Selenici

 

 

Konający z wyczerpania sierżant Milicji Obywatelskiej – Janusz Albert – syn chłoporobotnika, znalazł wreszcie drogę do wyjścia z lasu. Odzież, którą miał na sobie – z powodu niespodziewanie ostrych kwietniowych upałów – była całkowicie przesiąknięta potem. W oddali na horyzoncie po zielonej łące wił się rozkoszny strumyk. Milicjant zmęczonym krokiem podszedł do niego, upadł na kolana, podparł się rękami i zaczął łapczywie pić. Z każdym łykiem czystej wody delektował coraz bardziej orzeźwiający smak krystalicznie czystej wody. Gdy już zaspokoił pragnienie – a  chwilę to trwało – usiadł na trawie i rozejrzał się dookoła. 

W oddali majaczyły zabudowania małej wioski. To zdecydowanie musiała być Sielska Woda, w której kiedyś miał pogadankę, dotyczącą obronności kraju. 

Słońce przyświecało miłym światłem i aż chciało się żyć w taki piękny dzień. Sierżant Albert zdjął mundur i powiesił go na gałęzi, by lekko przeschnął. Z kieszeni spodni wyciągnął mokrą kanapkę z salcesonem, zawiniętą w codzienną gazetę. Przekąsił i od razu poczuł się, jak nowonarodzony.

   Na jego barki złożono zadanie trudne do wykonania, zdecydowanie przerastające możliwości milicjantów z województwa. Komendant MO z Opola w krótkich słowach zrelacjonował cel wyjazdu, po czym wydał z kasy pancernej magazynek pełen naboi do służbowego pistoletu. 

– Ale dlaczego ja? – spytał nieco drżącym głosem Albert.

– A dlaczego nie? Nie macie nic do stracenia i nie jesteście nie do zastąpienia. Jakbyście przypadkowo zginęli to nikt nie będzie po was płakał. Milicja Obywatelska też nie poniesie jakiejś wielkiej straty z powodu waszego zniknięcia. A w takim dramatycznym wypadku władza ludowa zawsze potrafi się dobrze zachować i nagradza, hmm… I nagradza tym no… ładnym pośmiertnym medalem Za Zasługi dla Ojczyzny.

Mężczyźni przez chwilę wpatrywali się w siebie nawzajem. 

 

– A ponadto… jest okres świąteczno – urlopowy i tylko wy jesteście teraz pod ręką – dokończył komendant ponuro, dając znak, że rozmowa jest zakończona. 

 

Jestem Sebastianem albo Sebastian jest mną, a może obaj jesteśmy kimś, kogo żaden z nas nie zna.

(Vladimir Nabokov, „Prawdziwe życie Sebastiana Knighta”)

Dobra Cobra niniejszym przedstawia Sz. Czytelnikowi – 

porażającą w swej geopolitycznej wymowie – opowieść milicyjno-wiejsko-niesamowicie kosmiczną pt.

 

Selenici

 

Świat idzie do przodu, choć nie wiadomo, gdzie jest tył.

 

2

   Im bardziej zbliżał się do pierwszej chałupy, tym bardziej zaczęły w nim narastać obawy, że tu naprawdę coś jest nie tak. Zachodząc od strony starej stodoły ujrzał chowających się za nią przestraszonych chłopów. Mężczyźni od czasu do czasu ostrożnie wychylali głowy zza węgła i coś zawzięcie komentowali.

– Niech będzie pochwalony! – zagaił Albert neutralnie, co może nie licowało tak do końca z obrazem socjalistycznego milicjanta. Wiedział jednak, że tym powitaniem zaskarbi sobie jakąś tam sympatię u bogobojnego wiejskiego człowieka. Tego typu podstępów uczono na szkółce milicyjnej,  w myśl popularnego powiedzenia: cel uświęca środki. 

– Na wieki wieków… – odpowiedzieli zaskoczeni mężczyźni. 

Przez pewien czas wszyscy mierzyli się wzrokiem. Wreszcie po dłuższej chwili jeden z ukrywających machnął ręką:

– Musi chrześcijanin, choć ukryty pod postacią władzy. ONI tak się nie witają – dodał, wskazując ruchem dłoni na niebo.

– Oni? – spytał milicjant. – Ale kto: oni?

– No, Księżycowce… – wyszeptał chłop w czerwonej koszuli, przewracając jednocześnie oczami. – Patrz pan – wyciągnął rękę w stronę wioski. 

 

3

   Przybyły ostrożnie wychynął zza winkla stodoły. Nieco w oddali ujrzał wysoce przerażający i zarazem głęboko zastanawiający obraz: wiejskie baby latały z piskiem po wsi, wznosząc wokoło tumany kurzu. Wyglądało, jakby je ktoś ganiał w kółko. Tylko, że nie było widać tych, co je ganiali. To znaczy sierżant jakoś ich nie widział. 

Uważniej popatrzył w twarze rolników, którzy właśnie zapalili swoje tanie, śmierdzące papierosy.

– Jak te psie syny ganiają za naszymi dziewkami, to musim siedzieć w polu – wyjaśnił facet w ortalionie. – Taki układ – dodał z nieumiejętnie skrywaną rezygnacją.

– Taki układ? A z kim, że zapytam.

– Od wielu lat naszą wioskę najeżdżają Selenici – zaczął swoją opowieść mężczyzna w czapce. 

– Znaczy się: Księżycowcy. Pierwszy raz pojawili się zara po tym, jak mnie wybrano na sołtysa. To bedzie już jakie… Trzy albo nie… Cztery lata to bedzie. 

– No, cztery z rokiem bedom – potwierdził zarośnięty w czerwonej koszuli.

– No właśnie! Więc jak żem raz pojechał po siano, to wtedy ten ich księżycowy statek kosmiczny zawisł nade mną – kontynuował ten w czapce. – Patrzał żem w górę, a toto wylądowało i wyszedł do mnie jeden z NICH. Taki zielony cały był, a głowę miał trochę jak jaki kot, albo trąbka u dziecięcego roweru. I się na moich oczach odlał, obsikując mi mankiety u spodni. I tak to się zaczęło… –  dokończył dramatycznie. 

