Powrót na szczyt 1

Dziadek z Kosturkiem z grymasem na twarzy zakąsił kwaszonym ogórem chleb ze smalcem. Był przegranym facetem. Gdy pewnego pięknego roku weszła Ustawa o Ochronie Języka Polskiego mądre panie redaktorki z telewizyjnego kanału z bajkami – nie zważając na nic – postanowiły czym prędzej się do niej zastosować. Artykuł osiemnasty wyżej wymienionej Ustawy, punkt piąty nakazuje bowiem, by nadawcy „dbali o poprawność języka swoich programów i przeciwdziałali jego wulgaryzacji”. 

Bez żadnej refleksji czy chwili zdroworozsądkowego namysłu, po korporacyjnemu – a na dodatek z elementami koszarowymi od razu i nieodwołalnie – zmieniono Dziadka z Laską na… Dziadka z Kosturkiem. Wszystko wedle wymaganej poprawności politycznej, by nie mącić w główkach młodemu pokoleniu i nie drażnić jego rodziców, bo laska źle się kojarzy. Broń Boże nie wolno też było narażać się władzy oraz kościołowi, bo przecież nie można sobie pozwolić na utracenie koncesji nadawczej.

Dziadka z Laską zwano także mężczyzną w każdym calu, ale kiedy odgórnie nakazano dodatkowo zamienić cale na centymetry – co było już dużą nadinterpretacją Ustawy o Ochronie Języka – jego kariera medialna w zastraszającym tempie padła w gruzy. Jak to czasami bowiem bywa z powodu złego przeliczenia miar odjęto mu dość sporo w tak ważnej dla każdego faceta części ciała. Serial, w którym występował, został natychmiast zdjęty z anteny z powodu szybko postępującej niestabilności psychicznej głównego bohatera. Sam Dziadek, odtąd już z Kosturkiem, pozostał bez pracy, no i bez środków do życia. 

 

   Dzięki regularnie płaconym składkom – a także mając trochę wrodzonego szczęścia i znajomości – trafił do domu opieki, prowadzonego przez prężnie działającą organizację zbiorowego zarządzania prawami autorskimi. Warunki bytowe nie były jakieś rewelacyjne, ale miał własne łóżko, kołdrę, ogrzewanie w okresie jesienno – zimowym, zapewniano także trzy posiłki, a okolicę porastał piękny, zielony las, skłaniający do dalekich spacerów i snucia niewesołych przemyśleń. Czasami organizowano wieczorki kulturalne, na których można się było napić wódki, powspominać dawne czasy, pokręcić w kółko w rytm płaskiej muzyki i obmacać co śmielsze emerytki. Seksu w tym wieku nie wolno było mu przedawkowywać. 

 

   Kończąc lekką, dietetyczną kolację starzec popił ją kompotem z rabarbaru i podrapał kilkudniowy zarost. Przy tej prostej czynności naszło go nagłe i niespodziewane olśnienie – takie rzeczy bowiem się zdarzają i w dzisiejszych czasach, a nie tylko na filmach. Nie! Nie podda się! Nie może tego zrobić! Zawalczy o należne mu miejsce w szeregu! Pomści swoje upokorzenie i wróci na szczyt jako dawny Dziadek z Laską! Choćby nie wiadomo jak duża cenę będzie musiał za to zapłacić. 

Musiał tylko szybko wymyślić, jak to zrobić. Jak wrócić na ten cholerny szczyt. 

 

Dobra Cobra prezentuje 

opowieść – moralitet, przestrogę zarówno dla dorosłych jak i młodzieży, dla kobiet, mężczyzn, artystów, a także dla tych, którzy zbyt pochopnie i beztrosko zdobywają góry, pt.

 

Powrót na szczyt 1

 

Każdemu zdarza się być średnio mądrym kilka minut dziennie. Mądrość polega na nieprzekraczaniu tego limitu.

 

2

  Opalona Roxanna nie była puszczalską panną, choć od czasu do czasu lubiła w przypływie emocji oddać się bez myślenia o konsekwencjach jakiemuś zafascynowanemu nią fatygantowi. Ale w tym momencie zrozumiała, że dostała od losu wielką i niepowtarzalną szansę. Nawrócić geja na właściwą drogę płciową, zbliżoną do naturalnej, to wielkie wyzwanie dla każdej kobiety. 

Tak wartościowego faceta nie spotkała jeszcze w życiu. Nienagannie ubrany, miał idealne rysy twarzy, a na brodzie posiadał taki śliczny słodki dołeczek. A na dodatek tak pięknie mówił o poezji! 

Zaproszony do jej domu mężczyzna aż gwizdnął z wrażenia, gdy dziewczyna bez zbędnych ceregieli zdjęła ubranie. Opalona Roxanna miała bowiem pięknie zbudowane na siłowni ciało, a ostra opalenizna – zdobywana codziennie w solarium – zadawała szyku wraz z różowo pomalowanymi hybrydą paznokciami. Kątem oka zauważyła jego zachwyt i była coraz lepszej myśli. 

Będzie dziobane! Zdecydowanie! Poczuła to wyraźnie w dole brzucha. 

