Trzy siostry miłosierdzia

 

To z powodu takich jak ja mamy ogólnoświatowy kryzys gospodarczy. Oprócz żywności i ciuchów, w które zaopatruję się w lumpeksach, niczego nie kupuję. Nie mam żadnego kosztownego hobby, a internet, wcale ale to wcale, mnie nie ciekawi. 

 

W kącie mojego rodzinnego domu zawsze stała maszyna do szycia Singer – ideał niezawodności mechanicznej swoich czasów. Zawsze gotowa do pracy. Tak samo było kiedyś z pierwszymi rajstopami nylonowymi. Kobiety nosiły jedną parę praktycznie latami z powodu niezniszczalnego materiału, z którego je produkowano. 

Jednak Kapitalista nie byłby Kapitalistą, gdyby nie zauważył znaczącego spadku sprzedaży oferowanych wyrobów. W zacisznych gabinetach, paląc drogie cygara, opracowano więc tajny i zarazem chytry plan: wszystko ma być o wiele mniej trwałe. 

 

Oświadczam zatem niniejszym, że ja jestem wolny od tej zakupowej gonitwy! Nie muszę mieć, wolę być. To wpływa na mój dobry sen i niski poziom stresu. A na dodatek zaoszczędziłem  całkiem dużo pieniędzy, z których i tak okrada mnie podstępna inflacja i wszechwładne banki. 

 

Dobra Cobra z zaszczytem prezentuje opowiadanie drogi 

(a chodzi tu dokładnie o the road story, a nie o drogę od drogiego Stefana lub drogiej Anieli) pt.

 

Trzy siostry miłosierdzia

 

Miłosierdzie często przechadza się pomiędzy nami. Szuka tych, nad którymi może się jeszcze zlitować

 

   Otóż trzy rzeczy są niezrozumiałe dla mnie, owszem cztery, których nie pojmuję: szlak orła na niebie, droga węża na skale, droga okrętu na pełnym morzu i obcowanie mężczyzny z kobietą. Właśnie ta myśl, spisana wieki temu przez mędrca Salomona, zaprzątała mi głowę, gdy czekałem na stopa, stojąc z wyciągniętym kciukiem na poboczu jednej z wojewódzkich dróg. 

 

Wczoraj porzuciłem całkiem nierozwijającą pracę i wyruszyłem w świat z plecakiem. Od dziś będę swobodnym jeźdźcem, podróżującym tam, gdzie mnie los poniesie. Mam oszczędności i stać mnie na realizację moich marzeń o byciu wolnym. 

Wreszcie będę też z dala od pana Teodorzaka, zwanego potocznie – z powodu dużych i wystających zębów – Rekinem. To kawał impulsywnego prostaka, a zarazem dyrektor spółdzielni mleczarskiej Odmęt, który tępił mnie w robocie na maxa. Ten facet jest normalnie chory na umyśle! Rządzi twardą i agresywną ręką, w kółko poniżając, ośmieszając, zastraszając i szantażując emocjonalnie wszystkich swoich pracowników. To z jego powodu stara Michalakowa utopiła się niedawno w kadzi pełnej kefiru, i do tego eksportowego, bo szykowanego na trudny angielski rynek mleczarski!

 

 Obok na trawie leżał pijany jeż, który niewidzącym wzrokiem wpatrywał się we mnie z uwagą.

 

    Nagle z zamyślenia wyrwał mnie szum opon zatrzymującego się samochodu. Czarna limuzyna z przyciemnianymi szybami, to nie jest wymarzony samochód do podwózki. Takie auta nigdy nie zatrzymują się, aby zabrać przypadkowych podróżnych.

 

Głupia sytuacja. Rozejrzałem się, ale wokół ani żywego ducha. Poczułem się bardzo niezręcznie. Tak ma wyglądać początek mojej przygody?

– Eee, jestem miłującym pokój młodym człowiekiem – powiedziałem głośno. – I nie szukam kłopotów…

 

Auto nadal stało nieruchomo, przez ciemne szyby nie można było dojrzeć,  kto jest w środku. Przełknąłem ślinę, gdyż poczułem nagłą suchość w gardle. Stałem tak w pełnym słońcu, oczekując tego, co zaraz miało nastąpić. 

