– Czy kiedyś mamy szansę odkryć istotę światowego spisku fryzjerów? – Rzuciła Czerwona Świnka, poprawiając cekinowy kostium i szykując się do wyjścia na scenę.
– Co? Spisek fryzjerów? – Zainteresowała się weteranka sceny ekwilibrystycznej Danuta Gregiel. – Naprawdę w to wierzycie?
– Są dowody, droga pani, że…
– Ale głupota! – Prychnęła ekwilibrystka. – Niczego głupszego nie słyszałam w całym swoim dotychczasowym życiu, a uwierzcie mi: wiele już w nim słyszałam. No, zastanówcie się: przeciwko komu i przeciwko czemu mieliby spiskować ci biedni fryzjerzy, zmagający się na co dzień z bardzo poważnymi zawodowymi schorzeniami kręgosłupa?
Puchate Świnki nie potrafiły odpowiedzieć na to pytanie. Jednak gdzieś w głębi swoich dobrych serduszek mocno wierzyły w taką możliwość. Nigdy nic nikomu nie mówiły, ale kiedyś pomogły zrobić zakupy wyglądającemu na Araba człowiekowi, a ten ostrzegł je, żeby następnego dnia nie kupowały Quick Coli, bo będzie zatruta. I faktycznie tak było. Wielu ludzi męczyła wtedy sraczka znikąd.
– Naszemu pradziadowi Czarna Wołga wyssała krew, na którą niecierpliwie oczekiwały bogate niemieckie świnie, chorujące na białaczkę. A potem wyrzucono jego ciało do rowu, gdzie zostało nieśpiesznie odnalezione przez organa ścigania po siedmiu dniach.
– Ależ wy jesteście beznadziejnie naiwne – zaśmiała się ochryple Gregiel, zapalając kolejnego papierosa. – Tylko świnie siedzą w kinie – zaimprowizowała wojenne powiedzenie. – A co bogatsze, to w teatrze….
Niezaprzeczalnym faktem jednak był fakt, że pewne nowo narodzone dziecko w cudowny sposób nie tak dawno przemówiło i pouczyło, jak niezawodnie ustrzec się przed zachorowaniem na SARS. Jedyną skuteczną metodą ochrony przed atypowym zapaleniem płuc jest spożywanie w dużych ilościach zupy z zielonej fasoli. Kto ją będzie jadł ten nigdy nie zachoruje na tę straszną chorobę.
W oczekiwaniu na swoją kolej świnki w milczeniu słuchały lecącego w radiu programu o ze wszech miar kojącym tytule: W krainie łagodności.
*
Pół godziny później w świetle reflektorów na scenę wyskoczyły Trzy Puchate Świnki, śpiewając swoją słynną piosenkę, dobrze znaną wszystkim z kreskówki, w której kiedyś występowały.
To Świnki Puchate,
wołaj mamę i tatę,
bo nadchodzi już Świnek czas.
Mamy czerwone noski
i lubimy kokoski
To Świnki Puchate trzy…
W tym momencie w pierwszym rzędzie ujrzały z wielkim niedowierzaniem Dziadka z Laską, który wpatrywał się w nie z iście mesmerycznym skupieniem.
Dobra Cobra prezentuje opowieść – moralitet, przestrogę zarówno dla dorosłych jak i młodzieży, dla kobiet, mężczyzn, artystów, a także dla tych, którzy zbyt pochopnie i beztrosko zdobywają góry, pt.
Powrót na szczyt 2
Każdemu zdarza się być średnio mądrym kilka minut dziennie. Mądrość polega na nieprzekraczaniu tego limitu.
16
Superczłowiek Jerzy wpadł na obozową polankę. Jego wyczulone zmysły od razu zlokalizowały intruza: ani chybi siedział w kiblu! Podbiegł i jednym mocnym ciosem rozwalił w pył harcerską latrynę, zbudowaną z pośledniej jakości nieheblowanych desek, by po chwili wyciągnąć z kloacznego dołu niedawno porwaną harcerkę. A po chwili samego Kiblowego Dziada, który z ponurym uśmiechem już sposobił się do pożarcia dziewczynki przy pomocy ohydnych, wirujących w koło macek. Nadczłowiek przykuł potwora solidnym łańcuchem do drzewa, po czym zaniósł dygocące dziewczę nad jezioro i łagodnie kazał jej się opłukać ze szlamu, który okrywał ją całą.
Jerzego ogarnęło wielkie poczucie winy, że musiał gwałtownie skuć przestępcę. A najgorszy był przykład, jaki w takich momentach dawał otoczeniu. W tym wypadku padło na niewinną i nieukształtowaną harcerkę. Spojrzał w kierunku wody, gdzie młoda drżącymi rękoma zmywała z siebie kloaczną zawiesinę. Jej piersiątka, niczym dwa małe groszki, ledwie uwypuklały mokrą koszulkę. Wspomnienie ekolożki Pauli było zbyt bolesne i oczywiste.
Nadczłowiek starał się zawsze wymierzać sprawiedliwość na miejscu zdarzenia. Robił tak od chwili, gdy podczas jednego z pierwszych z wezwań w dobrej wierze przywołał do rannego pogotowie. Gdy przewożono poszkodowanego do szpitala, ten zmarł po wbiciu się w dach podskakującej na garbach karetki.