 

   Na początku opierał się nieco, ale gdy przejęła sprawy w swoje ręce, wcale nie protestował. Najpierw z miłością, płynącą prosto ze współczującego kobiecego serca, wzięła jego przyrodzenie w wydatne usta. Później Roxanna pozwoliła mu wejść w siebie na stojąco, pomyślała bowiem, że w ten sposób zmieni jego popęd pokazując właściwą, zgodną z naturą drogę. To zapoczątkowało niezwykłą przemianę u jej gościa, a dziewczyna niemal od razu poczuła, że proces nawrócenia geja zaczyna następować niezwykle szybko. Jednak po kolejnym wytrysku nastąpił niespodziewany impas. Dopytywała się, dlaczego, na co nieznajomy odpowiedział nieśmiało: 

– Proszę, musisz mnie jeszcze leczyć… Lecz mnie z całej siły, bo ja chcę być znów normalny. 

Po tej prośbie dziewczyna zamknęła oczy i rozłożyła szeroko nogi. Któraż z dziewczyn postąpiłaby inaczej i poskąpiła wdzięków oraz wysiłku, by dokonać cudownego uzdrowienia? 

 

   Zdołali przerobić osiem odważnie zdrowotnych pozycji cielesnych, gdy nad ranem do jej partnera niespodziewanie  zadzwonił telefon. Leżąca obok Roxanna usłyszała wyraźnie każde słowo:

– Pan Kanapka? Lucjan Kanapka? Tutaj Dziadek Z Laską, pamiętasz mnie? Musimy się natychmiast spotkać.

– Ale ja teraz nie mogę. Jestem w trakcie leczenia z… z… no, z gejostwa.

– Buhahaha! – ryknął dzwoniący do słuchawki. – Ty i gej, łeche cheche! Zostaw już tę kolejną naiwną pindzię, bo sprawa jest bardzo poważna. Potrzebuję twojej pomocy. 

– Ale ja naprawdę teraz nie mogę…

– Jak pamiętasz masz pewien dług do spłacenia.

 

Roxanna z solarium leżała jak sparaliżowana, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. W tym czasie nieznajomy szybko ubrał koszulkę, wciągnął spodnie, zawiązał eleganckie buty, zarzucił kurtkę, uśmiechnął się mrugając okiem i… już go nie było.

 

3

– To jakie w tym roku damy nazwy zastępom? – spytał druh harcmistrz Teodor Chwilańczuk, drapiąc się po szerokiej klacie skautowego weterana. Był krępym wychowawcą wiernie oddanym młodzieży, a zarazem doświadczonym instruktorem i błyskotliwym organizatorem. Od wczesnej wiosny do późnej jesieni organizował rajdy, szkolne wycieczki, biwaki i miesięcznice. 

Na obóz przyjadą dzieci w wieku 11-14 lat, głównie miastowe, więc… – zawiesił głoś druh podharcmistrz Zeofir, lat około 50, dobrze zakonserwowany, mimo swojego wieku, ale o sylwetce dawnego kujona. – …więc trzeba będzie podzielić to towarzystwo na 3 drużyny: dwie chłopięce i jedną, lekko przerośniętą, dziewczęcą.

– A jakieś proponowane nazwy? – spytała podharcmistrz Urszula Utjuhna, duża kobieta powyżej trzydziestki, posiadająca harcerskie uda i gruby warkocz. Od zawsze zakochana w ostępach leśnych i nienawidząca miejskiego trybu życia, mimo, że w okresie zimowym zmuszona była w nim pomieszkiwać. 

– Dla dziewczynek Bździągwy! – wykrzykuje druh Zenon Zeofir.

– Bździągwy? – zaskoczona Utjuhna odwróciła głowę. Do tej pory słowo to raczej kojarzyło jej się z negatywnym znaczeniem, lecz… widocznie świat się zmienia. Chciała zgłosić sprzeciw w sprawie nazewnictwa, ale przed szereg szybko wyrwał się druh Marian Kucharz, doświadczony harcerz w stopniu przewodnika, jednocześnie zajmujący się eksperymentalnie dietetyczną kuchnią obozową: 

– Palaputy dla jednej drużyny chłopców! – głośno zaklepał przedziwną nazwę. O dziwo nikt z zebranych nie zaoponował. Może dlatego, że druh Kucharz nadal aktywnie pozował do zdjęć reklamowych męskiej bielizny. 

 

   Harcmistrz Chwilańczuk tęsknym wzrokiem objął pusty jeszcze obóz, gdzie panowała cisza i spokój, a nie płoszony ptak swobodnie śpiewał na gałęzi. To ostatnie takie błogie chwile spokoju, bo już za niedługo przyjedzie tu autobus z rozszczebiotaną zgrają miejskiego dzieciarstwa, którą trzeba będzie okiełznać, podporządkować, by była posłuszną masą i dawała się formować na wzór harcerski.

– Mordercze Szerszenie – powiedział cicho do pozostałych instruktorów. – Tak się będzie nazywać trzecia męska drużyna. Zrobię z nich najdzielniejszy zastęp w całej mej harcerskiej karierze…

– My to mamy szczęście – mruknął druh Zeofir, gdy ustalone zostały wszystkie szczegóły zebrania. – Robimy to, co lubimy i jeszcze nam za to płacą. 

– Fakt – zgodził się druh Kucharz. – Mogliśmy trafić o wiele gorzej, na przykład do pracy przy smołowaniu ulic. 

– Wtedy chyba zostałabym kurwą… – szepnęła druhna Utjuhna. 

 

4

   Superczłowiek Jerzy  – z powołania Nadczłowiek, gdyż misja niespodziewanie pociągnęła go za sobą wiele lat temu podczas nauki w szkole ponadpodstawowej – z zaangażowaniem penetrował zarośla podmiejskiego lasu, wyszukując niepotrzebne nikomu pozostałości ludzkiej cywilizacji. Puszki i butelki po wódce i po piwie, papier, trawa i krzaki z koszonych działek, a także różnego rodzaju plastiki i zepsuta żywność – to wszystko lądowało w przepastnych workach recyklingowych, które Jerzy ciągnął za sobą wytrwale. 