 

Po dłuższej chwili, zza powoli opuszczającej się szyby, zobaczyłem miłą twarz siwiuteńkiej starszej pani. Uśmiechnęła się do mnie:

– Wsiadaj, młody człowieku – zaprosiła do środka. – Podwieziemy cię.

 

Zajrzałem do wnętrza samochodu. Trzy miło uśmiechnięte kobiety wpatrywały się we mnie z ciekawością. Wrzuciłem plecak i usiadłem na tylnym fotelu.

– Herbatniczka? – spytała staruszka, siedząca obok mnie. 

Kiwnąłem głową.

 

– Ja jestem siostra Bardzo, obok mnie siedzi siostra Najbardziej, a z tyłu siostra Bardziej.

Przyjrzałem się im z zainteresowaniem. Ubrane w skórzane kurtki, suknie jak z dzikiego zachodu, a na nogach czarne glany. Pani Bardziej poprawiła okulary i pociągnęła solidny łyk piwa z oszronionej butelki.

 

Pod wpływem gwałtownego przyśpieszenia mój żołądek natychmiast przykleił się do nerek. Popatrzyłem uważnie po twarzach pań, które kiwały głowami w rytm ostrej muzyki, lecącej z głośników. Robiło się coraz ciekawiej. 

 

*

   Powoli chrupałem smakowite ciastko. Wskazówka licznika nie schodziła poniżej 180, ale wewnątrz auta nie czuło się aż tak dużej szybkości.

 

Jak można było przewidzieć niebawem pojawił się za nami wóz policyjny. Po chwili staliśmy już grzecznie na poboczu. Radio zamilkło. Do wnętrza auta zajrzał poważny stróż prawa. Powiódł oczami po pasażerach, a uśmiech triumfu wykwitł na jego twarzy.

– Podwozimy wnusia na pociąg – powiedziała pani Bardzo, siedząca za kierownicą.

– Wnusia na pociąg – powoli powtórzył oficer.

 

Babcia Bardziej, czyli ta siedząca obok mnie, odstawiła butelkę, otworzyła tylne drzwi, wyszła na jezdnię, uniosła spódnicę, przykucnęła i… Zaczęła sikać na oczach zbaraniałego stróża porządku! Twarz policjanta szybko zmieniła barwę na purpurową. Gdy staruszka skończyła, jak gdyby nigdy nic opuściła spódnicę i podeszła do niego. Rozmawiali krótką chwilę.

 

I wtedy stało się coś, czego bym się w życiu nie spodziewał.

– Jedźcie dalej – powiedział lekko nieobecnym głosem przedstawiciel prawa. – Musicie zdążyć z wnusiem.

– Miłego dnia! – pozdrowiła go babcia Bardziej i ruszyliśmy z piskiem opon.

 

Na poboczu zostawiliśmy, zaśmiewające się z czegoś, cztery myszy.

 

*

   Za kolejną miejscowością drogę zatarasował nam duży czarny Mercedes. Z samochodu wyturlało się czterech napakowanych, łyso ostrzyżonych karków z dużą ilością złota, pouwieszanego na szyjach i nadgarstkach.

– Witam szanowne panie – ukłonił się jeden z nich, zaglądając do środka. – Pań podróż właśnie dobiegła końca. Uprzejmie proszę zostawić kluczyki w stacyjce i spokojnie wysiąść z auta.

– Och – westchnęły babcie. 

 

Powoli wyszliśmy  na pobocze drogi. Nagle starsze panie wyciągnęły przed siebie ręce. Przerażeni napastnicy padli pokotem na drodze, rażeni jakąś niebywałą mocą. 

Stałem z niemądrą miną, podczas, gdy babcie sprawnie spychały Mercedesa do głębokiego rowu. Jedna z nich wyjęła jakąś metalową puszkę i rzuciła ją za samochodem. Po chwili auto stanęło w płomieniach.

 

Jednak nie to przykuło moją uwagę. W otwartym bagażniku naszej limuzyny zobaczyłem luźno porozrzucane, grube pliki banknotów. Nogi ugięły się pode mną.

– Wsiadaj – zabrzmiał suchy rozkaz. 

 

 Tajemniczy łoś, w przebraniu lodziarza, wpatrywał się w nasz samochód. Skąd tu się wziął łoś – lodziarz?

