W górę i na dół 2

 

 

Rozdział XII – Kamienna Góra, godzina 06.45

   Nieco podrapana Krystyna Ociełło wyszła rano z ambulatorium szpitalnego w Kamiennej Górze. Po nocnym wypadku na przejeździe kolejowym nie miała jakichś większych ran ani uszkodzeń ciała. Dali jej środki uspokajające i po ich zażyciu poczuła się nawet dobrze. W sklepie kupiła sobie dwie kulki lodów i liżąc je usiadła na parkowej ławeczce, aby poobserować ludzi. Lubiła prowadzić takie obserwacje. 

Jej babka – Niemka Gertrude Pusche – nie chciała po wojnie opuszczać rodzinnych stron, nazwanych przez Polaków Ziemiami Odzyskanymi, i pozostała w rodzinnej wsi. Wysiedlono ją do gorszego domu, później kilka razy przyszli polscy szabrownicy, zabierając niemal wszystkie ruchomości, włącznie z kołdrami i poduszkami. A niedługo potem znów ją przesiedlili. Ale została. I zadziwiająco szybko przystosowała się do panującej sytuacji geopolitycznej. Zmieniła nazwisko, posłała córkę do polskiej szkoły i zasymilowała rodzinę tak skutecznie, że po kilku latach brali ich w urzędach za rodowitych Polaków. 

Gdy Gertrude umierała w końcówce lat sześćdziesiątych jej kilkuletnia wnuczka, Krystyna, zdziwiła się, słysząc skierowany do niej, ledwie zrozumiały  szept w niemieckim języku: – Du musst mutig sen – musisz być dzielna. Und vorsichtig – i ostrożna. 

   Jakiś facet z przyczepą, na której ciągnął coś w rodzaju łodzi pontonowej, zajechał drogę innemu i nawet nie przeprosił. Na dodatek zaparkował krzywo przed sklepem, nie zostawiając miejsca dla co najmniej trzech innych klientów. Krystyna – mająca w genach niemieckie zamiłowanie do porządku –  ostatnimi czasy obserwowała coraz większą ilość Polaków, którym się wydawało, że jak mają określonej marki niemiecki samochód, to od razu są lepszym rodzajem ludzi. I automatycznie wolno im od razu więcej na drodze i poza nią. 

 

– Biedny naród napędzanych testosteronem i ciągle wykorzystywanych idiotów, którzy w kółko muszą coś komuś udowadniać – pomyślała kobieta. – Co komunizm zrobił z tymi ludźmi i jak w kolejnych pokoleniach zrył ich myślenie.  

   Ociełło zaczęła lizać językiem drugą kulkę lodów – tym razem o smaku słonego karmelu. Teraz panowała moda na takie łamanie smaków. Moda na łamanie historii przyszła zaraz po wojnie.

   Dawny cmentarz, na którym spoczywały szczątki niemieckich przodków, szybko popadł w zapomnienie. Polacy – nowi panowie tych ziem – nie mieli tu pochowanych przodków, bo z kolei tych zostawili na Wschodzie. W ramach zagospodarowywania się na ziemiach odzyskanych zaczęto rozkradać płyty nagrobne opuszczonych nekropolii, które służyły później do wykładania podwórek lub jako fundamenty. W tym samym czasie nadeszła także plaga rozkopywania i okradania grobów. Na początku lat siedemdziesiątych podpisano traktaty z Niemcami i władza zaczęła szybko likwidować niemieckie miejsca pochówków. Bo jak nie ma grobów, to nie ma do czego wracać – a w socjalistycznej narracji te ziemie od zawsze były polskie. Nie chciano wystawiać nowo tworzonej historii na taką próbę, której by i tak nie przeszła. 

Ostatnimi laty Krystyna mogła z dala podziwiać jedynie zbudowaną w okolicach dawnego cmentarza plenerową siłownię. 

 

Dobra Cobra przedstawia opowieść pełną bólu, ludzkich dramatów i nie tylko historycznie niewygodnej prawdy. Opowiadanie, które w swej narracji eksponuje wielkie zagrożenie oraz niespodziewane wzloty oraz upadki bohaterów, których losami rządzi łut szczęścia lub nieszczęścia, pt

W górę i na dół

Część druga

Ludzie, którzy nie śpiewają, nie mogą sobie nawet wyobrazić, czym jest szczęście śpiewania. 

