Japońszczyzna

 

  Miałem ochotę na lekką drzemeczkę, bo prawie codzienne pracuję ile sił w nowoczesnym barze tlenowym na Krupówkach. Ale dziś nieszczęśliwie wciąż trwała po sąsiedzku męcząca impreza z okazji kolejnej rocznicy komunii świętej małego Kazika. No, tego synka z drugiego piętra, z rozbieżnym zezem, co jego ojciec pracował w Ameryce. Jego rodzice nie mogli przecież odpuścić tak pięknej okazji do świętowania. 

 

Przez kuchenne okno widzę ululanego ojca małego Kazika, leżącego bez ruchu przy dziecinnej huśtawce. Jak tylko wrócił wiosną z Chicago, zadał szpanu kupując za grube dolary bardzo używanego ale za to majestatycznego i wypasionego sześciolitrowego Rolls Royce’a. W celu oszczędnościowym od razu go zagazował, wspawując mu własnoręcznie do pojemnego bagażnika duży pięćset litrowy bojler, kupiony na złomie. Zapewne w tym właśnie momencie założyciel fabryki tych luksusowych aut przewrócił się głucho w grobie. Gdyby ten majestatyczny model trafił do fabrycznego serwisu, nie wiadomo, czy mechanicy nie popełniliby czasem masowego samobójstwa, widząc Rollsa przerobionego na gaz. 

Niestety, następnej nocy pojazd królów spłonął doszczętnie z powodu nieszczelności dopiero co założonej instalacji. Wieść niesie, że ojciec Kazika dostał z tego powodu schizofrenii i od razu z dnia na dzień popadł w niespotykaną degrengoladę. Nie da się z nim w ogóle pić wódki, bo nie zwraca na nikogo uwagi, tylko szybko dąży do przejścia w stan krytycznego upojenia alkoholowego, po czym bez czucia pada twarzą na glebę.

 

Wesołe głosy biesiady rocznicowej nie dają szans na wypoczynek, zasiadam więc przed telewizorem i wkładam  do odtwarzacza płytę dvd, którą niedawno kupiłem. Mam słabość do japońszczyzny. W duchu pragnę, żeby było fajne. Może nawet tak fajnie, jak Godzilla!

 

Dobra Cobra przedstawia nową Dobrą Cobrę pt.

 

Japońszczyzna

 

Jak powiada mądre japońskie przysłowie: Kyo-no imoto-ri tonami kaezu – czyli: Lepszy własny sąsiad niż siostra w stolicy

  

   Intryga jest mniej więcej taka: ojciec Toniego gra w zespole jazzowym na saksofonie, wybucha jednak druga wojna światowa i ucieka do Chin, gdzie nadal pędzi spokojne życie. Ale do czasu, bo go wsadzają do paki, za zadawanie się z jakąś mafią czy czymś takim, w każdym razie bardzo nielegalnym. A tam za kratami nie ma przebacz i codziennie dokładnie o 14.00  są rozstrzelania bogu ducha winnych więźniów. Ale jakoś w roku 1946 facet wychodzi stamtąd i wraca do Japonii, gdzie ogląda swój dom rodzinny leżący w gruzach. Podczas nalotu zginęli rodzice i rodzeństwo też, więc dramat normalnie! Zostaje sam jak palec. W międzyczasie przebitka na smętne i opustoszałe krajobrazy. Gdy nagle…

 

   Wpada komornik Błażej, aby pożyczyć trochę kasy. Nie ma, chłop, lekkiego życia bo i rodzinkę trzeba ubrać i nakarmić, długi ściągać w sposób brawurowy i skuteczny zarazem, balansując ustawicznie pomiędzy groźbą a ugodą, karą a wezwaniem, prawem a bezprawiem. Ponadto ma ze swoją kobitą krzyż Pański, bo jest taka trochę dzika: nikomu na klatce nie mówi „dzień dobry” i ucieka przed wszystkimi. Pochodzi z kieleckiego, co częściowo może tłumaczyć jej zachowania. Na dodatek była wychowana w poczuciu rygoryzmu płciowego więc Błażej balansuje przez cały czas w stanie dużego – i nigdzie nie znajdującego ujścia – napięcia seksualnego. 

Streszczam mu, co zobaczyłem dotąd, siadamy i z uwagą oglądamy ciąg dalszy japońskiego dzieła.

