Ponad czasem 2

 

Tego wieczora zamek króla Kaludiusza wyglądał wspaniale. Rozpalono ogniska, minstrele przygrywali i śpiewali ku radości zebranych, a tancerze wirowali z gracją. Kucharze dzielnie szlachtowali drób, piekli prosięta i napełniali farszem gęsi, gdyż wegetarianizm – rodem z dalekiego wschodu – nie był jeszcze znany. Kuglarze z zapałem przedstawiali swoje sztuczki, a służba nalewała zaproszonym wedle uznania świeże piwo, najszlachetniejsze wina lub przednią gorzałkę. 

 

Doktor Bibianna na osobności podzieliła się z Zenonem Szablą porażającą informacją o pojawieniu się zasięgu sieci komórkowej. 

– Szybko wyłączyłam telefon, ale… ale pewnie ten ktoś zauważył, że w sieci zgłosił się mój aparat. 

– To aż nieprawdopodobne! – szepnął Wujaszek Dżudo. – Musimy od tej chwili wzmóc czujność.  Proszę nie mówić nikomu o tym, co zaszło, dobrze? Ale kto do jasnej ciasnej…? 

 

W tym momencie herold zatrąbił doniośle na znak rozpoczęcia uczty.

– Masz, pani, niezwykle piękne blade lico – szepnął Kaludiusz do siedzącej u jego prawego boku Bibianny.

– Tam, skąd pochodzę, kobiety mają taki odcień skóry, panie – odparła. W jej głowie szumiał wyśmienity burgund o czerwonym kolorze, sprowadzony z dalekich krain. Nie mogła się oprzeć pokusie, by przestać go kosztować, gdyż do tej pory jej kubki smakowe nie doznały rozkoszy smakowania tak szlachetnego wina. I nic dziwnego, wszak epidemia filoksery – która w dziewiętnastym wieku położyła kres odwiecznej linii winorośli i zniszczyła miliony hektarów upraw – na zawsze zabiła rajski smak gron. 

– Czy nie pijesz zbyt dużo wina, pani?

– Ono mi tak smakuje, szlachetny gospodarzu – wyjawiła prawdę. Kręciło jej się w głowie coraz bardziej, ale nie mogła rozstrzygnąć, czy to od alkoholu, czy też od obecności siedzącego obok mężczyzny. Do tej pory poczuła się w ten sposób tylko raz w życiu, gdy pewnego wieczoru ujrzała na stacji benzynowej swojego przyszłego, a obecnie eks męża. 

– Jesteś inna niż my, pani. A i mówisz po naszemu z takim dziwnym akcentem. Akcentem – powiedziałem? AK – CE – NTEM – przesylabizował. – Dziwne słowo i chyba właśnie je wymyśliłem. Ha! Akcentem! – klasnął w dłonie możnowładca. – Ale jestem mądry, będą o mnie z pewnością pisać w księgach. 

– A ty masz, panie, żonę? – zmieniła temat Widzimisię. 

– Odpowiem w ten oto sposób: nasze branki nie mają tak wąskiego podmlaszcza, jak ty…  średniowieczna modelko. O! Zapamiętałem! Modelka! MO – DE – LKA, modelka – ucieszył się król. – Wybacz śmiałość, ale uważam, że chude szczapy lepiej się kręcą w alkowie, jak się je chlapie językiem. I w chwilach uniesienia doznają o wiele większych drgawek, niż te grube. Choć muszę z ręką na sercu powiedzieć, że nic tak skutecznie nie grzeje w zimowe wieczory, gdy dują północne wiatry, jak zasobna w tłuszcz dziewoja. 

 

Podochocony winem Kaludiusz Wspaniały śmiałym ruchem wsadził rękę w dekolt jednej z przechodzących dam dworu. Kobieta z przyzwoleniem opuściła głowę. Król odgarnął łokciem stół, zrzucając na posadzkę mięsiwo oraz napoje, po czym rozłożył na nim brankę i nie zważając na gości, służbę, rycerzy, kucharzy i giermków, zabrał się z siermiężnym znawstwem do dzieła. 

 

Bibianna Widzimisię przypatrywała się całej scenie aktu miłosnego zza coraz gęstszej mgły. Możnowładca działał na jej wyobraźnię w niespotykanym do tej pory stopniu. A może to był tylko zwykły niedobór cukru w organizmie? Nie mogła wiedzieć, że król podstępnie nakazał służbie zaprawiać jej wino mocną flamandzką gorzałką i może to tym należało tłumaczyć ten nagły chaos i przypływ uczuć w sercu. 

Spojrzenia króla już wcześniej wprawnym okiem mężczyzny zauważył szef wyprawy:  

– Ten koleś leci na ciebie, uważaj – ostrzegł. 

– Pewnie, że leci! Czyż bowiem – będąc jeszcze na studiach – nie wygrałam pewnej wiosny konkursu na najinteligentniejsze piersi uczelni? – zażartowała. 

– Tak, wygląda na to, że królowi z pewnością zależy głównie na pani inteligencji – uśmiechnął się Zenon Szabla dobrotliwie. 

 

Dobra Cobra przedstawia opowieść niesamowitą – w której prawda mija się z fałszem, cnota z pożądaniem, ładny zapach ze smrodem, godziny i minuty z całymi wiekami, a autor bawi się z czytelnikiem w podstępną literacką grę o jakże wymownym tytule:

 

Ponad czasem 2

 

Życie nie jest lepsze ani gorsze od naszych marzeń, jest tylko zupełnie inne.

William Szekspir

 

17

   Kryspin Sprawiedliwy i jego ludzie szli już trzeci tydzień przez bory, mokradła, łąki i ruczaje, skutecznie omijając wszystkie czyhające nań przeszkody i zasadzki złego. Szczęśliwie do tej pory nikt z grupy nie został ranny, za co codziennie dziękowali opatrzności w modlitwach. Wędrując prawie ze sobą nie rozmawiali, jakby podświadomie oszczędzając siły na czekającą ich już niebawem konfrontację.

Posilali się tym, co zdołali upolować lub złowić, nie gardząc także korzonkami i pędrakami. To lato było wyjątkowo mokre, nie mieli więc problemów z gaszeniem pragnienia. Jednak z powodu coraz większej ilości wszędzie zalegającego błota czasem łatwiej było przejść wiele mil borem niż wykarczowanym traktem dla podróżnych. Co pewien czas spotykali na drodze smętnie zakopany w rozmokłej ziemi wóz chłopski lub powóz bogatego.

O świcie, drugiego dnia po pełni księżyca osiągnęli wreszcie cel wyprawy. Rzeka płynąca obok opactwa niebezpiecznie rozlała wody, sięgając już murów obronnych. Przybyli więc praktycznie w ostatniej chwili. 

 

   Ciemność nocy ustępowała powoli, jakby niechętnie dając pierwszeństwo światłu dnia. Ludzie Kryspina, ukryci za olbrzymim taranem, dygotali od porannego chłodu i od emocji przed czekającą ich walką. Wokoło panowała cisza, nawet ptaki – zwykle szczebiocące o tej porze – milczały. W  oddali po łące kroczył samotnie jeleń, czujnie rozglądając się po okolicy. 

 

   Kryspin Sprawiedliwy spojrzał na otaczających go wiernych towarzyszy. Skuleni z zimna wojownicy wpatrywali się z determinacją w masywne drzwi twierdzy, od której oddzielały ich jeszcze resztki opadającej mgły. Byli zdecydowani, aby wtargnąć do środka za wszelką cenę, ryzykując życiem, owdowieniem żon i osieroceniem dzieci. Zdawali sobie sprawę, że wielu z nich nie wróci z tej wyprawy do domów. 