Gabriel Garcia Marquez 

 

Rozdział XIII – Wrocław, godz 06.50

   Ostatnia z cystern wiozących chlor, podłączona do pociągu ekspresowego relacji Praga – Warszawa, mknęła w kierunku Wrocławia. Zamieszanie, spowodowane w Świdnicy, tak pochłonęło służby, że nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na skład osobowy, który w szybkim tempie mijał kolejne opustoszałe perony w Żarowie, Ibramowicach i Mietkowie. Dopiero po minięciu tamtej stacji na dodatkowy wagon zwrócił uwagę kolejarz, stojący autem na zamkniętym przejeździe. Od razu zadzwonił do Jaworzyny Śląskiej, a stamtąd bardzo szybko poinformowano Wojewódzkie Centrum Zarządzania Kryzysowego. 

Patrol policji potwierdził z mostu autostrady A4, że na końcu składu ekspresu istotnie została doczepiona cysterna. Natychmiast ogłoszono alarm. Znajdujący się w powietrzu wojskowy śmigłowiec przekazał zdjęcia wagonu, które potwierdzały, że to jeden z tenderów porwanych w  Czechach. 

Pierwszą myślą pracowników Centrum Kryzysowego było skierowanie całego pociągu na bocznicę przy bazie kontenerowej w Kątach Wrocławskich. Pomysł natychmiast odrzucono ze względu na zagrożenie życia pasażerów oraz pracowników zakładu. Cysterna musiała pozostać w ruchu, inaczej mogło dojść do brzemiennego w skutkach wybuchu. 

   Zwrot akcji nastąpił za sprawą konduktora ekspresu, oddanego firmie kolejarza, który od dobrych kilku minut szarpał się ze sprzęgami wagonu. Mężczyzna ryzykownie wychylał się z pomostu i wszystkimi sposobami próbował odczepić cysternę od składu, korzystając z wyniesionej jeszcze z zawodówki znajomości rozprzęgania jednostek długim kijem. W pociągu ekspresowym jednak nie wozili ze sobą drągów. Na szczęście cysterna była podłączona tylko hakiem, a nie przewodami ze sprężonym powietrzem, więc w pewnym momencie wagon podskoczył na torze tak szczęśliwie, że sprzęg sam się odczepił. 

Konduktor usiadł na podłodze wagonu osobowego i otarł pot z czoła. Ekspres pomknął dalej w kierunku Wrocławia, a cysterna zaczęła zwalniać na rogatkach Wrocławia Zachodniego. 

 

Rozdział XIV – mieszkanie Giewontów, godz. 06.55 

   Hanna Giewont wypadła z domu, jak oparzona. Powodem tego był esemes od męża, który przyszedł kilka chwil wcześniej: Natychmiast zabierajcie się z miasta. 

Po krótkiej, rzeczowej wiadomości kobieta w mig rozpoznała wagę przesłanej informacji. Chwyciła torebkę z dokumentami, z szafki wyjęła teczkę z najważniejszymi dokumentami, która zawsze była gotowa do zabrania, i wybiegła z mieszkania. 

Gorączkowe pukanie do dziwi sąsiadki nie przyniosło rezultatów. – Pewnie wyszły na plac zabaw – pomyślała. Biegnąc w dół po schodach złamała obcas, bez namysłu szybko zdjęła buty i rzuciła je w kąt.  Za blokiem ujrzała dziewczynki, bawiące się na trawie. 

– Julka! – krzyknęła zdyszana – Tatuś właśnie pozwolił kupić ci tę lalkę Czochrankę. 

– Naprawdę?

– Tak – uspokoiła oddech. – Tylko chodź szybko, bo może jej zabraknąć.  

– Czy coś się stało? – spytała badawczo sąsiadka, patrząc na jej bose, lekko zakrwawione stopy. 

– Nie, nic. Przypadkiem złamałam obcas i weszłam w kawałek szkła – zbagatelizowała problem Hanna. – Zaraz to opatrzę. Mam drugie buty na zmianę w samochodzie. Tylko musimy lecieć, bo… faktycznie wykupią te lalki… – uśmiechnęła się szeroko. – Wie pani, jak to jest… Do popołudnia – krzyknęła na odchodne i we dwie z córeczką popędziły do auta. 

