Pośród runa leśnego 1

 

Wczoraj poruszył mnie na wskroś film, który puścili późnym wieczorem w telewizji. „Smutny wiatr w trzcinach” – bo tak nazywało się to arcydzieło chińskiego przemysłu filmowego – to obraz Polski widziany okiem robotnika z Państwa Środka, pracującego za miseczkę ryżu dziennie przy budowie naszych autostrad.

Film sugeruje, że podobno jako naród mamy najbardziej ponure twarze ze wszystkich nacji.

 

A z czego mielibyśmy się niby cieszyć? U nas były same wojny, powstania, wysiedlenia, Katynie, brzoza i mgła smoleńska. Opiekuńczy socjalizm, gdzie każdy miał pracę i było bezpiecznie, a teraz  krwiożerczy kapitalizm, wyzysk człowieka przez człowieka i strach przed wyjściem nocą na ulicę.

Wszyscy dookoła kradną i mają prawo za nic, a do tego rażąca bezkarność bogatych elit.

 

Za uśmiechanie się do samego siebie też można dostać w zęby.

 

Trzy lata temu straciłem pracę. Nieodwracalnie.

 

A teraz jeszcze śmierć Bożeny…

 

Jak w życiu. Jest przyjemność. Jest i ból

DobraCobra przedstawia opowiadanie wstrząsające w swej wymowie geopolityczno – patriotycznej oraz leśnej, pt.

 

Pośród runa leśnego

 

Literatura jest jak kokaina, a muzyka – jak heroina. Pierwsza wyostrza umysł, druga – ogłupia.

Iggy Pop, rockman amerykański

 

Idę do lasu, nazbierać za pieniądze jagód dla miastowego. Wszyscy boją się tam chodzić, odkąd wśród dzikich zwierząt wybuchła epidemia tajemniczej choroby, która podobno może atakować też ludzi. Ja tam tego na sobie nie doświadczyłem, ale jak mieszczuchy tak skutecznie przestraszone wiadomościami nadawanymi w dziennikach, to czemu nie zarobić na tym trochę grosza. Zwłaszcza, że ceny runa leśnego ostatnio poszły mocno w górę.

 

Po drodze mijam sklep GS-u, pod którym kilku łysych, napakowanych gości z miasta sączy piwko, śmiejąc się rubasznie:

– A pamiętasz, jakeśmy Kasi Dziubuś w dziurę szerszenia wpuścili? To był bal!

– Taaa!

– Szczególnie jak po tym zaczęła piszczeć i latać w kółko jak ugryziona!

– Hehehe!

– Głupia była, ruchać się nie chciała, to i dostała owada!

– Hehehe!

– A pamiętacie, jak w zeszłą zimę żeśmy tą czarnowłosą wyrzuciliśmy z balkonu?

– Połamała się, biedulka! Huhuhu!

– Hehehe!

– Podobno już wycofała sprawę z policji. To prawda?

– No, dokładnie. Dokładnie tak jest.

– A co żeś jej zaproponował?

– Poszedłem do jej matki wyjaśnić, że się nie chciała ruchać na kolejarza i dlatego poleciała przez okno. I żeby se czasem nie myślały, że jak złożą donos na policję, to je tak zostawimy…

– No, kulturka!

 

 

Mijając lśniące sportowe samochody, zostaję zaczepiony przez jednego z łysych:

– Ej, ty! No do ciebie mówię, wieśniaku. Chodź no tu, człowieczku.

Muszę podejść, nie mam innego wyjścia. Sprzeciwienie się grozi co najmniej perturbacjami zdrowotnymi.

 

– Nie chciałbyś zrobić trochę grosza, co?

– Pewnie, że bym chciał.

– Nazbieraj nam szybko jagód i przynieś tutaj.

– Tylko się pojaw przed naszym odjazdem, bo jak nie, to…

– Zapamiętałem twoją twarz…

– Nie stój, jak ta pała. Ruchy facet!

– Dobrze, już dobrze… – staram się uśmiechnąć.

– Zapchaj se gębę gównem, wieśniaku, i zasuwaj do lasu w trymiga!

 

Wieśniaku?

 

*

Lubię las, lubię po nim spacerować. Odkąd pamiętam, spędzałem w nim długie godziny.