W ciszy oczekiwali na sygnał wodza do rozpoczęcia natarcia. Stłoczeni wojownicy drżeli na ciałach przed czekającą ich walką. Zew boju w słusznej sprawie wypełniał ich serca, tłocząc krew z coraz większą szybkością.

Na co właściwie czekali? Co odwlekało rozpoczęcia ataku? Czy obawiali się konfrontacji z o wiele silniejszym wrogiem? A może wyglądali cudu z nieba czy jakiegoś nadprzyrodzonego znaku, który upewni ich o słuszności zamierzonego ataku?

Jednak wciąż trwali na swoich pozycjach. 

 

18

   Bibianna Widzimisię otworzyła oczy, gdy słońce stało już wysoko na niebie. Przez dłuższą chwilę leżała nieruchomo, wsłuchując się w śpiew ptaków za oknem. Było jej tak dobrze, że niczym nie chciała zmącić tej ulotnej chwili przejścia ze snu do rzeczywistości. Przeciągnęła się powoli, wyginając zrelaksowane ciało w pałąk. Naraz znieruchomiała. Szybko otworzyła oczy i rozejrzała się wokoło. Leżała naga na szerokim łożu z baldachimem. Pomacała krocze, a jego ból uświadomił jej, co niedawno zaszło. Wyskoczyła z pościeli jak oparzona. 

 

Małe sutki Bibianny sterczały jeszcze po nocy pełnej upojenia. A więc był seks, nie mogło być inaczej – znała przecież swój organizm aż nazbyt dobrze. A chwile spełnienia nie przychodziły w jej życiu zbyt często. Ciało kobiety kleiło się także od męskiej zwały, pokrywającej całe posłanie. A nowoczesny pas cnoty – otwierany kodem aplikacji z poziomu smartfona – leżał smętnie przecięty na pół. Widać, że się z nim bardzo trudzono, bo rozerwanie było nierówne i postrzępione. A tak bardzo chciała się zabezpieczyć przed przygodnym kontaktem cielesnym podczas tej wyprawy… 

– Opaska syryjska nie mogła być przeszkodą – mruknął Kaludiusz Wspaniały, siedząc przy kamiennym oknie i trzymając głowę w dłoniach. 

– Aaa! – Krzyknęła Bibianna i szybko zasłoniła nagość w typowy kobiecy sposób: jedną ręką piersi, a drugą miejsce intymne. 

– Średniowieczna modelko – przemówił król. – Usłyszawszy nocą twoje westchnięcia czym prędzej przyszedłem je ugasić, bo wiem, co to pożądanie. Jednak gdy wchodziłem do twojej komnaty ktoś uderzył mnie w głowę i natychmiast upadłem bez czucia.

 

Na chwilę zaległa między nimi cisza. 

– Zauważyłem jednak, że strasznie swierzbiło cię, by robić to wbrew naturze, jak zwierzęta – przerwał milczenie możnowładca. – Zobaczyłem, co robił z tobą twój tajemniczy kochanek. A wszechwładny Kościół – nasza wyrocznia i ostoja – nie lubi i nie popiera takiej sodomicznej rozwiązłości i na dodatek srogo ją karze. Hahaha I co ja mam w tej sytuacji począć? Hmm, powiedziałem: sytuacji? SYTUACJI. Sytuacji. Ojej, nie znałem tego słowa. Ale potrafię wzbogacać język średniowiecza, no, no no! 

– Czy nie mówiłam już, że jesteś, panie, taki mądry… 

– Na świętego Daleryka! – Kaludiusz klepnął się po udzie. – Będę się musiał wyspowiadać z tego, co tu dziś zobaczyłem, a wtedy z pewnością dowie się o tym biskup Rodrygo z Zaragozy, inkwizytor, który przybędzie niechybnie i za pomocą ognia i tortury sprowadzi cię na właściwą drogę.

– Ależ panie – rzekła Widzimisię rozsądnie – chciałeś mnie ratować z opresji, to najważniejsze.

 

Nie pamiętała absolutnie niczego z ostatniej nocy.

– Ładne masz sutki, pani. Gdybyś miała jeszcze w nich mleczko, uuuu…

– Mleczko? – przerwała wzburzona kobieta. 

– Musisz wiedzieć, że lubię figlować z damą, gdy ta jest napięta i z powodu zacienienia krągła. Wtedy jej ciało jest takie… wybuchowe. Wybuchowe? Powiedziałem: wybuchowe? – Zdziwił się Kaludiusz. – Wymyśliłem nowe słowo: WYBUCHOWE. Zaiste ono najtrafniej oddaje moje zamiłowanie do płci przeciwnej. 

 

19

   Bibianna i Wojciech Szabla spoglądali na nieprzytomnego króla Kaludiusza, leżącego w pościeli z niezbyt mądrą miną. 

– Urwę pani głowę przy samej dupie – szepnął Wojciech Szabla, chowając paralizator, którym przed chwilą unieszkodliwił możnowładcę.  

– Dobrze, że się pan zjawił – podziękowała mu kobieta zdawkowo, szybko narzucając na siebie bogato zdobioną tunikę. Nie miała najmniejszej ochoty na tłumaczenie, co tak właściwie zaszło w alkowie ostatniej nocy. 

– Jestem odpowiedzialny za wasze bezpieczeństwo, a tu wszyscy się rozłażą i każdy robi, co chce. Wojciech Poryćko też gdzieś polazł – dokończył z wyrzutem. 

– Nie chciałam, żeby to tak się skończyło. Chyba się wczoraj nieźle wstawiłam. 

– Musi pani przyjąć bombę witaminową, która wzięta do czterdziestu ośmiu godzin po zakażeniu ustrzeże ją przed każdą chorobą. 

– Chodźmy do naszego obozu. 

 

Gdy znajdowali się już poza zamkiem i szli lasem na miejsce spotkanie z pozostałymi członkami grupy, gorączkowo próbowali znaleźć wyjście z zaistniałej sytuacji.

– Kaludiusz na pewno będzie pamiętał, co zaszło w komnacie – podsumował Szabla.

– Powinniśmy się oddalić od tego miejsca. Ten cholerny sygnał GSM bardzo mnie od wczoraj martwi. 

– To nie wchodzi w rachubę – przerwał mężczyzna Bibiannie. – To znaczy uważam, że powinniśmy się ukryć i przeczekać… 

– A to… a to dlaczego? Przecież gdzie indziej też mogę prowadzić badania.

– Odpowiem szczerze: misja, w której uczestniczymy, ma upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Pani ma znaleźć korelację w rozwoju wirusów, ja muszę odnaleźć niejakiego Rodryga z Zaragozy, inkwizytora, zwanego także Biczem Bożym. 

 

Widzimisię wyraźnie drgnęła, słysząc to nazwisko. Spotkanie z tym szalonym człowiekiem było obecnie najmniej pożądaną rzeczą w ich coraz bardzie złożonym położeniu. 

– Słyszałam o tym człowieku. A po co jest nam potrzebny?

– Proszę nie mówić nikomu, ale ktoś odnalazł korzenie tego faceta w naszych czasach. Jego potomek to podobno bardzo nieciekawy gość. Więc jeśli udałoby się go tu… no, unieszkodliwić, to zaoszczędzilibyśmy wiele kłopotu i płaczu niewinnych ludzi w przyszłości. 

– A więc to takie buty! – Gwizdnęła przez zęby Bibianna. 