Gdy Jerzy pogrzebał w internecie, z nieoficjalnych forów z przerażeniem dowiedział się, że całe rzesze pacjentów pogotowia odchodzą z tego świata podczas transportu do szpitala. Łamią kości, wypadając z leżanek na dziurach i wertepach, wybijają szyby, próbując się uwolnić z uścisku chutliwych noszowych, wreszcie orają paznokciami podsufitki i szyby, by uciec przed ukłuciem śmiercionośnego zastrzyku na zwiotczenie mięśni. Nie wspominając o wypadania z ambulansów na zakrętach, zgonów od wewnętrznych obrażeń, zdobywanych w trakcie pierwszej pomocy, czy wyzionięć ducha z powodu panującego tam stresu wprost nie do wytrzymania.
Bohater Jerzy odwrócił wzrok w stronę jeziora.
17
– Traktujesz kobiety instrumentarnie – szepnął Dziadek do Lucjana Kanapki. – Musisz w jakiś sposób nad tym zapanować.
– Instrumentarnie? – zaperzył się Pan Kanapka. – Jak opowiem ci historię z mojego życia, to, kurde, zrozumiesz dlaczego jestem jaki jestem. Byłem z ojcem na basenie. Jak się płukaliśmy pod prysznicem nagle się pośliznąłem i gdybym nie złapał się ojcowskiego przyrodzenia z pewnością upadł bym boleśnie i się potłukł. Na co ojciec w tym momencie wyprostował plecy i rzekł autorytarnie: – Jakbyś był z matką, to byś się wypierdolił. I coś w tamtym momencie we mnie pękło i od tej pory świat nie był już taki sam. Więc się dziwisz?
– Wiesz… mimo wysłuchania tej jakże pokrętnie skomplikowanej opowieści nadal cię nie rozumiem.
– Chyba się zakochałem…
Dziadek z Laską spojrzał na zebranych, zgromadzonych pod wysokim drzewem. Za chwilę musiał wygłosić przemowę motywującą do dalszych śmiałych działań podejmowanych w celu powrotu na szczyt.
– A nie mylisz znowu miłości z pożądaniem? Wykorzystywanie kobiet nie powinno być celem życia. Szanujmy, kurde, świętość kobiecego ciała – dokończył rozmowę z Kanapką i poszedł do oczekujących.
– Zdrowie wszystkich pięknych pań – Dziadek rozpoczął przemowę z wysokiego C. – Eee… oraz tych tutaj zebranych. Stoimy tu dzisiaj razem, by w tak dramatycznej dla show biznesu chwili połączyć wszystkie starania, aby powrócić na szczyt. Bo należy nam się to – jak nie przymierzając – Cyganowi patelnia!
Burza oklasków nagrodziła przemawiającego.
– Popatrzcie na siebie. Czy jesteście stworzeni do życia w biedzie, pomiatani na jakichś marnych jobach i fakapach wykonywanych w pocie czoła, pozostając bez szacunku ze strony przełożonych? Czy nie czeka na was prawowierne miejsce na szczytach oglądalności? Pan Kanapka, niegdyś ikona kultury kreskówkowej jakże szybko odrzucony przez błądzący System – wskazał na nadąsanego Lucjana. – Albo wy, Trzy Puchate Świnki, przymuszane do pracy w gównianym show za marną garść drobniaków.
Zebrani wpatrywali się w mówcę z wielką uwagą i jeszcze większą nadzieją.
– Oto mamy tutaj przy sobie plastikową neutralnie płciową lalkę Zosię. Gdy będziecie ciekawi i zajrzycie pod jej sukieneczkę nie zobaczycie tam ani męskich, ani tym bardziej żeńskich, trzeciorzędnych cech płciowych. A jak się ją przewróci na plecki potrafi tylko wypowiedzieć słowa: – I love you. Nic więcej, choćbyście próbowali walić ją mocno całymi godzinami. Lalka ta, Zosia, jest symbolem rozrywki obecnego czasu: bezpłciowej, marnej i bez pazura. Jak coś kiedyś zagrzało telewidzów, to teraz się to bez przerwy do znudzenia powtarza. Czy zastanawialiście się może, dlaczego w filmach kosmici zawsze napadają tylko na Amerykę, a nie na ruskich? A jak jest wątek romantyczny to miłość zawsze zwycięża? Czy tak jest w życiu? No, pytam się was: czy tak jest w życiu?
– Eee, no… no nie – rozległo się kilka nieśmiałych głosów.
– Dlatego teraz ja – Dziadek z Laską – niesłusznie prześladowany od czasu wejścia głupiej i nieprzemyślanej Ustawy o języku polskim mówię wam: zawalczmy o swoje! Pokażemy im, że kosmici jak będą chcieli to mogą napaść nawet na Madagaskar! A jak reżyser komedii romantycznej będzie miał ochotę na ukazanie nieco mniej cukierkowego zakończenia swego filmu – to bez wahania to zrobi. Jesteście ze mną? Chcecie należnego nam wszystkim powrotu na szczyt? Ufacie mi?
– No tak! – krzyknęli zgromadzeni.
