Ptaki

 

Zimą Jan Polkowicz niespodziewanie odziedziczył małą fortunę po ukochanej babuni. Natychmiast  wziął tydzień wolnego i przeliczył, że od tej chwili wcale nie opłaca mu się już pracować. Rocznie wyciągał w robocie ze trzydzieści tysięcy, co dawało jakieś trzysta tysięcy zarobku w ciągu dziesięciu lat. Nawet gdyby zdołał przepracować jeszcze kolejne cztery dziesiątki i tak suma, którą by zarobił, nie byłaby nawet jedną czwartą tego, co właśnie otrzymał.

Więc rzucił pracę w cholerę. 

 

Mieszkał sam w starej, dwuizbowej chałupie po rodzicach. Od razu po otrzymaniu spadku zrobił w niej generalny remont, ocieplił elewację, obił deskami fasadę i zainstalował nowoczesne ogrzewanie, które dawało też ciepłą wodę. Aby nie zmarnieć bez żadnego zajęcia – o czym nie raz nadawano filmy w telewizji i pisano w gazetach – kupił sobie rower i pięć razy w tygodniu wyruszał na długie wycieczki, które zastępowały codzienny trud w pocie czoła. Dzięki temu miał nadzieję utrzymać morale na wysokim poziomie przez resztę życia. Popołudnia spędzał w ogrodzie, w pielęgnację którego wkładał wiele serca. Wieczorami zaś siadał na ławeczce pod sklepem. W ten mądry sposób zaspokajał wszystkie potrzeby emocjonalne człowieka. 

Żadna z pań nigdy nie zdecydowała się zamieszkać z Janem. Tłumaczył to sobie ogólnym trendem ucieczki kobiet ze wsi, oraz tym, że dość niechlujnie szeroko stawiał stopy. Na to drugie nie miał żadnego wpływu, takim się bowiem urodził. A co do płciowej samotności – nieustannie próbował sobie z nią radzić z różnym skutkiem domowymi sposobami. 

Przy takim trybie życia mężczyzna szybko stał się domorosłym filozofem, który miał wyrobione zdanie na wiele spraw. 

 

Pewnego styczniowego dnia Polkowicz zaczął dokarmiać ptaki, zimujące gromadnie w okolicy jego domu.

 

Dobra Cobra przedstawia opowieść niesamowitą,a zarazem jakże lekką, pt.

 

Ptaki

 

Hans ist nass, weil unter einem Wasserfall steht. (Hans jest mokry, bo stoi pod wodospadem)

Powiedzenie niemieckie, bardzo często nadużywane na kursach językowych dla początkujących.  

Mylnie podawane jako przykład piękności, rytmu, gibkości, głębokiej myśli, oraz wyrafinowania 

języka Goethego.

 

2

   Marzyciel Mirosław łapczywie wciągał tuńczyka wprost z puszki. Próbował tej ryby w wielu restauracjach, lecz właśnie ta forma jej spożywania odpowiadała mu najbardziej. Winnym tego stanu rzeczy mógł być fakt, że Mirosław nie odziedziczył fortuny po rodzinie, a zarobił ją samodzielnie. Nie miał więc żadnych szlacheckich przyzwyczajeń i ograniczeń, które wypija się w wyższej klasie społecznej wraz z mlekiem matki. Zaczynał w okresie transformacji bardzo skromnie: od sprzedaży deficytowych produktów wprost z rozłożonego na chodniku łóżka turystycznego. A potem już poszło. Trzeba było być tylko wiernym swojemu biznesowi i trzymać rękę na pulsie dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, trzysta pięćdziesiąt dni w roku. Ofiara składana bożkowi Biznesowi została przyjęta. 

Teraz Marzyciel Mirosław mógł już zaprzestać gromadzenia dóbr, gdyż miał ich w nadmiarze. Zbudował więc w piwnicy pierwszorzędnie wyposażone laboratorium, gdzie w pocie czoła zajmował się wymyślaniem największego wynalazku w historii ludzkości. 

 

Przyszłość naszej planety zależy w wielkim stopniu od znalezienia żródeł energii odnawialnej. Mężczyzna postanowił opatentować maszynę, która będzie zamieniała ludzki krzyk w czystą energię. Podniesiony głos otaczał go od lat młodzieńczych i wpraszał się zewsząd: z ulicy, telewizji, zakładów pracy, autobusów, z domu rodzinnego i od cioci na urodzinach, a nocami także z miejskich śmietników. Krzyczeli wszyscy i każdy z osobna. Mirosław głęboko wierzył, że maszyna ta stanie się kamieniem milowym rozwoju matki Ziemi.

W głębi serca obawiał się jednak, że najgorszym, co się może człowiekowi przydarzyć, jest utrata kontroli nad pęcherzem. Tego żaden wynalazek nie zdołał jak do tej pory skutecznie powstrzymać. 

