukazał się ohydny ołtarz, przedstawiający węża skrzyżowanego z żabą. Wokół zalegały resztki ofiar, składanych z młodzieńczych spustów. 

– Janie, porąb, spal i zetrzyj w proch to ohydztwo.

 

Gdy chłopak doskoczył z toporem i miał zadać pierwszy cios wizerunkom, z odległego kąta wypłynęło coś na kształt ciemnej masy, która otoczyła go i nie pozwoliła mu więcej wziąć ani jednego oddechu. Bicz Boży był na ten atak gotowy. Podbiegł do bestii i polał ją świętą wodą z Anduarez. Wielki ogień ogarnął demona w jednej chwili.

 

10

   Gdy czasoprzestrzennicy dobiegli do miejsca, gdzie spadł z nieba tajemniczy człowiek, zastali tam dość niecodzienny widok. Mężczyzna w krawacie stał obok Filberta Czystego, który został przez niego dosłownie znokautowany i leżał teraz zemdlony obok wysokiego buku. 

– Co pan mu zrobił? – spytał z troską Zenon Szabla. 

– Kopnąłem go w obronie własnej w jaja, bo jak tylko wylądowałem, to od razu ruszył na mnie z tym pordzewiałym sztylecikiem. 

– I nic panu nie jest?

– Nie, nie, chyba nie – odparł skołowany przybysz – ale nie rozumiem, jak… to znaczy, gdzie… gdzie ja jestem?

– Domyślam się, że to chyba pan wpadł w locie na naszego komputerowca. 

– W locie? Istotnie, mój samolot…

– Co z nim? 

– Tego nie wiem dokładnie. Leciałem do Nowego Jorku i nagle samolot zaczął spadać i pojawiła się taka… taka jasna, ciepła mgła, która naraz ogarnęła wszystko.

– Niesamowite! – krzyknęła doktor Bibianna. – Czy coś takiego jest możliwe? Musimy spytać o to Wojciecha, który czeka na nas tam przy kamieniu.

– No, niesłychane to zderzenie w czasoprzestrzeni i pańskie lądowanie – zdziwił się szczerze Zenon Szabla. –  Ale jak?

 

– Zastanawia się pan, jak to możliwe? – spytała Widzimisię. – Otóż istnieje pewna anomalia, która sprawia, że w momencie przenoszenia w czasie lej ponadczasowy może zassać kogoś jeszcze. Dotychczas istniały tylko podejrzenia, w jaki sposób się to może odbywać. Możemy je w tej chwili poddać sprawdzianowi, jeżeli zgodzi się pan, panie… – zawiesiła głos i spojrzała na nowego przybysza. 

– Nazywam się Władysław Niedołóż i jestem… to znaczy: do niedawna byłem prezenterem – sprzedawcą papieru toaletowego firmy…

– Co? – przerwała mu kobieta. – Naprawdę?

– Tak, droga pani. Ta praca mnie nobilituje. Więc jestem, jak już mówiłem, przedstawicielem uznanej na rynku firmy Royal Ass Paper. Produkujemy papier do podcierania, wkładając w to serce. A wyszła za mnie za mąż Renata Sprzeczka, która jest srogą kontrolerką z urzędu skarbowego w…

– Zatem, panie Władysławie, zadam panu jeszcze jedno, tylko jedno pytanie i będę wiedziała, skąd się pan tu z nami wziął.

– Naprawdę? To tak można się tego w prosty sposób dowiedzieć? – Zdziwił się mężczyzna. 

– Oczywiście. Proszę tylko być z nami szczerym, bo muszę spytać o intymną naturę pańskiej osobowości.

Dobrze, zważając na okoliczności, w których się znaleźliśmy będę się starał…

– Czy kiedykolwiek miał pan inną partnerkę, niż pańska żona?

Inna partnerkę? – nie zrozumiał konsultant. 