– Sama pani widzi. Ale to tajemnica – zastrzegł. – Niechaj nikt inny się o niej nie dowie, dobrze?

– Teraz sobie przypominam, że wczoraj przy stole ludzie coś tam gadali, że jak inkwizytor zawitał do pewnej gospody, to na gałęzi drzewa usiadł czarny kruk, a rano… rano znaleziono córkę karczmarza martwą. Cholera, dałabym teraz królestwo za kawałek cukru – zmieniła temat Widzimisię. 

– Jest pani od niego uzależniona?

– Chyba tak. Kurcze, drętwieją mi mięśnie z powodu jego niedoboru.

– A to czasem nie po niedawnym… wystawnym królewskim seksie? – zaśmiał się Szabla. 

– Proszę się zamknąć! – syknęła Bibianna niemiło. – Nie był wcale żaden królewski. 

– O, zatem może to istotnie jednak cukier – odpowiedział potulnie mężczyzna i dokończył z wyraźnym sarkazmem: – Chociaż w grę może wchodzić także nadmiar glutenu w tutejszych potrawach. 

 

20

   Po pewnym czasie na polanie, gdzie uprzednio wylądowali czasoprzestrzennicy, pojawił się także informatyk Wojciech Poryćko wraz z Władysławem Niedołóż, który biadał od samego rana:

– Żona mnie zabije! Od wczoraj nie zadzwoniłem ani razu. A na dodatek tak tu wszędzie w tym średniowieczu okropnie śmierdzi. 

– Niech się pan cieszy, że w ogóle pan żyje – uspokajał go wieczny student. – Co tam smród. 

– Gdzie byliście całą noc? – spytał kierownik wyprawy.

– Jedzenie dla służby było paskudnej jakości, więc wymiksowaliśmy się z uczty. A gdy wracaliśmy do domu niespodziewanie przyjęła nas pewna dama…

– Od razu zasnąłem – wtrącił cnotliwie Władysław.

– A ja jakoś nie… – powiedział półszeptem Wojciech. – I co tam… co tam dzisiaj?

– Lepiej powiedz, jak nasz sprzęt do przenosin w czasie.

– Tu mam niedobrą wiadomość. A zapewne jest ona także dramatyczna, bo…

– No, dokończ wreszcie!

– Bo część płyty głównej uległa spaleniu i nie mamy żadnych części zamiennych.

 

Wszyscy milczeli przed długą chwilę. Powoli docierała do nich świadomość, że istnieje duże prawdopodobieństwo pozostania w średniowieczu na zawsze. 

– To skoro nie ma za bardzo szans na powrót – zaproponował informatyk – może należałoby bardziej zająć się swoimi sprawami? Zawsze starał się znajdować pozytywy w losie, który nieprzewidywalnie zsyłało życie. 

– Jakimi znowu swoimi sprawami, człowieku?

– No, w jakiś sposób zarządzić swoim TERAŹNIEJSZYM życiem i spróbować się tu ustawić. To nie powinno być trudne. 

– Jestem za tym, byśmy trzymali się razem – stanowczo zaoponował Szabla. – Tylko w ten sposób nie zginiemy. 

– Popieram – poparła go Bibianna. – Nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile śmiercionośnych chorób tu na nas czyha. A za pół roku wybuchnie na tym terenie epidemia Czarnej Śmierci. Niewielu ją przeżyje. 

– A skąd pani to wie? – zainteresował się Władysław Niedołóż. 

– Będąc na zamku sprawdziłam datę, a jako, że mam dobrą pamięć, skojarzyłam to z wiadomościami z briefingu poprzedzającego podróż. W Europie wymrze prawie dwadzieścia cztery miliony ludzi, co daje ponad trzydzieści procent populacji. Choć w niektórych miejscach zgony zabiorą do grobów ponad dziewięćdziesiąt procent żyjących. 

– Zatem tak czy siak czeka nas prawie pewna śmierć?

– Nie przesadzajcie! – zganił ich informatyk. – Możemy wyruszyć tam, gdzie morowe powietrze nie dotrze i mieć nadzieję, że uda się przeżyć. 

– Ono dotrze praktycznie wszędzie – powiedziała cicho Widzimisię. – Plaga rozprzestrzeni się po całej Europie. Skąd więc ta pewność, że macki Czarnej Śmierci nie dosięgną też pana?

 

21

   Kryspin Sprawiedliwy dał wreszcie długo wyczekiwany znak do rozpoczęcia ataku. Z lasu natychmiast wysunął się olbrzymi taran, pchany dziesiątkami silnych, zdesperowanych rąk. Machina szybko przebyła wąski pas grząskiego gruntu, oddzielający ją od bramy opactwa. Nacierający z obawą wypatrywali wojów na murach, ale ich tam tego ranka zwyczajnie nie było. 

Garda z wielką siłą uderzyła w solidną drewnianą przeszkodę. Ku zdziwieniu najeźdźców brama z hukiem otworzyła podwoje. Przez opadający pył do środka wskoczyli pierwsi ludzie Kryspina. Kamienny kościół, który był celem ataku, majaczył we mgle na wprost nich. 

Wewnątrz ogromnego pomieszczenia unosił się dym kadzidła, a intensywny zapach grubych świec wprost przytłaczał zatęchłe powietrze. Wszędzie w mniejszych lub większych grupkach siedzieli otumanieni ludzie. 

– Wychodźcie! – krzyknął chwacko, jako pierwszy, młody Chanzyk z Dragazzy. – Wychodźcie!

 

   Ludzie Kryspina w pośpiechu rozbiegli się po wnętrzu kościoła, aby ratować zagubione dusze. Jednak siła przyzwyczajenia była większa i nikt z siedzących w środku nawet się nie poruszył. Próbowano użyć siły biblijnych argumentów, ale – parafrazując słowa Pisma – czy można nalać młodego wina do starych bukłaków? 

Kryspin Sprawiedliwy przyglądał się atakowi ze szczytu. Niepokoił go coraz bardziej rwący nurt wody, niebezpiecznie omywający gród. Pozostawało im coraz mniej czasu. 

 

   Młody Chanzyk, wraz z innymi wojami, wynosił mniej opornych na zewnątrz, aby w świeżym powietrzu ocucili się nieco z duchowego letargu, w którym trwali przez długie lata. Chłopak śmiało penetrował wnętrze, za każdym razem coraz bardziej zbliżając się do ołtarza. Naraz w bocznej nawie stanęła przed nim skąpo odziana kobieta, wyciągając ku niemu ręce, jak matka.

– Choć do mnie, Chanzyku – przemówiła. – Zwą mnie Tradycja, albowiem żyję już ponad tysiąc lat. Po cóż biegać z drużyną po lasach, znosić niewygody i zagrożenie, skoro tu znajdziesz wikt i opiekę. Po cóż obciążać sumienie śmiałymi naukami, skoro jedynie Kościół zna prawdę. Tu będziesz szczęśliwy, mamy w bród pożywienia, a jedna z otaczających mnie pięknych niewiast może porodzić ci z ochotą gromadkę dzieci.

Młodzieniec aż przysiadł z wrażenia. Zawołała do niego po imieniu! Więc może niekoniecznie to, co mówi ich wódz Kryspin, było prawdą? A jeśli się mylił? Chłopak nigdy nie miał głowy do głębokich studiów, przedkładając działanie ponad teorie. Nijak nie mógł więc dokonać porównania argumentów kusicielki z tym, co mówi Pismo. Ponadto pociągała go ta urokliwa, skromna  dziewczyna, stojąca obok Tradycji z niewinnie spuszczonym wzrokiem… 

 

Niewielu błędnowierców ocalono, gdy naraz rozległ się donośny głos rogu, ogłaszający natychmiastowy odwrót. 