 

*

   Po pewnym czasie zatrzymaliśmy się na parkingu przydrożnego hotelu. Po wynajęciu pokoi towarzyszki podróży zaprosiły mnie do siebie. Zamówiły dużo pizzy, pojawiła się niezdrowa cola i  zimne piwko. 

Zagrała muzyka i siwe staruszki zaczęły poruszać się w tańcu podobnym do punkowego pogo.

 

Z trudem szło mi jedzenie. Nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. Patrzyłem na ich radosne beztroskie ciała, pogrążone w wywijaniu hołubców. Piwka było dużo, atmosfera sprzyjała odprężeniu. Babcia Najbardziej nieźle tańczyła. Musiała być kiedyś fajną laską…

 

   W apartamencie obok chwacki basista odbywał regularną bitwę na poduszki z dziewczętami z girls bandu. Wszyscy mieli na sobie tylko bieliznę. Hotelowe robaki… też.

 

*

   Gdy otworzyłem oczy, słońce stało już wysoko na niebie. Dawno nie czułem się tak błogo. Przeciągnąłem się leniwie na szerokim łożu, by po chwili przypomnieć sobie o moich towarzyszkach podróży i o moim bagażu pozostawionym w samochodzie. Szybko ubrałem się i wybiegłem na parking. 

 

– Budzisz we mnie instynkt kobiety – szepnęła, przechodząca obok, dość ładna panna z podobnym do gwiazdy znamieniem pod lewym okiem,

– A ty we mnie odruch wymiotny – odparowałem, bo nie lubię, jak mnie zaczepiają obce dziewczęta.

Tylko ja będę dokonywał wyborów, z kim będę się zapoznawał, a z kim nie. Teraz nie miałem na to  ani ochoty ani czasu.

 

Popędziłem na parking ile sił w nogach.

 

Limuzyna właśnie odjeżdżała. Zacząłem gorączkowo machać za nią ręką.

– Wsiadaj!

Ruszyliśmy w dalszą drogę. Mój żołądek znów boleśnie uderzył o nerki.

 

– Dokąd jedziesz?

– Właśnie to chciałem powiedzieć, że chyba powinienem może już wysiąść…

– Boisz się? – babcia Najbardziej popatrzyła mi prosto w oczy.

– No, właściwie to nie… – starałem się, aby nie wyglądało, że jestem cykorem.

– Wysadzimy cię tam, gdzie tylko będziesz chciał.

– O! To ten… Dziękuję.

 

*

   Na kolejnym postoju poszedłem za potrzebą do ubikacji. Gderliwa pisuardessa żądała podwójnej opłaty za skorzystanie z przybytku, którym się opiekowała. Coś tam zacząłem oponować, na co ona powiedziała prosto:

– Gadaj do mojej dupy! Jak nie zapłacisz, wezwę policję.

 

Wracając po kilku minutach nie znalazłem na parkingu naszego auta.

– Łatwo przyjechało, łatwo odjechało – powiedziała filozoficzne babcia Bardziej, siedząc i sącząc piwko wprost z butelki. 

 

Spojrzałem na nią  ze zdziwieniem. Zdjęła okulary, przymknęła oczy i wystawiła twarz do słońca. Obok niej leżał mój plecak. Wkrótce i mnie udzieliła się jej beztroska. Zadarłem głowę i zacząłem wpatrywać się w przebiegające po niebie obłoki, cały czas główkując, co to za kobitki i jaka tajemnica jest z nimi związana. Jedna z chmur bardzo przypominała rysy twarzy pana Teodorzaka.

 

Wtem obok nas z piskiem opon przyhamował srebrny samochód. Za jego kierownicą siedziała pani Bardzo. Otworzyła drzwi:

– O nic nie pytaj! – krzyknęła. – Mamy mało czasu.

 

Ukrywająca się w pobliskich krzakach rodzinka łasic nie odezwała się ani jednym piśnięciem.

 

*

   Samochód nie miał klimy, jego wnętrze było bardzo nagrzane. Dobrze widoczny z mojego miejsca termometr wskazywał ponad 40 stopni ciepła. Babcia Najbardziej szybkim ruchem rozbiła wyświetlacz.

– Teraz już nie jest tak gorąco – zażartowała.

