Wróżka Cnotuszka 1

 

– Aaaa! – znów obudziłam się w środku nocy ze świdrującym uszy, przeraźliwym krzykiem.

 

Ale nie krzyczałam z powodu bardzo realistycznego snu, który akurat miałam. Przyśniło mi się, że poczta podstępnie zmusza listonoszy, aby masowo okradali przesyłki. Po części dla ich dobra, bo mało zarabiają i jest świetna okazja, by dorobić do pensji. Zlęknieni ludzie zaczynają kupować usługę poleconą, która jest droższa od zwykłej. I tak klient traci, poczta zyskuje, a źli listonosze mają i pensje i to, co sobie ukradną!

– Wróżko Cnotuszko! – błagam na cały głos. – Pojaw się, proszę, bo już nie wyrabiam! Chciałabym wreszcie nie mieć tego ciężaru między nogami. Proszę!

 

Zaświszczało, zagwizdało i już po chwili przy łóżku pojawiła się dobrze znana mi tęgawa kobieta z grubo położonym na twarzy makijażem.

– Słucham cię, moje drogie dziecko.

– Jak się cieszę, że jesteś! – zapiałam z udawanym zachwytem. – Wróżko, chciałabym już nie mieć tego balastu, oddzielającego pannę od kobiety.

– Do tego potrzebny jest jakiś chłopiec, który…

– Nie potrzebuję żadnych chłopców! – przerwałam jej w pół zdania. – Cnotuszko, to ty jesteś dobrą wróżką, która może mi pomóc. Proszę. Proszę, proszę, proszę…

 

Później miałam niesmak, że znów muszę prosić o pomoc tę wywłokowatą, starą pudernicę.

 

Peter Ackroyd przytacza w swojej Biografii Londynu następującą historię:

Gdy aktor Bannister w 1782 roku grał postać Polly Peachum w Operze żebraczej, pewna kobieta na widowni „wybuchła histerycznym śmiechem i śmiała się bez przerwy aż do piątku rano, kiedy umarła”.

 

Dobra Cobra przedstawia – na poły baśń, na poły rzeczywistość – 

w swoim najnowszym dziele, pt.

 

Wróżka Cnotuszka 1

 

Pomimo występowania takiej, a nie innej bohaterki dziecięcej (?) w tytule, opowiadanie to 

nie nadaje się raczej do czytania pociechom, gdyż mogłoby niechybnie zryć ich – niewinną, młodziutką i naiwnie niegotową na takie przygody – psyche. 

O czym usłużnie niniejszym ostrzega autor.

 

   Gdy następnego dnia wracałam z pracy, bardzo przystojny, młody mężczyzna zaprosił mnie na kawę do eleganckiego miejsca. Rozmawiało nam się tak przyjemnie, że po zamknięciu lokalu przenieśliśmy się do mojego mieszkania. 

Nawet nie zauważyłam, kiedy było już po wszystkim. Pełna pozytywnych emocji zasnęłam w jego ramionach.

 

Kacper, mój śliczny partner, okazał się wielkiej klasy piłkarzem, o czym nie wiedziałam początkowo, bo nie wyznaję się za bardzo na sporcie. W pracy nadrobiłam zaległości i sprawdziłam w necie, że jest światowym mistrzem strzałów. Jak przyłoży z pięćdziesięciu czy stu metrów – nie ma bata, zawsze trafia do bramki. Dzięki niemu nasza drużyna narodowa wygrała ostatnio z Anglią 31:30 a z Niemcami 50:3, co zostało uznane za wielki sukces polskiej piłki nożnej oraz światowy rekord w ilości zdobytych bramek podczas jednego spotkania.

Moje poczucie własnej wartości szybko poszybowało ku niebu. Taki chłopak!

 

Gdy wróciłam do domu, Kacper czekał już na mnie z szampanem. Podał mi kieliszek i oświadczył:

– Justynko, Słońce. Bardzo szanuję ciebie i twoją mamusię, której jeszcze nie widziałem. Jesteś piękną dziewczyną i tak ładnie pachniesz. Jednak fakt, że byłem twoim pierwszym mężczyzną, który cię chciał odkorkować, mnie przeraża. Z tego powodu nie mogę spać, jeść i jestem sparaliżowany strachem. A na dodatek podczas dzisiejszego treningu nie strzeliłem ani jednej bramki! – oświadczył z wyrzutem.