– Więc ruszajmy razem na chrzanioną Warsiawkę! Zdobędziemy moloch telewizji i wrócimy na szczyt! Bo to nam jest przeznaczone!
– Trzy pięćdziesiąt się należy – mruknęła, obudzona krzykami zebranych, pisuardessa, zatrudniona w pobliskim szalecie miejskim klasy De Luxe. – Trzech sikających i jedno dziecko – zacytowała wykuty na pamięć obowiązujący cennik.
Trzy Puchate Świnki wreszcie mogły zrzucić ludzkie ubrania, ukradzione po drodze ze sznurka jednej z gospodyń wiejskich. Zrobiły to w obawie przed zemstą cyrku, z którego zwiały bez pozwolenia i bez rozwiązania najeżonego nieścisłościami kontraktu.
18
Nadczłowiek Jerzy gnał chyżo przez leśne ostępy, unosząc młodą harcerkę na powrót w objęcia cywilizacji i niczym niezakłóconego sygnały wi-fi i 3G. Od czasu przemiany w bohatera posiadał wewnętrzny kompas, który nieomylnie prowadził go zawsze do celu. Tym razem także wiedział, gdzie znajdowała się najbliższa stacja kolejowa. Pędził więc w jej kierunku, nie zwracając uwagi na nierówności terenu, pagórki, doliny, ruczaje i inne naturalne przeszkody.
Dokuczał mu codzienny ból samotności i niezrozumienia. Do tej pory nie miał bowiem szczęścia do kobiet. Wiele lat temu w pracy poznał nowo zatrudnioną dziewczynę, która dość szybko wpadła mu w oko. Jednak po niedługim czasie – podczas próby umówienia wyjścia do kina – Katarzyna oświadczyła mu, że nie umie i nie potrafi się zaangażować w żaden stały związek. Życiowo była to niewielka strata, niedługo potem biedaczka odeszła z tego łez padołu, wypiwszy szklankę zimnego mleka, które w chłodnym stanie zabiło ją wstrząsem cieplnym. Dla Jerzego był to wielki cios i trauma.
Później na jednym z zagranicznych forów poznał córkę samej amerykańskiej bohaterki Wonder Woman, o której przygodach powstało wiele kolorowych komiksów. Ale i ta – gdy tylko dowiedziała się, że Jerzy nie posiada karty kredytowej i mieszka poza Stanami Zjednoczonymi – dość szybko zniknęła z jego życia, wcześniej posyłając mu kilka odważnych zdjęć, na które nie zareagował, bo nie wiedział, jak powinien zareagować na takie świntuszenie.
Pędząc na misje Superczłowiek nie raz mijał zwykły domek, przy którym w ogródku zawsze grabiła liście dziewczyna o urodzie skromnej myszki. Jednak przez wrodzoną nieśmiałość, oraz zahamowania powstałe podczas poprzednich znajomości, nigdy z nią nie zagadał. I nadal był sam – lecz nie samotny – gdyż pasjonowało go to, co robił w tajemnicy przed innymi członkami lokalnej społeczności.
Gdy Nadczłowiek postawił harcerkę na peronie, ta nie wiedziała, jak mu podziękować za ocalenie ze śliskich macek Kiblowego Dziada.
– Zapraszam pana na ranczo rodziców – wydusiła zaczerwieniona. – Tatuś wypożycza tam dla plebsu konie i quady.
Jerzy w mig zrozumiał, że dziewczynka jest przedstawicielką klasy wyższej i że w takim wypadku nie ma najmniejszego sensu podejmowanie jakiejkolwiek próby odwiedzin czy rewizyty. Doskonale wiedział, że jej rodzice go i tak nie zrozumieją. Pouśmiechają się, podziękują, poczęstują ciastem i kawą i trzeba będzie iść. Ile razy już tego nie przeżywał? Bo w sumie co mógł zaprezentować swoją osobą? Z wykształcenia był wszak tylko skromnym elektrykiem po zaocznym technikum. A na dodatek ukrytym ekologiem, a takich społeczeństwo lubiło ostatnio coraz mniej.
W tym momencie znów – w sposób podobny objawom niedoboru magnezu w organizmie – zaczęło mu drgać lewe udo.
19
Harcerze uciekali w popłochu przed Kiblowym Dziadem. Drużyny trzymały się razem do nagłego załamania pogody, które przyszło nader niespodziewanie. Zagrzmiało, spadł ulewny deszcz i powiał silny wiatr, który natychmiast zaczął wyrywać drzewa z korzeniami. Błoto ze wzgórz osunęło się, tarasując dalszą drogę ucieczki. Harmistrz Chwilańczuk – ufając swym instynktom przetrwania – wskazał inną ścieżkę, na końcu której oddział wpadł na owładniętych rządzą mordu okrutnych kłusowników.
– Porozmawiam z tymi ludźmi – rzekła rezolutna harcerka Tosia, która w przyszłości chciała zostać policyjnym mediatorem, i bez obawy podeszła do źle nastawionych mężczyzn. Po chwili rozległ się wystrzał z dubeltówki.
– Lepiej spieprzajmy! – Rzucił druh Marian Kucharz.