– Nic, kurde, nie dbają o środowisko – mruknął pod nosem, nadal nie rozumiejąc, skąd w narodzie tak wielkie upodobanie do pozostawiania po sobie syfu i brudu.

 

Jerzy posiadał wielką świadomość ekologiczną. Od lat regularnie odwiedzał to miejsce raz w tygodniu w każdy poniedziałek, by oczyszczać teren po weekendzie i dbać o jego ładny wygląd. Bywały dni, że wynosił z zarośli nawet po kilka worów śmieci i odpadów. A najbardziej dziwiło go pewne miejsce, gdzie ktoś regularnie wyrzucał spleśniały chleb. Jak ludzie go nie zjedli, nie ruszały go tym bardziej zwierzęta. Miał wielką ochotę zaczaić się na tego kogoś i z nim zdecydowanie porozmawiać. 

 

   W młodości Superczłowiek był członkiem lokalnego oddziału ekologów Prawdziwa Wiewiórka (o rozpoznawalnym skrócie: PW), sponsorowanego po części z pieniędzy innych obywateli jako Organizacja Pożytku Publicznego. Dzięki darowi wnikliwej obserwacji Jerzy dość szybko zauważył, że na zebraniach – miast zajmować się niecierpiącymi sprawami wielkiej wagi przyrodniczej – członkowie wdzięczyli się do umiejącej gorąco przemawiać wychudzonej wegetarianki Pauliny, która miała wyłupiaste oczy i krzywe – z powodu niedoboru witaminy B12 – nogi. Za to nigdy nie nosiła staników, głosząc ku podnieceniu wszystkich chłopaków, że biustonosze są najczęstszym powodem zachorowalności kobiet na raka piersi. Gdy Jerzy ze zgrozą zauważył, że on też mimowolnie zaczyna wpatrywać się w jej małe, wyraźnie sterczące sutki – zamiast roztrząsać ważne sprawy ekologiczne –  uciekł stamtąd, by więcej już tam nigdy nie wrócić. 

 

   Naraz lewe udo Nadczłowieka zaczęło drgać w sposób podobny objawom niedoboru magnezu w organizmie. W mig rozpoznał wezwanie o pomoc, albowiem w jego przypadku objawiało się ono skurczami mięśni czworogłowych ud. Natychmiast był gotów do wyruszenia na akcję, by ratować świat przed kolejnym zagrożeniem. 

– Przepraszam, Lesie – zawołał do drzew, pełen poczucia winy. Rozdarty wewnętrznie szybko ukrył wory ze śmieciami w gęstym zagajniku i popędził przed siebie na ratunek ludzkości.

 

5

– Wsiadajcie, panowie, albowiem podwiozę was.

Dziadek z Laską i Pan Kanapka rozejrzeli się po wnętrzu dynamicznego auta, które zatrzymali na stopa. Nienaganna czystość, wszędzie porozkładane książki o religijnych tytułach, a z głośników sączyła się prosta rolnicza muzyka, grana na skrzypkach i piszczałce.

– Jestem Sportowym Pastorem – przedstawił się kierowca. – Całymi latami przygotowuję się do wyzwania mego życia, bowiem wezmę udział w Bawarskim Zjeździe z Lodowca Na Łyżwach Figurowych. Temu przedsięwzięciu podporządkowałem wszystko i muszę godzić posługę wśród owieczek ze sportem, co jest dość trudne, gdyż owce są w dzisiejszych czasach rozwydrzone i się nie słuchają – rzucił  rozczarowany. – Takie czasy… A panowie dokąd, jeśli mogę spytać oczywiście?

– Eeee – mruknął niechętnie Dziadek z Laską. – Do stolicy.

– Dobrze panowie trafiliście, jadę albowiem pośrednio w tamtym kierunku!

 

Przez dłuższą chwilę w samochodzie panowała cisza, którą znienacka za następnym zakrętem przerwał kierowca: 

– Pozwolą panowie, że zapalę święte kadzidło?

– A po jakiego… – uniósł się Lucjan Kanapka. -To znaczy: w jakim celu. I po co? 

– Muszę bowiem wygnać z panów złego ducha przyziemnych potrzeb i rozkoszy, które walczą przeciwko duszy. 

Pasażerów zamurowało.

 

– Albowiem jakby tak zajrzeć do mózgu kobiety – zmienił temat Pastor – to nie uwierzyli by panowie, co tam się też może znajdować. Jest różowa poświata, jaskrawo wielokolorowa tęcza, brykające koniki pony, cholerny, śmierdzący jednorożec, agent Jej Królewskiej Mości 007. Jest tam także  ten pieprzony człowieczek, który od lat mnie ciągle prześladuje!

Z sekundy na sekundę w aucie śmierdziało coraz bardziej. 

 

– Ale jak ten… zapach, bo przecież nie smród, ma nam pomóc w naszym problemie?

– Gdy tylko panów zobaczyłem od razu wiedziałem, że targają nimi, a szczególnie panem – tu Sportowy Pastor wskazał na Lucjana Kanapkę – wielkie chucie. To widać na pierwszy rzut oka: rozedrgany wzrok i rozlatane palce, nalana twarz, a na dodatek niepewne ukradkowe spojrzenia, słane najczęściej w miejsca intymne…

– Co pan za głupoty gadasz?!