 

3

   Bezzębny masochista kolejowy Andrzej Pędzimąż jak co dnia stawił się o poranku na stacji kolejowej i poprosił o bilet drugiej klasy do Ostrowca. Z dumą podał kasjerce garść monet. Chwile oczekiwania na przyjazd pociągu zawsze przyprawiały go o gęsia skórkę. Najpierw wokoło trwała niczym niezmącona cisza, nieco później na peronie zbierali się nieliczni milczący pasażerowie. 

 

   Emocje osiągały apogeum, gdy na horyzoncie pojawiała się lokomotywa. Tory zaczynały grać swoją melodię w rytm podskakujących na ich łączeniach wagonów, a gdy skład zbliżał się do peronu dawało się słyszeć coraz potężniejszy pomruk elektrycznego silnika.

W momencie hamowania Pędzimąż chłonął zgrzytliwy odgłos tarcia metalu o metal, wilgotną od emocji ręką mocno ściskając świeżo zakupiony bilet. W uniesieniu obserwował wsiadających jak i nielicznych wysiadających pasażerów, z ciekawością zaglądał do okien, wreszcie tradycyjnie zamachał konduktorowi na powitanie. 

Z wagonu pocztowego sprawnie wydawano przesyłki, kierownik pociągu podpisywał dokumenty i po chwili skład był gotowy do wyruszenia w dalszą drogę.

– Odjazd! – krzyknął wtedy Andrzej dumnie, unosząc wysoko dłoń.

Wagony, pociągnięte przez elektrowóz, stuknęły zderzakami, by po chwili zacząć znikać za  zakrętem. Znów nastawała niczym niezmącona sielska cisza. Pędzimąż trwał w podniosłej ekstazie jeszcze przez kilka minut. 

Kupił bilet, a jednak nie pojechał, to było dopiero poświęcenie i ekscytująco ułańska fantazja! 

Z okienka wychyliła się postać dyżurnej ruchu, pukającej się w czoło za odchodzącym mężczyzną.

 

   Masochista kolejowy znów musiał wrócić do domu i stawić czoła brutalnej rzeczywistości. Nie miał serca, aby wyrzucić psa, który się do niego przyplątał parę dni temu. Będzie zatem udawał martwego, by zwierzę zrozumiało i wreszcie sobie poszło.  

   Nikt nie chciał zatrudnić bezzębnego Andrzeja do jakiejkolwiek roboty. Niejako zatem z przymusu został błękitnym ptakiem. Kiedy zgadzał się z matką, że praca nie jest szczytem wszystkiego, ta zawsze częstowała go smakołykami, które miały zagłuszyć w niej wyrzuty sumienia. I tak sielsko mijały lata jego życia.

 

4

   Przemysławowi Chudemu, pracownikowi wielkiej ponadnarodowej korporacji, po raz kolejny ktoś brutalnie zgasił światło w kiblu. Początkowo myślał, że to może jakieś spięcie elektryczne, lub że ktoś przypadkiem zaczepił ramieniem o włącznik. Ale sytuacja zaczęła się notorycznie powtarzać. 

Dowcipnisia nie udawało się wytropić całymi miesiącami, mimo stosowania przez Przemysława wyrafinowanych technik rozpoznawczych, zaczerpniętych z internetu. Gdy po niedługim czasie przyzwyczaił się do zawsze gasnącego światła i zaczął zabierać ze sobą latarkę, postanowił zapolować na dowcipnisia. Wypadał znienacka z toalety, kładł włączoną kamerkę w telefonie na przeciwległej szafie biurowej, by go nagrać. Któregoś dnia wysmarował całą okoliczną podłogę miodem. Jednak żaden ze sposobów nie przynosił oczekiwanych rezultatów. Gdy wyskakiwał z toalety pod drzwiami nie zastawał nikogo, telefon zniknął na zawsze, a pszczelą substancję wdeptały w wykładzinę tysiące nóg podobnie jak on codziennie poniżanych i upokarzanych pracowników. 

Przemysław podejmował śmiałe próby pozostawania w biurze wieczorami, by przez wzgląd na mniejszą ilość pracujących mieć nadzieję na złapanie nieuchwytnego delikwenta. Ale nic z tego. Światło gasło nadal, gdy tylko wchodził do kibla. 

 

Gdy po miesiącach takiego rollercoastera u Chudego stwierdzono nerwowy syndrom niemożności oddawania moczu, postanowił przejść na swoje, porzucić korporację i otworzyć własny interes. Wrócił w rodzinne strony i zaczął dokładne przygotowania. Stworzony metodycznie biznes plan jasno pokazywał, że niebawem odniesie wielki sukces. 

 

5

   Jan Polkowicz – który niespodziewanie odziedziczył małą fortunę po ukochanej babuni – nie miał szczęścia do pań. Tylko raz zwabił do domu kobietę – samotną Olgę, córkę lokalnego sołtysa. Wielce pomocna okazała się wiejska zabawa, w której oboje uczestniczyli. Upojona alkoholem dziewczyna z chęcią wyszła na spacer dookoła uśpionego ryneczku, by tam wylać przed nim wszystkie żale dotyczące samotności i niespełnienia. 