 

Spytałam go przez łzy, czy cnota ma być przeszkodą dla naszego związku. 

– To nie tak jak myślisz – zaprzeczył dość nieprzekonująco. – Ale ciasna jesteś i nijak nie mogę rozwinąć skrzydeł tam w środku… Nie mówiąc już o rozdarciu twojej dość solidnej budowy błony ochronnej.

 

*

– Aaaa! – obudziłam się w środku nocy ze świdrującym uszy krzykiem.

 

Ale nie krzyczałam z powodu bardzo realistycznego snu, który akurat miałam. Widziałam w nim bowiem zmarłą babcię, dającą przez sen jedną ze swoich niezawodnie dobrych rad:

– Pamiętaj, że nie można pić gorącej herbaty, bo jak ci brzuch pęknie to sobie nogi poparzysz, dziecko.

 

-Wróżko, Wróżko Cnotuszko, ratuj!

 

Zaświszczało, lekko błysnęło i już po chwili rozmawiałam z moją powiernicą.

– Co tam znowu? 

– Wróżko, ja ciągle mam cnotę! Co robić, co robić?

– Przecież opiekuję się twoją kurtynką miłości to i ją ciągle masz.

– Żądam, abyś mi ją odebrała! – krzyknęłam. – Nalegam zdecydowanie! Musisz to zrobić, bo inaczej oszaleję!

– A ten chłopiec, który był ostatnio, nie dał rady?

– To był jakiś cienias, bądźmy szczere. Piłkarz! – wydęłam wargi. – A na dodatek śmiał złożyć reklamację, że jestem dziewicą.

 

Wróżka westchnęła z rezygnacją i zamachała rękami. 

 

Na odchodne poprosiłam jeszcze, aby powiększyła nieco mój otworek. Tak w razie czego. 

Głupia, wypindrzona lalunia spełniła prośbę. Spróbowała by tylko nie!

 

Zasnęłam z błogim uśmieszkiem na ustach.

 

**

   Melchior był zapalonym ekologiem. Wpadłam na niego na przystanku tramwajowym. Od razu oczarowały mnie jego piękne, sarnie oczy.

W pubie opowiedział, jak ciężko jest być w dzisiejszych czasach ekologiem. Właśnie   oprotestował z kolegami budowę nowej obwodnicy miasta, bo są przekonani, że węzeł drogowy zaszkodzi m.in. trzem gatunkom motyli i przetnie międzynarodową trasę wędrówek wilków oraz łosi. 

Jednak barbarzyńcy z Naczelnego Sądu Administracyjnego oddalili ich słuszne protesty!

 

Zrobiło mi się go bardzo żal. Zaprosiłam mężczyznę do siebie, gdzie gorąco i z pasją przemawiał na tematy sposobów uchylania decyzji środowiskowych dla nowo planowanych inwestycji.

Nawet nie zauważyłam, gdy było już po wszystkim. Zasypiałam uszczęśliwiona.

 

   Następnego dnia naszej znajomości Melchior podał mi szklaneczkę świeżego soku z ekologicznej brzozy i poprosił, bym usiadła.

– Wiesz co, jesteś strasznie szeroka tam, w dole. Nawet bzykanie z łykowatą weganką Sylwią dawało mi więcej satysfakcji, niż z tobą – oznajmił z wyrzutem.

 

Pełna przerażenia wstrzymałam oddech. Nie z powodu Sylwii. Po chwili zastanowienia zasugerowałam, że skoro tak, to chyba nie jest do końca pogodzony ze swoją seksualnością.

– A co ma, kurna, seksualność do tego?! – wykrzyknął. – Facetowi potrzebna jest wąska dziurka, aby miał satysfakcję i mógł dojść do szczytu. A mnie nie udało się z tobą ani razu! Niby krzyczałaś i wiłaś się pode mną tak, jak trzeba, ale ja w duszy płakałem, że to między nogami masz szerokie niczym… – przez chwilę szukał odpowiedniego określenia – niczym Cieśnina Gibraltarska!