– No, czy kiedykolwiek w życiu miał pan kontakt intymny z inną kobietą. 

– No wie pani, takie pytanie… – zawahał się Władysław. – Ale dobrze, niech prawda zatryumfuje. W sumie nie mam się czego wstydzić. Otóż nie miałem dotąd w życiu żadnej innej partnerki, uważam bowiem, że…

 

– I oto mamy rozwiązanie zagadki! – klasnęła w dłonie profesor Bibianna. – Już dawno bowiem podejrzewaliśmy wpływ monogamii na przenoszenie w czasie. 

– Naprawdę istnieje taki związek? – szczerze zdziwił się wieczny student Wojciech. 

– Otóż tak, tak panowie! – Ucieszyła się pani profesor. – Osobnicy monogamiczni są bowiem bardziej podatni na ciąg leja czasowego. Więc gdy spadał samolot, został pan zassany wraz z nami. Przypadek, który uratował życie. Po prostu byliśmy blisko siebie w tej jednaj newralgicznej chwili. 

– Niesamowite, jak odległymi zagadnieniami zajmuje się Zakład Wirusologii – zauważył Zenon Szabla. 

– Tylko pozornie odległymi. Nie zdaje pan sobie sprawy, ileż różnych chorób przenosi się drogą płciową. 

– Co ja teraz powiem żonie? – Biadał Władysław Niedołóż. – Ona mnie zabije za spóźnienie się do domu!

– Mamy teraz na głowie inne problemy, drogi panie – powiedział szef wyprawy, wskazując na horyzont.

 

11

Rodrygo z Zaragozy rzucił okrutnie pokaleczone ciało Jana Schiphola przed zgromadzonych, którzy ciągle oczekiwali w sali audiencyjnej. 

– Oto do czego prowadzi występek! – zagrzmiał donośnie inkwizytor.

Zgromadzonych przebiegł dreszcz przerażenia i trwogi. Do tej pory nie zdawali sobie sprawy ze skutków, jakie może przynieść plaga, która zagościła w szkole.

 

Rozkazuję zgodnie z wolą Bożą, by młodzieńcy sterczliwi zajmowali w klasach miejsca najbliżej nauczyciela – nakazał inkwizytor nie znoszącym sprzeciwu władczym głosem. –  A żeby się nie nudzili, trzeba im wciąż zadawać coś do pisania, by nie myśleli o niczym innym. Jako, że do haniebnych czynów upustu materii lepkiej dochodzi też podczas lekcji – o czym ostrzegają nas lojalnie z innych prowincji –  nauczyciele mają ciągle mieć na oku każdego z uczniów. W tym celu w klasach winny być postawione stoły na odsłoniętych nogach. Kiedy tylko wykładowca spostrzeże któregoś osobnika zanadto spokojnego, z oczami utkwionymi w nieokreślonym miejscu, lub kiedy młodzieniec wtykał będzie nos w książkę albo robił coś, żeby się ukryć – należy go natychmiast wywołać na środek sali. Jeśli nie będzie wiedział, co odpowiedzieć, a rysy twarzy będą rozmazane, a jego oczy zapluszczone – widomy to znak, że mamy do czynienia z osobą czyniącą występek przeciw naturze. 

– Daliobóg, tak uczynimy – zapewnił uroczyście kierownik szkoły w imieniu wszystkich zebranych. 

 

– Zbrodniarzom ciała nie wolno też w żadnym wypadku sypiać na puchu. Kiedy osobnik leży na plecach w jego ciele wzbudza się ogromne gorąco, a krew ulega rozrzedzeniu i pulsuje. Stąd biorą się wszystkie podniosy członków wstydliwych. Dlatego polecam wypychać wszystkie sienniki słomą, a wezgłowia nieczesanym włosiem. 

– Tak będzie, wasza dostojność. 