 

   Kończyło się nam paliwo. Powoli zajechaliśmy na brudną stację benzynową. Spod zadaszenia podszedł do nas wysoki, kościsty facet w bliżej nieokreślonym wieku. Korzystając z chwili przerwy w podróży, wyskoczyłem nieco rozprostować kości. Z oddali obserwowałem, jak pompiarz wyciąga rękę po należność, a babcia Najbardziej coś mu klaruje. Facet zaczerwienił się na twarzy, przygarbił, a po chwili wyprostował jak struna.

Starsze panie sprawnie zbierały się do odjazdu. Szybko wskoczyłem do samochodu. Ruszyliśmy bez płacenia za paliwo, o ile dobrze zrozumiałem scenę, która rozegrała się kilka sekund temu. 

 

Rzęsista ulewa bardzo szybko sprowadziła na ziemię potok wody. 

Wtedy babcie spojrzały po sobie i kiwnęły głowami.

 

Auto przyśpieszyło. To było istne wariactwo! Wskazówka prędkościomierza szybko pięła się do góry. 

– Eee, proszę pań? – szczęknąłem zębami ze strachu, ale dudnienie deszczu o dach auta zagłuszyło moje słowa. 

Błysnęło i zagrzmiało. Samochodem lekko zarzuciło. Licznik pokazywał właśnie cyfrę 140. Zauważyłem, że starsze panie  z uwagą wpatrywały sie we mnie.

 

– Aaaaa! – krzyknąłem. One są szalone!

– Spokojnie, mój mały – powiedziała babcia Bardziej.

– Jak mam być spokojny? Zaraz się zabijemy!

 

Znów nami zarzuciło na drodze. Oczami duszy już widziałem siebie rozciągniętego na jakimś przydrożnym kamieniu.

– Nie jesteśmy zwykłymi babciami…

– Co? – z przerażenia ciarki przeszły mi po plecach. Wiedziałem! Wiedziałem do czego prowadzi młodzieńcza ciekawość i zadawanie się z dziwnymi osobami!

– Pojawiamy się od czasu do czasu ku przestrodze.

– Przestrodze? Kogo?

– Ostatnio tamtego policjanta, pompiarza no i… ciebie.

 

Zahaczyliśmy lekko o jakieś drzewo, które pojawiło się i szybko zniknęło. 150 na liczniku!

– Musiałyśmy ostrzec tamtych, aby nie szli dalej drogą zagłady.

– Wyjawiłyśmy im ich przewinienia.

– A co ja mam do tego?

– Twoim błędem jest pycha i egoizm. Nie traktujesz ludzi na równi z sobą, wywyższasz się. Jesteś w swoich oczach lepszy od innych.

– Jeśli obiecasz poprawę, wysadzimy cię…

– Obiecuję! – krzyknąłem histerycznie. Tak głupio jest zginąć młodo w wypadku drogowym! Taki dramat dla rodziny!

 

Zatrzymaliśmy się na poboczu. Rozdygotany namacałem klamkę u drzwi i szybko wyskoczyłem z samochodu.

– Dam ci też dobrą radę – powiedziała pani Bardziej. – Weź wróć do pracy w mleczarni, bo nic lepszego nie znajdziesz. I… – zawiesiła głos – zacznij wreszcie kupować te wszystkie szybko psujące się dobra, bo od tej twojej decyzji zależy rozwój gospodarki oraz powodzenie kraju, w którym mieszkasz. Bo co by było, gdyby tak wszyscy przestali kupować? Myślałeś nad tym? Ten porządek rzeczy musi jeszcze potrwać przez pewien czas.

– Pamiętaj co obiecałeś! – rzekła babcia Bardzo, wyrzucając za mną mój plecak. Jej oczy fosforyzowały na lekko zielony kolor. Zadrżałem na całym ciele. 

 

Panie odjechały w absolutnej ciszy, tak, jakby silnik ich samochodu w ogóle nie pracował.

 

Nawet dwie pasące się po drugiej stronie sarny wpadły w zachwyt. Tak to przynajmniej wyglądało z mojej perspektywy.

 

*

   Rozejrzałem się wokoło. Burza przeszła bokiem i ulewa tu wcale nie dotarła. Czułem, że moja koszula jest mokra od emocji, związanych z ostatnimi wydarzeniami. W otaczającej ciszy usłyszałem lekki szum wody. Zarzuciłem plecak i ruszyłem w jej kierunku.