 

Korzystając z okazji, którą dawał los, Jan bez większych oporów pociągnął ją do chałupy, by tam po łatwym rozłożeniu jej nieco krzywych nóg z zaskoczeniem stwierdzić, że w intencji zaznania miłości kobieta nie założyła ona tego wieczora majtek. Co natychmiast obnażyło bujnie zarośnięty czarny ogród miłości, przez który Polkowicz próbował się przedrzeć siłą przez ponad godzinę, wciąż nie mogąc właściwie trafić. 

– Chciałeś zamienić świątynię mego ciała w jakiś wór do walenia?! – krzyknęła Olga, gdy naraz ocknęła się w pijanym widzie. – Wszyscy chcielibyście mieć w kółko tylko dziewice! Co jest z wami? Może jeszcze powinnam zostać wegetarianką? – dokończyła, trzaskając chłopaka w gębę. Po czym wstała, obciągnęła spódnicę i wyszła z domu zdecydowanym, acz nieco chwiejnym krokiem, by po następnych pięćdziesięciu metrach z pluskiem wpaść do rowu melioracyjnego, wypełnionego zazieleniałą wodą. 

Tego wieczora biedny Jan dostał w twarz tak mocno, że przez dłuższy czas wyraźnie widział Mikołaja Kopernika jeżdżącego na zielonym dinozaurze po podwórzu. Dramatyczne doświadczenie z Olgą sprawiło, że zwątpił w swoją męskość definitywnie i zarazem ostatecznie. 

 

   W wolnych chwilach Polkowicz nadal z oddaniem dokarmiał okoliczne ptactwo. Zwierzęta zlatywały się zewsząd, jako, że zima była tego roku wyjątkowo sroga. Sikorki, wróble, sroki, gile, sójki, kosy i wiele innych gatunków domagało się coraz większej ilości żarcia, by przetrwać. 

Zimą nie trenował kolarstwa, więc z podwójną pasją i wielkim oddaniem poświęcił się ochronie życia skrzydlatych przyjaciół. Dobrze bowiem rozumiał zależności zachodzące w przyrodzie. Ptaki zaczęły zlatywać się w takich ilościach, iż powziął podejrzenie, że dokarmia już pewnie z pół gminy. Z troską snuł rozmyślania, czy jego pomoc nie spowoduje przeptaszenia okolic miasteczka. 

Nie namyślając się długo Polkowicz zakupił po okazyjnej cenie nowoczesny traktor z siewnikiem, setkę worków z ziarnem i objeżdżając okolicę obficie rozsiewał je po łąkach, zagajnikach i polnych ścieżkach. 

 

6

   Marzyciel Mirosław popijał szczególnie cenioną whisky, rozwalając się w eleganckim skórzanym fotelu. Status społeczny wynalazcy zmuszał go bowiem do kupowania drogich alkoholi, lecz gdy był sam wolał pijać wino owocowe Szwagry. Miało bowiem bliski każdemu rodakowi aromat i smak rodzimych pól, łąk i lasów, gdzie dzięcielina pała. A na dodatek nie pachniało myszami i jak trzeba naprawdę potrafiło nieźle sponiewierać. 

Mirosław porzucił ideę wynalezienia maszyny wytwarzającej energię odnawialną z ludzkiego krzyku. Przecież już na pierwszy rzut oka można się było domyślić, że to zdecydowanie niewykonalny pomysł, na którego realizację szkoda drogocennego czasu, jak i pieniędzy. 

Marzyciel prowadził obecnie niesamowicie ważne badania, starając się dociec, dlaczego kobiety po trzydziestce zaczynają tyć. 

 

   Życie jego matki tak naprawdę rozpoczęło się wtedy, gdy pewnego dnia usłyszała po raz pierwszy zgrzyt klucza ojca w drzwiach. Dlaczego jego ojciec ożenił się akurat z tą kobietą, choć podobno miał o wiele ładniejsze kandydatki do wyboru? Może powodem był fakt posiadania przez przyszłą rodzicielkę zachodniej trampoliny, która w tamtych czasach była uważana za wielki luksus i można ją było dostać tylko w Pewexie. A i to po wcześniejszej rezerwacji i miesiącach oczekiwania na towar. 

Po niedługim czasie od ślubu narodził się Marzyciel Mirosław, który z oczywistych względów nie był wtedy jeszcze marzycielem. Przez pierwsze dwa lata mały sypiał we dnie, by nocami pruć gębę w najlepsze. 

I od tego momentu matka Mirosława zaczęła nabierać kilogramów w zastraszającym tempie. 

 

7

– Co się stało? – spytała z troską w głosie matka masochisty kolejowego Andrzeja Pędzimęża, Urszula. – Jesteś taki smutny, jak nie przymierzając dziewczynka pod uschłą choinką.

– Osobowy do Ostrowca się dziś spóźnił… 

– Ależ ty jesteś głupi z tymi pociągami!

– Przysięgam, matko: nienawidzę ciebie bardziej niż siebie samego!

