Pozwolenie

    Od kilku dni załatwiam pozwolenie dla mojej oddanej M na odbycie oficjalnego stosunku prokreacyjnego ze skutkiem powicia potomstwa. To nie to, co kiedyś: dogadywałaś się, i jak już obie strony miały potrzebę, to hop na siano albo za stodołę, i już. Jedynym ograniczeniem mogła być tylko nerwowa dysfunkcja prącia. Obecnie, pod naciskiem organizacji prozdrowotnych, władze uchwaliły surowe prawa dotyczące odbywania stosunków seksualnych.

Aby odbyć seks prokreacyjny najpierw muszę zdobyć zgodę na piśmie od wybranka lub jego opiekuna prawnego. Później wypełniam bardzo szczegółową Umowę o Jednorazowym Stosunku Płciowym, tak zwaną Umowę JSP.  Należy w niej, między innymi, zaznaczyć w jakiej pozycji będzie odbywał się stosunek, podać jego przewidywany czas, miejsce oraz wszystkie dane podmiotów biorących udział. Jako zapalona filatelistka potrafię docenić tę wielką skrupulatność odpowiednich urzędów.

Następnie w gminie potwierdzam autentyczność podpisu. Kopiuję też podanie w pięciu identycznie brzmiących egzemplarzach, które dostarczam do: wybranka lub jego prawnego opiekuna, lokalnego Dyrektora ds. Cielesnego Zbliżenia, Referatu Populacji, Wojewódzkiej Izby Lekarskiej i jedno do przepastnego Archiwum Zbliżeń. 

 

Dobra Cobra przedstawia tym razem opowieść na wskroś nowoczesną pt.

 

Pozwolenie

 

Jak powiada prastare enerdowskie przysłowie: Nic się nie stało, czterdzieści i cztery

 

   Zaczynam od Lokalnego Dyrektora do spraw Cielesnego Zbliżenia, który wypytuje mnie o różne szczegóły:

– A zna pani ten myk z zaciskaniem pochwy, aby zmaksymalizować doznania partnera płci męskiej?

– Chyba nie – odpowiadam nieco zmieszana. – Nawet nie wiem dokładnie, o co pan pyta…

– Mięśnie Kegla, droga pani… – mówi cicho z zauważalnym politowaniem w głosie – No, nic nic. A wije się pani z rozkoszy, gdy no… zbliża się to… no…uniesienie?

 

Czuję, że zaczynam się czerwienić:

– Wie pan, to dobre pytanie – staram się przejąć inicjatywę, lecz następne zdanie zaprzepaszcza wyrównanie szans w tym medycznym wywiadzie. – Ale… jakoś nie pamiętam, bo wtedy to…

– Tak? Tak? Słucham?

– No bo wtedy to już nic nie pamiętam, co się ze mną dzieje.

– No dobrze… A gdyby partner, albo partnerka, ma się rozumieć – więc gdyby on lub ona poczuli się rozczarowani po spotkaniu cielesnym, to co?

– Ale co: co?

– No, miałaby pani jakieś wyrzuty sumienia czy coś w tym rodzaju?

– Myślę, że nie byłoby mi łatwo i miło.

– I co dalej?

– No… spróbowałabym jakoś zadośćuczynić partnerowi…

– A laskę to pani z podłechtem języka robi czy bez?

– Z podłechtem. A co to znaczy: z podłechtem?

 

*

   W Wojewódzkiej Izbie Lekarskiej informuję na podstawie jakiego paragrafu ubiegam się o odbycie stosunku, i że robię to dla przyjaciółki. Uprzejmie proszą o zrobienie dodatkowego badania przez proktologa.

– Jeśli pani przyjaciółka nie mogła przyjść, to pani musi zostać poddana temu badaniu – miło mówi pani z okienka.

– Ja?

– Według nowelizacji Ustawy dotyczącej Stosunków Płciowych, takie badanie osoby zainteresowanej lub osoby załatwiającej takie pozwolenie jest niezbędne. Proszę się jednak nie stresować, gdyż mamy tutaj jednego z najlepszych specjalistów w całym województwie…

 

   Nieśmiało pukam więc do gabinetu, gdzie przyjmuje doktor Las – Wąs, proktolog. Wita mnie miły, starszy mężczyzna, do którego od razu nabieram zaufania. Prosi, żebym usiadła i przez chwilę wertuje dokumenty oraz sprawdza status wizyty w komputerze.

– To jak mam się przygotować do badania? – pytam, aby przerwać tę nieco krępującą mnie ciszę.

– Proszę zdjąć dolną bieliznę.

Ściągam majtki i nieco spięta opieram się o leżankę.

 

– Proszę się rozluźnić, stanąć przodem do kozetki, a najlepiej położyć się na niej brzuchem.

Jeszcze nigdy w życiu nie czułam takiej wewnętrznej spolegliwości do badającego mnie lekarza. Posłusznie wykonuję jego zalecenia.

– Badanie przeprowadzi mój asystent, doktor nauk medycznych, Dźwiągało Zbigniew – oznajmia proktolog. – To potrwa tylko chwilkę. Proszę się rozluźnić.