Po jego słowach wszyscy harcerze w popłochu rzucili się do panicznej ucieczki. Dłużej nie dało się zapanować nad wszechogarniającym chaosem.
– Każdy ratuje się na własną rękę! – Wydał rozkaz Chwilańczuk, zakasując rękawy przed czekającą go przeprawą. Stanął przed zgrają złych myśliwych, gotowy oddać życie za harcerkę Tosię, jeśli ta oczywiście jeszcze żyła.
Naraz u jego boku pojawił się dziwny facet w przyciasnym lateksowym kombinezonie w amerykańskich barwach.
– Pomogę panu! – krzyknął do Teodora, po czym razem rzucili się na kłusowników.
Część harcerzy schroniła się w opuszczonym strasznym tartaku. Ktoś niechcący uruchomił ogromną piłę, której tarcza wypadła z łożysk i poczęła obijać się o ściany. Podharcmistrz Zenon Zeofir był gotów zasłonić jej atak własną piersią. Jednak w tym samym momencie w pomieszczeniu pojawił się Nadczłowiek Jerzy, dosłownie w ostatniej chwili odrzucając śmiercionośny element daleko w las.
Druga grupa harcerzy, pod opieką druhny Utjuhny skryła się we wciąż czynnej transformatorowni. Gdy tylko zamknęli drzwi nastąpiło wielkie przepięcie. Błysk jaśniejszy od słońca przeciął powietrze. Nie wiadomo, ile ofiar pochłonęłoby wyładowanie, gdyby nie Superczłowiek, który wziął na siebie napięcie sięgające tysięcy woltów.
Ocalali harcerze, siekani gradem maszerowali wzdłuż strumienia, gdy naraz na drodze niespodziewanie napotkali bandę szalonych zajęcy. Zwierzęta tak czy siak były skazane na zagładę – albo z ludzkiej ręki na mięso i futro, albo z powodu zarażenia nieuleczalną wścieklizną. Nie obawiały się więc już człowieka i zaatakowały przybyłych z pianą na ustach. Pierwszy wbił się ostrymi zębami w przedramię Chwilańczuka, na którym nadal widniał tatuaż March or Die. Ranna od postrzału harcerka Tosia wypadła z rąk harcmistrza na błotnistą ziemię.
20
– Widzę, że jakoś cienko przędziesz – usłyszał Tomasz Kanapka, gdy w zatłoczonej stołecznej śniadaniowni znalazł wreszcie jedno wolne miejsce. Uniósł głowę, by po drugiej stronie stolika zobaczyć… Jagodę Chmyś. Dziewczynę, która ciągle była dziewicą. Zaskoczony od razu wyznał jej prawdę:
– Jagoda, jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkałem.
– Bujać to my, ale nie nas…
– Przepraszam, że tak wtedy wyszło, ale naprawdę musiałem lecieć. Miałem honorowe wezwanie.
– Honorowe?
– No! Stary przyjaciel zadzwonił z prośbą dotyczącą spraw życia lub śmierci.
– Naprawdę? – zdziwiła się, nie do końca przekonana jego tłumaczeniem.
– No, przepraszam. Nie dawałem znaku życia, bo nie wziąłem od ciebie numeru telefonu. Ale cię szukałem! Naprawdę! O, zobacz, wstawiłem nawet takie ogłoszenie w necie – chwilę pogrzebał w telefonie i pokazał jej ekran dużego smartfona.
Spotkaliśmy się tylko raz, ale nie mogę o tobie zapomnieć…
– Och… – jęknęła Jagoda, nie zapanowawszy nad swoją reakcją. Była wewnętrznie poruszona Tomkowym romantyzmem, ponadto nie nauczona była jeszcze zimnej kalkulacji w stosunku do facetów.
– Przepraszam – uśmiechnął się do niej najpiękniejszym ze swoich uśmiechów. – Ale teraz chciałbym żebyśmy byli ze sobą. Widzisz, jak dobry los nie daje nam się rozstać? Wpadamy na siebie w całkiem obcym mieście. To co tutaj robisz?
– Mamy spotkanie z inwestorami, ale rozmowy się ślimaczą i trzeba się uzbroić w cierpliwość. O, byłabym zapomniała, zapisz sobie mój numer telefonu.
Pan Kanapka wcisnął klawisz rozmowy, wpatrując się w oczy Jagody. Po chwili jej telefon zaczął dzwonić dyskretnie.
– Teraz już się nie zgubimy… Jakie masz plany na dzisiejszy wieczór? – zagaił nowy temat, patrząc jej głęboko w oczy.
– Nic konkretnego.
– To może – zaczął nieśmiało, obrzucając wzrokiem swoje pełne cholesterolu śniadanie – Może… może byśmy się spotkali dziś wieczorem?
21
Właśnie rozpoczynał się Międzynarodowy Dzień Pędzącego Kuriera, zwany także przez prześmiewców Dniem Rowerowego Stolca, gdy Dziadek z Laską, Pan Kanapka, i Trzy Puchate Świnki stanęli przed wejściem do okazałego wieżowca konsorcjum medialnego Tencza & Tencza Full Coolor Entertainment GmbH. Ich wzrok od razu napotkał na wiele zapłakanych dziecięcych twarzyczek.