 

   Oto ojciec Toniego (który się jeszcze nie narodził) poznaje wychudzoną dziunię, która w jakiś sposób chce za niego wyjść za mąż i zaraz jest w ciąży i od razu rodzi się chłopiec, co w społeczeństwach patriarchalnych jest wielkim szczęściem i powodem do radości. Ale babka nie żyje długo i niespodziewanie umiera trzeciego dnia po tym podniosłym wydarzeniu. Trzeciego dnia! Co za pomysł! I nawet nie wiadomo na co, bo reżyser nie zdradza powodu jej odejścia. Po prostu jej nie ma.

Więc ojciec Toniego, za poradą amerykańskiego kaprala, nadaje synowi imię Tony (zrozumiałe, bo przecież był ojcem Toniego, nie?! No i film ma też w tytule jego imię, więc musi tak być!), co staje się przyczyną późniejszego nieszczęścia chłopca. Wiadomo – japońscy ludzie myślą, że to pewnie bękart poczęty z amerykańskim żołdakiem, bo ma męskie imię z kraju znienawidzonego najeźdźcy. I plują ludzie na młodego i dostają szału niektórzy, bo wspomnienie wojny i okupanta, który pokonał cesarską armię, jest świeże i nieodstane. Jednak…

  

   Komornik Błażej zostawił chyba niedomknięte drzwi, bo zagląda do nas młody i piękny leśniczy Patrycjusz, jeden z gości odbywającej się po sąsiedzku rocznicy komunii świętej małego Kazia. 

Piękny leśniczy Patrycjusz, zaraz po odziedziczeniu rodzinnej fortuny po swojej babce, zaszedł pewnego dnia do eleganckiej siłowni, aby tam wyrwać na pieniądze jakąś pannę. Upatrzył sobie taką jedną, podobną do Barbie zaraz po wyjęciu z pudełka – śliczną z czarnymi włosami i ze sterczącymi piersiami  – i pyta trenera:

– Przy jakim urządzeniu do ćwiczenia będę wyglądał najkorzystniej?

Facet zmierzył go od  góry do dołu, wzdłuż i wszerz:

– Przy tamtym – powiedział, wskazując na bankomat, wiszący na korytarzu.

 

Od tamtego dnia tworzą z dziewczyną szczęśliwy związek, oparty na spełnianiu ich potrzeb materialnych i seksualnych. Prowadzą razem kilka drogich pensjonatów dla miastowych z kasą. Barbie okazała się być na dodatek niezłą nimfomanką, której zaspokajanie zajmuje Patrycjuszowi wiele czasu. Stało się to już normą, że z ich sypialni, położonej na drugim piętrze okazałej willi, właściwie przez cały czas dochodzą odgłosy wycia, sapania, szczytowania i spełnienia. Wszystko to dzieje się przy okazji poszukiwania przez pięknego leśniczego legendarnego punktu G u swojej wybranki. Ciągle go szuka.

 

Patrycjusz ze zdziwieniem spogląda to na nas to na ekran, na którym przez cały czas właściwie nic się nie dzieje. Przecież prawdziwy Polak ogląda w telewizji tylko sensację, telenowelę, dziennik i prognozę pogody, a nie takie nie wiadomo co.

 

   Ojciec Toniego cały czas w rozjazdach, wiadomo: artysta! Więc młody żyje sam jak ten przysłowiowy palec i do tego szybko przywyka, bo innego życia nie zna. Umie sobie ugotować i co tam jeszcze, jakaś niania go trochę dogląda, ale zauważa, że chłopak daje sobie radę i już więcej nie przychodzi. Okazuje się na dodatek, że młody jest uzdolniony i dobrze mu wychodzi rysowanie grafik, bo jest taki szczegółowy i bardzo skoncentrowany, co przeraża jego profesorów, bo jak Tony rysuje, to nic innego nie istnieje. Koncentracja na najwyższym poziomie! 

Nasz bohater rysuje ze wszystkimi szczegółami, więc ilustratorstwo raczej odpada, ale są na szczęście inne gałęzie sztuki, jak instrukcje obsługi oraz schematy różnych urządzeń. I powoli robi karierę i się pnie w górę drabiny społecznej, a jako, że brutalny thatcheryzm nie jest jeszcze wtedy znany (bo i jak?), to jest mu z tego powodu łatwiej, niż dzisiejszej młodzieży, którą bezwzględny  kapitalizm wykorzystuje do cna. 

 

Tu następuje kolejny zwrot akcji, bo kilka razy po odbiór zamówionych prac przychodzi taka chuda dziunia o rozmiarze 36 (co później będzie ważne, ale jeszcze nie teraz) i jakoś mu wpada w oko, ale ona nie chce, a na dodatek wyjawia mu na osamotnionym wzgórzu, że całe pensje wydaje na stroje. Męczy się biedny Tony i spogląda w okno, za którym sterczy wielki komin i dmie w niebo białawym dymem. Mania rządząca ową panną wydaje się go jednak nie przerażać. To jest siła miłości! Ale…

– Co to znaczyć może? – pyta komornik Błażej. 