 

4

– Od tego czasu nasza wieś jest przeklęta – kontynuował sołtys. – Wykreślili ją z map, nawet tych sztabowych, nie dowożą  na czas produktów spożywczych, a jedyna droga jest zaorana, by nikt tutaj przypadkiem nie dojechał. Chłopy muszą opuszczać wioskę zawsze, jak tylko nadlatują ci Księżycowcy, bo inaczej niedobrze. Raz, jak został Piętak, to…

– Cicho być! – syknął jeden z jego kompanów. – Nie możem gadać za dużo.

– Ja doskonale wiem, że wszędzie czai się wróg klasowy – bąknął sierżant Albert wyuczoną formułką. – Wysłano mnie do rozwiązania sprawy zaginięcia małżonki obywatela Piętaka. Ale…

– Przez Obcych spadła u nas produkcja rolna i mamy naprawdę bardzo słabe wyniki z kwintala – wyjaśnił  niezrażony zarośnięty w czerwonej koszuli. – A województwo sądzi, że umyślnie wsadzamy kij w szprychy rozwoju Ludowej Ojczyzny.

– I dlatego siedzimy w krzakach – dokończył sołtys.. – Ale za to bardziej się integrujemy! Integracja to ważna sprawa w dzisiejszych czasach. Socjalizm ją popiera i wiejskie kluby świetlicowe też! Czyli są jednak jakieś plusy naszej dramatycznej sytuacji.

Zebrani pokiwali w milczeniu głowami. 

 

5

– Panowie, przysłano mnie z Opola, by…

– Aż z województwa? A po co aż stamtąd? Mamy przecież swojego dzielnicowego.

– Wszyscy dzielnicowi zostali odwołani. Zbliżają się Święta, kobiece więzienie jest przepełnione i nie ma kto pilnować osadzonych. Więc, jak powiedziałem, przysłano mnie aż z Opola, by…

– Mieszkańcy Księżyca – Selenici – zostali prawdopodobnie po raz pierwszy powołani do życia w literaturze przez rzymskiego pisarza Lukiana z Samosar, który żył w latach 120-190 – przerwał z zadziwiającą elokwencją sołtys. – Posłużyli oni autorowi do wyśmiania wielu ziemskich cech. To samo uczynił Herbert George Wells w swojej powieści: przeciwstawił opętanym żądzą wojny i zniszczenia Ziemianom pacyfistycznie nastawionych Selenitów.

– Była to gorzka aluzja do szaleństwa brutalnych podbojów kolonialnych, jakie za przełomie XIX I XX wieku zawładnęły państwami Europy – dopowiedział inny z siedzących, podnosząc znacząco wskazujący palec do góry.

– Dziękuję, Stefanie, za dodanie tego szczegółu – ukłonił się w jego stronę sołtys. – Gdy w 1919 roku na ekrany wchodziła pełnometrażowa adaptacja „Pierwszych ludzi na księżycu“, mocarstwa kolonialne właśnie odbierały pokonanym w pierwszej wojnie światowej Niemcom ich afrykańskie i azjatyckie terytoria.

– Akt ten odczytywano jako słuszny i sprawiedliwy, natomiast film nie zdobył większego rozgłosu –  dodał rolnik Stefan.

– A skąd panowie znają takie szczegóły, jeśli mogę zapytać? – dociekał sierżant Albert.

– Należymy do wioskowego Kosmicznego Koła Zainteresowania Selenitami – wyjaśnił chłop w czapce. – W skrócie KKZS. Mamy nawet naszywki! – z dumą pokazał po wewnętrznej stronie waciaka wypasioną plakietkę ze złotą rakietą pośrodku. 

Kto im takie uszył?

 

– Więc… – sołtys popatrzył głębiej w oczy milicjanta – zdecydowanie lepiej przyjęto „Aelitę“ w reżyserii Ruska Jakowa Protazanowa z 1924 roku, której bohater leci na Marsa, by tam wraz z księżniczką Aelitą wzniecić rewolucję marksistowską. Rewolucja przeradza się jednak w swoje przeciwieństwo: kończy się dyktaturą, księżniczka ginie, a bohater – chcąc nie chcąc – wraca na Ziemię.

– Ale to nie wątek propagandowy ani wyprawa kosmiczna przyniosły filmowi rozgłos – znów wtrącił Stefan – ale konstruktywistyczne dekoracje, które podobno natchnęły samego Fritza Langa do stworzenia „Metropolis“!

– Na marginesie – dodał mężczyzna w czapce – trzeba wiedzieć, że Lang nakręcił własną opowieść kosmiczną – „Kobietę z księżyca“, ale także ten film nie wzbudził niestety większego zainteresowania wśród publiczności.

Po czym wyjął zza pazuchy skórkę od chleba i zaczął nerwowo ją przygryzać.

 

6

   Milicjantowi coraz bardziej przestawał podobać się ten filozoficzno – kosmiczny nastrój za stodołą, jakby rodem przejęty ze znienawidzonego ideologicznie kapitalistycznego Zachodu. Niby zabita dechami wiocha z kilkoma chałupami na krzyż, a tu nagle tak nietypowa elokwencja! Teraz to ludzie głównie interesowali się wódeczką i drobnymi kradzieżami z magazynów Pracowniczych Ośrodków Maszynowych, a nie takimi tam bardzo przedziwnymi i tajemniczymi sprawami. Mieli rację w komendzie, mówiąc, że zadanie zdecydowanie przerasta dzisiejsze pojmowanie świata. 

Kto i dlaczego nauczył mieszkańców Sielskiej Wody takich przedziwnych historii? I jaki w tym miał cel? W umyśle Alberta konkretyzowały się powoli coraz poważniejsze podejrzenia. 

   Z oddali dochodziły do uszu piski kobiet, ale sołtys, jak gdyby nigdy nic, kontynuował dalej swoją fantastyczną wypowiedź:

– Charakterystyczną cechą owych filmów jest to, że do spotkań z cywilizacjami pozaziemskimi nie dochodzi nigdy na Ziemi. Odwrócenie tej tendencji zaistniało dość nagle na samym początku lat pięćdziesiątych XX wieku. Film „Rzecz“ z tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego pierwszego wyznacza nową epokę: to już nie ludzkość kolonizuje kosmos, ale przybysze z innego świata docierają na Ziemię, by całkowicie ją sobie podporządkować.