 

*

 – Aaaa! – Znów obudziłam się w środku nocy ze świdrującym uszy, przeraźliwym krzykiem.

 

Ale nie krzyczałam z powodu bardzo realistycznego snu, który akurat miałam. Przyśnił mi się bowiem Sylwester Stallone, grający zdeterminowanego i silnego przywódcę Różowej Rewolucji w nienakręconej dotąd trzeciej części znanego filmu Seksmisja. 

Nie ma już żadnej świętości na tym świecie! Nawet w snach.

 

– Wróżko. Wróżko Cnotuszko – zawołam cicho. – Przybądź, bo jestem w potrzebie.

 

Zaświszczało, kilka razy błysnęło i po chwili obok łóżka znów stała moja niezawodna powiernica.

– Wróżko, Wróżeczko, proszę cię, abyś wróciła mi cnotę.

– Ty chyba jesteś trochę niespełna rozumu – prychnęła. – Raz chcesz, raz nie chcesz. Zdecyduj się wreszcie, jak w końcu ma być!

– Oj teraz wiem, że chcę. Chcę i to bardzo! Inaczej oszaleję!

 

Wróżka westchnęła z rezygnacją. Zamachała rękami, w korytarzu spaliła się żarówka, głośno trzasnęły drzwi, a gdzieś w oddali przeraźliwie krzyknęła kobieta. Znów miałam swój wianek.

 

Podziękowałam Cnotuszce na tyle wylewnie, na ile umiałam.

– To już ostatni raz, bo ile razy można tracić cnotę i znów ją mieć? – rzekła z wyrzutem na odchodne. – Z naturą nie ma żartów, drogie dziecko.

 

Jak ona śmie tak do mnie mówić? Głupia lafirynda jedna!

 

**

   Dawno minęła północ a ja ciągle nie spałam. W letnie upały odpocząć w mieście nie jest łatwo. Ubrałam szlafroczek i ze szklaneczką rozwodnionego martini udałam się na taras, położony na dachu naszego bloku, aby tam w spokoju zebrać myśli. 

 

Jakiś nawiedzony staruszek biegał w dole, wykrzykując na cały głos z wyrzutem:

– Czemu nie ma dżemu? – zawodził, niczym oszalały a jego donośny głos odbijał się głośnym echem pomiędzy budynkami:

– Czemu nie ma dżemu?

 

Normalnie nie wyrabiam z facetami! Raz za wąska, raz za szeroka. Od początku nie chciałam się z nimi zadawać! To ta głupia Wróżka pchnęła mnie w ich ramiona. Tak, jakby sama nie mogła spełnić moich próśb.

– Przepraszam… – nieśmiały męski głos wyrwał mnie ze stanu zamyślenia.

– Aaaa! – krzyknęłam przestraszona.

– Proszę niech się pani nie boi…

 

Rozejrzałam się wokoło, ale nikogo nie zobaczyłam.

– Gdzie pan się schował?

– Nigdzie. Jestem Niewidzialnym Człowiekiem.

– Niewidzialnym?

– Za młodu byłem Niewidzialną Ręką numer siedem tysięcy dwanaście. Pomagałem ludziom. A to nanosiłem staruszce węgla z szopy, a to odśnieżyłem chodnik, innym razem malowałem nocą płot. Aż któregoś dnia zauważyłem, że mnie nie ma. To znaczy: niby jestem, ale mnie nie ma. Praca w sferze niewidzialności, że tak powiem,  zaszkodziła mi.

– A gdzie pan teraz stoi? – spytałam ostrożnie.

– Po pani prawej stronie.

 

Wyciągnęłam rękę i natrafiłam na twarde, męskie ciało, od którego bił zadziwiająco wielki  żar. 

– Niewidzialność to dramat mojego życia – pociągnął nosem.

 

   Poruszyła mnie jego ciężka dola. Wtuliłam się w ramiona nieznajomego a po chwili natrafiłam na zdecydowane, acz niewidzialne, usta.

Nie wiem nawet, kiedy spadły mi majtki. Położyłam się pod nim, rozkładając nogi szeroko, z nadzieją. 