– Bęcwał! Licz się ze słowami! A teraz nie gadaj głupot tylko szybko powiedz zdanie złożone z jak największej ilości wyrazów zaczynających się na „p”.

– Ale…

– Raz, dwa, trzy! Biegusiem! – Przerwała mu pani Urszula, klaszcząc w dłonie po nauczycielsku. 

– Eeee… Piękna Paulina przyszła w perskich portkach na pieprzne przyjęcie w…  porowato pochyłym Poznaniu. 

Matka Andrzeja rozmarzyła się przez dłuższą chwilę.

 

– Ach, to jest wyraźnym dowodem, synu, że twoim ojcem był jednak przystojny kosmita, co to go ludzie zaraz łopatami zatłukli, jak tylko wylądował i chyłkiem podążał do mnie z kwiatami…

– Próżność przez ciebie przemawia, matko! Jak Obcego zaciukali to upadł na łąkę, a tam rosły kwiaty, więc w ostatnim podrygu zagryzł wiązkę w paszczy. Jak chcesz sprawdzić, to możemy pójść do piwnicy sołtysa i zajrzeć do beczki po kiszonej kapuście, gdzie go złożono w święconej wodzie no i sama zobaczysz. 

– Synu, muszę ci coś wyznać. W młodości byłam nierozważna i popełniłam kilka błędów… 

– Jakich błędów? – Zaniepokoił się masochista kolejowy. – Był jeszcze jakiś drugi ufolud?

– Przespałam się ze szkolnym palaczem, panem Józefem. On był swój, nie z żadnego kosmosu. Och, żebyś widział, jak podniecająco potrafił podkręcać wąsa…

– Poleciałaś na wąsa?

– Hodował konia. I często mnie zapraszał, żebym wpadła na nim pojeździć. Potrzebowałam wtedy ciepła i zainteresowania, jak każda kobieta. Ale nie myślałam, że będzie mu chodziło o taką przejażdżkę… A zaraz potem urodziłeś się ty. Zrujnowałam zdrowie twojej babki.

– Jakoś tak ciemno się tu zrobiło – zaniepokoiła się pani Urszula, patrząc w niebo – Deszcz idzie?

 

Oboje jednocześnie wyjrzeli przez okno.

– Ostatnio jakoś dużo tych zarazowatych ptaków tu lata… 

 

8

   Największy krajowy reżyser telenowel – Jan Piotr Paul – wprost oniemiały z powodu pozytywnego wrażenia – wnikliwie przyglądał się zimowym plenerom, na które go przywieziono. Było nawet lepiej, niż to sobie początkowo wyobrażał. Wszędzie zalegała gruba warstwa śniegu, a wielkie stada ptaków krążyły złowieszczo po okolicy w bliżej nieznanym celu. Było to wprost Idealne miejsce do nagrania remake’u Ptaków Alfreda Hitchcocka! Z drżeniem dłoni otworzył scenariusz na pierwszej stronie.

 

Akt 1. Scena 1.

   Koło podbiegunowe. Śnieg. Lód. Mróz. Bohater filmu Buck Bonkers – (którego zagra gwiazdor ponad połowy najpopularniejszych telenowel oraz wzięty celebryta Filon Amantowicz) – wychodzi z jurty. Drżące z zimna modelki topless tulą się do niego i szczelnie go otaczają, z niepokojem rozglądając się wokoło. Buck nic sobie nie robi z ich strachu i spokojnie popija kawę w plastikowym kubeczku, zakupioną na wynos w pobliskiej kawiarni. (TU DA SIĘ LOKOWANIE PRODUKTU ZA DUŻY SZMAL!). Nagle ze wszystkich stron nadlatują ptaki. Modelki zostają natychmiast porozrywane przez ich dzioby…

 

Reżyser Jan Piotr Paul zamyślił się w tym miejscu dość głęboko. Jeśli bowiem chciał, żeby ten obraz obejrzały miliony Polek i Polaków, nie mógł uśmiercać ludzi na ekranie ot tak dla zabawy. Lepiej będzie, jak wszystkie dziewczyny uratuje bohater filmu, a te w nagrodę przygotują mu w jurcie jajecznicę z osiemnastu jaj.

 

Wziął do ręki długopis i śmiało nakreślił dokończenie pierwszej sceny: 

… Nagle ze wszystkich stron nadlatują ptaki.. Modelki uciekają w popłochu w lewo i w prawo, krzycząc i energicznie potrząsając kształtami (co rodzimy widz bardzo lubi i na co bez wahania pójdzie do kina). Wszystkie ratuje Buck, któremu na końcu sceny z kieszeni (jeszcze PRZED zjedzeniem jajecznicy) wypadnie najlepszy – z dostępnych na rynku – majonez (I ZNÓW SIĘ ZROBI LOKOWANIE PRODUKTU ZA POTWORNIE WIELKI SZMAL!). Cięcie!