– Wysyp filmów fantastycznych w latach pięćdziesiątych nastąpił w specyficznym kontekście historycznym – uzupełnił szybko Stefan. – Państwa Europy Środkowej i Wschodniej stają się jedno po drugim satelitami ZSRR, w 1949 Rosjanie testują bombę atomową, Mao Tse Tung zdobywa władzę w Chinach i wprowadza komunizm, a w 1951 niespodziewanie wybucha wojna w Korei.

– Stefan Biela jest presezem naszego Koła – z dumą wyjaśnił sołtys. – Jest też wybitnym pasjonatem kosmicznych tematów. Może dalej ty byś pociągnął temat? – odwrócił się do niego z prośbą.

– Oczywiście i zarazem bezproblemowo! – ucieszył się mężczyzna, niczym odnajdujące drogę do domu dziecko we mgle. – W krajach Europy Zachodniej i w Stanach Zjednoczonych dochodzi do serii procesów o szpiegostwo na rzecz Rosji radzieckiej. Nad powojennym dobrobytem Amerykanów zaczyna się unosić duch zagrożenia i niepewności. Wróg może zaatakować w dowolnym momencie i z każdej strony. Symbol lęku przed komunizmem ukazany został w najczystszej postaci w filmie z roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego ósmego „Blob, zabójca z kosmosu“ ze Stevem McQuinnem. Obcy przybiera tu postać żarłocznej i podstępnej czerwonej galarety.

 

    Janusz Albert potarł swój nieogolony podbródek. Spotkać na wsi Klub Wielbicieli Filmu Kosmicznego to nie lada gratka. Jednak jego wyczulone ucho szybko rozpoznało, że lokalni obywatele niechybnie muszą słuchać zabronionego przez władze Radia Wolna Europa. Trzeba będzie ich wszystkich szybko posadzić do kicia. 

 

7

– Będem zatem kontunuował – powiedział Stefan Biela. – Wraz z popularyzacją gatunku zaczynają się w filmach fantastycznych pojawiać wątki nieco mniej powiązane z sytuacją polityczną i nastrojami lęku.

– Tak – podjął zarośnięty rolnik w czerwonej koszuli, jakby tylko na to czekał. – Motyw międzygalaktycznej miłości pojawił się już we wcześniej omawianej „Aelicie“, ale swoje pełne i darwinowsko konsekwentne rozwinięcie zyskuje dopiero w brytyjskiej produkcji z tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego czwartego roku „Dziewczyna-diabeł z Marsa“. Wamp – Marsjanka Nyah, o ciele atletki i twarzy przypominającej oponę od traktora Ursus, okazuje się selekcjonerką, która ma wrócić na swoją macierzystą planetę z kilkoma egzemplarzami ziemskich samców, koniecznych do ocalenia cywilizacji, w której mężczyźni wymierają. Nyah wygląda wprawdzie jak efekt nieudanych manipulacji genetycznych, ale idea międzyplanetarnej prokreacji musiała się wydać czymś niezwykłym w świecie, który niecałe dziesięć lat wcześniej rozprawił się z bojownikami o czystość rasową.

Na twarzy sołtysa wykwitł uśmiech:

– Dodam, że filmy fantastyczne lat pięćdziesiątych przyczyniły się niewątpliwie do stworzenia zupełnie nowego zjawiska… 

   Nie dokończył, bo ze stodoły wyszedł siwy rolnik w średnim wieku, w uwalanych gnojem gumowcach i pobrużdżoną twarzą, przypominającą skamieniałą mosznę. Na palcach miał ponakładane duże – wypolerowane dokładnie papierem ściernym na błysk – nakrętki od kół, naśladujące pierścienie. Spojrzenie jego zielonych oczu z pogardliwą wyższością przesunęło się po zebranych.

– Gówno prawda – mruknął. – Co wy w ogóle wiecie o Księżycowcach? – dodał, nie oczekując odpowiedzi.

 

Chłopi najwyraźniej unikali jego wzroku, a sołtys teatralnie wyszeptał Albertowi do ucha:

– To Piętak, ale my zwiemy go: Laserowiec. 

– Ach więc to jest obywatel Piętak. Ale… dlaczego Laserowiec? 

– Nazwaliśmy go tak od tego, że ma hysia na punkcie lasera – tej legendarnej futurystycznej broni – i z jej powodu chyba mu się mózg zlasował…

– A gówno! – krzyknął Piętak, machając przy tym gorączkowo rękami. 

– Laserowiec… – zastanowił się milicjant.  Wszystko stawało się jasne! Okoliczni mieszkańcy zdecydowanie zostali zwerbowani przez imperialistycznych agentów, którzy wylądowali tu zapewne pod osłoną nocy. Kto wie, może nawet przemycili na ten teren jakiś laser, którym chcieli zaatakować socjalizm! Bo skąd prostacy znali by takie nazwy?

– Jak trudno jest bronić całej Ojczyzny na raz i do tego w pojedynkę – westchnął Albert w duchu.

 

8

Sołtys pochylił się w kierunku sierżanta, śpiesząc z wyjaśnieniami:

– Pewnego razu u nas na wsi ukazał się na niebie statek Księżycowców. Był podobny do czerwonej gwiazdy. Piętak akurat robił wtedy w polu. Jak zobaczył co się dzieje, to chciał uciec nowym traktorem do lasu, ale to nic nie dało. Nastąpiła wywrotka i został wciągnięty takim niebieskim promieniem do wnętrza kosmicznego statku. Tam go rozebrano, nasmarowano jakimś żelem i przedstawiono pewnej niewysokiej kosmitce o platynowoblond włosach, wielkich kocich oczach i powalającej urodzie. Powiedziała, że nazywa się Semjase. Księżycówka i Laserowiec kochali się dwa razy. Gdy już było po wszystkim, nieziemska samica pogładziła się po brzuchu i wskazała palcem na niebo. Piętak powiedział potem, że poczuł się wykorzystany…

– Dokładnie dwa razy się kochali? – spytał z coraz większym zainteresowaniem Albert.

– Tak mówił… – mruknął sołtys.

– A skąd ten… Laserowiec zna takie mądre słowo jak: „wykorzystany“? 

– Ano potem po tym wydarzeniu pomieszały mu się klepki w mózgu i zakładowy psycholog mu to wmówił. Bo zdaje się, że to on mu to wmówił. 