 

Po pogrzebie Bożeny ktoś zaczął śpiewać koło mojego domu gromkie „Sto lat”. Na początku myślałem, że to sąsiedzi mają jakąś imprezę, ale nic nie było widać. Poszedłem na pole, a tam to samo.

Trafiłem na mądrego lekarza, który nie chciał mnie naciągać na jakieś specjalistyczne leczenie. Od razu spytał, czy ostatnio nie miały miejsca w moim życiu jakieś dramatyczne wydarzenia. Dał krajowy odpowiednik skutecznego środka na takie choroby, a na dodatek za pół ceny tych zagranicznych. Od tamtej pory przeszło i na szczęście nie wróciło.

Smutek pozostał.

 

*

   W południe siadłem na zwalonym drzewie i odetchnąłem pełną piersią. Do mych nozdrzy dochodził miły zapach mydła Biały Jeleń, w którym piorę swoje ubrania i bieliznę. Mam już nazbierane dwa pełne wiaderka ładnych jagód. Słońce stoi wysoko na niebie, ptaki śpiewają, jest ciepło. Uwielbiam tę atmosferę wyciszenia. Cywilizacja została gdzieś daleko. Może powinienem rozważyć budowę domu w tym miejscu?

 

Posiliłem się kanapką, którą wziąłem ze sobą, po czym oparłem się plecami o drzewo i powoli rozpiąłem rozporek. Po krótkiej masturbacji strzeliłem nasieniem prosto w kępkę liści paproci. Poczułem wielką ulgę na całym ciele. Takich chwil mi teraz najbardziej brak.

– Ej, kurde balans. Co se wyobrażasz?

 

Zmartwiałem! Odruchowo pociągnąłem suwak do góry, przez co boleśnie przyciąłem sobie ptaka.

-Au! – wyrwało mi się z ust.

Nadludzkim wysiłkiem pociągnąłem rozporek do dołu. Zabolało jeszcze mocniej!

– Cholera jasna!

 

– Masz jakąś chusteczkę? – dobiegło mnie z dołu. Pochyliłem się i zobaczyłem przed sobą małego krasnoludka.

– No to masz tę chusteczkę, czy nie?

 

Sięgnąłem do kieszeni spodni i podałem mu celulozowy ręcznik. Gdy wycierał plecy, przyjrzałem się liliputowi bliżej. Biedak, prawie cały był zachlapany na biało. Z niesmakiem na twarzy spojrzał w moją stronę.

– I tak dobrze, żeś akurat czego innego nie robił – powiedział zgryźliwie.

– Wybacz, krasnalu, ale nie wiedziałem, że tu stoisz! Bo gdybym wiedział, to…

– Wy, ludzie, uważacie, że wam wszystko w lesie wolno – przerwał mi w pół słowa. – Nie zwracacie żadnej uwagi na otoczenie.

– Przepraszam, panie krasnal, ale ja naprawdę dbam o las. Gdybym jednak mógł jakoś panu wynagrodzić poniesione przed chwilą straty moralne, to jestem gotów…

– Może i jest pewna sprawa – powiedział tajemniczo.

 

Popatrzył na mnie przeciągle, co mnie lekko zmroziło. Oddając wilgotną chusteczkę oznajmił sarkastycznie:

– Przez ciebie będę musiał iść się wykapać. Widzisz tę polanę, o tam?

– Widzę.

– Siedzi tam moja dziewczyna. Jeśli sprawisz, że do mnie wróci to ci wybaczę.

– Nooo dobra. Skoro to może zmyć moją winę… Tam? – upewniłem się.

– Tam.

 

*

   Wyszedłszy na polanę, rozejrzałem się uważnie. Całe to spotkanie z krasnoludkiem mocno mnie zdziwiło. No, ale jak człowiek robi jako zbieracz runa leśnego, to trzeba się liczyć z prawdopodobieństwem takich kontaktów, prawda? Kurde, nawet nie przyszło mi do głowy spytać go, jak ma na imię.

 

Na pniu zobaczyłem siedzącą małą kobietkę. Pewnie to ta.

– O, człowiek – powiedziała nieco zdziwiona. Ale jakoś tak nieszczególnie przestraszona.

 

Dopiero teraz zauważyłem na jej małej, cukierkowej buzi ślady łez. Nie mam zbyt dużego doświadczenia, jak należy postępować z kobietami, więc wypaliłem prosto z mostu:

– Twój facet chce, żebyś do niego wróciła.