– To nie głupoty. Wszystko zależy od życiowych priorytetów. Ukończyłem z wyróżnieniem studia podyplomowe z agroturystyki biblijnej, specjalizacja: Pomoc przechodniowi, wdowie oraz  sierocie i znam wyjście z waszych problemów, panowie. 

– No, ciekawe jakie jest to wyjście? – spytał Dziadek z prześmiewczym niedowierzaniem.

– Wazektomia. 

 

6

   Jagoda Chmyś obserwowała siedzącego przy barze chłopaka już przeszło godzinę, czyli mniej więcej tyle, ile przebywała w pubie Perła i Korona. Była w delegacji i bezskutecznie czekała tam na przyjaciółkę, która najwyraźniej nie miała ochoty się pojawić. Cierpiętniczy wyraz twarzy młodzieńca prawie od razu zwrócił jej uwagę. Po wypiciu drugiej lampki wina zebrała się w sobie, podeszła i nieśmiało spytała nieznajomego, czy może się przysiąść. 

Gdy później słuchała tragicznej opowieści o walce płci w jego wnętrzu poczuła z nagła, że chyba może mu pomóc. Odezwał się w niej gen chęci naprawienia świata, z którego być może nawet tak do końca nie zdawała sobie dotąd sprawy. Co prawda nie wiedziała, jak skutecznie nawrócić homoseksualistę, ale chłopak podobał jej się. I to bardzo. A na dodatek tak romantycznie deklamował poezję dwudziestolecia międzywojennego, którą uwielbiała ponad życie.

 

Był środek nocy, kiedy przy zielonej herbacie spytał ją prosząco:

– A może spróbowałabyś mnie wyleczyć z tego stanu? Proszę… Czuję, że tobie może się udać ta sztuka. 

– Ale ja… ja jestem dziewicą.

– Osz, kurna olka! – Żachnął się mężczyzna mniej elegancko i zaczął zbierać się do wyjścia, gdyż miał wielki wrodzony szacunek do kwestii dziewictwa. 

 

Jagoda szybko przemyślała swoje położenie, obrzuciła spojrzeniem pięknego chłopca i skromnie wyszeptała ze spuszczoną głową: 

– Ale w pupę można…

 

7

Druh komendant Chwilańczuk przysłuchiwał się wielotematowym rozmowom młodzieży, powierzonej jego pieczy.

 

Harcerze z bezużytecznego w tym rejonie telefonu komórkowego słuchali pod drzewem starych piosenek Michaela Jacksona. Akurat leciał słynny kawałek I’m bad, I’m bad.

– Co za głupi tekst – zadrwił jeden z nich. – On tam śpiewa: I’m bed, I’m bed – „jestem łóżkiem, jestem łóżkiem”?

– Co ty, kotleniu! Tam wyraźnie jest: I’m bat, I’m bat – „jestem nietoperzem, jestem nietoperzem”.

– Wcale nie – zaoponował trzeci z nich. – Moja starsza siostra umie angielski i mówi, że tu chodzi o to, że on jest łazienką! I’m bath, I’m bath – „jestem łazienką, jestem łazienką”. To głębokie przesłanie. 

– E tam, prawdziwe przesłanie to jest w filmie Rambo – First blood – przerwała rozmowę nieletnia prymuska Jadwiga. – Podprogowo podejmowany jest tam temat pierwszej menustruacji.

– Menu… czego? – zaciekawił się dotąd nieuświadomiony płciowo dziewięcioletni harcerz Henryk.

– To coś ma związek z jedzeniem molekularnym? 

 

Harcmistrz wziął głęboki oddech.

– Ojciec Kazika to wziął z przytułka jedenaście dzieci i bierze za nie dopłaty z Unii, jak za grunty rolne. To jest niezły interes – powiedziała mądrze jedna z harcerek. – Mój tata mówi, że można dzięki temu mieć dzieci bez uprawiania szeksu.

– Szeksu? A co to jest to szeksu?

 

Teodor Chwilańczuk z zażenowaniem potarł ręką po muskularnej szyi.

– Mnie to tatuś co rok na Wielkanoc wysyła na miesiąc na eksperymenty medyczne. Tam dobrze płacą i dostaję nawet zwolnienie ze szkoły! Byłem już w szpitalu, położonym w lesie pod Monachium, trzy razy na przedmieściach Berlina i w tajnej, dusznej klinice w Kopenhadze, mieszczącej się w podziemiach wielkiego, szarego kompleksu. 

– A jak tam na tych eksperymentach jest?

– Fajowo! Wszyscy koło ciebie chodzą, opiekują się tobą, dają super żarcie, można używać komputera bo jest wi-fi i dają bez ograniczeń pograć w najlepsze gry…

– No, a czego chcą w zamian? – spytał rezolutnie jeden z harcerzy. 

– Trzeba łykać tabletki albo dawać robić sobie bezbolesne zastrzyki. 

– A to nie jest szkodliwe?

– Czy ja wiem? No, mam od niedawna ogon ale mówią, że to chwilowe i mi przejdzie, jak skończę dorastać. Ale w ogóle to jest tam zawsze git. 

 

Harcmistrz Chwilańczuk podrapał się po przedramieniu, na którym widniał sugestywny tatuaż. Wydziergany germańską czcionką napis March or Die mówił nadzwyczaj wiele o charakterze  właściciela, jak i jego zamiłowaniach muzycznych.