 

Nie mam możliwości wyrazić swego niezadowolenia i czuję z tego powodu wewnętrzny bunt. Jednak moje wychowanie zabrania mi protestować. W milczeniu godzę się na takie warunki badania.

 

*

   Słyszę szuranie butów, a na moim lewym ramieniu ląduje męską dłoń. Później ta dłoń się cofa, za to czuję drugą, tym razem na prawym ramieniu. Asystent przygotowuje się do wykonania zabiegu, bo słyszę jak dobiera odpowiednie urządzenie badawcze. Po niedługiej chwili, nieco zdziwiona, wyczuwam dwie męskie dłonie na moich ramionach oraz sam instrument badawczy, który sprawnie wchodzi głęboko we mnie, dokonując szybkich ruchów posuwistych. 

A, trzyma mnie za ramiona, żebym podczas testu nie spadła na podłogę!

 

Uspokojona staram się myśleć o niebieskich migdałach i o innych miłych rzeczach, jednak w końcu ogarnia mnie jakaś tajemnicza, wcale mi dotąd nieznana fala ekstazy, która chyba dopada też asystenta. W pewnym momencie zaczyna coś bulgotać i doktor Dźwiągało chrapliwie wzdycha, zaprzestając dalszego badania ze skutkiem natychmiastowym.

 

Po jego przyśpieszonej reakcji wnioskuję, że wynik testu jest chyba pozytywny. 

 

*

   Referat Kontroli Populacji wita mnie dosłownie z otwartymi rękami. Młody lekarz, być może nawet jeszcze stażysta, zaprasza, abym usiadła, a on zaraz wypełni wszystkie potrzebne tabelki. Gdy tak czekam, nagle zza drzwi dochodzą odgłosy zamieszania, a po chwili do gabinetu wpada mężczyzna z lekkim szaleństwem w oku. 

– Ten pan się awanturuje, że musi teraz do pana wejść – usprawiedliwia się dyżurna.

– Ależ nic – uspokaja ją doktor. – Słucham pana.

 

Facet rozpina rozporek i wyciąga swojego członka na stół. Nieco zmieszany lekarz, starając się opanować przy tak dziwnym i nietypowym przypadku, z pewnej odległości ogląda prącie. Ale nic podejrzanego chyba w nim nie zauważa, ponieważ pyta:

– Ma pan problem z erekcją?

Przybyły wpatruje się w lekarza i nic nie mówi.

 

– To może jakąś chorobę weneryczną pan złapał? Albo problem ze stulejką pan ma?

– Ładny, nie?! – wykrzykuje dumnie pacjent, po czym chowa swój skarb, zapina spodnie i wychodzi z pokoju dziarskim krokiem spełnionego.

 

Mężczyźni są dziwni.

 

*

   W Archiwum Zbliżeń proszą o pokazanie piersi, aby skonfrontować stan opisany z zastałym. Tam pracują sami faceci, na dodatek widać, że to erotomani, którzy zawsze nagną przepisy, żeby sobie tylko popatrzyć na kawałek kobiecego ciała. Przez wrodzoną złośliwość szybko migam im biustem przed oczami. Niech nie myślą, że spotkali jakąś łatwowierną sarenkę!

   Szósty egzemplarz dokumentu wręczam najważniejszej instancji: Osobie Zaufania. Jej wyborem  zajmują się organizacje feministyczne, co ma swoje wady i zalety. Jest to  najczęściej kobieta o ugruntowanych poglądach na świat i ustatkowanym podejściu do życia, doświadczona partnerka, matka wielu dzieciom, która potrafi odróżnić szczere chęci od porywów szkodliwego pożądania, tak niebezpiecznego dla rozwoju zdrowego społeczeństwa Zjednoczonej Europy. 

 

Osoby Zaufania, z powodu wpływających do referatów setek tysięcy podań w sprawie pozwolenia odbycia jednorazowego stosunku płciowego, są zatrudniane w każdej większej firmie, w każdej gminie oraz we wszystkich powiatach, większych miasteczkach a także w poszczególnych dzielnicach dużych miast.

– Widzę, że bardzo dobrze przygotowała pani wszystkie potrzebne dokumenty – chwali mnie wysuszona, nieatrakcyjna kobieta, spoglądając małymi świńskimi oczami znad swoich grubych okularów. – I użyta argumentacja jest też starannie przemyślana. Jeszcze tylko spojrzę do komputera na referencje…

 

   Po odbyciu stosunku należy zawsze wypełnić pozostałe rubryki Umowy i krótko scharakteryzować przebieg samego aktu. Ma to na celu możliwość weryfikacji danej osoby w Systemie. Jeśli okaże się, że jedna ze stron nie będzie zadowolona, następnym razem Osoba Zaufania może zakwestionować możliwość kontaktów seksualnych z nie dającym rady, sierotowatym partnerem.

Niestety, propozycji raz odrzuconej nie wolno ponawiać w ciągu kolejnego kwartału, nawet jeśli dotyczy to żyjących ze sobą w jednym stadle współmałżonków.