– Panie, młody Chanzyk został głęboko wewnątrz kościoła – doniósł jeden z ludzi. – Nie zdążymy go odnaleźć. 

– Nie ma już czasu. Za chwilę wszystko runie w wodną kipiel. 

 

Naraz z wnętrza budowli wybiegła złotowłosa dziewczyna, jakby wypychana stamtąd przez jakąś niewidzialną siłę. Jednak po przejściu kilku kroków zatrzymała się owionięta świeżym powietrzem i rozejrzała nieporadnie dookoła. 

– Pani, uciekaj! Wychodź! – zachęcali ją ludzie Kryspina. 

– Ale tam jest ciepło, wszystkich znam i jest miło. 

– Na zewnątrz jest prawda, która cię ocali.

 

Dziewczyna wahała się. Z kościelnej furty wyciągnęło się za nią kilka sinych rąk. 

– Tam została moja rodzina – powiedziała złotowłosa jak w transie i zawróciła do wnętrza.

– Pani, zginiesz!

– Naprawdę? – znów wróciła na próg budowli. – Twierdza ma tak solidne mury, że się obroni. Gdzie indziej mamy szukać schronienia, jak nie w Kościele? 

 

Prezbiterium zawaliło się w mgnieniu oka, znikając w wodnej toni. Powoli to samo spotkało resztę budynku. Wszyscy oniemieli, przyglądając się ostatniemu aktowi dramatu. Dziewczyna nie odnalazła wewnętrznej siły i odwagi, aby zdecydować się na wyjście.

Kruchta kościoła zawaliła się na końcu, grzebiąc ją na zawsze. Pamiątką po niej pozostał tylko pukiel złotych włosów, wystający spod stosu omszałych kamieni. 

 

22

– Cholera jasna, nie mogę się wysrać – do uszu czasoprzestrzenników dotarło z lasu głośne gderanie Władysława Niedołóż. 

– Się pan tak nie ekscytuje! – zaśmiał się informatyk Poryćko, po raz kolejny obracając w dłoniach feralną płytę z układami scalonymi. – Czasem trzeba zostawić jedwabne przyzwyczajenie i podetrzeć się bardziej rustykalnym sposobem, he he.

– Panie Wojciechu! – oburzyła się profesor Bibianna. – Tak nie można!

– Proszę robić swoje i nic się nie przejmować – dorzucił Szabla, po czym dodał, zwracając się do siedzącego na darni ogłupiałego pustelnika: 

 

– Filbercie, jak to się u was robi skutecznie?

– Ale co, panie?

– No, podciera tyłek.

– Więc… przed kucnięciem należy znaleźć trochę dużych liści, które nie będą nazbyt łykowate…

– Kurde, stary, nazywasz siebie Czystym, a wali od ciebie, jak od starego kozła – zatkał nos wieczny student. – Lepiej się do nas tak nie zbliżaj. 

– Ależ panowie, ja nie jestem owcojebcą! – Gorąco zaprzeczył pustelnik. – Stary Kwandyn – garbarz – on tak, jest prześmierdnięty tym przyzwyczajeniem, ale ja nie. A Kościół srogo zabrania tego rodzaju chutliwości. 

– Może na tego Kwandyna zwyczajnie nie lecą babki i dlatego? – zastanowił się  informatyk. 

 

– Za to na ciebie lecą ponad miarę – powiedział Wujaszek Dżudo. – W ogóle proponuję, abyśmy wszyscy przeszli na „ty”. 

– A żebyś wiedział, że lecą! – żachnął się wieczny student. – Te średniowieczne dziewuchy jeszcze nigdy w życiu nie zaznawały prawdziwej rozkoszy w stosunku cielesnym. Myślą, że są tylko maszynami, służącymi do rozpłodu potomstwa, które i tak zaraz wymrze z powodu plagi czarnej śmierci i innych chorób. 

– Czyli jak tam ci z nimi szło wczoraj?- zainteresował się szef wyprawy. 

– Ciekawość zżera? A może nawet zazdrość, co? Ale powiem ci, powiem ci, jak było. Nieziemsko! One wszystkie są takie… takie szczerze chętne, choć bardzo zapóźnione w edukacji seksualnej. Ale są zdrowe, chętnie przyswajają wiedzę i nie mają tylu zahamowań, co te nasze głupie nowoczesne laski, którym w kółko trzeba imponować kasą, domem, stanowiskiem i samochodem. Normalnie pod tym względem jest tutaj o niebo lepiej, niż w jakiejkolwiek korporacji!  

 

– Zwariuję bez cukru – zapiszczała cicho Widzimisię. – Błagam, królestwo za trochę sacharozy.

– Widać, że jesteś spięta, widać – mruknął Wujaszek Dżudo. – Może jednak zjadłaś za dużo glutenu. Albo to jednak nadmiar… 

– Proszę! – wycedziła przez zęby kobieta. – Odrobinę szacunku. 

– Przezornie zabrałem ampułki z kofeiną, chcesz jedną? 

– Słyszałem, że istnieje taki przesąd – zaczął nowy temat Poryćko, patrząc w stronę Filberta – że gdzie wielkie stopy, tam wielki… ten, no. Więc może warto by to sprawdzić? Co myślicie?

 

Pomysł spodobał się Wujaszkowi Dżudo, gdyż każdy z nich dwóch gdzieś tam w głębi serca nadal lubił prosty i niewyszukany humor. A teraźniejszość, w której się znajdowali, była wielkim – acz jeszcze niezbadanym – poletkiem doświadczalnym. Kierownik wyprawy powoli zbliżył się do pustelnika, po czym zdecydowanie przyłożył do jego ciała paralizator. 

 – O, kurwa – Bibianna schowała twarz w dłoniach. Jeszcze nigdy do tej pory nie spotkała na swojej drodze tak żenującego zachowania dorosłych facetów. Normalnie dekadencja! Ale może nie powinna się dziwić? Wszak każdy powoli zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie będą musieli zostać w średniowieczu na zawsze, więc może w ten sposób odreagowywali rzeczywistość

 

23

   Naraz od strony zamku rozległy się niespodziewane wystrzały z broni maszynowej. Czasoprzestrzennicy natychmiast rzucili się do panicznej ucieczki w las. Na polanie pozostał tylko nieprzytomny Filbert Czysty ze ściągniętymi do kolan gaciami. 

Na łące, okalającej mały przysiółek, uciekających napotkał z otwartymi ramionami… Inkwizytor z Zaragozy. 

– Wiele o was słyszałem od okolicznej ludności – powiedział na powitanie. – Brać ich!

 

Wokoło natychmiast zgromadziła się okoliczna gawiedź, która za wszelką cenę chciała się przyjrzeć schwytanym i po cichu liczyła na przednią rozrywkę, gdyż krwawe egzekucje były urozmaiceniem ich jakże pospolitego i pełnego trudu życia. 

 

Gdy stali przed stołem sędziowskim Bibianna zauważyła, że nie było z nimi Władysława Niedołóż i Zenona Szabli. Gruby sznur, którym zostali spętani z Wojciechem, nie dawał zbyt wielu szans ucieczki. 

– Okoliczne kobiety złożyły zeznania przeciwko temu oto mężczyźnie – Bicz Boży wskazał na wiecznego studenta – który współżył z nimi podstępnie i na dodatek w sposób niezgodny z naturą. Mamił je diabelsko i zmuszał do zbliżeń dających rozkosz, co jest potępiane przez Kościół, naszą jedyną Matkę. 