– Co?

– No, ten dym, komin i te 36?

 

Nie znam odpowiedzi na jego zapytanie. Wiem tylko, że u facetów jest tylko rozmiar L albo XL i numer buta, a baby mają dodatkowo rozmiar talii i bioder, tęgość, 3/4 albo i nie 3/4 oraz słynne miseczki 75B albo 82F i do tego push-up, rozkloszowanie, wycięcie, wysoki albo niski stan talii, sylwetka klepsydry, kuli albo odwróconego trójkąta, pani wiosna, pani zima i co tam jeszcze zdołano wymyślić.

 

– Może ona jakaś chuderlawa była? – ryzykuję wcale nie tak śmiałą teorię.

– No widać, że chuda jest. Jak tu z taką współżyć intymnie można bez przeszkód? – zastanawia się komornik Błażej, którego żona jest raczej kobietą z tych puszystych.

– No wiesz, mówią, że te chude to mają jeszcze większy potencjał niż te standardowe.

 

   Bohaterowie filmu spotykają się jeszcze raz tam na tej ławce na samotnym wzgórzu i Tony jej tam oznajmia, że samotność to potworna rzecz. Okazuje się, że taki bajer jest dobry i skuteczny na lokalne laski, bo dziunia – mimo, że młodsza od niego o jakieś 15 lat – porzuca swego chłopaka i wychodzi za mąż za naszego bohatera. A on przez trzy tygodnie nie dowierza swemu szczęściu, bo brzydki jest jak noc, ona też nie wiele lepsza (aczkolwiek są to japońskie kanony piękna, więc trudno nam tu oceniać) ale jakoś to idzie, gdyby nie…

 

– Kupiłem żonie ostatnio futro z norek za dwadzieścia tysięcy funtów – mówi leśniczy Patrycjusz. Patrzymy na niego z Błażejem osłupiali z wrażenia.

– Najnowszy model, jedyny taki w Europie. I wyobraźcie sobie panowie, że od dwóch tygodni ona się do mnie nie odzywa.

– Nie podoba jej się prezent?

– Taka była umowa.

 

   Bez słów kierujemy uwagę na ekran telewizora, gdzie akcja  – nieśpiesznie i w sposób niewymuszony (a raczej powoli jak flaki z olejem) – posuwa się do przodu. Co raz serwują nam takie dziwne kadrowanie: widać cały czubek głowy człowieka i niebo, niebo, niebo. Co to znaczyć ma? I dlaczego takie dłużyzny? W kinach ten film nie odniósł pewnie sukcesu, bo wszyscy rodzimi kinomani wychodzili by przed końcem seansu, nie licząc tych, co już wcześniej pozasypiali w wygodnych fotelach, trzymając w swoich dłoniach pojemniki z popcornem.

 

Byłem raz z kolegami na takim japońskim filmie o kurtyzanach i myśleliśmy, że będzie ostro, a tam też nic się dosłownie nie działo, mimo, że akcja przebiegała przez cały czas w burdelu. Zadziwiające.

 

Nawet ksiądz na chwilę wpadł, ale popatrzył na ekran i na nas, nie zrozumiał niczego ani tym bardziej celu tego całego zebrania bez wódki i zakąski i wyszedł chyłkiem wcale niezatrzymywany. A jako, że nikt nie lubi być głupszy od pozostałych, a szczególnie klecha, na odchodnym rzucił niby to od niechcenia:

– A stara Gąsienicowa to się masturbuje.

Żeby zdradą tajemnicy spowiedzi leczyć swoje kompleksy? I Gąsienicowa? Nie. Nieee. Ona ma przecież 82 lata!