 

   Zostaję zweryfikowana pozytywnie. Z plikiem opieczętowanych dokumentów wracam do domu, gdy dzwoni moja komórka. To doktor Las – Wąs we własnej osobie.

– Proszę pojawić się u mnie pilnie. Zauważyliśmy u pani dziwną anomalię i musimy ją szybko wyjaśnić.

 

*

   Przestraszona pojawiam się w gabinecie najszybciej, jak tylko mogę. Doktor wita mnie od progu z niewesołą miną:

– Być może będziemy zmuszeni nawet nazwać tę chorobę pani nazwiskiem! – mówi podniesionym z powodu emocji głosem.

 Czuję, że zaczynam drżeć na całym ciele.

– Proszę się uspokoić, droga pani. Nie mam przed panią żadnych tajemnic.

 

Doktor Las – Wąs przedstawia lekarzy, zebranych w gabinecie: 

– Są tu przy mnie koledzy: Piniełło Jarzębski  Emilian, Rosochaty de Bois Janusz oraz znany już pani dobrze mój asystent, doktor nauk medycznych Dźwiągało Zbigniew i doktor Leszek Lew. Ci wybitni specjaliści postarają się wyjaśnić w sposób organoleptyczny zagadkę pani, jakże nietypowej, anomalii. Proszę uprzejmie zdjąć dolną bieliznę, stanąć przodem do kozetki i położyć się na niej brzuchem, zamknąć oczy i myśleć o Ojczyźnie.

 

Za sobą słyszę specyficzny szelest naciągania gumowych rękawiczek. A, septyka! Wewnętrznie przygotowuję się na dłuższe badanie.

 

*

   Noga za nogą idę z przyjaciółką do sąsiedniej wsi, gdzie prawny opiekun byka rozpłodowego zwanego Lowelasem – Józef Warchoł – już oczekuje przed pordzewiałą bramą, skubiąc swoje sumiaste wąsy. Zwierzę wygląda na dorodne i ma podobno wielką skuteczność unasienniania.

 

– Rączki całuję – pan Józef mlaska obleśnie, żując coś tłustego w gębie. – Za chwilę przeżyjesz pani coś, czego nigdy w życiu jeszcze żeś pani nie przeżyła.

Czy on zawsze tak wita swoje klientki? Czuję drżenie po wewnętrznej stronie ud, a na dodatek oblewa mnie jakaś dziwna fala ciepła. Szybko ścieram kropelki potu, perlące się pod nosem. 

 

Sprawnie wertujemy z panem Warchołem papiery, sprawdzamy dowody osobiste oraz książeczki szczepień zwierzyny hodowlanej. Na szczęście wszystko jest w jak najlepszym porządku, pieczątki się zgadzają, a znaczki opłaty skarbowej są poprzyklejane we właściwych miejscach.

 

Odwiązuję postronek z szyi mojej przyjaciółki Mućki i gładzę zwierzę lekko po boku. Kupiłam ją z ogłoszenia, jakie znalazłam kilka lat temu w Rolniku Opolskim: „ Mleczne krowy z kieleckiego pilnie sprzedam”. 

To dobra krasula, daje rekordowo dużo mleka, pomyślałam więc, że warto by ją rozmnożyć, aby zwiększyć przychody gospodarstwa domowego. Jest teraz w fazie rui właściwej, co jest najlepszym momentem na jej unasiennienie.

 

Niedawno próbowałam zamówić do Mućki inseminatorów, którzy mieli ją zapłodnić. Ale gdy zobaczyłam, jak jeden z nich wyjął nasienie z ciekłego azotu i rozmrażał je oblewając  własnym ciepłym moczem, a drugi wsadził – wyjętą dopiero co z zamrażalnika spermę byka pod pachę, aby ją ogrzać – dałam sobie spokój. 

 

*

   Doprowadzam łaciatą do zagrody, recytując przed rozpoczęciem współżycia obowiązkową formułkę z zapytaniem, czy wybrany do aktu seksualnego buhaj rzeczywiście pragnie intymnego zbliżenia. Opiekun Lowelasa, w imieniu swojego podopiecznego, udziela zgody i zaczyna się proces rozpłodowy.

Jednak gdy Lowelas wskakuje na Mućkę, i gdy już ma dojść do aktu naturalnej inseminacji, krasula robi szybki unik w bok. To samo powtarza się za drugim i trzecim razem. 

 

Z przerażeniem obserwuję długi i żenująco nieudany prokreacyjnie spektakl, który trwa już od kilkunastu minut.

– To co? – przerywa ciszę Józef Warchoł, drapiąc się brudnym paluchem po piersi. – Pani krowa to pewnie jest z kieleckiego, nie?

– A… skąd pan to wie? – pytam, szczerze zatkana jego przenikliwością, która aż mrozi moje jajniki.

– Bo wie pani. Moja żona też pochodzi z kieleckiego…

 

Dziewięć miesięcy później powiłam ślicznego chłopczyka.

 

KoNiEc

 

Dobra Cobra, 

Maj 2013

Opowiadanie także jako piękny audiobook:

I

Image by Freepik