– Sodomita! – krzyknęło wyrywnie kilkoro z zebranych.

– Tak jest, sodomita. A za sodomię Kościół każe tylko w jeden sposób. Odciąć mu genitalia!

 

Ludzie Rodryga chwycili Wojciecha i sprawnie wykonali rozkaz ich pana. Poryćko zaraz po wykonaniu egzekucji zemdlał pod wpływem doznanego bólu jak i szoku. Bibianna patrzyła na to wszystko z coraz większym przerażeniem. 

– Teraz ty, pani – uśmiechnął się triumfalnie inkwizytor.

 

– Panie, panie – dobiegło z oddali. Wszyscy zwrócili się ku lasowi, z którego wybiegł lokalny pustelnik. 

– Kim jesteś? – spytał Rodrygo. – I dlaczego śmiesz przerywać działanie sądu kościelnego?

– Panie, jestem Filbert Czysty i przybywam, by zeznawać przeciwko tej kobiecie. 

– A, widzę, że kierują tobą czyste intencje. Mów zatem. 

– Oto gdym modlił się kilka dni temu nazad, naraz spadła z nieba ta… ta, ta, ta niewiasta. Była półnaga, a jej nagość natychmiast poraziła me oczy. Zrozumiałem wnet, że nie przybywa ona z nieba, lecz z innego miejsca.

Dobrze rozumujesz – pochwalił go Bicz Boży. – Albowiem tylko mężowie święci zostają porażeni piekielnym powabem półnagiego ciała kobiecego. 

– Przybyła z samego dna piekieł! Próbowała po uczcie omotać naszego króla Kaludiusza Wspaniałego, wcześniej parząc się z samym diabłem. A gdy nasz król dzielnie nie uległ pokusie i chciał im stanąć na przeszkodzie, został ogłuszony czarcią mocą. 

 

Inkwizytor rozparł się z satysfakcją w naprędce zbitym z bali krześle. Takie śledztwa lubił. Zeznający prawdę wyrywni świadkowie i jednoznacznie osądzona ofiara, która najwyraźniej była winna zarzucanych jej czynów. Uśmiechnął się do siebie, ponieważ ponad życie uwielbiał, gdy Boża sprawiedliwość tryumfowała. 

 

24

– Właśnie puściłem z dymem karczmę, gdzie żona właściciela chciała mnie przebić w alkowie sztyletem za rzekomą śmierć jej córki – rozpoczął przemowę Rodrygo z Zaragozy. – Ale jak inaczej może zareagować święty mąż Boży, który po długiej podróży udaje się na spoczynek, a w jego komorze pojawia się naga dziewucha? Niebo natychmiast zażądało kary dla tej młódki, chcącej wodzić na pokuszenie biskupa. Z zaszczytem, że mogę pomagać w zaprowadzeniu świętego porządku, udusiłem tę córkę karczmarki własnymi rękami.

Ludzie zaszemrali z podziwu dla jego odwagi i oddania sprawie Królestwa Niebieskiego na ziemi. 

– A teraz mamy tu przed sobą diablicę, która nastawała na pana tych ziem. A z pewnością także na innych ludzi, których jednak nie zdołała dotychczas omotać. Kara dla takiej może być tylko jedna: chyżo zbierać drewno i budować stos.

 

Na te słowa z zarośli wypadł Wujaszek Dżudo, podejmując walkę wręcz z kilkoma wojami inkwizytora. Sprawnie i zwinnie kładł ich na ziemi, stosując nieznane im bloki i dźwignie. Jednak przewaga przeciwnika była zbyt duża. Po kilku minutach Zenon Szabla padł ogłuszony konarem przez jednego z chłopów, którzy rzucili się na pomoc swemu biskupowi. 

– A to jej pomocnik – zadrwił inkwizytor, gdy skrępowany sznurami cudzoziemiec zaczął dochodzić do siebie. – Czy widzieliście, jakich czarcich sztuczek używał, by zmóc moich ludzi? Ale prawda go pokonała. 

– Czcigodny panie – odezwała się nagle Bibianna Widzimisię. Zrozumiała, że musi coś zrobić, by ujść z życiem z tej sytuacji. Zrobić cokolwiek. – Zwróć mi wolność, a dam ci… dam ci pewien…  magiczny papier do podcierania zadka. Jest tak przyjemny w dotyku, że wydalanie będzie dla ciebie samą rozkoszą i radością. 

– Papier do podcierania zadka? Zamiast listowia? 

– Jest miękki, jedwabisty, a na dodatek ładnie pachnie. Twoje wszystkie kłopoty natychmiast przeminą… 

 

Bicz Boży zaśmiał się gromko.

– Diablica chce utargować życie w zamian za jakiś magiczny przedmiot, który może służyć do grzesznego zniewolenia człowieka! 

 

Zaiste, w tym miał rację, gdyż w dwudziestym pierwszym wieku ludzie nie wyobrażali sobie życia bez papieru toaletowego. 

– Ale ja nie dam się zwieść! Papier! – zaśmiał się Rodrygo. – Jak… jakby liście nie wystarczały…  Dalej, zbierać drwa na opał, a szybko! – huknął na swoich ludzi, którzy natychmiast rozbiegli się, by wykonać rozkaz swego pana. 

 

Bibianna – korzystając z rozgardiaszu – niepostrzeżenie namacała ukryty w sukni telefon komórkowy i włączyła go w akcie ostatecznej desperacji. 

Jego sygnał został natychmiast odebrany całkiem niedaleko od nich. 

 

25

   Blada Bibianna Widzimisię stała przywiązana do drewnianego pala. Obok niej słudzy inkwizytora usypali górę gałęzi, która miała już za chwilę zapłonąć. Czy zasługiwała na taką śmierć? Czy zrobiła dla nauki wystarczająco dużo, by już umrzeć? Nagle dotarło do niej, że nie pozostawiła po sobie nawet dziecka, które odziedziczyłoby jej wspaniałe geny. Pochłonięta obowiązkami zawodowymi, które były jej wielką pasją, odkładała sprawy prokreacji na daleki plan. Ciągle wierzyła, że ma jeszcze czas, by znaleźć odpowiedniego kandydata na ojca. A lata mijały. 

 

Czekając na egzekucję, poczuła się nagle bardzo niespełniona, jako kobieta. Po jej policzkach popłynęły gorące łzy żalu za tym, co już jej nie spotka. 

– Jej pomocnikiem zajmiemy się później – powiedział Rodrygo z Zaragozy, wskazując na szefa wyprawy. – Podpalajcie stos!

 

Jeden z rycerzy inkwizytora wyszedł z pochodnią na środek placu. Zbliżając się do wyschniętego stosu, nagle stanął ze zdziwionym wyrazem twarzy, by po chwili upaść bez czucia na ziemię. Wywołało to falę pomruków, która przeszła przez zgromadzonych. Nikt nie rozumiał, co właśnie zaszło. 

– Diablica rzuca uroki – oznajmił Bicz Boży.

– Panie… panie, oszczędź ją! – Zawołał oprzytomniały Zenon Szabla. – Jestem gotów oddać życie za tę niewiastę. 

– Zamilcz, pomocniku czarta! – zgromił go Rodrygo. – Widzieliśmy, jakimi sztuczkami potrafisz władać, by gubić ludzi. Hyżo, podpalajcie diablicę, a żywo!

 

Dwóch kolejnych ludzi doskoczyło z ogniem do Bibianny, ale i oni upadli bez czucia. Jednemu z nich z czoła pociekła mała stróżka krwi. Widzimisię nic z tego nie rozumiała. Stała jak zamurowana, nie mogąc wykrztusić ani słowa. 