– Ordynuję także czyszczenie kiszek wszystkim bez wyjątku. Przeklęty występek szkolarski zwalnia bowiem pracę trawienia tak skutecznie, że akt wypróżniania zostaje zatrzymany. Nadto pozbawia młodzieńców sił witalnych i przeszkadza normalnemu rozwojowi. Jeśli więc to nie problem, należy nieszczęśnikom wiązać ręce z tyłu i oblewać obficie rześką wodą z potoku. 

– Azali tak będziemy czynić.

– Kiedy w progach stanie nowy żak, nauczyciele muszą zastosować wszelkie wyobrażalne sposoby, by takiego wybadać, wypróbować i przeniknąć do głębi. Stan zdrowia osobnika jest bowiem pierwszą księgą, przeznaczoną do najuważniejszej lektury. I rzecz najważniejsza: ścisły post – święty Kolumban zawsze zalecał go w przypadkach odstępstwa. Oraz szczera modlitwa trzy razy dziennie. 

 

Wszyscy zebrani pochylili głowy na znak szacunku do mądrości Bicza Bożego. 

– Teraz ty, hrabio – inkwizytor zwrócił się w stronę kierownika uczelni. – Mam podejrzenia, że na osobności dokonujesz spustów i stąd reputacja szkoły może być zagrożona. Sprowadźcie tu tę hożą kucharkę i rozbierzcie ją przed nim – krzyknął do służby – Stwierdzimy, czy ryba nie psuje się od głowy.

 

12

   W oddali oczom podróżników ukazał się połyskujący w słońcu orszak rycerzy na koniach. Z tego powodu przezornie schowali się w dębowym lesie. 

– To bardzo ciekawe, co pani mówi – kontynuował Zenon Szabla, obserwując, czy od strony przejezdnych nie grozi im jakieś niebezpieczeństwo. – Czy zechciałaby pani bardziej przybliżyć nam ten temat?

– Istotnie, sprawa jest bardzo interesująca – uśmiechnęła się promiennie Widzimisię. Zawsze była gotowa, by nieść kaganek oświaty wszędzie tam, gdzie chciano jej słuchać. – Otóż  prowadząc badania nad wirusami przenoszonymi drogą płciową, zauważyliśmy pewną ciekawą zależność. Oto osoby mogące pochwalić się wieloma przygodnymi kontaktami cielesnymi, oprócz tego, że są narażone na wiele groźnych chorób, żyją krócej. 

– Naprawdę? – wyraził zaciekawienie komputerowiec Wojciech. – Nic pani nie zmyśla?

– Proszę pana, proszę sobie darować. – Kobieta skłoniła nieznacznie głowę w stronę pytającego. – Przez mnogość kontaktów fizycznych, chcąc nie chcąc wprowadzamy do organizmu wiele obcych bakterii i wirusów na pierwszy rzut oka niezagrażających ciału. Jednak z biegiem lat działają one w nas coraz bardziej destrukcyjnie. A stąd już bliska droga do krótszego życia w wyniku wewnętrznego rozwoju wielu schorzeń. 

– A jakie schorzenia ma pani na myśli? – zainteresował się szef wyprawy. 

– Wiem, to kontrowersyjny temat, ale wzrost zachorowań w kręgach osób aktywnych seksualnie jest bezdyskusyjny. 

– Nie wierzę – pokiwał głową wieczny student Wojciech Poryćko. 

– Pana sprawa – odpowiedziała bez emocji Widzimisię. – Dysponujemy jednak wynikami badań, które jednoznacznie wskazują, że osoby, które kiedykolwiek miały otwarte złamania, także żyją krócej. To akurat nie wiąże się z jakimiś szczególnymi chorobami. Przez wniknięcie bakterii do otwartego organizmu ludzie po prostu szybciej umierają. Odchodzą z powodu różnych przypadłości, związanych na przykład z chorobami serca jak i innych organów wewnętrznych. 