 

Za pomocą telefonu szybko porozumiał się z producentem:

– Ładujcie sprzęt na pakie, bierzcie ludzi i przyjeżdżajcie. Bo zaczynamy kręcić najlepszy polski film fabularny. Jak ja – to najlepszy! A później weźmiemy się za drugą część Potopu, bo aż się chce zobaczyć w kinie, jak niegodna Oleńka normalnie liże rany Kmicica w alkowie. No, dawaj, przyjeżdzaj. Robimy filma. 

 

Jan Piotr Paul czuł, że to będzie najlepszy film w jego dotychczasowym dorobku zawodowym. A jak pod koniec zdjęć na dodatek – niby przypadkiem – zaprószy się ogień na planie, ubezpieczenie wypłaci dodatkowo potężne odszkodowanie. Bajka normalnie, żyć nie umierać! 

Nagle boleśnie dało o sobie znać jego przyrodzenie. Film, z dużym udziałem blogerek w wielu drugoplanowych rolach, wymagał intensywnych castingów. Te nieskomplikowane dziewczęta łapały w mig, czego od nich oczekiwano, a zaangażowanie  – z jakim uczestniczyły w filmowym życiu poza planem – było wprost powalające… 

 

Reżyser szybko wyjął kluczyki od samochodu, odgarnął burzę siwych włosów i dopiero wtedy poczuł, że jest dokumentnie obsrany przez wszędzie latające ptactwo. 

 

9

   Przemysław Chudy – ex-pracownik wielkiej ponadnarodowej korporacji – któremu do całkiem niedawna ktoś wciąż gasił światło w kiblu, wrócił do rodzinnych Starachowic i od razu przystąpił do realizacji marzenia życia – przejścia na swoje. Założenie firmy trwało kilka dni, mimo rządowych obietnic, że można to załatwić w jednym okienku. Bez problemów natomiast znalazł odpowiedni lokal. Szybko wynajął także firmę budowlaną, która w trzy dni  – bez zbędnego marudzenia i opóźnień – wykonała wymagany remont. 

Chudy w ekspresowym tempie załatwił leasing i wybrał najlepsze wyposażenie. Nie chciał wchodzić w żadne franczyzy. Przecież to nie problem wymyślić swój własny pomysł na biznes, a nie bazować na cudzych, za które w dodatku trzeba co miesiąc słono płacić. 

Po zaprojektowaniu szyldu i materiałów reklamowych przeprowadził casting na kucharza. Ostatnim elementem było zakupienie środków spożywczych i pizzeria wreszcie mogła otworzyć podwoje.

 

   Z założenie nie miał to być lokal taki sam, jak inne. Chudy śmiało rozszerzył rejon dostaw do czterdziestu kilometrów wokół Starachowic. Wyposażył firmę w niezawodny sprzęt transportowy, zaoferował najlepsze ceny w okolicy, hojnie opłacił roznosicieli ulotek, szturmował reklamami od Skarżyska aż do Ostrowca, nie pomijając żadnej, nawet najmniejszej wioski. Zaczął także stosować najlepsze włoskie receptury na ciasto. Do każdego zamówienia dodawał gratisowe napoje, a dzieciom kolorowe chińskie maskotki. 

   Przemysław był człowiekiem oczytanym, lubił skandynawskie kryminały, książki Haruki Murakamiego oraz historię. Za tą ostatnią nawet przepadał. Na nazwę pizzerii wpadł, zapoznając się pewnej bezsennej nocy z dziejami rzymskich gladiatorów. Ich zawołanie For those about to die – We salute you – Pozdrawiamy tych, którzy idą na śmierć – stało się dla niego wielką życiową inspiracją. 

Pizza Albo Śmierć miała dostarczać wyroby nieodpłatnie bez względu na jakiekolwiek przeszkody natury drogowo – pogodowo – logistycznej. Pod kierownictwem Przemysława firma od początku skazana była na wielki sukces.

 

W powietrzu pojawiało się jednak coraz więcej ptactwa, które powoli zaczęło przesłaniać światło słoneczne. 

 

10

– Generale Szpavin, mamy już wyniki zleconego raportu. Nadmierne ilości ptactwa zalegające nad gminą Wąchock wymykają się wszelkim modelom militarnym i matematycznym. Nie jest znany żaden przyrodniczy powód usprawiedliwiający pojawienie się w tamtym miejscu tak wielkich mas zwierząt. Nie ma też jakichkolwiek specyficznych warunków pogodowo – geologicznych sprzyjających ich osiedlaniu w tej okolicy.

Generał Szpavin, stary doświadczony żołnierz, przeczuwał, że za tym wszystkim musi czaić się arcyniebezpieczny wróg. 

 

– Masy ptactwa zagrażają ekosystemowi oraz bezpieczeństwu mieszkańców. 

– Czy system radarowy kraju nie zanotowały przejawów wrogiej działalności państw ościennych? 

– Nie panie generale. 

– A co na to wszystko nasi jasnowidzący doradcy?

– Są niepoważne wypowiedzi, że Ziemię czeka właśnie koniec świata. A ptaki to wyczuwają. Jedno z ugrupowań religijnych już świętuje powtórne przyjście ich Pana. Gromadzą się na placach i uroczyście ubrani w białe szaty śpiewają pieśni uwielbiające Zbawcę. 