 

8

   Superczłowiek Jerzy klęczał w kościele na mszy. Z pokorą unosił głowę i spoglądał w twarze, uwiecznione na świętych obrazach ozdabiających to miejsce. Podskórnie czuł jakiegoś rodzaju powinowactwo z namalowanymi bohaterami wiary. On też był pokornym sługą, którego wiele lat temu z jakiegoś nieznanego powodu obdarzono nad ranem mocami, by mógł pomagać potrzebującym oraz zalęknionym. I od tamtej pory przybywało mu sił zawsze, gdy tylko trzeba było ruszyć do akcji. 

Nadczłowiek podszedł do tematu metodycznie: w dobie rozwoju internetu i handlu elektronicznego sprowadził sobie z Ameryki obcisły, jednoczęściowy strój ze spandeksu, który wciągał przy użyciu znacznej siły w chwilach wezwania. Miał też swoje Szczęśliwe Slipy – majtki, w których przeznaczenie wezwało go po raz pierwszy. Tych także nigdy nie zapominał zakładać, gdy ruszał na  każde wezwanie. Niestety, zaczynały się już poważnie pruć z powodu starości. 

 

   Superczłowiek pomagał prostym ludziom, nijak nie wierząc żadnym fundacjom charytatywnym ani stowarzyszeniom. Kiedyś za pośrednictwem jednej z nich wpłacił pieniądze dla biednej rodziny w Rwandzie. Międzynarodowa organizacja planowała zakupić żyjącym w ubóstwie kozę, która miała zapewnić im mleko i tym samym pomogła w utrzymaniu rodziny. Później bez rezultatu czekał całe tygodnie na jakiekolwiek potwierdzenie zrealizowania tego daru, które nigdy nie nadeszło.

Jerzy powoli zaczął przeglądać internet, by tam z przerażeniem znaleźć materiały, świadczące o oszustwach i nadużyciach w tego typu charytatywnych przedsięwzięciach. Jako przykład największego Pi-aRowego majstersztyku podawano mit legendarnej Matki Teresy. Jej prawdziwa  działalność znacznie odbiegała od tej przedstawianej przez kościół w wiadomych finansowo celach. 

 

   Zbliżało się przyjęcia ciała Chrystusa pod postacią opłatka, gdy naraz Superczłowiek Jerzy znów poczuł mrowienie lewego uda, które po chwili zaczęło drgać w sposób podobny objawom niedoboru magnezu w organizmie. Starając się zwracać na siebie jak najmniejszą uwagę, zaczął wycofywać się do drzwi kościoła. W tym momencie zaczęło także drżeć jego drugie udo, co niechybnie musiało oznaczać zbliżającą się wielką katastrofę. Na dodatek jego członek, pobudzony drganiami, natychmiast podniósł głowę, co wzbudziło w Jerzym wielkie poczucie winy i świadomość grzeszności swego ciała, które choć silne od posiadanych mocy, okazało się tak ułomnym w tak świętym miejscu i w tak przyziemnym temacie. 

 Ale misja była najważniejsza! To nie Nadczłowiek wybierał pory i czas, kiedy należało ratować świat. Był tylko wybranym narzędziem. Stare wrota zaskrzypiały przeciągle, gdy pchnął je powoli. Ksiądz, trzech ministrantów i zgromadzeni wierni z wyrzutem obrzucili go wzrokiem.

– Musi wiela nagrzeszył, że ciało naszego Pana go odstraszyło – rzucił za nim emeryt Wiązadło. 

 

W chwilę później Superczłowiek pędził przed siebie, ile tylko miał sił w nogach. Albowiem, niestety, nie posiadł mocy unoszenia się w powietrzu i szybkie dotarcie na miejsce zdarzenia było w wielkim stopniu uzależnione od kondycji mięśni czworogłowych ud. 

 

9

– Głupi wał – mruknął Dziadek z Laską, gdy wysiedli z cuchnącego kadzidłem auta Sportowego Pastora przed przydrożnym sieciowym lokalem o słodkiej nazwie Wurst und Madchen. 

– No, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – dodał Pan Kanapka – Buchnąłem mu portfel. 

– Ty to jednak jesteś cwaniak pierwszej wody! 

– Ktoś musiał temu religijnemu baranowi dać nauczkę – zaśmiał się Kanapka. – Wazektomia, kurde… Sam by wziął i się podwiązał. Co my tu mamy w tym portfeliku…. O! Oprócz niezłego szmalcu są też – hahaha… nie, nie zgadniesz – zdjęcia roznegliżowanych babek. Ta nawet jest całkiem niezła – dokończył, trzymając z rozedrganych rękach kolorowe foty. 

– A to popapraniec – powiedział pełen obrzydzenia Dziadek z Laską. – Stare emerytki go kręcą. 

 

   We wnętrzu lokalu, utrzymanego w oryginalnym bawarskim stylu, podawano głównie kiełbasę, a pod drewnianymi ścianami smętnie posiadywały półnagie kelnerki, odziane w niekompletne skórzane stroje z południa Niemiec. 

– Będzie dobra micha – uradował się starzec. Zobaczył jednak, że jego kompana to nie ucieszyło. – A co tam tak skrzętnie notujesz w tym nie pierwszej nowości brulionie?  

– To? No, to jest ten… Zeszyt z Dobrymi Uczynkami. 

– Co takiego? 

– No, Zeszyt z Dobrymi Uczynkami. Dotąd codziennie ratowałem jedną, dwie, albo czasami nawet i trzy dziewczyny od staropanieństwa. 