– Mamo, tak szybko lecisz, że nawet zapomniałaś założyć butów…

–  Bo tak mi się śpieszy do sklepu, żeby kupić ci tę fajną lalkę. 

Obie zaśmiały się. 

 

Rozdział XV – Centrum Zarządzania Kryzysowego, Wrocław, godz. 06.59

– Puśćmy ją na lewo. Objedzie duży kawał miasta i zatrzymamy ją gdzieś w okolicach… bocznicy kolejowej za stacją Wrocław Nowy Dwór. 

– Nie możemy jej zatrzymać, bo jak tylko stanie to od razu wybuchnie. 

Co oznaczało, że w dość krótkim czasie prądy powietrzne powoli rozniosą po okolicy śmiercionośną substancję, która potencjalnie może zabić setki tysięcy ludzi. 

– To w takim razie może… – Giewont gorączkowo wpatrywał się w  mapę sieci kolejowych połączeń – może tam na zwrotnicy stoi jakaś lokomotywa spalinowa, która za chwilę miała przetoczyć skład towary… 

– I co dalej? 

– Puścilibyśmy cysternę nie w prawo, ale dołem miasta w lewo, w kierunku stacji Wrocław Brochów. 

– Już nawiązuję połączenie z maszynistą. 

– Nie wtajemniczaj go w szczegóły operacji, po prostu wagon ma ciągle być w ruchu, bo… bo jest rozszczelnienie i z cysterny może wypłynąć… etanol. 

Następne sto dwadzieścia sekund były najdłuższymi w życiu Lucjana Giewonta. Trzymał kciuki za  maszynistę, aby zdążył pchnąć cysternę, nim ta stanie i nastąpi wybuch? I czy jest wolny tor, aby wyprowadzić ją poza miasto. A jeśli nawet ta część operacji się uda, to co dalej? Gdzie dalej skierować śmiercionośny skład? 

 

Rozdział XVI – droga wyjazdowa z Wrocławia, godz. 07.03

   Na ulicach Wrocławia panował zwykły ruch. Poranna zagęstka samochodów ustąpiła miejsca bardziej leniwemu rytmowi pojazdów, których przedpołudniowym pasażerom nie śpieszyło się do sklepów czy do lekarza. Hanna z wprawą zmieniała pasy ruchu, bacznie obserwując w lusterkach otoczenie, by nie podłożyć się przypadkowemu policyjnemu patrolowi. Gdy wreszcie z córką wydostały się na obwodnicę miasta zapikał telefon. Kobieta jedną ręką otworzyła sms-a: 

Uciekajcie na jakąś górę. Ślęża jest wystarczająco wysoko położona…

Zachodziła w głowę, co za piekło miało się rozpętać w mieście lada chwila? W najbliższej okolicy nie widziała żadnych pojazdów wojskowych, a to mogło oznaczać tylko jedno: nie było już czasu na ewakuację Wrocławia. 

 

Rozdział XVII – Centrum Zarządzania Kryzysowego, Wrocław, godz. 07.08

– Lokomotywa manewrowa DW 289 prosi o pozwolenie wjazdu na tor A1 – przerwał ciszę gwałtowny skrzek radia. – Powtarzam: lokomotywa DW 289… 

– To ta lokomotywa? – upewnił się Giewont, wskazując na jaskrawy punkcik na ekranie połączeń kolejowych DOKP Wrocław. – Dwójka oznacza spalinową? 

– Dokładnie. 

– Dać jej zielone światło, niech wyjedzie na główny tor i pchnie cysternę, aby ta w żadnym wypadku się nie zatrzymała.

– Lokomotywa manewrowa DW 289 prosi o pozwolenie przetoczenia odłączonej cysterny w lewą stronę torem rozrządowym siedem – jeden… 

 

Giewont spojrzał na elektroniczną mapę torowisk. Tam… można ją będzie pchnąć bokiem i jeśli nie wybuchnie to…

– Tor…o, ten tutaj: tor siedem – jeden – rzucił w napięciu. – Natychmiast wyczyścić cały szlak w stronę stacji Wrocław Brochów i dalej. Wszystkie składy mają bezwzględnie zatrzymać się na bocznicach. Nasza cysterna ma absolutne pierwszeństwo. 

– Dziękuję – potwierdził maszynista lokomotywy. 

– Co to za facet? – spytał Lucjan. 