– Dlaczego lamentujecie, drogie? – spytał z troską w głosie Dziadek z Laską.
– Bo dziś zabrakło w sklepie ukochanej wódeczki pana Producenta i pewnie wyrzuci mnie z tego powodu z programu – zasmędził żałośnie jeden z chłopców.
– Tatuś wczoraj ugotował braciszka na kolację – jęczał drugi z nich. – A jak dziś nic nie zarobię to jutro pewnie ja pójdę do gara.
– E tam – dodał inny chłopiec. – Ja to tam jestem przyzwyczajony do głodu. Jak chce nam się żreć, to ojciec od razu krzyczy: – Co z wami jest dzieciaki? Co drugi dzień tylko żarcie, żarcie, żarcie. We łbach się wam poprzewracało!
– Bo pan Reżyser ma teraz inną ulubienicę i to ją zaprasza na nocne zdjęcia – lamentowała drobna dziewczynka, stojąca obok.
– To ty już umiesz się… kochać, dziewczynko? – spytał przerażony Dziadek.
– Tak, ale nie wiem, czy dobrze…
Wulgarność sytuacji zdewastowała starca psychicznie.
– A ja to się cieszę, bo mam robotę – zmienił temat rumiany chłopiec. – Tylko że zgubiłem kartę magnetyczną i nie mogę wejść do środka. Ale przecież jakoś wejdę, mój tata jest tam wziętym garderobianym.
– Ależ drogie dzieci, to nie jest prawdziwe życie – powiedział Dziadek.
– Wiem, co jest prawdziwe! – Krzyknął naburmuszony chłopiec. – Przynajmniej dopóki biorę swoje leki – dodał już o wiele ciszej.
– Prawdziwe życie, dzieci, to ja: bohater kreskówki – Dziadek z Laską.
Przed budynkiem telewizji zapadła cisza.
– Kto?
– No, nie znacie mojego programu?
Dzieci popatrzyły po sobie kiwając głowami.
– Nie.
– Jak już powiedziałem jestem Dziadek…
– Nie znamy takiego programu, To pewnie jakaś lipa. Albo staroć, których nikt już teraz nie ogląda.
Nagle z budynku wyszli dwaj mężczyźni, pogrążeni w rozmowie:
– Bzykam wszystko, co się rusza – powiedział pierwszy z nich.
– A ja, mój drogi, nie stawiam sobie takich ograniczeń – rzekł drugi, ukradkiem poprawiając blond plerezę. – Zapraszam cię na kawkę, przyjacielu.
– O, to panowie Producenci! – wrzasnęły dzieci i popędziły w ich kierunku.
– Stójcie! – Krzyknął za nimi Dziadek z Laską
– O, patrzcie, to ten dziadek co miał kiedyś własny program – zaśmiał się jeden z Producentów.
– Ej, stary, a wiesz, gdzie jest metka w prezerwatywie? – spytał podstępnie drugi z nich.
– Co? Nie wiem – zdziwił się emeryt. – A gdzie jest?
– Widzę, że nie odwijasz do końca! Hahaha! – Turlający się ze śmiechu mężczyźni odeszli, otoczeni gotowym na wszystko wianuszkiem dzieci.
22
– I wszystko psu w dupę – jęknął Dziadek z Laską. – Ochrona, karty magnetyczne, kamery. Nigdy tam nie wejdziemy.
– Jakiś sposób się znajdzie – mruknął Pan Kanapka pod nosem.
W tym momencie przed szereg znienacka wyskoczyły Trzy Puchate Świnki. Dobrze wiedziały, że scena nie znosi próżni, show musi trwać wiecznie, a ponadto tak naprawdę to nic innego nie umiały robić. Zaśpiewały więc wesoło swoją nadzwyczaj przebojową piosenkę:
To Świnki Puchate,
wołaj mamę i tatę,
bo nadchodzi już Świnek czas.
Mamy czerwone noski
i lubimy kokoski
To Świnki Puchate trzy…
Z okien okazałego medialnego biurowca od razu zaczęto bić brawa, rzucać kwiaty, puszczać konfetti i wydawać okrzyki zachwytu. Jak spod ziemi pojawiło się nagłośnienie i stroboskopowe światła. Znienacka przed budynkiem stanęli także reklamodawcy – coraz bardziej popularnego soku z brzozy firmy Leśnik & Córki – z ciężką walizą wypełnioną dobrze ubitymi pieniędzy. Wracający z najlepszej w okolicy kawy Producenci wzięli świnki pod ręce i od razu obiecali im opiekę artystyczną i udział w wielu telewizyjnych przedstawieniach w zamian za nienegocjowalnie twarde dwadzieścia pięć procent zysku.
Dziadek z Laską i Pan Kanapka przyglądali się temu w zupełnym zaskoczeniu. Emeryt usiadł na krawężniku i wyjął z kieszeni radio tranzystorowe, które lubił słuchać w chwilach zwątpienia, stresu jak i wzburzenia. W programie państwowym nadawano akurat poranek symfoniczny.
Na dodatek po ostrym żarciu starca zawsze trochę szarpała wątroba.