 

I już miało dojść do naszego miłosnego zespolenia, gdy nagle coś zafurkotało, zadźwięczało, jakby odgłos przeżynania piłą elektryczną. A w chwilę później donośnie gruchnęło, aż zatrząsł się w posadach cały dach.

Aaaa! – usłyszałam okrzyk bólu spadającego w dół Niewidzialnego Człowieka. Znikł. To znaczy zawsze był zniknięty, ale teraz chyba zapodział się na dobre. 

– Witaj. 

 

Uniosłam głowę i ujrzałam pochylającego się nade mną, umięśnionego i przystojnego mężczyznę, zawiniętego szczelnie w amerykańską flagę.

– Superman? – zdziwiłam się jak idiotka, co dotarło do mnie dopiero po chwili.

– Dla ciebie Baltazar, Złotko – powiedział, zaglądając mi badawczo pomiędzy nogi. 

Skromnie zacisnęłam uda.

 

– Akurat leciałem ratować świat od niechybnej zagłady – oznajmił – gdy nagle zobaczyłem cię rozłożoną, wilgotną i kusząco oczekującą. Przez chwilę biłem się z myślami, czy zdążę się tobą zająć, ale wystarczył jeden rzut oka na mój niezawodny, atomowy zegarek i zdecydowałem, że te trzy sekundy nie sprawią większej różnicy światu potrzebującemu pomocy. 

– O! – jęknęłam.

– No, ale co się stało, że po moim ataku – silniejszym od pędzącej lokomotywy – nadal jesteś dziewicą?

– Myślę, że zamiast mnie, rozorałeś dupę Niewidzialnemu Człowiekowi.

– Komu? – zdziwił się, rozglądając się wokoło i niewinnie przewracając oczami. 

 

– O, nie nazywasz się przypadkiem Google? – spytał po pewnym czasie, patrząc mi głęboko w oczy.

– Co?

– Bo widzę, że masz w sobie wszystko, czego szukam.

 

Ujął mnie tą wypowiedzią i z miejsca zostaliśmy parą. 

 

*

   Gdy po kilkunastu minutach wrócił z kolejnej, ciężkiej akcji ratowania świata, czekałam  wiernie na dachu z butelką supermarketowego wina i dwoma plastikowymi kieliszkami.

Alkohol uderzył nam do głów. Trzymając się za ręce, ni z tego ni z owego, zaczęliśmy śpiewać kolędę o małej krówce, zaklętej w karton mleka, której słowa z jakiegoś powodu były Baltazarowi nieobce:

Śpiewajmy i grajmy Mu,

małe Mu, małe Mu…

 

Nastrój był tak wyborny, letnie zapachy tak oszałamiające, a słowiki ćwierkały tak głośno, że aż głowa mi pękała z tego wszystkiego. W krótkim czasie doprowadziło mnie to niemal na skraj szaleństwa. 

– Czy mogę zagościć w tobie? – spytał z prostotą.

Przymknęłam powieki.

 

– Mam robaki – wyznał wstydliwie nad ranem i odleciał z szybkością ponaddźwiękowego odrzutowca, aby po raz kolejny uratować świat. Wcześniej jednak strasznie wymiotował po supermarketowym winie. Musi miał, biedactwo, strasznie słaby żołądek jak na tak silnego i postawnego chłopa.

– Nie marszcz czoła, Dziubusiu, bo dostaniesz fioła! – krzyknęłam za nim na odchodne. – I nabawisz się jeszcze brzydkich zmarchów – dodałam o wiele ciszej, do siebie.

 

Następnego dnia zginął tragicznie, nieszczęśliwie przyklejając język do szyn kolei transsyberyjskiej w osiemdziesięciostopniowym mrozie.

 

*

– Aaaa! – znów obudziłam się w środku nocy ze świdrującym uszy, przeraźliwym krzykiem.

 

C.d.N.

 

Na pamiątkę opisywanych wydarzeń księżą chodzący po kolędzie zawsze piszą kredą na drzwiach tajemniczy napis: K + M + B. Skrót od imion bohaterów tego opowiadania: Kacpra, Melchiora i Baltazara.

 

Dobra Cobra,

styczeń 2014

Opowiadanie dostępne także w wersji do słuchania:

 

Vector image by VectorStock / freevectors