– Czyli naród do reszty ogłupiał… – Szpavin z w zamyśleniu potarł podbródek. Był głównodowodzącym sił zbrojnych i odpowiadał za bezpieczeństwo państwa. – To jakaś mutacja na wielką skalę, a ptaki są podstawione tylko na zmyłkę – powiedział do siebie. 

– Słucham, panie generale?

– Mówię, że ptaki są tylko podpuchą. Zrzucono tam zapewne silne środki psychodeliczne, co grozi masowymi wystąpieniami ludności przeciw władzy. Destabilizacja państwa, oto co przygotowuje wróg! Jak tego szybko nie przerwiemy Ojczyzna znajdzie się w niebezpieczeństwie. 

– Jakie rozkazy, panie generale?

– Ogłaszam stan wojny. Podrywamy trzy myśliwce F-16. Jeden z nich zabiera na pokład bombę jądrową, przy pomocy której wyczyścimy teren z wszelkich wrogich sił.

– Będą masowe zgony, panie generale…

– To wojna, a na wojnie nie ma co myśleć o kilku ludziach, którzy i tak z chęcią umrą za Ojczyznę.  Zresztą tamta okolica nie jest jakoś specjalnie przeludniona, a bomba neutronowa to czysta i precyzyjna broń… 

 

11

   Mała gastronomia o nazwie Pizza Albo Śmierć Przemysława Chudego – któremu do całkiem niedawna ktoś gasił światło w kiblu – ledwo nadążała z realizacją zamówień. Wszystko szło pięknie do czasu, gdy pewnego popołudnia przyszło feralne zamówienie z Michałowa. 

Dostawa ruszyła zdezelowanym małym fiatem, w którym z powodu trudnego dojazdu do wsi zaraz za Wąchockiem połamało się zawieszenie. Przemysław – niczym Napoleon – natychmiast skierował z dostawą następny wóz, który skończył w podobny sposób. Wezwany na pomoc kurier rowerowy Janek – mistrz ostrego koła – nawet dawał radę, lecz zaraz przed Michałowem złapał gumę i wpadł w krzaki, rysując sobie twarz i ręce. Gdyby nie rozmaślona pizza, która zamortyzowała impet uderzenia – ze zdrowiem dostawcy byłoby z pewnością o wiele gorzej. 

 

Chudy niezwłocznie wysłał w teren doświadczonego dostawcę na motolotni. Zapalony miłośnik lotów powietrznych skrupulatnie liczy zakręty rzeki. Doskonale wiedział bowiem, że za siódmym jest wieś, do której zmierzał. 

– Jeden, drugi, trzeci… – rachował z napięciem. – Ile tu jest tych cholernych ptaków w powietrzu. Co się dzieje? … Czwarty, piąty… …szósty. O, kurde! – Z powodu nieuwagi zbyt późno zauważył linię energetyczną wysokiego napięcia.

 

Gdy do bazy dotarła wiadomość, że żaden z dostawców nie zdołał doręczyć zamówienia, Przemysław wyciągnął z piwnicy broń ostateczną: plecak rakietowy. Sprawnie umocował go na ramionach, założył lotnicze gogle, schował karton z pizzą za pazuchę i zdecydowanym ruchem odpalił lont. 

 

12

   Stonka Dwa – jeden z trzech myśliwców F-16, wysłanych przez generała Szpavina – zniknął z ekranów radaru. 

– Baza do Stonki Jeden. Stonka Jeden, co się stało ze Stonką Dwa?

-Tu Stonka Jeden. Przed Stonką Dwa pojawił się nagle niezidentyfikowany pojazd małego kalibru…

– Generale, detektory foniczne na chwilę przed katastrofą Stonki Dwa zarejestrowały dramatyczny  okrzyk: „Pizza albo śmierć” – meldował jeden z inżynierów.

-… który skutecznie wyeliminował ją…

Nastąpiła gwałtowna przerwa w nadawaniu. Myśliwiec Stonka Jeden także zniknął z radarów. Komputery w bazie za powód wskazywały nagłą awarię silnika. 

 

– Stonka Jeden wpadł na nieoznaczony na mapach wysoki betonowy filar. Nielegalna instalacja znajduje się na działce niejakiego… Mirosława Marzyciela – raportował oficer nadzorujący misję. – Wywiad donosi, że człowiek ten postanowił nielegalnie połączyć mostem miasto Ostrowiec Świętokrzyski z Włoszczową w celu ułatwienia ruchu drogowego w tamtym kierunku. Oba miasta dzieli odległość stu piętnastu kilometrów. 

-Tu Stonka Trzy. Zbliżam się do celu. Powtarzam, zbliżam się do celu. Czy mam odbezpieczyć ładunki jądrowe?

– Nie odbezpieczaj. Do celu masz jeszcze dwadzieścia sekund. Zachowaj pułap i nie schodź niżej. Powtarzam: w żadnym wypadku nie schodź niżej. Ptaki mogą uniemożliwić namierzenie celu i uszkodzić maszynę.