– Tak? – spytała zadziornie.

– No. Może jeszcze nie wiesz, ale źle jest człowie… to znaczy źle jest być samemu.

 

Kransnoludka przyjrzała mi się uważnie.

– Źle, powiadasz…. No dobra. Chcesz, żebym do niego wróciła?

– Yhm.

– To mnie pocałuj.

 

Zamarłem ze zdziwienia. Kobieta – mniejsza niż mała – chce, abym ją pocałował? Z drugiej strony miałem pewne zobowiązanie wobec krasnala.

– Jak masz na imię?

– Kleopatrija.

Zbliżyłem swoje usta do jej ust.

 

Ziemia się zatrzęsła, coś błysnęło, a po chwili, jak tylko opadł gęsty, biały dym, zobaczyłem stojącą obok mnie krasnoludkę, ale o wymiarach człowieka.

– To teraz idziemy walczyć z zanieczyszczeniem lasu! – krzyknęła dziarsko wprost do mojego ucha i pobiegła przed siebie. Poleciałem za nią. Była taka ładna.

 

Ledwie zipałem, gdy wreszcie przystanęła obok zaparkowanej w lesie koparki. Zobaczyłem świeżo wykopany, głęboki rów.

– Zwierzaczki nie mogą przechodzić z jednej strony na drugą! – oznajmiła Kleopatrija w wielkim rozgorączkowaniu. – Musimy zniszczyć maszynę!

 

Zaczęła rzucać w nią gałęziami i butelkami po piwie, leżącymi wszędzie wokoło. Znalazłem też kilka kamieni, ale mimo chęci nie potrafiliśmy rozbić odpornego na pękanie szkła. Umęczeni wpatrywaliśmy się w naszego mechanicznego wroga.

Naraz przypomniałem sobie, że mam przecież w kieszeni zapałki. Z szelmowskim uśmieszkiem podłożyłem ogień pod bak maszyny, do którego wsadziłem starą szmatę, aby nasiąkła paliwem. Ledwo zdążyliśmy oddalić się na bezpieczną odległość, gdy nastąpił wybuch a niebo zasnuł czarny warkocz dymu.

 

Kleopatrija wydawała się bardzo podniecona tym, czego właśnie dokonaliśmy. Na dodatek zauważyłem, że z drugiego końca małej polany z zainteresowaniem spoglądała na mnie sarna.

 

– Teraz zapolujemy na kłusownika! – krzyknęła krasnoludka i znów popędziła przed siebie.

Chyba ma jakieś ADHD czy co?

 

*

   Siedzieliśmy ukryci w krzakach, obserwując, jak łysy facet, posapując, mozolnie zastawia sidła.

Wiem, jak go odstraszymy! Ja się rozbiorę i położę na jego drodze, a gdy się mną zainteresuje, wtedy ty wyjdziesz i przywalisz mu… o tym! – Wskazała na grubą gałąź, leżącą przy drzewie.

 

Gdy się ostrożnie do nich zbliżałem, Kleopatrija już szczytowała. Szybko dochodziła, kurde, nie ma co! Dopiero co położyła się na ścieżce, dopiero co zobaczył ją łysy, dopiero co wskoczył na nią i już?

 

Bożena to zawsze wymagała uporczywej i długotrwałej gry wstępnej.

 

Wszystkie wydarzenia dzisiejszego dnia zachodziły, jeśli o mnie chodzi, zbyt szybko.

Powoli uniosłem konar, gdy kłusownik nagle się odwrócił w moją stronę.

– Mam cię! – wrzasnął piskliwym głosem.

Upadłem z przerażenia. Gdyby nie ostry, przenikliwy krzyk krasnoludki, pewnie dostałbym od łysego w zęby. Odwrócił się instynktownie, a wtedy ja przywaliłem mu prosto w ten jego świecący w słońcu, łysy łeb.

 

Kleopatrija wciągała na siebie ubranie, podczas gdy ja drżałem na całym ciele z emocji po ogłuszeniu człowieka. Ładnie, nie ma co! A jak nie żyje? A jak złamałem mu podstawę czaszki? Cholera jasna!