– Co się tu wyrabia? – złapał się za głowę inkwizytor. – Moc diabelska jest tak wielka, że nie można podłożyć ognia? Dalej, kto dzierży pochodnię, niech podpala stos!

 

Kilku pachołków powoli wyszło na plac. Jednak i oni jeden po drugim upadali na ziemię.

– Panie, wszyscy z nich wyzionęli ducha – krzyknął ktoś z tłumu, ostrożnie obchodząc leżących. – Wygląda, że nie dychają. 

– Rzucasz czary, diablico – zapienił się Bicz Boży. – Zaraz przebiję twoje serce włócznią, której grot był zanurzony w świętej wodzie z Anduarez. Przed jej siłą kłaniają się wszystkie złe moce. 

– Ty ograniczony człowieku, jak śmiesz próbować zabić tę niewiastę?!

 

Zgromadzeni odwrócili głowy w stronę, skąd dobiegł ich obcy głos. Po chwili na plac wyszedł wyprostowany mężczyzna w czarnym mundurze i oficerkach, w których miał schowane nogawki spodni. Nieśpiesznie wyjął pistolet z kabury i zastrzelił inkwizytora celnym strzałem w głowę. 

 

Z lasu wyszli pomocnicy przybyłego i otworzyli ogień w kierunku orszaku biskupa, w ciągu kilku sekund kładąc trupem wszystkich jego ludzi. Tłum wieśniaków rozbiegł się w panice we wszystkie strony. 

– Pozwoli pani, że się przedstawię – ukłonił się mężczyzna w czarnym mundurze. – Jestem Sturmfuher SS Hans Stedtke, dowódca niemieckiej wyprawy w czasie.

 

26

   Gdy późnym popołudniem siedzieli przy kominku na zamku Kaludiusza Wspaniałego – który został uwięziony w lochu wraz z pozostałymi czasoprzestrzennikami – Hans Stedtke zaczął opowiadać Bibiannie o zawiłym planie, który sprowadził Niemców do przeszłości.

– Jestem pani winien kilka wyjaśnień – rozpoczął dobrotliwie, podając uczonej kielich z wyśmienitym burgundem. – Podobnie jak wasza grupa przybywamy z dwudziestego pierwszego wieku. Obserwując tajne amerykańskie eksperymenty, prowadzone w okolicach trójkąta bermudzkiego, a związane z przenosinami w czasie, Adolf Hitler powiedział…

– Adolf Hitler? Przecież… przecież on popełnił samobójstwo w ostatnich dniach wojny – zaprotestowała Bibianna. – A pierwsza wzmianka na temat tego feralnego trójkąta miała miejsce dopiero po wojnie. 

– Nasz Fuhrer nie zastrzelił się w swoim bunkrze. Dzięki wielkiemu wysiłkowi prawdziwych Niemców został uratowany z okrążonego Berlina i bezpiecznie wywieziony na Antarktydę, gdzie od wielu lat rozbudowywaliśmy Neu Schwabenland – tajne bazy oraz gromadziliśmy skarby, żywność, maszyny i broń. Alianci w niewiarygodnie naiwny sposób dali się nabrać na spalone ciało rzekomego Hitlera, które podrzuciliśmy w okolice bunkra. Widać taka była wola ogółu. 

Nie wierzę w ani… w ani jedno pańskie słowo – poruszyła się na siedzisku Widzimisię, przywiązana solidnym łańcuchem za nogę. 

 

– Nie musi pani – kontynuował Niemiec zapalając aromatycznego papierosa. – Po mojej stronie stoi siła prawdziwych argumentów. Wolą Hitlera było, abyśmy podbili świat, a podróż w przeszłość stanowiła jego największe marzenie. Jednak proszę pomyśleć, w jaki sposób zdołaliśmy dotrzeć aż tutaj i jak w ogóle możliwa jest nasza rozmowa? Czekaliśmy na tę chwilę od dziesięcioleci, obserwując rozwijającą się naukę. Moi ludzie wykradli z waszego Instytutu jedyny pozostały egzemplarz urządzenia do podróży w czasie. 

– Z Zakładu Wirusologii Molekularnej? – zdziwiła się kobieta. – Ale skąd wiedzieliście, że prowadzimy tam tajne badania nad podróżami w czasie? 

– O, mieliśmy swych ludzi wszędzie, a skarby, zrabowane podczas wojny, znacznie ułatwiały nam pracę. Opłacaliśmy pani współpracowników bardzo hojnie za każdą dostarczoną nam informację. I jak widać cierpliwość przyniosła korzyści. 

– Ale kto? Kto mógł zdradzić? 

– Nie mam w tej chwili przed panią żadnych tajemnic, ponieważ żadne z was nie wróci już nigdy do swoich czasów – powiedział Niemiec. – Pani asystent Wiktor Prochocienko był bardzo pomocny w tej dziedzinie. 

– Ale on zginął tragicznie kilka tygodni temu w wypadku samochodowym. 

– Mógł zdradzić nasz plan. Ale co użył życia za zarobione u nas pieniądze to jego – uśmiechnął się Sturmfuhrer Stedtke. – Zapewne pani asystent rozpowiadał wszystkim, że wygrał okrągła sumę w totka, prawda?

Widzimisię pokiwała głową. 

 

– Aby jednak zrozumieć i docenić nasz wspaniały plan musimy się cofnąć do czasów powojennych – kontynuował esesman. – Hitler przeżył i wraz z garstką oddanych mu oficerów ukrywał się na Antarktydzie w naturalnej jaskini lodowej w rejonie gór Muhlig – Hofmann. Jednak alianci wściekle badali każdy, nawet najbardziej nieprawdopodobny trop. Podejrzewali, że duża grupa oddanych faszystów musiała gdzieś się ukryć. Już na przełomie roku tysiąc dziewięćset czterdziestego siódmego US Navy planowała inwazję na nasze bazy. Co prawda tysiące kilometrów dalej, ale kwestią czasu pozostawał fakt, że kiedyś na nas wreszcie natrafią. 

– I natrafili?

– Po części my im w tym pomogliśmy, ale nieco później. Przede wszystkim należało za wszelką cenę ocalić Wodza. Przez lata przygotowywano grunt, aby mógł zamieszkać w spokojnym miejscu, nie nękany przez nikogo. Powoli, lecz w sposób ciągły, transportowaliśmy do Argentyny złoto i skupowaliśmy ziemię – zakładając wiele farm i domów na nazwiska wiernych sprawie Niemców. Wreszcie w roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym pierwszym wszystko było ostatecznie przygotowane. Dwa ocalałe z zawieruchy wojennej okręty podwodne, z zastosowaniem największych środków ostrożności, przewiozły Fuhrera do jego nowej ojczyzny. 

 

27

Bibianna Widzimisię z niedowierzaniem przysłuchiwała się słowom Sturmfuhrera Hansa Stedtke. 

– I udało wam się przemycić Hitlera do Ameryki Południowej? – Spytała zaszokowana. 

– Do chwili swojej śmierci Adolf prowadził tam szczęśliwe życie u boku Ewy Braun, która urodziła mu dwójkę dzieci.

– Przeraża mnie pan coraz bardziej. 

– Przyzna pani, że wino jest wyśmienite. Jeszcze kropelkę?

– Poproszę. 

 

Hand Stedtke powrócił do przerwanej opowieści. 