– Przecież jest rolnikiem…

– Ale my tu mamy w ośrodku zdrowia tylko zakładowego psychologa. Bo niedaleko, o tam w lesie, ze cztery roki temu postawili taką dużą fabrykę, do której nikt się nie może zbliżać. Strzeże go wysoka siatka, zwieńczona drutem kolczastym. W okolicy nie rosną ani grzyby, ani jagody, a zwierzęta stamtąd czym prędzej uciekają. Ale mają tam zakładowego psychologa i on w naszym ośrodku czasem przyjmuje i nas do siebie wzywa. 

– Wzywa?

 

9

   Coraz bardziej spanikowany wewnętrznie z powodu widocznej jak na dłoni, dywersji, Janusz Albert mruknął pod nosem:

– Kurwa…

– Słucham?

Z zarośli powoli wypełzła lokalna, mocno już zużyta, przedstawicielka najstarszej profesji świata. Rozglądała się dookoła, gorączkowo poprawiając swoją fryzurę.

– Nie o pani mówię…

– To co mi tu dupe za darmo truje? – nadąsała się kobieta. – Te gupie, nieodpowiedzialne chopy to tylko spierdalajom ze wsi i pierdolom w kółko o tym kozmosie, jakby siem czego niezdrowego nażarli –  zarechotała.  – A zwirzont ni ma kto karmić ani morg obsiewać. Widzisz ich pan, cwaniaczków jednych, impotentów jebanych – wskazała na zgromadzonych za stodołą rolników. – A te huje w swojyj mondrości to nie powiedzom nikomu, że ofiarami porwań przez kozmitów to som w przeważajoncej mierze Amerykany w średnim wieku z widocznom nadwagom. Wiem, bom czytała o tym w biblotece! Tylko bedom pierdolić w kółko o filmach dla zamydlenia oczów… Przecie to i ksiondz dobrodziej też się na nich wkurwia, bo na tacę nie dają ani ciała naszego Pana do ust nie bierom, a tylko robiom te swoje zrzutki na ten gupi, wymyślony kozmos – dokończyła i z powrotem wlazła w gęste krzaki, by tam czekać na następnego klienta. 

 Rolnicy skurczyli się w sobie i siedzieli z pospuszczanymi głowami, zupełnie tak, jak zazwyczaj siedzą dopiero co wykryci kryptoimpotenci. 

 

Stefan Biela wyciągnął zza pazuchy nieco napoczętą flaszkę wysoce słodzonego wina truskawkowego Bolek, produkcji lokalnego zakładu przetwórstwa owocowo-warzywnego. 

– Przypominam, że Klub nie toleruje alkoholizmu… – zaczął tyradę umoralniającą sołtys.

– E, tam, jaki to alkohol? – wzruszył ramionami rolnik. – Same zdrowie i witaminy! Po czymś takim człowiek musi jakoś dojść do siebie – dokończył na poły filozoficznie, wskazując ręką w kierunku, w którym dopiero co odeszła baba z lasu.

Po chwili podał flaszkę kolegom. 

– Jesteście panowie wszyscy aresztowani! – krzyknął sierżant, wyjmując z kabury służbowy pistolet z sześcioma nabojami w magazynku. 

 

***

10

  Albert powoli skradał się przez nawiedzoną wieś. Wokoło, pomiędzy drzewami, rozpływały się dziwne zielonkawe mgły. Przypominało to bardziej film grozy niż sielską rolniczą osadę, położoną gdzieś pomiędzy lasami, a szosą o czwartym stopniu odśnieżania.

Przy budzie zobaczył burka, który z napięciem w oczach patrzył na drogę, gdzie wciąż w kółko biegały wiejskie kobiety. Zwierzę wyraźnie także nie do końca rozumiało, co się tam dzieje. Milicjant przystanął za kolejną chałupą i ostrożnie wyjrzał zza węgła. 

Przerażone i upocone gospodynie biegały w tę i z powrotem popiskując i wzniecając wokół siebie tumany kurzu. Nikt ich nie ganiał, a przynajmniej na pewno nie był to wróg widoczny.  

– Pojebana sprawa… – mruknął sierżant. – Może to jakiś gaz bojowy? Może jego ojczyzna została właśnie napadnięta przez Kapitalizm, a on jest jednym z niewielu świadków pierwszej fazy śmiercionośnego ataku chemicznego? 

 

Powoli wycofał się za opłotki i ostrożnie zaczął okrążać wieś, mając nadzieję na rozwiązanie tej coraz bardziej tajemniczej zagadki. Zielonkawe mgły między drzewami, rolnicy ukryci za stodołą, spanikowane kobiety – to nie jest normalne. Ale jak dziś, w dobie wielkiego rozwoju międzynarodówki socjalistycznej, w coś takiego wierzyć? Z drugiej strony – miał dowody jak na dłoni, że coś jest nie tak.

 

11

   Naraz czujny do granic możliwości Albert zauważył jakiś podejrzany ruch. Bardzo powoli zbliżył się do tamtego miejsca i zobaczył ludzką postać z głową uwięzioną pomiędzy sztachetami ogrodzenia. Ostrożnie, by nie zdradzić swojej obecności, sierżant przesunął się do przodu. Jego ręka przez cały czas spoczywała na skórzanej kaburze. 

Na ziemi leżał pusty słoik po majonezie, a obok stała wypięta kobieta! Przesunął się jeszcze trochę i wtedy zobaczył jak kapryśny wiatr podwiewał jej spódnicę, ukazując… przepięknej urody pęciny. Sierżant poczuł nagłe bicie serca. Po pęcinach nieomylnie odróżniał damy od chłopek. A te były zdecydowanie… miejskie. Niezwykłe…

– Ach! – oblizał spierzchnięte wargi. 

Kolejny podmuch wiatru ukazał silne uda i nadzwyczaj zdrowe, jędrne pośladki. Oczy milicjanta rozszerzyły się, serce zaczęło walić jak młotem, krew natychmiast odpłynęła z mózgu, a tępy ból w podbrzuszu nakazał jak najszybsze działanie. Tracąc nad sobą panowanie – a także być może z powodu snującej się wszędzie zielonkawej mgły – zdecydowanym krokiem podszedł od tyłu i niecierpliwymi, szybkimi żołnierskimi pchnięciami zrobił uwięzionej pomiędzy sztachetami to, co należało w tej sytuacji zrobić i co zdecydowanie nakazywała natura. 