– Ty to żadnej nie przepuścisz – roześmiał się Dziadek. 

– Noo…. Ale to już chyba bezpowrotnie przeminęło – westchnął. – Chociaż raz jedna – jak już była bez majtek, czyli prawie moja – oświadczyła, że ma salmonellę… I właściwie to do dziś nie wiem, czy mówiła prawdę, czy tylko blefowała, by uchronić swoją cześć i czystość. 

– Co ty masz, czego inni nie mają, że te wszystkie dzierlatki biegną w zawody, by się z tobą pomłócić? 

– Kiedyś byłem aktorem, to pewnie dlatego. Wiesz: nimb sceniczny działa na laski w porażający sposób. Zagrałem też w jednej komedii romantycznej, która miała mieć kontynuację…

– Hahaha! Mówisz o: Jędruś, jam niegodna ran twoich lizać? Bardzo na wyrost byłoby nazwać to dziełko sztuki filmowej komedią, a na dodatek romantyczną. A te średniowieczne dekoracje były… no, trzeba to powiedzieć szczerze: były tak niedobre, że aż żal dupę ściskał. I te dymy, i stroboskopy… To zdecydowanie nie mogła być dobra kontynuacja Potopu Sienkiewicza.

 

– Panowie sobie życzą – spytała cycata kelnerka, zalotnie kręcąc palcem grube loki na głowie. Masywne uda, odważnie wystawione spod przykusej skórzanej spódniczki zachęcały nie tylko do złożenia zamówienia. 

– Dwa razy Wurst z ziołami po bawarsku, zwei Kartoffelnsalad i dwa grosse Bier, bitte – popisał się znajomością obcego języka starzec. Grał kiedyś w jednej niemieckiej produkcji o utrapieniach pewnej niewidomej, acz cieleśnie apetycznej pastereczki z Alp. Na fali płynących z wnętrza wspomnień w jego oczach pojawiły się dwie wielkie jak grochy łzy. 

 

10

Gdy kelnerka odeszła od stolika, Lucjan Kanapka spojrzał na Dziadka obruszony:

– Nie moja wina, że współproducent zaraz na początku uciekł z forsą i nimfetką bez zahamowań, która miała grać główną rolę w filmie. 

– Ją też puknąłeś i zapewne to nie twoja wina, że nawinęła ci się po winie?

– Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina… – Lucjan szczerze uderzył się w pierś. – Wiesz, napiłbym się wina.

– A przestań! Przecież wszyscy doskonale wiedzą, że z powodzeniem zagrałeś jedynie w kilku sezonach moich przygód Dziadek z Laską Show. I że bardziej jesteś skrzypkiem, niż aktorem.

– Konserwatorium wybrała mi na siłę matka, co było dramatem mego życia. Ale nie miałem serca ni czasu do ćwiczeń…

– Dobrze powiedziane: nie miałem czasu! Jak raz mieliście dawać inauguracyjny koncert w filharmonii, to dyrygent nakrył cię w kiblu przy masturbacji…

– Nie ma się co śmiać! – Uniósł się Pan Kanapka. – Straszna mnie wtedy naszła ochota, a w pobliżu akurat nie było żadnej sensownej panny, której bym już wcześniej nie przeleciał. Mam swoje zasady: nie należy wchodzić dwa razy do tej samej życi… to jest: rzeki. 

– Taaa, mówią, że jak ten dyrygencina otworzył drzwi kabiny i zobaczył, co się dzieje, krzyknął: – I to ma być skrzypek? Łokieć wyżej, rozluźnić nadgarstek. I tak, zdaje się, zakończyła się twoja dobrze zapowiadająca się kariera, szumnie zwana muzyczną. 

– Coś tam jednak przyswoiłem. Przez dłuższy czas dawałem korepetycje licealistkom…

– Podobno zmuszałeś je, by ci robiły dobrze ustami w rytm grania utworu! – Dziadek obnażył  ukrywaną część historii Lucjana. – A jak która traciła tempo waliłeś boleśnie ją smyczkiem po głowie. 

 

11

   Harcmistrz Chwilańczuk przybył na polanę, oddaloną o dobrą godzinę marszu od obozu, tuż przed wschodem słońca. Poranne mgły zasnuwały jeszcze majestatyczny widok przyrody. Teren ukształtowany był pagórkowato, z wielką przestrzenią pośrodku, powstałą po wyrębie połaci lasu. Coraz jaskrawsze światło rozjaśniało okolicę. Najpierw ozłociło korony najwyższych buków, by po niedługim czasie oświetlić całą polanę.

Mężczyzna nasłuchiwał. Nie zwracał uwagi na przechodzące niedaleko stado saren, bo ich sposób stąpania znał niemal na pamięć. Nie troszczył się także o odgłosy biegających lisów. Zawsze trzeciego dnia obozu udawał się na tę polanę, by…

 

   Naraz wyraźny szelest z lewej strony sprawił, że i tak napięta uwaga druha została jeszcze bardziej wyostrzona. W tym roku to mogło się odbyć właśnie w miejscu, gdzie stary las przechodził  w młodniak. 

Teodor ostrożnie skradał się w tamtym kierunku, zataczając duże koło. Te cykliczne spotkania przeszły już niemal do tradycji, lecz jak zwykle należało się mieć na baczności. Chwila nieuwagi  mogła kosztować mniejszą lub większą utratę zdrowia. 