– Postaraliśmy się, aby Amerykanie w końcu poznali położenie naszej bazy w Antarktyce. W roku pięćdziesiątym ósmym, w wyniku tajnej operacji Highjump, odpalono trzy ładunki jądrowe, które zniszczyły kompletnie nasze siedziby na Ziemi Królowej Maud. Jednak tym atakiem Amerykanie skutecznie zatarli wszelkie ślady po nas. Zakładaliśmy, że dzięki temu zakończą poszukiwania. No i tak się stało. Niestety, Fuhrer nie doczekał naszego ostatecznego zwycięstwa. Zmarł trzynastego lutego sześćdziesiątego drugiego roku w chatce w pobliżu pewnej odciętej od świata małej wioski – dokończył Niemiec i wypił duży łyk wina. – Czyż nie jest to najlepszy burgund, jaki kiedykolwiek mieliśmy okazję pić?

– Istotnie. Jednak oddałabym pół królestwa za jeden, jedyny kawałeczek cukru.

– Wie pani, dobrze się składa, gdyż zabrałem ze sobą na wyprawę nieco kandyzowanych owoców. Proszę się częstować. 

– Dziękuję. Ten sygnał GSM to też wasza sprawa? – spytała Widzimisię, której organizm dość szybko przyswajał węglowodany. 

– Dysponujemy technologią dwudziestego pierwszego wieku. Dzięki niej skutecznie was namierzyliśmy. Wystarczył jeden nierozważny krok i przypadkowe włączenie telefonu. Rozumiem jednak, że ten drugi sygnał puściła pani, by desperacko wołać o ratunek. 

– Istotnie tak było. I co teraz?  

– Znów jesteśmy zwycięzcami, a to oznacza, że jako Niemcy dokonamy podboju świata. Dzięki pani i jej kolegom naukowcom. 

– Więc będę musiała zginąć?

– Przeżyła pani dobre życie, prawda?

 

Bibianna wypięła lekko pierś. 

– Przejdźmy na ty, drogi Hansie, dobrze? Jesteś zwycięzcą, a twoja przygoda może nie zmieścić się dziś wieczorem w twoich spodniach – wyszeptała gardłowo. – Jestem dobra w te klocki, chude tak mają. A na dodatek pozwolę ci skończyć w sobie – obejdzie się zatem bez żadnych plam na twoim nieskazitelnym niemieckim mundurze. 

 

Sturmfuhrer Stedtke uśmiechnął się pod nosem. 

 

28

– Hans, rozwiąż mnie i narysuj na nowo, jak chcesz, jak ci w duszy gra – kusiła Widzimisię. – A potem zabierz ze sobą tam, gdzie będziemy pracować razem nad wielkością Nowych Niemiec.

– Droga, eee…

– Mam na imię Bibianna. 

– Zatem droga Bibianno. Doceniam to, co oferujesz, lecz jestem niemieckim oficerem i nijak nie wierzę zapewnieniom nie Aryjki. Wyznaję etos oficera SS, dla którego ojczyzna oraz rodzina to rzecz święta. Wybacz zatem, ale nie mogę zawieść ani moich dzieci ani mojej Agathe. Zawsze kończę z nią, jak chcę, więc chyba rozumiesz, że twoja propozycja nie jest jakaś szczególnie wyjątkowa czy podniecająca i nie trafia na podatny grunt. 

– Co zatem planujesz ze mną zrobić?  

– Jak już powiedziałem musisz zginąć. Wybacz. Ale tylko w ten sposób prawda o nas nie wyjdzie na jaw. 

– A jeżeli obiecam, że wraz z moja grupą nigdy nie wrócimy do przyszłości? 

– To są obietnice bez pokrycia, moja droga. A jak macie gdzieś ukryty jeszcze jeden aparat do przenoszenia w czasie? Nie wierzę zatem w żadne z twoich zapewnień. Musicie zginąć dzisiaj wszyscy troje. 

 

   Bibianna Widzimisię i Hans Stedtke siedzieli wpatrzeni w dogasający w kominku ogień. Za oknem hukała sowa, a świerszcze grały niekończącą się melodię. Wyśmienity burgund płynął w żyłach profesor, która wydawała się już pogodzona ze swoim losem. A cukier koił jej niepokój. Nadszedł koniec i nic nie mogła w tej sprawie zrobić. 

– Jesteś dzielną kobietą, lecz już czas – Niemiec odstawił szklany kielich na stół. Jego szczęk sprawił, że Bibianna wzdrygnęła się mimowolnie. 

– Jak zginę?

– Zazwyczaj strzelam pistoletem w tył głowy, lecz szkoda tak urodziwej twarzyczki. Dlatego umrzesz powoli, za to w ekstazie.

– Jak mam to rozumieć? Przecież sam mówiłeś, że… 

– Założę ci między udami Berthę – niemiecką maszynę śmiertelnej rozkoszy. Jej tłok będzie wchodził w ciebie miarowo, aż do ostatniego tchnienia. Niektórym kobietom udawało się przeżyć nawet ponad godzinę i zapewniam cię, że była to zawsze piękna śmierć w nieziemskim uniesieniu. A po wszystkim… po wszystkim wrócimy do czasu, gdy Fuhrer jeszcze żył i pod jego wodzą podbijemy cały świat. I wreszcie staniemy się panami wszystkich narodów, co nam jest pisane!  

 

Stedtke patrzył niewidzącymi oczyma przed siebie. Jego największe marzenie, największe marzenie   wszystkich prawdziwych Niemców, już niebawem miało stać się faktem. To, o co walczył całe dotychczasowe życie, miało się niebawem wypełnić. Wilgotne ręce Sturmfuhrera wyraźnie drżały z emocji. Potrzebował dłuższej chwili, by otrzeźwieć z górnolotnych myśli, powrócić do rzeczywistości i uważnie spojrzeć na Bibiannę.

– Proszę rozłóż nogi, moja droga.  

 

Piętnaście minut później Widzimisię powoli odchodziła od zmysłów, targana kolejnymi paroksyzmami spełnienia. Hans ostrożnie przyniósł maszynę do przenoszenia w czasie. Ustawił na niej właściwą datę, aby bezbłędnie trafić w najważniejszy okres historii Ziemi – w przesilenie dziejów, podczas którego hitlerowcy zdobędą wystarczającą przewagę, by zawładnąć światem na zawsze. Zaśmiał się na tę myśl głośno, gdyż coraz trudniej było mu utrzymać emocje na wodzy. 

Po chwili spojrzał na Bibiannę, która znajdowała się już na drodze bez odwrotu. 

 

29

   Naraz na dziedzińcu dało się słyszeć podniesione głosy. Hans Stedtke wychylił głowę z okna i zamarł pod wpływem tego, co zobaczył. Z przerażeniem ujrzał zasłaniającego całe niebo wielkiego, nagiego trupa, którego zwisające przyrodzenie prawie dotykało narożnej baszty zamku. Przestraszeni ludzie, depcząc się nawzajem, uciekali z grodu gdzie popadnie. 

 

Niemal w tym samym momencie do komnaty wpadł pustelnik Filbert Czysty, krzycząc od progu:

– Apokalipsa! To kara z nieba, bo jeszcze nie wsadziłeś do lochu wszystkich diabłów, panie! 

– Wszystkich?

– Albowiem przyleciało ich za ziemię czterech.

– Zaraz! Zaraz… Czterech? – rzucił zmartwiały ze strachu Niemiec. – Czterech? 

 

W tej samej chwili od strony drzwi zaterkotał karabin maszynowy, pewnie i mocno zawieszony na ramieniu Władysława Niedołóż. Trzy pociskowa seria powaliła Sturmfuhrera na posadzkę. 