 

12

   Zataczając się z powodu wielkiego ubytku sił, sierżant powoli poszedł w stronę lasu, by tam nieco odpocząć. A także spróbować przemyśleć całą  sprawę w spokoju. 

Sumiennie obtarł podbrzusze chusteczką wyciągniętą z kieszeni munduru i jeszcze raz poczuł piękny zapach soków cielesnych przypadkowej kochanki. Intensywność doznań sprawiła, że ponownie zakręciło mu się w głowie. 

Mimo słusznego wieku nie miał dotychczas udanego pożycia cielesnego, nie licząc szybkiego spotkania z pełną sił witalnych kapral Wierą, zwaną na szkółce Żelazne Cycki. Dorwała go podstępnie pod prysznicem, ryglując drzwi wejściowe i szybko powodując u Alberta bardzo bolesne nadciągnięcia i naderwania skóry. Po wszystkim, gdy milicjant – zachowując resztki męskiego honoru – zdołał wreszcie w jakiś sposób wstać z posadzki, ujrzał przez zakratowane okno, jak żołnierka zamaszystymi ruchami grabiła liście na wielką stertę, śpiewając przy tym na cały głos patriotyczne pieśni. Zupełnie tak, jakby niedawne mordercze zbliżenie w ogóle nie miało miejsca. 

 

   Co tu się, do jasnej cholery, w tej Sielskiej Wodzie wyrabiało? Nic nie było podobne do podręcznikowej wiedzy, którą zdobył na niedawno ukończonym kursie obronnym. A jak skutecznie bronić Ojczyzny, skoro nie widać wroga? Dobrze, że chociaż zamknął w stodole podejrzanych o szpiegostwo chłopów. Będzie im dość łatwo przedstawić akt oskarżenia: słuchanie zabronionych audycji, współpraca i ukrywanie wroga, wreszcie zdrada kraju. 

 

   Gdy Albert spojrzał w lewo, krzyknął głucho, robiąc znak krzyża, choć to nie licowało z jego światopoglądem. Przed nim na leśnej polanie stała… Japonka! Dzięki wiedzy, nabytej na szkoleniach, dokonał bezproblemowego rozpoznania wroga, sprzymierzeńca Niemców z II Wojny Światowej. Ale… skąd się tu wzięła? 

– Ręce do góry – krzyknął, wyciągając pistolet. – Jak się nazywasz?

Skośnooka przez dłuższy czas wpatrywała się z przerażeniem w milicjanta. Później wykrztusiła z lękiem:

– Aiko. Jestem Aiko.

To potworne, nade wszystko ona gadała po polsku! To był wielce przerażający i zarazem niebezpieczny zbieg okoliczności. Skąd wróg znał nasz język? Gdzie i kto tak dobrze przygotował tę kobietę do dywersji? I jak udało się ją zrzucić niepostrzeżenie na ten teren? Za takie rzeczy groziła pewna czapa, a potem szybko w piach.

– Ty imperialistko jedna… – wydyszał Albert, powoli przeładowując broń. Nareszcie nastał czas rewanżu! Za to, że jest Kapitalistką. Wrogiem klasowym socjalizmu budującego świetlaną przyszłość. 

Albert zacisnął ręce na pistolecie i powoli zbliżył palec wskazujący do spustu. 

 

13

   Mówią, że kobiet nie powinno się bić. A tym bardziej zabijać. Być może jest w tym prawda, lecz zaistniała sytuacja była całkowicie odmienna od tego, czego nauczono Alberta w szkole milicyjnej. A na dodatek wymagała natychmiastowego i sprawiedliwego wyrównania rachunków. Za wojnę, za zwycięstwo Ludowej Ojczyzny.

Naraz kruchy układ sił zmienił się w mgnieniu oka:

– Jestem twoim ojcem! – krzyknęła Aiko i rozsuwając suwak ściągnęła z siebie skórę japońskiej kobiety. 

Przed oczami sierżanta pojawił się brudnozielony, dwunożny oślizły stwór, z nieproporcjonalnie dużym – do całej reszty ciała – brzuchem, zrogowaciałymi mackami, a na dodatek pachnący dość nieciekawie. Albert doznał całkowitego paraliżu i nie mógł poruszyć ani ręką, ani nogą! Palec sam zacisnął się na spuście pistoletu, a w chwilę później rozległ się strzał. 

Jednak kula nie wyrządziła obcemu żadnej, nawet najmniejszej szkody. Nadal stał z wbitym w milicjanta wzrokiem. Z tego wszystkiego sierżantowi wypadła z ręki broń. 

– Jak już powiedziałem jestem twoim ojcem – tłumaczył stwór. – To znaczy: jestem twoim prawdziwym ojcem, kuuurna – dodał, przeciągając słowo „kurna” do granic możliwości. Janusz miał w głowie totalny mętlik.

– Mam na imię Nik – przedstawił się stwór. – Matka mnie tak nazwała, kuuurna, ale nie wiadomo, dlaczego. W każdym razie jest faktem, że niedługo po porodzie poszła w tango z kierownikiem cegielni w Kostomłotach, zostawiając mnie samego w ciemnym lesie, kuuurna. O, tu mam nawet jej zdjęcie, zerknij – poprosił. 

 

Albert zobaczył porcelanowy obrazek kobiety, najwyraźniej zdjęte z jakiegoś nagrobka. Przedstawiał fizjonomię przypominającą świnię, co niechybnie świadczyło o skrzyżowaniu w przeszłości dróg tego gospodarskiego zwierzęcia z człowiekiem.

– Wiem, co tam sobie myślisz, kuuurna – rzucił kosmita. – Przypomina świnię, ale zapewniam cię, że zawsze spożywała wieprzowinę w takich samych ilościach, jak inni ludzie!

Janusz Albert był sierotą, porzuconym przez nieodpowiedzialną matkę. Widząc po raz pierwszy zdjęcie swojej domniemanej rodzicielki zapłakał.