Harcmistrz nigdy nie zastanawiał się, dlaczego właśnie jego to spotykało. Zawsze brał życie na gorąco, bardziej będąc jego praktykiem niż teoretykiem, a tu naraz takie zobowiązanie. 

 

   Nagle z lewej strony zaatakowano go ciężkim konarem, który dosłownie przeorał mu twarz. Druh ruszył za intruzem w natychmiastową pogoń. Adrenalina dodawała sił, a gałęzie rwały maskujące ubranie. Uciekająca postać wyskoczyła na polanę i gnała przed siebie ile tylko sił w nogach. Miała duża przewagę, która dzięki wydajnej pracy nóg Chwilańczuka stawała się powoli coraz mniejsza. Naraz ubrana w maskujący kombinezon osoba zaczepiła o wystający korzeń i upadła. Harcmistrz wskoczył na nią, ale ta w obronie ugryzła go boleśnie w rękę. Zawył głosem zranionego samca, co go na chwilę mocno zdekoncentrowało. Przyduszona – korzystając z okazji – natychmiast boleśnie kopnęła go w mosznę i wyrwawszy się z objęć popędziła dalej.

 

   Minęły dobre dwie godziny, podczas których druhowi nie udało się zbliżyć do uciekającej kobiety  ani na metr. Umiejętnie dokonywała uników, zwodów i skrętów. Naraz jednak szczęście uśmiechnęło się do mężczyzny. Goniona upadła wreszcie z wyczerpania w leśne paprocie, nie wytrzymawszy tempa. Harcmistrz natychmiast przygniótł ją kolanami i z całej siły rozerwał ubranie. Dorodne piersi zawachlowały w powietrzu. Natychmiastowa erekcja sprawiła, że przed oczami Teodora pojawiły się mroczki. Upadł twarzą na biust i zaczął go kąsać zębami. 

Dysząca ze śmiertelnego zmęczenia podharcmistrz Urszula Utjuhna wydała z siebie pierwotny odgłos pożądania, podczas gdy Chwilańczuk wszedł w nią pierwszym z wielu solidnych, mocnych pchnięć. Nie musiał się obawiać przypadkowego zajścia kobiety w ciążę, bo kilka lat temu wyjęto jej wszystkie narządy rodne z powodu podejrzenia choroby nowotworowej. 

 

12

Werble dozowały podniosłą atmosferę wyczekiwania na kulminacyjny punkt programu. 

– Proszę państwa. Już niedługo w cyrku Krokodyl największa atrakcja wieczoru: Trzy Puchate Świnki! A już teraz mistrzowska tresura fok szarych. 

 

Tymczasem na zapleczu Puchate Świnki wzdychały z powodu beznadziei życia. Nie miały zapewnionej żadnej prywatności, pomieszkując kątem z wiecznie śmierdzącymi małpami. A na dodatek codzienny dwukrotny występ z show To Świnki Puchate w kolejnym obcym miasteczku. Uwiązane wieloletnim kontraktem nie miały czasu ani okazji na poznawanie nowych ludzi, oraz żadnej nadziei na zmianę stylu życia. Krótki sen, obrządzanie inwentarza, próba na nowym miejscu, stres przed wyjściem na scenę, występ, ładowanie tobołów na wozy i chlanie wódy na umór do samego rana. 

– Nie ma takiej chałtury, która by się kiedyś nie skończyła – powiedziała powoli Danuta Gregiel, wiekowa szansonistka wielkiej klasy, zmywając z twarzy gruby sceniczny makijaż. 

– Naprawdę? – spytała z nadzieją Niebieska Puchata Świnka, wpatrując się w weterankę sceny ekwilibrystycznej, uprawiającej każdego wieczora niebezpieczną woltyżerkę z wężem boa dusicielem. Jej nieziemski spokój i pewność co do tego, co właśnie oznajmiła, dodawał Świnkom tak bardzo potrzebnej im otuchy oraz poczucia bezpieczeństwa.

– Cyrk to o niebo lepsze miejsce, niż granie do kotleta… – dodała Gregiel i zaczęła cierpliwie odklejać długie sztuczne rzęsy. Świnki doskonale zdawały sobie sprawę, że lata świetności miała już dawno za sobą. 

Zielona Świnka zakaszlała ciężkim, gruźliczym kaszlem. 

 

– A teraz absolutna atrakcja tego wieczoru – dobiegło ze sceny. – Po raz pierwszy w waszym mieście cyrk Krokodyl przedstawia… Trzy Puchate Świnki!!! Powitajmy je oklaskami!

 

13

   Superczłowiek Jerzy z impetem wskoczył do futurystycznie wyglądającego służbowego auta, zakupionego nie tak dawno od amerykańskiego użytkownika batman_265839 za pośrednictwem jednego z międzynarodowych portali aukcyjnych. Pojazd miał pomóc oszczędzać mięśnie czworogłowe ud. Niestety, samochód szybko okazał się nadzwyczaj awaryjny – pomimo zapewnień poprzedniego właściciela o jego wielkiej niezawodności – oraz zwyczajnie powypadkowy. Po opłaceniu ogromnego cła – ze względu na wielki, widlasty silnik V8 – należnego podatku VAT, innych opłat oraz kosztów transportu zza oceanu auto na długi czas stanęło w warsztacie, gdzie próbowano je reanimować bez większych sukcesów. Kiepski dostęp do nietypowych części sprawił, że Nadczłowiek przez kolejne miesiące zdany był nadal wyłącznie na siłę własnych mięśni.