Pan Kanapka niepostrzeżenie oddalił się w dobrze znane sobie miejsce. Ustawił się pod wejściem technicznym, znajdującym się z tyłu budynku i zaczął udawać, że nie zabrał zapalniczki. Nie musiał długo czekać, po chwili na fajkę wyszli pracownicy konsorcjum medialnego.
– Cholera, zapomniałem ognia – uśmiechnął się do nich Lucjan. I tak od słowa do słowa po kilku minutach wszedł razem z nimi do budynku.
Stojący po ścianą Nadczłowiek Jerzy chwiał się ze śmiertelnego przemęczenia po przebytych w lesie doświadczeniach. Uratował wszystkich harcerzy, jednak okupione to zostało wielkim ubytkiem sił. W cieniu krzaków, porastających pośrednie sąsiedztwo okazałego medialnego wieżowca, natarł się cały kostką smalcu, bu uniknąć nadmiernego wychłodzenia organizmu. Wepchnął też sobie kilka baterii w tyłek, by na modłę króliczków z telewizyjnej reklamy powróciła mu energia, czuł bowiem, że leci już na oparach. Po chwili poczuł przyjemne mrowienie, rozchodzące się po całym organizmie, a nie mogące być pomylone z żadnym innym ludzkim doznaniem.
Naraz obrzucił czujnym wzrokiem Dziadka z Laską. To dziwne, ale miał dokładnie takie samo znamię na szyi, jak on. Nie do wiary…
23
Świeżo upieczony Druh Harcmistrz Chwilańczuk, stojąc po pas w strumieniu, dokonuje na własnym ciele brutalnego aktu samozaspokojenia. Już po chwili mężczyzna chrapliwie wstrzymuje oddech, a jego ciało drga pod wpływem wymuszonego spełnienia.
Surową miłość odkrywa w wieku 13 lat, gdy pewnego pięknego majowego dzionka rozprawicza swoją lewą dłoń. A później prawą i znów lewą. I dwa razy prawą. Od razu zauważa, że prawą robi się to lepiej, co jest wystarczającym dowodem, że nie jest mańkutem. Ale masturbacja lewą ręką jest bardziej egzotyczna, co jest dowodem na to, że z leworęcznością też można żyć.
Wartki nurt wody unosi jego żywotne nasienie w dół rzeki, za zakrętem której miejscowa dziewczyna – Joanna Żbik, pasierbica Kapitana Żbika z peerelowskiego komiksu – z rozłożonymi nogami szoruje stopy ostrym pumeksem. Chcąc nie chcąc dochodzi do wniknięcia ruchliwego plemnika do komórki jajowej.
Nieświadoma tego faktu kobieta nadal uczestniczy w tajnym lecz popłatnym eksperymencie, prowadzonym za wysokim murem pewnej bogatej posiadłości. Wyselekcjonowane młode, zdrowe dziewczyny leżąc na kocykach z rozłożonymi nogami i czytając święte księgi oczekują na zapłodnienie z kosmosu. Tylko Joannie udaje się zajść w ciążę, co natychmiast staje się dobrze strzeżoną sensacją naukową i przyczyną zazdrości koleżanek. Dziewczyna natychmiast zostaje w tajemnicy przewieziona w inny rejon kraju, gdzie władza przyznaje jej mieszkanie w rządowym kompleksie, oraz zapewnia utrzymanie na dość wysokim poziomie, wypłacając na dodatek także dobrą pensję i fundując darmowy bilet na przejazdy pekaesem po całym kraju.
Tam, ukrywając się pod inną tożsamością, Joanna Żbik rodzi i wychowuje kosmiczne dziecko, które ani z wyglądu ani z pochodzenia jakoś wcale nie różni się od tych ziemskich. Co jest dla naukowców niezbitym dowodem, że pochodzimy właśnie z kosmosu.
Dziadek z Laską i Nadczłowiek Jerzy patrzyli jeden na drugiego nie dowierzając własnemu szczęściu.
– Zawsze czułem w lędźwiach, że gdzieś mam syna…
Po chwili w porywie wyższych emocji wpadli sobie w ramiona, dokładnie pod oknami Telewizyjnego Zakładu Dziedzictwa i Poezji Doświadczalnej (w skrócie: TZDiPD), gdzie brodaci obdartusi mruczeli pod nosami natchnione strofy boskiej ambrozji poetycznej, szukając najskuteczniejszych metod przeniesienia ich na srebrny ekran.
– Tato! Tatusiu! – załkał Superczłowiek.
– Synu! – chlipał Dziadek z Laską.
24
Lucjan Kanapka zasuwał po schodach ewakuacyjnych na najwyższe piętro budynku medialnego Tencza & Tencza. Prezesa spotkał dotąd tylko dwa razy w życiu, kiedy to przy okazji odwiedzin w studiu wypowiedział się pochlebnie o jego grze aktorskiej. Teraz należało o sobie przypomnieć, a dalej wszystko powinno się dobrze ułożyć.
Po drodze na jednym z kolejnych pięter zza gipsowej ściany usłyszał żałosną prośbę jednej z Puchatych Świnek:
– Tylko nie w ryjek. Tylko nie w ryjek!
Biedne od zawsze miały jak najgorsze doświadczenia z ludźmi.