 

   W filmie o Tonym kolejny dramat: ona nie potrafi porzucić tego kupowania, co na początku mężowi nie przeszkadzało niby i przerabiają kolejne pokoje na garderoby, ale za to mają niezły widok z panoramicznych okien na dolinę. Ale dramat narasta i ta jego żonka przepuszcza cała swoją kasę na stroje, czyli tak, jak mówiła przed ślubem. Następuje dziwna stabilizacja, Tony zarabia, ona wydaje. Wyjeżdżają do Europy na wycieczkę i ona tam jeszcze bardziej szaleje shoppingowo, a po powrocie to normalnie już koniec i jazda bez trzymanki! Nie potrafi, biedaczka, dnia przeżyć bez wizyty w butikach. Ale Tony ją napomina w duchu miłości i ona nawet obiecuje, że zaprzestanie, ale strasznie cierpi, siedząc w domu samotnie i nie wychodząc na zakupy, więc nie wytrzymuje tego psychicznie i rusza skończyć z tym raz na zawsze. Postanawia, że odda niedawno kupione rzeczy do butiku. Ale jak stoi na czerwonym świetle, nachodzi ją nostalgia i tak nieopisana chcica, że postanawia po nie wrócić, bo jak tu inaczej bez nich żyć? Więc zawraca furę i zaraz za zakrętem ginie tragicznie w wypadku samochodowym. 

Nagana konsumpcjonizmu? Już kiedyś to widziałem w jakiejś kultowej kreskówce tego no… Miyazakiego.

 

Tony żałuje, że żonka odeszła do japońskiego nieba i w rozpaczy pisze ogłoszenie, że szuka do pracy w charakterze asystentki kobiet o rozmiarze 36, liczbie która tutaj znajduje swoje wypełnienie. Zgłasza się osiem czy dziewięć lasek, ale on wybiera tę najbardziej podobną do zmarłej. To nieprawdopodobne, ale…

 

    Kątem oka spoglądam na komornika Błażeja. A jak on też potrzebuje męskiej bliskości, której z kobietami nigdy nie da się zażyć, gdyż stanowią one jedynie samolubny i krzyczący dodatek do życia? Może dlatego tak często wpada do mnie o różnych porach? Od lat jednak nie potrafię się przemóc i nie umiem go zacząć traktować, jak… no właśnie: jak kogo? Jak przyjaciela? Ale przecież ten stan powinien chyba przyjść sam, bez potrzeby zabiegania o niego. A nie przychodzi. Więc co?

– Wydaje mi się – rzuca komornik – że o niebo lepiej grali aktorzy w wyciętych scenach z pamiętnego filmu Godzilla kontra Gigan.

Może to i racja, zależy jak na ten problem spojrzeć.

 

    Akurat trwa rozmowa kwalifikacyjna: Tony oferuje przyszłej asystentce bardzo dobrą kasę, ma tylko jeden warunek: nowo zatrudniona musi nosić w pracy rzeczy z przepastnej garderoby zmarłej. Jakaś nekrofilia normalnie! Kobitka się rozkleja i płacze, przymierzając te ciuchy, co dostrzega Tony (zza drzwi! nie pytajcie, jak) i mówi, żeby sobie wzięła ciuchów na tydzień i od jutra się w nie ubierała. Ale później dzwoni do niej i odstępuje od umowy, bo chyba zrozumiał, że to straszny ciężar dla dziewczyny, która ma nosić ubrania po zmarłej, więc prosi niech zatrzyma te ciuchy. Tylko, żeby nikomu nic nie mówiła, co ona robi posłusznie, bo ubrania nieziemskie z kaszmiru najlżejszego na świecie i koleżanki jej strasznie zazdroszczą.

Tony nie wie, co zrobić i sprzedaje resztę ciuchów do second handu. Po transakcji poleguje na podłodze w pustej teraz garderobie i smutnie duma. Widać, że cierpi, ale chwilę później umiera mu ojciec, bo zachorował w międzyczasie na nieuleczalną chorobę. Jak żył to widywali się raz na trzy lata, bo i tak nie było o czym gadać, jak to pomiędzy prawdziwymi facetami jest. Więc dramat jest teraz podwójny. Jednak…

  

   Tony dostaje w spadku po ojcu cenne płyty, ale też je sprzedaje i to nawet za niezła kasę, bo w kolekcji były jakieś białe kruki z czarnego winylu. I jak pali po ojcu papiery, bo wiele rzeczy niszczy nad ogniem, aby pożegnać przeszłość, to nagle zauważa aplikację tej dziuni, co jej podarował ciuchy. Wyciąga papier z ognia, parząc sobie przy okazji nieco palce, co jest bardzo dobrze pokazane na ekranie. Podnosi słuchawkę i dzwoni tam, a ona nawet po dłuższej chwili odbiera, (bo akurat odmówiła zakupu rękawiczek od sąsiadki i widać, że ciuchy ma gdzieś, co jest dobrym znakiem na przyszłość), ale niestety, jak Tony słyszy jej głos, to odkłada słuchawkę. 

 

I nagle, jak grom z jasnego nieba, pojawiają się na ekranie japońskie napisy końcowe. Na początku siedzę bez ruchu, bo myślę, że może to komunikat typu „rok później” albo coś w tym rodzaju. Ale po trzecim takim szlaczku polski lektor nie daje nadziei.