I gdy wreszcie z wielkim trudem uruchomiono amerykański bohateromobil, z podporządkowanej ulicy wyjechała na pełnym gazie starzutka beemka, rozbijając go doszczętnie. Na dodatek – na wzór amerykańskich filmów – auto od razu wybuchło i natychmiast stanęło w płomieniach.

 

Nadczłowiek Jerzy szybko odnalazł sprawcę kolizji, który po opatrzeniu lekkich ran został zwolniony do domu. Tej samej nocy bohater powiesił go w garażu za nogi i wyjął wielozadaniowy scyzoryk, by nim bez zbędnych ceregieli podjąć próbę odjęcia jąder niefrasobliwemu kierowcy. Wszak wymagał tego szacunek do prawa i zachowanie porządku na drodze. 

Wiszący zaklinał się na wszystkie świętości, aby Superczłowiek mu darował. Wzywał wszystkich świętych, przeklinał, błagał i prosił. Nadczłowiek nie dał się zwieść gadce drogowego przestępcy. W asyście potwornego krzyku za pomocą ostrego ostrza leciutko nadciął mu worek mosznowy. Ograniczenia szybkości, znaki, mandaty i zabieranie praw jazdy – nic tak nie skutkowało na bezpieczeństwo ruchu drogowego, jak dobre, acz nie zagrażające życiu, okaleczenie. A to i tak było lepsze niż prymitywne danie facetowi w gębę. 

– Znajdę cię, ty skurwysynu! – krzyczał lekko raniony. – Zapamiętaj to sobie! Znajdę cię, a moja zemsta będzie słodka, ty bezmózgi pojebie! 

 

Jerzy ulitował się nad nim i pozostawił go wiszącego do góry nogami, nie robiąc mu większej krzywdy. 

 

14

   Michał Polewaniec zabujał się w jednej z harcerek. Miała tak piękny uśmiech, burzę jasnych włosów i…  te inne rzeczy. Wiatr podwiał nieco jej spódniczkę i oczom chłopca ukazały się chude, nieopalone uda dziewczyny, które wydały mu się wspaniałymi. Zamarł w podziwianiu piękna dziewczęcego ciała, na które od pewnego czasu był nadzwyczaj uwrażliwiony. Naraz coś gwałtownie ukłuło go w dole brzucha. Czy to była miłość? Michał nie mógł tego wiedzieć, bo nigdy w całym swoim życiu nie był zakochany. Ba, nie miał jeszcze w życiu ani jednej polucji! Może więc był to początek rozwolnienia? 

 

Komendant Chwilańczuk zauważył, że młody Polewaniec jak zauroczony wodzi wzrokiem za dziewczyną. Usiadł obok chłopaka i podsunął mu pod nos kanapkę z pięknie pachnącą kiełbaską. 

– Jem mięso tylko z własnego uboju – oświadczył wzniośle Michał. – Albo… Albo nawet nie jem go wcale. I już.

– Obserwujesz tę młodą wegetariankę? – spytał po ojcowsku harcmistrz Teodor. Harcerz opuścił skromnie oczy.

– Ja na twoim miejscu bym się nią nie zajmował. Pomijając sprawy diety, popatrz na jej buty. Podeszwy z tyłu są wytarte do środka, a to wyraźny znak, że później jako kobieta będzie miała zdecydowanie parszywy charakter.

– To tak można sprawdzić, jaki kto będzie? – zapalił się chłopak, przed którym wiele znaków kobiecości było jeszcze ukrytych.  

– No tak. Nie każdy o tym wie. Spójrz na moje podeszwy. Są wytarte, ale na zewnątrz. Moje stopy się wyginają we właściwym kierunku, co jest oznaką mądrości, stałości i prawego charakteru.

Michał z podziwem przyjął jego mądre słowa.

 

   Obóz harcerski wyjątkowo spał do południa. Wczorajszy wysokobiałkowy eksperymentalny obiad – podany przez druha Marian Kucharza sprawił, że od tej chwili gwałtowne rozwolnienie męczyło wszystkich harcerzy. Strapieni ustawiali się w długie kolejki do kilku latryn, zbudowanych  poza obozem. 

Po podaniu dużych ilości węgla leczniczego sytuacja zaczęła się normować. Zaczęły się harcerskie zawody dziewczynek. Chłopcy w tym czasie, pod czujnym okiem druhów, uczyli się trudnej sztuki przetrwania w lesie. 

 

Harcerki zaliczały bieg z przeszkodami, w tym czołganie w błocie. Później były polewane wodą z węża ogrodowego. Walki w kisielu pozwalały wyłonić te najwaleczniejsze. Niektórym dziewczętom udało się nawet zdobyć sprawność topielicy, która polegała na wytrzymaniu pod wodą przez co najmniej minutę. Podharcmistrz Zenon Zeofir miał wyjątkowo dużo czasu na rozkoszną obserwację powabów ich małoletnich ciał, skrywanych pod przemoczonymi koszulkami. 

To była idealna metoda na podglądanie.  

 

Niespodzianie nocą przez obóz przebiegł dramatyczny pisk jednej z dziewcząt, a później z latryny dało się usłyszeć potwornie złowieszczy bulgot. Druh Marian Kucharz z przerażeniem wymówił  znamienne słowa:

– Dziad kiblowy powrócił… Czytał o nim w kronikach amerykańskiego ruchu skautowego z tysiąc osiemset siedemdziesiątego roku. 

– Uciekajmyyyyy!

 

C.d.N.

 

Dobra Cobra

Wrzesień, 2017

 

Audiobooki:

Vector image by VectorStock / mapichai