– Co za cholerny pech – zamruczał w kącie generał Szpavin, masując duża dłonią czerwony kark. – Katapultowali się? 

– Tak, panie generale. Stonka Dwa spadła na miejsce zwane Świnią Górą, więc nie powinno być dużych strat w ludziach ani szkód materialnych… no może oprócz kilku ściętych drzew. Czekamy na potwierdzenie sygnału, gdzie opadła Stonka Jeden. 

-Tu Stonka Trzy. Do celu pozostało 6 sekund. Odbezpieczam… O! A! Nie, nie do wiary… Aaa!…

 

Na falach eteru zapadła złowieszcza cisza.

 

13

REKLAMA W RADIU POJAWIAJĄCA SIĘ NIESPODZIANIE. 

Słodki kobiecy głos:

– Masz już dość chodzenia do szkoły i tej całej głupiej nauki? I tych nawiedzonych gadek rodziców, że koniecznie trzeba tam łazić? Masz już dość terroru wszechwładnych nauczycieli, stawiających za byle co jedynki? Czy zamiast tego nie chciałbyś – na przykład – romansować przez całe dnie?  Więc uwolnij się dzisiaj od tego obowiązku, wyrzuć książki do śmietnika i stań się rentierem, który dzięki bogactwu będzie wolny i będzie mógł spełniać swoje wszystkie marzenia… 

 

– Wyłączcie tę cholerną reklamę. Cały kraj czeka w napięciu na ciąg dalszy ze wszech miar dramatycznie sensacyjnej i wciągającej opowieści zatytułowanej Ptaki!!!

 

14

   Jan Polkowicz, który sumiennie dokarmiał coraz większe ilości okolicznego ptactwa, szedł przed siebie, pogwizdując dość smutno. W worku niósł siedem dopiero co urodzonych kotków, których utopienie zleciła mu mieszkająca po sąsiedzku wdowa Marczakowa. Dobrze było się trzymać przy tej kobiecie. Zawsze, jak w czymś jej pomógł, zapraszała na wystawny obiad, kawę i boskie eklerki pełne nieoszukanej bitej śmietany. Mało tak porządnych ludzi można było spotkać w dzisiejszych czasach, gdzie chytrość i skąpstwo rządziły niepodzielnie ludzkimi zachowaniami. A na dodatek Marczakowa nie czyhała podstępnie na jego męskość i nie była namolna. 

No, ale kotki to kotki. Być może kobieta nie do końca zdawała sobie sprawy ze świętości każdego życia poczętego, zlecając Polkowiczowi to zadanie. 

 

Jan dochodził już do mostu, gdy smutne rozmyślania o kotkach przerwały niespodziewane wstrząsy ziemi o coraz większej sile. Z przerażeniem odwrócił głowę, by ujrzeć stojącego na wzgórzu… wielkiego na kilka metrów człowieka. 

– Cześć, jestem Guliwer – zamachał przyjaźnie wielkolud.

Jan Polkowicz momentalnie zesikał się w spodnie. Lecz gdy w następnej sekundzie zobaczył lecący na niskim pułapie samolot, krzyknął:

– Uważaj pan! Leci na pana! 

 

W chwilę później wypuścił z garści worek z kotkami na ziemię. A zaraz potem obok niego wbiła się

w trawę nieuzbrojona bomba neutronowa. 

 

15

  Marzyciel Mirosław próbował wyjść z kajaka, którym wybrał się na przejażdżkę po zalewie na rzece Kamienna. Może jednak wymyślenie nietonących kąpielówek byłoby lepszym pomysłem niż niekończące się badania nad przyczynami tycia kobiet. Pewnie gdyby baby mniej żarły, problem uległby samoistnemu rozwiązaniu. 

A takie nietonące slipy czy biustonosze powinny być strzałem w dziesiątkę. Bo zapewne wielu ludzi gubi te części garderoby w wodnej toni. I jak później z niej wyjść, zachowując jednocześnie dumę i prestiż? Będzie musiał koniecznie sprawdzić w internecie statystyki tego rodzaju przypadków. 

 

   Mirosław popłynął pod prąd, a gdy woda stała się zbyt płytka i kamienista dla kajakowej wyprawy zapragnął zakończyć podróż. Ale w Wąchocku na brzegach rzeki przezornie wzniesiono wysokie mury, aby występujące tu w dużej ilości krokodyle nie wyłaziły na łąki i nie zżerały coraz rzadszych na tym terenie krów rasy mlecznej. 

Nagle nad Marzycielem przeleciał dymiący samolot wojskowy. A poźniej mężczyzna ujrzał nad sobą wielką łapę, która – niczym olbrzymi lemiesz koparki – podniosła go w górę, by po chwili postawić na moście obok przechodzących tam właśnie Andrzeja Pędzimęża i jego matki Urszuli. 