 

   Wraz z Błażejem spoglądamy po sobie w zdumieniu. Dlaczego akurat skończyli film w tym miejscu? Przecież widać, że ta babka jest dla Toniego ciosana, bo choć młódka to jest taka jakaś inna. Też outsiderka i też nosi numer 36. Przecież mogliby być może razem, bo o seksie to tam nie było w opowieści ani słowa, co być może oznacza, że miłość duchowa gra tu ważniejszą rolę niż ta przereklamowana cielesna. Ale tego to właśnie do końca widz nie wie, bo kiedyś jak były dyskusyjne kluby filmowe, to można się było tego i owego dowiedzieć o filmie, a teraz to nie ma gdzie. I wtedy, jak prawdziwa miłość jest, to różnica wieku nie ma takiego znaczenia, choć ja myślę, że ma, bo potem taka lala zostaje sama w kwiecie wieku, gdy zniedołężniały mąż odchodzi w wieczny sen.

 

   To było tak niejasne filmowe doświadczenie, że sam nie wiem, co mam o tym myśleć. W głowie  wiruje mi od niezrozumienia i kinowego niespełnienia oraz braku najmniejszego nawet znaku Godzilli. Wypijam litr zimnej coli, ale nadal jestem jakiś wewnętrznie otumaniony. 

Postanawiam więc wyjść pomiędzy kosodrzewinę i odpocząć po tym artystycznie traumatycznym przeżyciu. Przy okazji może nawet się trochę poopalać, korzystając z nadzwyczaj pięknej pogody. 

 

   Po godzinie jestem na miejscu. Cisza, panująca wokół nastraja mnie chęcią przetestowania na sobie rozkoszy nudyzmu. Zdejmuję ubranie i powoli wyciągam się leniwie na kocyku… 

Chyba przysnąłem, czy jakoś, bo zbliża się do mnie ta dziewczyna z filmu. Staje nade mną z torbą pełną zakupów i spogląda na mnie karcąco, pokazując palcem na słońce.

Natychmiast budzi mnie dziwne pieczenie skóry w dole brzucha. Co jest? Cholera, poparzyłem sobie jądra promieniami słonecznymi! Chwila nieuwagi i masz! Bolą coraz bardziej. Co tu robić? Kurde, co tu robić?!

 

Biegnę do pobliskiego sklepu, gdzie ściągam z półek kefir i regionalną góralską śmietanę w opakowaniu dziesięciolitrowym. 

– Co, letniki przyjechoły? – pyta sprzedawca.

– Jakie letniki? Poparzyłem się na słońcu jak jasna cholera!

– Aha. Jak tak, to dam panu swojskiej żentycy albo zsiadłego mleka, zadziałają o wiele lepiej, niż te produkty przemysłowe. Akurat mam na zapleczu dla znajomych, ale nie mogę wystawiać na sklepie, bo wiesz pan, te głupie unijne przepisy mi zabraniajom… 

Dodatkowo biorę plastikową misę, mają tylko przeźroczyste, ale co mi tam! W pośpiechu zostawiam przy kasie resztę i wypadam z zakupionym towarem w poszukiwaniu jakiegoś zacisznego miejsca do odbycia natychmiastowej kuracji.

 

„Toaleta wyłącznie dla klientów spożywających bryndzę” – głosi napis na drzwiach obok sklepu. Nerwowo ciągnę klamkę ale zamknięte.

 

Nie dam rady dojść do – nieco stąd oddalonej – kosodrzewiny, jestem na to zbyt obolały i potrzebujący natychmiastowej pomocy. Ale po lewej stronie od drogi widzę zbawczą kępę krzaków! Stawiam misę, drżącymi rękami wlewam do niej dwadzieścia litrów zakupionego nabiału w formie półpłynnej. Gorączkowo ściągam slipy, kucam i ostrożnie zanurzam klejnoty w kojącym, chłodnym nabiale. Szczypanie skóry powoli ustępuje. Mmmmm… Ooooo… Jak dobrze… 

 

Dopiero teraz kątem oka zauważam starą góralkę, zbierającą akurat tutaj runo leśne.

– Nie ras ja widziała, jak sie chopy bierom i spuscajom – mówi, zauroczona tym, co przed sobą widzi. – Alem jescem nigdy nie widziała, jak tankujom!

 

KoNiEc

Dobra Cobra 

17 kwietnia 2013

 

Opowiadanie także w wersji do słuchania:

 

Vector image by VectorStock / Robot