 

W miejscu, do którego dotarłem, rzeka tworzyła kaskadę. Obok, na krańcu skały, zauważyłem kobietę. Powoli podszedłem bliżej. Stała nad przepaścią z przywiązanym do szyi dużym kamieniem. 

– Co robisz? – spytałem.

– Nikt mnie nie chce, bo mam za małe piersi! – wyrzuciła z bólem.

 

Rozpoznałem w niej dziewczynę ze znamieniem pod okiem, którą spotkałem dziś rano w restauracji.

Co w takiej sytuacja robić? Co powiedzieć? Rekin to by dobrze wiedział…

– Ale… wiesz co? – zaryzykowałem. – Wydaje mi się, że możemy spróbować siły modlitwy, hmm? I, gdy będziemy to robić z odpowiednią wiarą, to one ci urosną! – poleciałem gadką, znaną mi z kościoła, do którego od niedawna przestałem uczęszczać.

 

Dziewczyna popatrzyła wzrokiem pełnym zdziwienia, ale też ufności i jakby oddania. Zdumiałem się, że człowiek w tak krótkiej chwili może zauważyć tyle rzeczy na raz.

Uśmiechnęła się do mnie. Przebiegło mi przez myśl, że może żaden mężczyzna do tej pory tak z nią nie rozmawiał i ja jestem ten pierwszy. Mile mnie to połechtało.

 

Na niebie pojawiły się ostatnie promienie zachodzącego słońca. Wyciągnąłem ręce ku dziewczynie. Ona… zrobiła to samo. 

 

Krzyknąłem, ale zbyt późno! Wypuszczony z rąk kamień pociągnął ją za sobą w głęboką przepaść.

 

*

   Przez dłuższą chwilę stałem jak oniemiały. Może zamiast modlitwy powinienem zasugerować jej zrobienie chirurgicznej korekcji piersi? Może wtedy inaczej by zareagowała? Kurde, jakie to dorosłe życie jest popieprzone! W kółko trzeba dokonywać jakichś wyborów, gadać odpowiedzialnie, z sensem, bo tylko jedna chwila nieuwagi i zaraz masz jakiś wypadek!

 

A może… Może mędrzec miał rację mówiąc, że ja też nigdy nie zrozumiem sensu i istoty obcowania mężczyzny z kobietą?

 

Gdy zapadł wieczór ocknąłem się wreszcie ze śmiertelnego odrętwienia. Powoli ruszyłem dalej niełatwą drogą młodego życia, z którego miałem od dziś pozbywać się pychy, egoizmu i wywyższania się ponad innych. Czas też zacząć kupowanie! Nie chciałem przecież podpaść trzem babciom. 

 Na początek może drukarka? Słyszałem, że one wszystkie mają wlutowany taki czip, który unieruchamia je na amen niedługo po zakończeniu czasu gwarancji…

 

   Z naprzeciwka szybko zbliżał się luksusowy Maybach dyrektora Teodorzaka. Młoda Michalakowa załatwiała właśnie swojemu mężowi pracę, klęcząc pomiędzy nogami kierowcy. Robiła to dla dobra rodziny. Oczami, pełnymi łez, widziała swoją niedawno utopioną w kefirze matkę. Unosząc i opuszczając głowę w jednostajnym ruchu nie zwracała uwagi na coraz bardziej sapiącego właściciela mleczarni. Gorączkowo starała się myśleć tylko o córce, urodzonej z nietypowym znamieniem pod lewym okiem, podobnym do gwiazdy. Wczoraj, wbrew podszeptom  swojej kobiecej intuicji, uległa namowom i pozwoliła jej na, pierwszy w życiu, samodzielny wyjazd wakacyjny.

 

KoNiEc

 

Dobra Cobra 

sierpień 2013

 

Audiobook:

 

Cytat: „Otóż trzy rzeczy… mężczyzny z kobietą” – pochodzi z Przypowieści Salomona, rozdz. 30, wiersze 18 i 19 (Biblia Warszawska, Wydawnictwo Biblijne w Polsce, 1975)

 

Vector image by VectorStock / StockVectors