 

14

– Dobrze, że w lesie znaleźli mnie harcerze sto dziewięćdziesiątego ósmego szczepu ze Świdnicy, bo tak bym już z pewnością nie żył – kontynuował Nik, nie zwracając uwagi na łzy syna. – Obmyli i nakarmili konserwą, jak swojego. Nie byłem ideałem, kuuurna, jak widać i mogli mnie po prostu wrzucić do ogniska. Ale nie! Zaraz zapisano mnie do szkoły z internatem, w której panował jednak wielki terror nauczycieli. Gnębiono nas tam okrutnie: zarówno cieleśnie, jak i psychicznie. Jako najbardziej pokraczny z całego towarzystwa zbierałem zawsze najwięcej razów. Zwiałem stamtąd, kuuurna, najszybciej, jak się tylko dało i wielkim przypadkiem zdałem na eksternistyczne studia aktorskie. Ale i tam odnalazła mnie nasza partia, która jest przewodnią siłą narodu. Gdy zobaczyli moje wysiłki, czynione podczas próby sztuki o robotniku, odbudowującym ze zniszczeń wojennych stolicę, to się strasznie wnerwili i tym razem zamknęli na dobre w jednostce wojskowej. Stamtąd nie było już żadnej ucieczki, kuuurna. Mówię ci! 

– W jakiej jednostce służyłeś? – milicjantowi wracał rezon. 

– Karnej. W Orzyszu. Tam zbierano świrów z całego kraju. Prowadzili brutalny, ale nadzwyczaj skuteczny program reedukacji. 

– Zajaramy? – spytał oślizgły, wyciągając w kierunku Janusza francuskie papierosy w sztywnej, niebieskiej paczce. Albert wypuścił z płuc powietrze i z chęcią przyjął fajkę. Nie palił już od wielu godzin. Nik strzelił palcami, z pomiędzy których zabłysnął ogień. Zaciągnęli się dymem. To były dobre francuskie papierosy. I jakie, kurwa, mocne!

 

15

– Kobiety… – zamyślił się na głos stwór. – Wszystkie chciały tylko konsumować miłość, kuuurna, i szybko wydawać moją ciężko zarobioną forsę po sklepach, w których i tak niewiele można było kupić. Ale zawsze coś tam wystały: a to lodówkę Igloo, a to pralkę Franię albo meblościankę Beskidy. Na dodatek trajkotały tak szybko, że normalnie szło zwariować! A ja potrzebowałem do miłości czasu. I pewności uczucia. Więc, jak wydały całą moją kasę, znów zostałem sam. Przez jakiś czas pozostawałem pod urokiem nowoczesnego homoseksualizmu, ale musiałem z tym skończyć, bo nie było to mile widziane przez sąsiadów. 

Nik spojrzał tęsknie dookoła.

– Któregoś dnia pomyślałem, że powinienem zostawić po sobie jakiś ślad. Wiesz, nie wiadomo czemu, ale facetów czasami nachodzą takie straceńcze myśli. W Ciechocinku przez przypadek napotkałem twoich rodziców baraszkujących akurat po dietetycznej kolacji. Stałem na północnym gzymsie drugiego piętra sanatorium, w którym mieli pokój i tak bardzo im zazdrościłem. Więc mogę powiedzieć, że skorzystałem z okazji, kuuurna. Ogłuszyłem oboje za pomocą płyty chodnikowej i ręcznie – aby broń Boże nie profanować łona twej matki –  ostrożnie umieściłem moje nasienie w jej cudownej, różowej pochwie. A dziewięć miesięcy później…

 

   Przed oczami Alberta przebiegły obrazy z czasów młodości. Podświadomie zawsze czuł, że jego ojcem musiał być ktoś inny. Oczy, włosy, a nawet płaskostopie zdecydowanie nie zostały odziedziczone po „urzędowym” rodzicielu. Nie raz opowiadał o swoich spostrzeżeniach i wahaniach najbliższym kolegom, którzy później ukradkiem naśmiewali się z niego. Opiekunowie prawni zaś z wyrozumiałością kiwali głowami:

– Ma chłopak fantazję –  mówili i aby zagłuszać wyobcowanie dawali mu pieniądze na comiesięczny seans w miejskim kinie Wolność.

A teraz okazało się, że jego przypuszczenia były jednak prawdziwe!

 

16

Jedna sprawa nie dawała sierżantowi spokoju: 

– Ale po co przyjąłeś postać Aiko, obcej nam kulturowo Japonki? – dociekał. – I na dodatek wroga z czasów II Wojny Światowej.

Nik westchnął:

– Czytałeś kiedy z pozoru nudną jak flaki z olejem XVI wieczną opowieść o piekarzu, który robi dla wieśniaków chleb? Nie tak dawno, nie wiadomo dlaczego, zaopatrzono w nią wszystkie biblioteki gminne.

– „Dobry Piekarz“? – spytał Albert?

– Tak! – ucieszył się kosmita. – „Dobry Piekarz“! To piękne, że ją znasz. To opowieść stulecia! Pisarze pomniejsi – jak choćby Shakespeare, Wolter, Capote – powinni odłożyć swoje pióra i mocno zapłakać przy literaturze tego kalibru. To prawda, że może trudno się ją czyta, ale to głęboka opowieść i jakże prorocko zerkająca na twoje dzieje, kuuurna. 

– Jak to?

– Pamiętasz ten fragment, kiedy do piekarza przychodzi człowiek, któremu z powodu epidemii czarnej ospy wymarła cała rodzina? 

Milicjant zastanawiał się chwilę:

– Jakoś nie… – odrzekł z wahaniem. — Może wtedy przysnąłem… 

– Więc, kuuurna, ten piekarz postanowił biedakowi pomóc i dał mu swoją córkę za żonę. Jakież to dobrodziejstwo z jego strony, nie? Bo co może pomóc chleb, gdy nie ma zarodzi, z której rozmnoży się rodzina? I ja też, jak zobaczyłem, że życie ci się nie układa, synu, postanowiłem z całej siły pomóc! Pojawiłem się więc w ciele tej pięknej, japońskiej kobiety, by ukoić twoje zbyt rozedrgane zmysły.

Janusz spoglądał na kosmitę nic nie rozumiejącymi oczami.

 

17

– No, to co tam leży ci na sercu? – zagaił tato. – Bo zawodowo to, zdaje się, powodzi ci się nie najgorzej. Skończyłeś szkółkę, dochrapałeś się sierżanta, a przed tobą zdaje się wielkie perspektywy. 

Albert zapłakał. Łzy same leciały mu z oczu i nie mógł ich powstrzymać. Tyle lat samotności, upokorzenia, bólu, niezrozumienia i cierpienia! 

– Tato, w pracy mną pomiatają, nie mam rodziny, a życie osobiste mam w ciągłym, niekończącym się remoncie. 