– Zatem lepiej unikać ryzyka – uśmiechnął się Szabla. – Postarajmy się zatem zachować jak najdalej posuniętą ostrożność podczas tej wyprawy. 

 

Nagle z bliskiej odległości zagrał myśliwski róg, a po chwili z lasu wyjechał orszak dwudziestu zbrojnych, dowodzony przez rycerza ubranego w bogato inkrustowany płaszcz.

– Witajcie, cudzoziemcy – przemówił, gdy tylko ściągnął konia obok czasoprzestrzenników. – Przyznacie, że umiemy się podkraść do zwierzyny cichuteńko i niepostrzeżenie, prawda? 

 

Jego niespodziewane pojawienie się wywołało wyraz zaskoczenia na twarzy Wujaszka Dżudo. 

 

13

– Test na kucharkę wykazał, że także jesteś zainfekowany plagą spustów, drogi Valgo Desserquezie – powiedział Bicz Boży. – Bowiem mimo pocierania, szpara kucharki pozostała sucha niczym kora uschniętego drzewa. Co sprawdziłem własnoręcznie przed chwilą. Zapewniam, że nie tak reaguje na kobietę zdrowy na duszy mężczyzna. On zawsze wlewa w nią wpierw śluz, którego tu zabrakło – dokończył Rodrygo, kładąc ciężki topór na stole. Na czole kierownika uczelni zaświeciły się kropelki potu. 

– Tak, winniśmy teraz użyć tego boskiego narzędzia do rozwiązywania spraw. Ale… przez wzgląd na twoje zasługi, jak i oddanie Kościołowi, daruję ci. Idź zatem, zabieraj swojego syna i codziennie dziękuj przenajświętszej panience za darowanie życia. 

– Dziękuję, dziękuję, panie. – Magister principalis podbiegł i uklęknął u stóp pana z Zaragozy. – Jesteś tak łaskawy…

– Musisz opuścić zamek i wrócić do rodzinnego domu – przerwał mu inkwizytor – gdzie będziesz codziennie pościł i modlił się aż do śmierci pod ścisłą kontrolą spowiednika. Ordynuję też coniedzielne samobiczowanie. Bo jest jeszcze dla ciebie nadzieja, Valgo. Proszę cię w Imię Boga, nie zatrać jej! Niebo na ciebie czeka. 

 

Mężczyźni objęli się mocno na pożegnanie. 

 

14

– Jestem król Kaludiusz Wspaniały, pan tych ziem i okolicznych włości – oznajmił możnowładca, przybyły w orszaku myśliwych. –  Czy w podobie nas także pragniecie zapolować na zwierzynę płową, której mamy ci w tym roku wielki dostatek w okolicznych lasach? 

– Witaj, dostojny panie – ukłonił się nisko Zenon Szabla. – Przejeżdżaliśmy niedaleko i powóz rozpadł się nam w borze z powodu zatopienia w błocie. I już trzeci dzień wędrujemy w poszukiwaniu grodu.

– To dobrze się składa – klasnął w dłonie król. – Uczta czeka, zapraszam zatem na… Hmm – zamyślił się na chwilę. – Zatem – jakie to dziwne słowo. Przebóg, chyba jeszcze nieznane w średniowieczu. Zatemzatemzatem, zatem, zatem – rozsmakował się w jego wymowie. – Czyżbym wymyślił zatem właśnie nowe słowo? Ach! – Ucieszył się. – Jaki jestem wspaniały! ZATEM zapraszam wszystkich do zamku na ucztę.

– Dziękujemy ci, dostojny panie za łaskę…

– Ale cóż to, widzę, że jeden z was krwawi – przerwał król, wpatrując się w nie za dobrze wyglądającego komputerowca. – Konia dla rannego! – Zaordynował w kierunku stojącego obok rycerza. – Obiecuję, medycy uleczą jego rany w kilka dni.