Dysząc ze zmęczenia Pan Kanapka stanął przed drzwiami na ostatnim piętrze. Teraz miała się rozstrzygnąć jego cała przyszłość. Ostrożnie nacisnął klamkę i z nadzieją pchnął lekko drzwi.
Jakież było jego zdziwienie, gdy za nimi napotkał przechodzącą korytarzem… Jagodę Chmyś. Dziewczynę, przez którą nie miał już ochoty na żadne inne miłosne podboje.
Jagoda głęboko spojrzała w jego zielone oczy. Nie, nie zapomniała o nim. Po okresie życia, w którym czuła się źle z powodu tej znajomości, w tej jednej chwili zrozumiała, że być może jest w Lucjanie zakochana na poważnie. Łagodnie położyła rękę na jego ramieniu:
– Dlaczego nie przyszedłeś wczoraj wieczorem? Przecież się umówiliśmy.
– Nie mogłem – zełgał Kanapka. – To znaczy, nie udało mi się.
– Nie udało ci się?
– Eeee… zapomniałem – rzekł żałośnie. Aby jednak poprawić wizerunek dodał szybko: – Ale miałem tyle spraw na głowie.
– Kochasz mnie? – spytała Chmyś.
Mężczyznę zamurowało. Jednocześnie przebiegła mu przez głowę myśl, że jest to jedyne oczywiste wytłumaczenie stanu, w którym się od pewnego czasu znajdował.
– Jagoda, ja…
Przerwała mu, całując go w usta.
25
Gdy skończyli się czule tulić Jagoda Chmyś zaprosiła go do dużego gabinetu.
– Masz biuro tutaj, na ostatnim piętrze? – spytał zaskoczony Lucjan. – Tu przecież pracują tylko menedżerowie najwyższego stopnia.
– Mój tatuś jest właścicielem tej firmy – odparła szczerze dziewczyna.
– Pan Josef von Tencza Berkowicz jest twoim ojcem?
– Tak.
– O, kurde balans! – gwizdnął pod nosem mężczyzna. Nagle poczuł się jak frajer, głupio startujący do córki najbogatszego człowieka w kraju.
– Ja przepraszam, że tak cię puściłem… wtedy… No, i że się nie odzywałem.
Jagoda przysłuchiwała się jego wywodom z lekkim rozbawieniem.
– Dlaczego się uśmiechasz?
– Bo rozumujesz jak dentysta, Misiaczku. Przecież miłość jest zdolna wybaczyć wszystko.
Uśmiechnęli się do siebie.
– Napijmy się tatusiowej śliwowicy! – wykrzyknęła dziewczyna. – Za naszą miłość!
– Osz, kurde, ale mocna! – wycharczał Lucjan, z trudem łapiąc powietrze w płuca.
– Tatuś to umie ją zrobić, prawda? To na drugą nóżkę!
Nieprawdopodobne, ale Jagoda bez zmrużenia oka łyknęła drugą szklaneczkę cholernie mocnego alkoholu, bardzo imponując tym meżczyźnie.
– Panie doktorze, niech pan do mnie pozwoli – rzuciła do interkomu dziewczyna. Po chwili czterej dobrze zbudowani mężczyźni chwycili Kanapkę pod ręce i za nogi.
– Co się tu wyrabia… kochanie?
– Ty się nic nie bój.
Do pomieszczenia wszedł człowiek w białym kitlu. Szybko opuścił Lucjanowi spodnie wraz z markowymi bokserkami, które mogły być podróbką, i wbił igłę w jego członka.
– Ał! Co jest?
– Oprócz prowadzenia prywatnej praktyki pan Joachim Dygutek jest także dyplomowanym rzezakiem – wyjaśniła Jagoda. – Za chwilę w bezbolesny sposób przekroczysz Jordan.
– Jordan?
– Chciałabym mieć gromadkę dzieci… – wyszeptała swoje największe marzenie.
– Już po wszystkim – oznajmił doktor. – Przez najbliższe dni będę panu ściśle dawkował środki przeciwbólowe i zmieniał opatrunki. Proszę się nie martwić, do wesela wszystko się zagoi.
– Widzisz, Misiaczku! Bezboleśnie, a na dodatek papa będzie rad, że wyjdę za jednego z naszych.
– A moja… ta, no… sprawność seksualna? – Dopytywał się Kanapka. – Co z nią?
– Zostanie taka, jak przed zabiegiem – zapewnił doktor Dygutek, składając narzędzia pracy do małej, czarnej walizeczki. – Wszystko siedzi w głowie, drogi panie.
– I jak się czujesz, kochanie? Czy już dobrze?
– Zdefiniuj znaczenie słowa: „dobrze” – mruknął nieco nadąsany Lucjan.
– Pociesz się, że od dziś jesteś tylko mój, bo nie odważysz się przecież wyjąć przed żadną inną kobietą brzydko przyciętego na żydowską modłę ptaszka, prawda? A zresztą nawet gdybyś się odważył, ci czterej mili panowie raczej na to nie pozwolą – dokończyła ze słodyczą w głosie.
Lucjan nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Nigdy dotąd nie przeżywał bowiem stanu zakochania, myląc go zawsze z pożądaniem. Z jednej strony jego sercem targał żal, że nie będzie już mógł skakać z kwiatka na kwiatek, z drugiej jednak cieszył się na myśl o stabilizacji. Idea ta zaczęła go nawet coraz bardziej pociągać.