 

Marzyciel Mirosław pierdnął doniośle, gdyż w chwili stresu zawsze zaciskała się w nim większość mięśni, oczywiście oprócz mięśnia sercowego. Mógł więc stać i obserwować, ale nie dał rady zrobić ani kroku. 

– A więc jednak wielkość ma znaczenie – pomyślał oczarowany, obserwując wielkoluda. I postanowił w duchu, że od tej pory będzie uparcie pracował nad wynalezieniem nowoczesnej tabletki powiększającej wszystko i nie mającej żadnych skutków ubocznych… Po chwili jednak zaczerwienił się, wyobrażając sobie następstwa jej działania oraz kondycję rodzaju ludzkiego, gdyby ta zaczęła jej zażywać bez umiaru. 

 

Nagle jego myśl – nie wiadomo czemu – skierowała się niczym błyskawica w stronę muzyki. 

– A gdyby tak wynaleźć elektryczną fujarkę? Dlaczego kapitalistyczne zespoły mogą włączać do instrumentarium dudy, skrzypce, akordeony czy inne harmonijki ustne, na których przygrywali dziadowie, a nasze wstydzą się korzeni rodzimego folkloru i są skazane tylko na gitary? 

 

16 

– Cześć – zamachał radośnie wielkolud, który przed chwilą postawił na moście Marzyciela Mirosława wraz z jego kajakiem. 

– A ty kto? – spytał bez cienia obawy Andrzej Pędzimąż. Idioci bowiem nie boją się prawie niczego. 

– Jestem Guliwer i przybywam z południa Norwegii z miasta Kristiansund, które jest niekoronowanym sercem norweskiej riwiery. Wiesz: słoneczko, ciepłe morze, jachty, eleganckie fury, palmy, drinki, półnagie laski…

– Faktycznie można się rozmarzyć – mruknął Andrzej. – Lubię ciepełko. 

– Chyba zahaczyłem czyjś samolocik przez pomyłkę… – zmartwił się wielkolud. – Ale leciał jakoś tak nisko i…

– O, pan Guliwer! – wyszczebiotała zachwycona Urszula, odtrącając syna. – Zawsze chciałam pana poznać!

 

Do jej ucha pochylił się syn i szepnął teatralnie:

– Ula, czas spadać z tego ula…

– Ile razy mam ci mówić, bęcwale, że jestem twoją matką, a nie koleżanką i wypraszam sobie mówienie do mnie po imieniu! – Natarła na niego z furią. – Zawsze, cholera, jesteś kulą u nogi. Wypad mi stąd, bo jak cię strzelę w papę, to dobrze popamiętasz! 

 

Urszula nie przestawała wdzięczyć się do Guliwera, a to najwyraźniej sprawiało mu wielką przyjemność. Ogromną dłonią ujął ostrożnie postać kobiety i odszedł w poszukiwaniu ustronniejszego miejsca. 

 

Zebranych doleciał z oddali perlisty śmiech Urszuli: 

– A w ćwierćwzwodzie czasem się nie da?

 

17

   Kotki rozlazły się po łące, podobnie jak reszta towarzystwa. Jan Polkowicz z troską popatrzył na wielkie stada ptaków, fruwające dookoła i wolno pokręcił głową. 

– Światowa gospodarka nie jest w stanie udźwignąć kaprysu noszenia co dzień świeżej bielizny – powiedział do siebie. – Generuje to ogromne koszty: produkcja, pranie, detergenty, a nawet prasowanie, bo niektórzy to za nic na świecie nie założą pogniecionych slipów. Więc jeśli człowiek chce, aby świat przetrwał, powinien każdego dnia nakładać wczorajszą parę majtek – lecz odwróconą na lewą stronę. A ptaki to tutaj nie mają nic do gadania i w niczym nie pomogą ani nie przeszkodzą. 

 

Naraz z oddali Jan Polkowicz usłyszał zaraźliwie radosny śmiech. Wychylił się z mostu i zobaczył stojącego w dole pod wodospadem niemieckiego turystę Hansa, morsa z Hamburga, zamieszkałego od niedawna w Austrii. Mężczyzna zanurzony w lodowatej wodzie po pas z przeszczęśliwym uśmiechem kretyna na twarzy kontemplował wyjątkowo piękny w tej okolicy zachód słońca. 

– O, meine Gute, das ist wunderbar. Ach, Ich liebe diese Sache, da, ja. Ach! Ach! A! Ja. Ooo, wunderbar, wunderbar Wasser. Das ist das Wasser. A, das Wasser. Wunderbar!

 

Z pewnej odległości przyglądał się temu wszystkiemu oszołomiony Przemysław Chudy – cudownie ocalały ze zderzenia z wojskowym myśliwcem. W ostatniej chwili przed katastrofą zdołał bowiem odpiąć pasy odrzutowego plecaka i lotem koszącym wpadł do drewnianej latryny, która zamortyzowała wielki impet uderzenia. 

 

KoNiEc

 

Dobra Cobra

kwiecień 2017

 

Także w wersji do słuchania:

Vector image by VectorStock / Reinekke