– Ty głupi skurwysynu – powiedział beznamiętnie Niedołóż do pustelnika – Musisz wszędzie kablować? Po czym kopnął go mocno w jaja. 

 

Bibianna dość szybko dochodziła do siebie po odłączeniu niemieckiej maszyny śmiertelnej rozkoszy.

– Gdzie Niemiec? – spytała siedzącego obok niej Władysława. 

Mężczyzna wskazał kąt, w którym ranny jeszcze się ruszał. 

 

– Hans, Hans, Słyszysz mnie? 

Bi… Bibianno – mówił z trudem ranny. – Powiedz, powiedz… mu… musisz powiedzieć mojej żonie… że to ja… to ja uśpiłem naszego syna zaraz po urodzeniu. Miał skazę… i nie nadawał się na silnego Aryjczyka. Powiedz jej. 

– Tak. 

Na twarzy Stedtke pojawił się grymas, który przypominał uśmiech. 

 

– Musimy budować rasę panów, a syn… wiesz, on… on do tego nie pasował. 

– A gdzie mieszka twoja żona? Powiedz, Hans, gdzie ona mieszka. 

– Mieszka… mieszkają w … San Miguel… de Tucuman… Yerba Buena, Ulica…

 

Po chwili uspokojony Niemiec wyprężył ciało w ostatnim drgnieniu życia.

 

30

– Co tu się dzieje, Władysławie? – spytała Bibianna. – Wydawało mi się, że jesteś leniwymi kluchami pod pantoflem swojej żony, a tu proszę: strzelasz z broni maszynowej, jak stary żołnierz. 

– Kapitan Niedołóż, droga pani – przedstawił się mężczyzna. – Pierwszy Pułk Specjalny Komandosów. Wysłano mnie, abym dodatkowo ubezpieczał waszą podróż w czasie. Wywiad zakładał, że tylko w ten sposób możemy odzyskać ukradzioną maszynę. I spotkać nazistów. 

– Czyli ta historia ze spadającym samolotem… Ale byłam głupia, że uwierzyłam – uśmiechnęła się Widzimisię. – A ten trup na niebie?

– To hologram niezłej rozdzielczości. Miał tylko odwrócić uwagę. 

– Odwrócił dość skutecznie. Z grodu w panice uciekli jego wszyscy mieszkańcy. Ale to… to ty… ty sam to wszystko?

– Nie – uśmiechnął się Władysław. – To prawda, że abym działał skutecznie dołączono do was tylko mnie. Ale wczoraj skontaktowałem się z Kryspinem Sprawiedliwym i jego ludźmi. To Waldensi, odrzucający autorytet papieża. Nic zatem dziwnego, że prześladowani przez inkwizycję. W każdym razie podejmują i będą podejmować śmiałe działania, by wyrywać ludzi z łap fałszywego rzymskiego kultu, zatem to oczywiste, że musieli zjawić się i odbili go z rąk Niemców, korzystając z dużego zamieszania. 

– Nooo – powiedziała Bibianna z podziwem. – Ale układanka. 

 

30

   Prawie wszyscy czasoprzestrzennicy powrócili szczęśliwie z powrotem do dwudziestego pierwszego wieku. Dzięki adresowi – zdobytemu przez Bibiannę Widzimisię od umierającego Hansa – udało się dotrzeć do prawie całej grupy nazistów, która planowała przejąć władzę nad światem. Skonfiskowano duże ilości złota, pieniędzy, odnaleziono też wiele arcydzieł sztuki malarskiej, dotąd uznawanych za zaginione. Jednak było więcej niż pewne, że wielu Aryjczyków nadal pozostało na wolności. Nie zdołano także natrafić na żadne ślady potomków Hitlera. 

 

     Profesor Bibianna Widzimisię użyła maszyny czasoprzestrzennej jeszcze raz. Zaraz po powrocie ze średniowiecza – wiedziona wielką tęsknotą do matki –  wybrała się w podróż do roku dwa tysiące  czwartego by uratować ją od śmiertelnego w skutkach wypadku samochodowego. Ostatecznie postanowiła zostać z matką na zawsze w jej czasach. Zamieszkały razem w dużym, starym domu, otoczonym ogrodem. Widzimisię podjęła pracę w lokalnym urzędzie gminy i na dobre porzuciła rozwój projektu podróży czasoprzestrzennych, uznając go za zbyt niebezpieczny. Pewnej nocy doszczętnie spaliła urządzenie, a całą dokumentację zniszczyła ostatecznie i zarazem nieodwracalnie.

Po dziewięciu miesiącach od średniowiecznych wydarzeń Bibianna urodziła ślicznego chłopczyka, który był nadzwyczaj podobny do… Ale o tym może kiedy indziej. 

 

   Wojciech Poryćko nie wrócił z resztą ekipy do czasów teraźniejszych. Z całego serca nienawidził bowiem korporacyjnego świata dwudziestego pierwszego wieku. Znalazł ukojenie pośród starych druków, które zaczął badać w zamku Kaludiusza Wspaniałego z niesłabnącym zainteresowaniem. Nie minęło dużo czasu, gdy lud obwołał go królem, a przy jego boku niespodziewanie pojawiła się pewna dama, dla której rozum, serce i ręczna robota były ważniejszym od tradycyjnego współżycia. Nie takie bowiem rzeczy widywano w średniowieczu. Dzięki higienie, którą bez pardonu zaprowadzili na dworze, razem przetrwali prawie całą wielką epidemię dżumy. 

 

   Po Zenonie Szabli, zwanym także Wujaszkiem Dżudo, wszelki słuch zaginął. Podobno sprzedał wszystko i wyjechał do Ameryki, otwierając tam zakład naturalnego kiszenia kapusty. Jednak towar zbytnio mu nie schodził, bowiem nawyki żywieniowe tamtejszej ludności były zgoła odmienne od naszych. Ślad za Szablą definitywnie urwał się zaraz po zaokrętowaniu na jeden ze statków towarowych, pływających po wodach kontrolowanych przez somalijskich piratów.  

 

   Władysław Niedołóż – żołnierz elitarnego oddziału komandosów – po wykonaniu zadamia powrócił do macierzystej jednostki. Kontynuując wojskową karierę z rozmysłem unikał awansów, doskonale wiedząc, gdzie jest jego miejsce i gdzie tkwi prawdziwa siła wojownika. Dzięki temu zawsze miał dobre sny.

 

   Król Kaludiusz dokonał żywota w bagnie, na które nieopatrznie wbiegł, uciekając w wielkiej panice przed pływającym po niebie ogromnym trupem z nagą kuśką. Niewielu rozumiało go za życia, gdyż swoją elokwencją znacznie wyprzedził epokę. 

 

   Filbert Czysty – oddany postowi i modlitwie pustelnik – całkowicie zwariował pod wpływem wydarzeń, których był naocznym świadkiem. Opowiadał później każdemu o diabłach i demonach, które się na niego uwzięły, zazwyczaj wywołując tymi historiami dobrotliwe uśmiechy.

 

   Kryspin Sprawiedliwy, przywódca Waldensów zmarł kilka lat później od odniesionych ran w kolejnej potyczce z wojskami papieża.

Najwięcej Waldensów przetrwało prześladowania Kościoła Katolickiego w Alpach Piemonckich. Do dziś dnia uważają Pismo Święte za jedyne słowo Boga. 

 

KoNiEc

 

Dobra Cobra

Sierpień/Grudzień 2017

 

Opowiadanie dostępne także jako audiobook:

Vector image by VectorStock / Aditya26j