– A ja ciągle jestem dziewicą… – kusząco szepnęła mu do uch dziewczyna.
26
– Jak to się stało, że wyszliście cało z tych dramatycznych przeżyć w lesie? – dociekała redaktorka, prowadząca program niezwykle popularnej telewizji śniadaniowej.
– To w dużej mierze zasługa neutralnie płciowo lalki Zosi – odważnie wyraziła zdanie harcerka Tosia. Z ręką na temblaku stanowiła pokazowy model ofiary katastrofy ekologicznej. – To ta lalka zagrzewała nasze serca, gdy było ciężko. Jak ją się przydusiło, powtarzała w kółko: – I love you.
– Bez naszych dzielnych opiekunów też nijak nie dalibyśmy rady – dopowiedział nieco mądrzej harcerz Michał Polewaniec. – A już na pewno bez tego tajemniczego pana… – wskazał na mężczyznę, ubranego w nieco zbyt ciasny lateksowy strój, tulącego się do Dziadka z Laską
– Tego tam? – upewniła się prowadząca.
– Dokładnie.
W tym momencie do studia wkroczyła policja, która sprawnie skuła Nadczłowieka Jerzego. Obok stróżów prawa pojawił się także zaczerwieniony od emocji uczestnik kolizji samochodowej, lekko raniony swego czasu w mosznę.
– Jest pan oskarżony o eksplorację terenów leśnych bez odpowiednich zezwoleń pod przykrywką zbierania śmieci oraz narażanie życia i zdrowia turystów – policjant zaczął odczytywać długą listę zarzutów. – Czerpanie korzyści majątkowych ze sprzedaży surowców wtórnych, zbieranych na obszarach należących do państwa, oraz nierozliczanie dochodów z tego źródła w urzędzie podatkowym. Grozi też panu kara za prowadzenie działalności bohaterskiej bez świadectw, szkoleń i odpowiednich certyfikatów…
– Uprzejmie przepraszam, że wtrącam – z pobliskiej ławki wstał marnie odziany człowiek z kubkiem termicznym w dłoni – ale czy, jako, że posiada pan moce, nie mógłby mi pan podmuchać kakałko?
– Kakałko?
– No, bo jest z lekka gorące, a ja nie mogę sobie pozwolić na poparzenie ust, gdyż jestem wziętym lektorem, czytającym filmy w telewizji.
– Niech obywatel zamilczy! – Zgromił go surowo jeden z policjantów.
– No, dobrze już dobrze… Ale widzowie tego panom nie wybaczą.
– Ponadto urząd komunikacji poszukuje pana w związku z -zabronionym prze prawo o ruchu drogowym – wycięciem katalizatora z pojazdu sprowadzonego ze Stanów Zjednoczonych. W liście gończym wymienione są także inne przewinienia, takie jak: bezprawne szczepienie komarów przeciwko wściekliźnie, wzburzanie wody rękami, co spowodowało erozję brzegów jeziora, niby przypadkowe utopienie foki z miejskim zoo…
– A to był pański las co to goś pan tak sumiennie sprzątał? – Zainteresował się drugi policjant.
– Nie, a gdzie tam mój!
– To po coś pan zbierał w nim śmieci?
– Bo tak należy! – Rzucił Nadczłowiek, być może nieco zbyt wyrywnie i sekciarsko.
– Ponadto zranił pan scyzorykiem tego oto stojącego tutaj obywatela…
– Oraz molestował moją córkę! – dodała histerycznie mama harcerki, uratowanej z łap Kiblowego Dziada.
– To jakieś zmyślone rzeczy! – Zaprotestował Superczłowiek Jerzy. – Nie dotykałem źle pani córki…
– Taa? Córka ma w telefonie krokomierz, który włączyła, gdy tylko wziął ją pan na ręce. Ściskał ją pan przez ohydne czterdzieści osiem tysięcy trzysta dwanaście kroków, osiemdziesiąt dwa obroty w powietrzu i czternaście fikołków.
– Jakie, kurde, ściskał? Ja ją tylko ratowałem i niosłem do pociągu…
– Przekazując przy okazji zły dotyk! – dokończyła histerycznie matka harcerki.
– Jesteś pan może waginosceptykiem? – znienacka wyraził zainteresowanie cieć, zazwyczaj sprzątający sąsiednie studio, a obecnie przysłuchujący się gorącej wymianie zdań. – Bo wyczuwam bijącą od pana taką jakąś dziwnie podejrzaną miękkość.
– Co pan mi tu pitolisz! – obruszył się Jerzy, coraz bardziej zaaferowany zaistniała sytuacją.
– A zabrał żeś pan może ze sobą dwa jajka? – nie ustępował sprzątacz.
– Niby po co?
– Bo jak pan złapiesz w pierdlu huja, to będziesz pan miał na dłuuugie lata komplet.
Siedzący na widowni Sportowy Pastor z radością klasnął w ręce.
KoNiEc
Dobra Cobra
Wrzesień, 2017
Audiobooki:
Vector image by VectorStock / mapichai