– Ale może i dobrze, że spotkało cię i takie doświadczenie ze mną, jako Japonką, co? – zagadał Nik po ojcowsku i objął syna. – W stosunku do kobiet jesteś trochę dziki, wiem to doskonale, bo jestem przecież twoim ojcem – uśmiechnął się. – Ale mamy XX wiek i tryumfalny pochód socjalizmu. Jest inne podłoże kulturowe i niezależne, sprytne dziewczyny, którym wmawia się humanizm… A ty… boisz się ich, nieprawdaż?

Albert nic nie powiedział. 

 

– Tak, twoje milczenie wiele wyjaśnia – mruknął rodzic. –  Nie wiadomo synu, czemu ród męski zszedł na psy, kuuurna, i ty razem z nim. Może to wina systemu politycznego, w którym żyjemy…

Janusz patrzył na niego nic nie nierozumiejącymi oczyma.

– Ale pomyśl, synu, czy renifer może być Żydem?

– Co? 

– No pytam, czy renifer… Albo spytam inaczej: czy spotkałeś kiedy rudą eskimoskę?

– No… nie.

– A czy wiesz, że piloci kamikadze, walczący podczas II Wojny Światowej, zawsze zakładali na swoje straceńcze misje hełmy na głowy?

– Jak to? Ale po co?

– No właśnie! – ucieszył się Nik. – Kuuurna, oto rozwiązanie całej tej zagadki, synu!

– Jakie rozwiązanie? – spytał z niedowierzaniem Albert. 

– No takie, że wszystko jest w życiu możliwe, pomimo, że dialektyka socjalistyczna wielu możliwościom dziś zaprzecza. Jednak sam zobaczysz w przyszłości, ile życie potrafi nieść zaskoczeń, nieprawdopodobnych rozwiązań i nieograniczonych możliwości! – Nik cieszył się jak dziecko. – Więc empirycznie licząc wszystko jest możliwe, nawet to, że kiedyś odzyskamy niepodległość.

– Przecież jesteśmy wolnym krajem, tato. Nasze bratnie kraje o to dbają. 

– A… no tak. Nijak jednak nie mam do ciebie żalu, że nie potrafisz zajrzeć ograniczonym umysłem w świetlaną przyszłość. 

– Przyszłość? Przecież już teraz mamy wspaniałe czasy. Pokój, demokrację, równość… 

Janusz zapłakał ponownie, a jego rzewne łzy potoczyły się po policzkach, jak – nie przymierzając – surowe bobki królika po grudzie. Nik podszedł i objął syna ramieniem. 

 

18

   Po dłuższym czasie Albert uspokoił się. Siedzieli tak we dwóch – ojciec i syn – wpatrując się na przemian albo w drzewa albo w niebo.

– Jedyne, co mogę ci doradzić, synu, to żebyś jadł dużo marchwi. Ona dobrze robi na oczy i nie tylko. Bo potrzeba ci przejrzeć.

– Tato, a gdzie ty mieszkasz? – zmienił temat Janusz. 

– W kosmosie, synu. 

– A czy ja mógłbym z tobą pojechać dziś w ten no… kosmos? – zapalił się Albert, niczym małe dziecko. – Nigdy jeszcze tam nie byłem i choć kolekcjonuję dokonania rosyjskich kosmonautów, wycinane z czarno-białych gazet, to pewnie to nie to samo…

– Masz rację. To nie to samo, kuuurna, synu… Ale teraz w kosmosie niedobry czas nastał. Kosmiczni komuniści rządzą swą łasą łapą, wsadzają naszych do więzień, cenzurują wszystko, tną wydatki, występują wielkie braki w zaopatrzeniu. To z tego powodu na Ziemię nie dochodzą żadne sygnały życia z innych galaktyk. Cenzura, kuuurna, synu! Jestem teraz na etapie szukania jakiejś mety na Zachodzie, by przeczekać ten cały syf i absolutnie nie mam zamiaru w tej chwili tam wracać. 

W ciszy, jaka nastała po tym zdaniu, do ich uszu znów zaczęły dobiegać przeraźliwe krzyki wieśniaczek.

– Lepiej, żebyś zniknął sprzed moich oczu, tato, bo inaczej będę zmuszony cię aresztować. 

 

19

   Sierżant Albert powoli wracał do wsi. Po drodze znów natknął się na znajomą kobietę, z głową utkwioną pomiędzy szczebelkami. 

– Bardzo jestem wdzięczna panu milicjantowi za okazaną pomoc – powiedziała uradowana, gdy tylko wyciągnął jej głowę spomiędzy sztachet. 

– Doprawdy nie ma za co – mruknął Janusz, ukradkiem drapiąc się po podbrzuszu. – Jestem sierżant Albert. Janusz Albert. 

– O, bardzo mi miło pana poznać! Ja jestem Magda Piętakowa. Już czwarty dzień tak tkwię, jak jakaś głupia. Na dodatek – mimo dużego upału – odnoszę niejasne wrażenie, że w międzyczasie zostałam wykorzystana cieleśnie. Taki czyn podlega karze, prawda?

 – E… eee….Noooo…

– Ale jeśli nawet podlega, to od tyłu się przecież i tak nie liczy! – dodała tryumfalnie. – Więc w zasadzie nie mogło dojść tutaj do żadnego gwałtu. 

– Naprawdę? – odetchnął z nadzieją milicjant. 

– Po ciemku też się nie liczy, jako gwałt, bo nie zachodzi przy tym moc zgodnicza.

– Moc… Jaka moc?

– Zgodnicza. Zachodzi ona wtedy, jak jest uzgodnione za obopólną zgodą, że zbliżenie się odbędzie. 

– Czyli, jak nie ma…tej mocy, to nie ma przestępstwa?

– No tak – uśmiechnęła się promiennie. 

 

Milicjant z trudem ukrywał ekscytację faktem, że chyba mu się upiecze. W takich wypadkach zawsze poruszał energicznie palcami u lewej stopy. 

– Pani… Pani to jest taka mądra – rzucił, bo nie wiedział, co powinien powiedzieć w tym momencie.

– E, tam – spuściła wzrok na ziemię. – Jestem tylko skromną słuchaczką robotniczego korespondencyjnego kursu psychologicznego. I zawsze sumiennie wypełniam od deski do deski dwie pełne lekcje w miesiącu! To całe trzydzieści stron formatu A4. 