– Zygmunt Protaśko. Koledzy mówią na niego: Niezłomny. 

– Niezłomny?

– Żadnej sytuacji się nie boi. Jest odważny i sumienny podczas pełnionych obowiązków. Zawsze stawia zdrowie ludzi na pierwszym miejscu. Czy to kolegów z pracy, klientów czy pasażerów. Na jego zmianie nic nie ma prawa pójść nie tak. 

 

Rozdział XVIII – za stacją Wrocław Nowy Dwór  

   Zapalony kulturysta Sylwester Aspartam – były księgowy, a obecnie bogaty rentier po wygranej w Euro Jackpot – miał wiele czasu na uprawianie niedawno odkrytej dziedziny sportu. Ćwiczył dwanaście razy w tygodniu, dokładnie tak, jak nakazywał Joe Weider – guru nowoczesnych gladiatorów. Sylwester głęboko wierzył w nauki Amerykanina, wszak to dzięki niemu Arnold Schwarzenegger został wielokrotnym mistrzem świata. Aspartam zawsze zaczynał od treningu mięśni dużych. W poniedziałek obowiązkowo trenował plecy, by później przejść do bicepsów. A gdy we wtorek zaczynał od masakrowania klatki piersiowej, to oczywistym było, że później będzie katował tricepsy. I tak na zmianę, dodając ćwiczenia na barki, nogi i brzuch. 

Naturalnie Aspartam stosował właściwą, bogatą w proteiny dietę, wspomaganą wysokobiałkowymi produktami w różnych egzotycznych smakach, kupowanymi w specjalistycznych sklepach w wielokilogramowych opakowaniach. Uwielbiał także pastę z kryla antarktycznego, sprowadzaną drogą morską aż z dalekiej Grenlandii. 

   Sylwester lubił trenować na świeżym powietrzu. Dość dawno znalazł sobie taki nieodwiedzany przez nikogo zakątek, gdzie podczas sprzyjającej pogody w spokoju mógł ćwiczyć grawitacyjnie pompki, przysiady, podnoszenie na rękach i brzuszki – w pocie czoła pokonując ciężar swojego ciała. 

Ze słuchawkami w uszach neoficki herkules robił jedną serię ćwiczeń za drugą, co dawało mu poczucie kulturystycznego spełnienia i satysfakcję z pokonania ograniczeń własnego charakteru. Ze stopami opartymi na pordzewiałym torowisku robił właśnie szybkie pompki, gdy nagle wydało mu się, że coś dziwnie zgrzytnęło chyba gdzieś całkiem niedaleko. Gdy odwrócił głowę, było już za późno: stalowe koło szybko nadjeżdżającej cysterny dotknęło jego gołej, dobrze zbudowanej łydki. W konfrontacji ze stalą kończyna miała żadnych szans. 

 

Rozdział XIX – Bielany Wrocławskie, godz 07.12

   W Bielanach Wrocławskich Hanna sprawnie zjechała na trasę S8 i pognała w kierunku Jordanowa Śląskiego. Mimo dużego ruchu Hannie udało się szybko oddalić od miasta. Z trudem powstrzymywała emocje, ocierając ukradkiem piekące od nadmiaru łez oczy. Ale dla dobra dziecka musiała być dzielną kobietą i za nic nie mogła się poddać. Za wszelką cenę musiała dotrzeć na Ślężę. 

 

Rozdział XX – torowisko w okolicach Wrocławia, godz. 07.14

   Zygmunt Protaśko z wyczuciem dodawał i odejmował mocy lokomotywie, aby jak najłagodniej przepchnąć feralną cysternę objazdem. Na jego czole nie pojawił się pot, a myślenia nie zakłócił żaden atak paniki. Niezłomny był więc ideałem kolejarza. Zygmunt śledził przez radio wymianę rozmów w sprawie tego odłączonego wagonu. Naturalnie to było niemożliwe, że ta cysterna tak sama sobie pędziła wiele kilometrów i nikt nie zdołał jej zatrzymać. Dziś na kolei działo się coś bardzo nietypowego. 

   Protaśko od razu zaproponował pomoc w przetoczeniu feralnego wagonu. Po prostu był na właściwym miejscu we właściwym czasie, oczekując na przetoczenie kolejnego składu we właściwe miejsce. Wrocław to duży węzeł kolejowy, ruch tu właściwie nie ustawał przez cała dobę. Niezłomny znał na pamięć skomplikowaną siatkę połączeń i przejazd torem siedem – jeden był jedynym możliwym wyborem. 