– Co za łaska – wyszczerzył zęby Wojciech Poryćko. Ucieszył się bowiem na myśl o lepszych niż w lesie warunkach do snu, ale także o ciepłym jedzeniu i chłodnym napitku. A może i o czymś jeszcze na dodatek… 

 

– Cóż ja jeszcze widzę, dostojni goście! – Krzyknął król, zeskakując z grzbietu konia. – Jest też z wami białogłowa! Dłoń całuję, piękna pani. 

– Witaj, królu. – Profesor Widzimisię skłoniła głowę z szacunkiem. – To zaszczyt i szczęście spotkać cię, panie, w tak niedogodnym dla nas położeniu. 

– Widać tak miało być. Usiądź… zatem, tak: ZATEM! Usiądź ZATEM pani na mym rumaku, by twoje kształtne stopy doznały odpoczynku po trudach przebytej drogi. 

– Jesteś tak łaskawy, dobroczyńco. 

– Po coś jesteśmy ludźmi, prawda?

– Pozwól, królu, że się oddalimy, aby połapać konie, które się nam rozpierzchły – poprosił Zenon Szabla.

– Czyńcie, co macie czynić. Jak już się uporacie z wierzchowcami, przybywajcie na zamek za swoją panią.

Mężczyźni oddalili się w leśną głuszę. 

 

W krzakach dochodził do siebie Filbert Czysty, znokautowany niedawno przez nadliczbowego podróżnika w czasie. 

 

15

– Jak cię zwą, pani? – spytał Kaludiusz Wspaniały, gdy jechali noga za nogą w stronę zamku. 

– Jestem Bibianna.

– Bibianna… – zamyślił się król. – Nigdy nie słyszałem. To musi być jakieś zamorskie imię. 

– Tak, tak, ale nawet tam, skąd przybywam, nie jest ono zbyt popularne.

– Więc kto cię tak nazwał?

– Ojciec. Razu jednego czytał bowiem pewną księgę… – Widzimisię starała się układać słowa w średniowieczną składnię. – I właśnie wtedy…

 

– Ha! Księgi! Bogactwo ludzi mądrych i wykształconych. A czym się zajmujesz, pani?

– Jestem, że tak powiem, … jestem… średniowieczną modelką. 

– Modelką? A co to, a co to za nowe zamorskie słowo, którego dotąd nie znałem, ani nie wymyśliłem?

– Modelka oznacza niewiastę, która… no, która ubiera się w stroje na sprzedaż, by je zaprezentować kupcom. 

– A, modelka… – rzekł ukontentowany tym słowem Kaludiusz. – Piękne określenie! Bardzo do pani pasuje. 

– Jesteś, panie, tak miły. 

– Ach, w myślach dziękuję władcy Aragonii, Ramiro Pierwszemu, za to, że dane nam było się spotkać. 

 

– Panie, a za co ukarano tych ludzi? – zmieniła temat kobieta, gdy mijali trzech powieszonych mężczyzn dyndających smętnie pod murami zamku. 

– Spotkała ich kara, gdyż w biały dzień kradli dziatki na Otwartym Targu Osesków w Heisenbergu.

– Targ Osesków? W skrócie O.T.O, prawda? – uśmiechnęła się Bibianna do towarzysza. 

– Ale to ślicznie wykoncypowałaś, pani! – klasnął w dłonie możnowładca. – Raduje me serce wizyta niewiasty tak obeznanej w zawiłościach mądrości. 

 

Nagle jadąca drgnęła na całym ciele. Niestety, nie z powodu pochlebnych słów króla. Niechcący spojrzała ukradkiem na wyświetlacz telefonu komórkowego, którego zapomniała wyłączyć. Stała się rzecz nieprawdopodobna, miała zasięg sieci! W średniowieczu! Ale kto?

Natychmiast wyłączyła aparat. 

 

C.d.N.

 

Dobra Cobra

Sierpień/grudzień 2017

Opowiadanie dostępne także jako audiobook:

Image by macrovector on Freepik