– Gdyby to był gwałt, to jego sprawcą zapewne był Zenek Próbnik. Znaczy: nasz powiatowy gwałciciel – dodała. – Szkoda chłopiny.

– Szkoda?

– On taki biedny. I na dodatek całe życie miał pod górkę. A ta jego cielesna obsesja objawiła się niedługo po tym, jak państwo postawiło tu niedaleko w lesie te swoją tajną fabrykę. Okolicznym mieszkańcom zaczęło od tego czasu zdrowo bić na dekiel. Wystarczy spojrzeć na te biegające w kółko baby – wskazała na wioskę, do której się zbliżali. – Albo na mojego chłopa, którego zwą, nie wiadomo czemu, Laserowiec. 

– To pani jest tą zaginioną żoną?! Tylu funkcjonariuszy panią szukało…

Zamyślili się nad dziwnymi zbiegami okoliczności w życiu.

– Dlaczego ten nieszczęsny kraj bezkrytycznie bierze z radością każdą fabrykę, co mu ci ze Wschodu dają? – zadała odważne, choć retoryczne pytanie.

 

Po czym nieśpiesznie ruszyli do wioski. 

 

20

Trzydzieści lat później

   Wieczór autorski członków Kosmicznego Klubu Zainteresowania Selenitami tradycyjnie  przyciągnął tłumy ludzi. Jego założyciele – starsi siwogłowi mężczyźni – z wielką pasją wypowiadali się na tematy twórczości fantastyczno – naukowej w kinie dwudziestego wieku. Bez zmrużenia oka rzucali tytułami filmów, z powodu znajomości których byli represjonowani w systemie totalitarnym. Ich sława już dawno przekroczyła lokalny zasięg. 

Selenitolubcy bezbłędnie opowiadali fabuły dawnych filmów fantastycznych i na poczekaniu dokonywali ich recenzji. Oceniali zmiany, zachodzące w twórczości sajens – fikszyn i bezbłędnie doradzali zebranym, co warto obejrzeć, a na co szkoda tracić czas.   

Naraz z końca sali powstał jakiś licealista i z naturalną młodzieży bezkrytycznością zapytał:

– A jak panowie oceniają film Gwiezdne Wojny, ten majstersztyk sztuki wizualnej, bijący wszelkie rekordy oglądalności i mający na koncie bilionowe zyski? Nie mówiąc już o zdeklasowaniu dzieł przez panów polecanych. 

Obrażeni chłopi spojrzeli na ichłopaka z wyrazami dezaprobaty na twarzach:

– To gówno?

  – Szmelc!

  – Do niczego nie nawiązuje!

– Czcza rozrywka bez drugiego dna!

– Kapitalistyczna sraczka jakich mało!

– Zrobiony tylko po to, żeby napełnić forsą kieszenie kilku kapitalistów!

– Żadnej odkrywczej idei tylko miszmasz wątków wziętych z filozofii i religii! – przekrzykiwali się jeden przez drugiego, z powagą kiwając siwymi głowami.  

– Ale jak to? – spytał zestrachany młodzieniec. – To, co panowie polecają, to jest dopiero prawdziwe gówno.

– Tak? – odparł dawny sołtys Sielskiej Wody, podciągając rękawy koszuli. 

 

W chwilę później na sali doszło do przepychanek pomiędzy członkami Kosmicznego Klubu a pryszczatym licealistą. 

– Eeee… to ja już nie mam więcej pytań… – dokończył cicho poobijany uczeń, nie rozumiejąc, dlaczego ci starzy ludzie nie doceniają kunsztu, przesłania i wartości marketingowej dzieł George’a Lucasa? Po tym zajściu chłopak do końca życia pozostał już zestresowany, gdyż wychowano go bezstresowo, a wychowanie takie polega na potakiwaniu w każdej sprawie i wmawianiu dziecku, że jest wyjątkowe i jedyne, a co zrobi – jest piękne. A tak w naturze zwyczajnie nie jest. 

 

21

   Janusz Albert z dumą patrzył na dawno poznanych kolegów, siedzących w blasku świateł. Razem wypili morze wódki i zagryźli je tonami kiszonego ogórka, wyjaśniając sobie zawiłe historie z przeszłości. I to nie tylko te filmowe. W pewnym okresie władza totalitarna wtrąciła klubowiczów do więzień, podejrzewając o szpiegostwo na rzecz obcego wywiadu. 

Z powodu wielkiego sukcesu sprawy w Sielskiej Wodzie Alberta awansowano, przyznając mu medal za zasługi dla Ludowej Ojczyzny, odpowiednią gratyfikację finansową i wczasy w zapierającej dech ciepłej Bułgarii. 

W tych ciężkich czasach dawny milicjant nie zostawił członków Klubu samopas. Odwiedzał w zakładach karnych, doradzał, pokrzepiał, rozmawiał z naczelnikami więzień, w których zostali osadzeni – wszystko po to, by okres odosobnienia nie miał nawet najmniejszego wpływu na ich psychikę. Czuł bowiem do członków Kosmicznego Klubu Zainteresowania Selenitami wielką atencję i szacunek. Mało kto miał w tamtych czasach odwagę, by otwarcie mówić o tym, co myśli. 

   Na dodatek ożenił się z gorącą wdową po Piętaku Laserowcu – Magdą, która brzydziła się miętkimi mężczyznami, ale za to miała piękne pęciny. Przy jego boku stała się kobietą spełnioną, wprost uwielbiającą stosunki od tyłu. Innych bowiem Janusz od czasu spotkania z nią nie uznawał. 

Patrząc na członków Klubu Selenickiego, będących obecnie w szczytowej formie, dawny milicjant mógł szczerze stwierdzić, że to była jednak ich wielka pasja, a nie trujące wyziewy tej cholernej fabryki, ukrytej w lesie. Albo – co gorsza – szpiegostwo na rzecz obcego wywiadu. 

– Udało mi się sprzedać młodemu parę solidnych kuksańców – mrugnął okiem dawny sołtys Sielskiej Wody. – Niech se gnojek nie myśli, że bezkarnie można negować wszystko to, czego się nie rozumie. I czego się nigdy nie zrozumie. 

 

KoNiEc

Dobra Cobra

kwiecień 2016

 

Opowiadanie dostępne w wersji do słuchania:

Vector image by VectorStock / Exclusive-Free