   Kolejarz nie był już młodzieniaszkiem. W lokalnej DOKP spędził trzydzieści lat, widział nie jedno i nie jednemu zdołał zapobiec. Nie był łasy na odznaczenia czy nagrody. Największą nagrodą był dla niego powrót do domu o własnych siłach. Nakarmienie stada kur, podziwianie strzelistych malw w pół dzikim ogrodzie. Potrafił godzinami siedzieć w zacienionej, odsłoniętej od ludzi ławeczce, wsłuchując się w odgłosy przyrody. 

Lekarze chcieli go już wysłać na rentę albo przedwczesną emeryturę, ale Zygmunt czuł, że ma dość  sił i nie powinien się jeszcze zatrzymać. Choć coraz częściej ukrywał przed przełożonymi poranne napady wysokiej gorączki. Obowiązki i praca były tym, co jeszcze trzymało go w pionie. 

– Lokomotywa manewrowa DW 289: masz wolny tor 4-2 w kierunku stacji Wrocław Brochów. 

– Widzę przed sobą zajęty tor. Niemożliwym jest przejechanie. Muszę zwolnić – zameldował maszynista Protaśko. 

– Oczyścić główny tor! – krzyknął Lucjan. 

– Przetaczamy skład, tor 4-2 zaraz będzie wolny. 

– Muszę się zatrzymać – powiedział nadzwyczaj spokojnym głosem Niezłomny. – Tor zajęty. 

– Nie może się pan zatrzymać, bo wtedy cysterna może… – zawahał się Giewont – ulec rozszczelnieniu. Ogromne ryzyko skażenia środowiska. 

– A… rozumiem. Nie mogę zatrzymać lokomotywy. 

– On jedzie po własną śmierć – powiedział grobowym głosem jeden z kolejarzy.

– Po jaką własną śmierć? 

– Pan nie wie, ale Niezłomny od roku walczy z rakiem. Medycyna dała już za wygraną, ale nie on…

 

Rozdział XXI – Kamienna Góra, godzina 07.15

   Krystyna Ociełło wyjęła z torebki telefon komórkowy i pod wpływem przeczytanej wiadomości aż wstała z ławki. Latami szkolno ją, że gdy nadejdzie wiadomość dokładnie o tej treści powinna rzucić wszystkie zajęcia i jak najszybciej udać się w ustalone wcześniej miejsce. Krystynę zmroziła treść esemesa, która była jednym z wyuczonych przez nią na pamięć niewinnie wyglądających haseł: 

„Ciocia zapraszam na ciasto. S.” co nie mniej, ni więcej oznaczało:  dzieje się coś dziwnego, idę sprawdzić. 

S jak Siegfried! Zatem musiało się wydarzyć coś nieoczekiwanego, bo ten podpis wskazywał na skrajną sytuację. W oka mgnieniu Krystyna Ociełło przeistoczyła się w innego człowieka.    Natychmiast skorzystała z wiedzy, którą przekazywali pojawiający się co pewien czas w jej okolicy trenerzy tajnej organizacji, założonej na gruzach Freises Deutschland. Jej członkowie w latach 1946 – 48 pod osłoną nocy podpalali i mordowali Polaków, by w dzień udawać spokojnych, zapracowanych i lojalnych obywateli. Ich coraz mniej liczni duchowi spadkobiercy do dziś marzyli o jednych wielkich Niemczech, od granicy z Francją aż do żyznych krańców wschodnich rubieży, leżących głęboko na terenach dzisiejszej Rosji. 

   Krystyna z wielką wprawą wyłamała zamek w stojącym w bocznej uliczce samochodzie, następnie wyszarpała kable spod kierownicy, zetknęła ze sobą odpowiednie przewody i bez żadnych problemów uruchomiła silnik. Po chwili – starając się nie przekraczać przepisów drogowych i nie zwracać na siebie najmniejszej choćby uwagi – pędziła w kierunku Błażejowa jak najszybciej było to tylko możliwe i na co w tym momencie pozwalały istniejące warunki drogowe.

 

C. d. N.

Dobra Cobra

Kwiecień 2023

 

 

Vector image by Freepik on freepik.com