 

Krasnoludka zbliżyła się i mocno mnie objęła. W głowie dziwnie mi zawirowało!

 

– Lecimy! – krzyknęła nagle i znów popędziła przed siebie.

Aby nie zostawiać po sobie śladów, zabrałem ze sobą gałąź, którą zadałem cios kłusownikowi. Co też ja robię najlepszego?

 

Dogoniłem ją na skraju lasu, gdy wpatrywała się z uwagą w wykopane w ziemi głębokie dziury.

– Chcą tu urządzić śmietnisko! – oznajmiła z pasją. – Idź do sołtysa i zrób, co trzeba zrobić.

– Ale…

– Co, strach cię obleciał? Sołtysa się boisz?

Oddychałem głęboko, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Ta zabawa coraz mniej mi się podobała.

 

Kleopatrija podeszła i przytuliła się do mnie raz jeszcze a ja poczułem miękkość i żar, bijący od jej ciała.

– Zrób to, misiu, bo przecież trzeba ratować las – szeptała niewinnie do ucha.

 

*

   Wpadłem do chałupy sołtysa akurat w momencie, gdy siedział pochylony nad jakimiś papierami.

– Masz… znaczy się: ma pan zaprzestać budowy śmietniska na skraju lasu! – powiedziałem uroczyście.

– Jóźwiak, co wam odbiło? Popiliście czy jak?

– Ale przecież to zanieczyści las! – nawijałem, nie zwracając uwagi na fakt, że właśnie zostałem rozpoznany.

– Co ty gadasz? Co ty gadasz? Doły wyłoży się grubą folią a jak będą pełne, zasypie. Urośnie nad tym trawa i nic nie będzie znać.

– Ale… zanieczyszczenie!

– Idź do chałupy, Jóźwiak, i odpocznij. Może ta choroba leśna na ciebie zaczęła już działać, a? Łazisz po ostępach wbrew wyraźnym zaleceniom władz, za co możesz jeszcze dostać grzywnę.

 

Jak wróciłem na miejsce, Kleopatriji już nigdzie nie było! Muszę napić się zimnego piwa, żeby ochłonąć po tych wszystkich przygodach, które dziś mnie spotkały.

 

Na zakręcie napotkałem kłusownika i łysych z miasta, którym miałem nazbierać jagód. Zostałem przez nich dotkliwie pobity.

 

*

   Miesiąc później, gdy opuchlizna i zasinienia już zaczynały schodzić, do mego domu weszła  Kleopatrija ze spuszczoną głową. Akurat przygotowywałem sobie skromny posiłek. Bez słowa usiadła przy stole, a ja nalałem jej talerz zupy grzybowej. Została.

 

Odtąd z oddaniem zajmowała się domem i obejściem, polem i ogrodem. Poszła przykładnie do pracy, zarabiała pieniądze i przynosiła gazety z kiosku. A wieczorami wskakiwała na starą, solidną szafę, na której sypiała czujnie z otwartymi oczami. To chyba kształt powiek jej na to pozwalał.

 

Ja natomiast rozpocząłem pisanie pamiętników, chociaż nie za bardzo wierzyłem w ich sukces wydawniczy. Pilnowałem się też, aby czasem, choćby przez przypadek, jej nie pocałować, bo kto wie, co by się wtedy znów stać mogło?

 

**

   Niedługo potem zacząłem mieć nocne koszmary. We śnie przychodził do mnie krasnoludek z lasu, co rozpoczął tą cała przygodę. Siadał mi na pęcherzu, wpatrywał się długo i wreszcie mówił:

– Siku, siku.

Nietrudno sobie wyobrazić, że zacząłem się moczyć do łóżka.

 

Klepopatrija wysłała mnie do lekarza, który po zadziwiająco dogłębnym wywiadzie poradził, żebym we śnie zdecydowanie przeciwstawiał się całą swoją wolą złemu przybyszowi.

 

Już następnej nocy, gdy zjawa znów kusiła mnie słowami „Siku, siku” – wprowadziłem w czyn tę radę i odpowiedziałem zdecydowanie:

– A gówno!

Na co krasnal się upewnił:

– Tak?

– Tak!

– To teraz kupa!

 

KoNiEc

 

Dobra Cobra

listopda 2013

 

Opowiadanie dostępne także jako pierwszorzędny audiobook:

 

Image by Freepik