Jak w raju

 

Dobra Cobra przedstawia dramat w trzech skromnych aktach, pt.

 

Jak w raju

 

O miłości mniej lirycznie

Osoby: 

On – chorobliwie wychudzony młodzieniec, dopiero co po pierwszej  – ale jakże opóźnionej – polucji.

Ona – zimna, nie z powodu swoich przekonań.

Tajemniczy – o którym będzie mowa później. Z nadwagą spowodowaną niezdrowym trybem życia.

A gościnnie także Garderobiana – kobieta w podobie do Bridget Jones w jej najkrąglejszym okresie,

oraz Przypadkowy Przechodzień – o którym doprawdy trudno powiedzieć coś więcej oprócz tego, co w libretcie.

 

Akt 1

On: – Nie masz pojęcia, jak cię kocham. Gdy tylko wyśniłem cię po raz pierwszy to od razu moje serce zabiło żywiej. I od tamtej chwili myślałem tylko o tobie. Czasami to nawet nie mogłem zasnąć wieczorem, tylko myślałem i myślałem o tobie, o ukochana! Tak marzyłem, żebyśmy mogli być razem. Nawet siedząc w ubikacji rozważałem nasze ewentualne przyszłe szczęście.

Ona: – Och…

Tajemniczy: –

On: (kontynuując nieśpiesznie) – I wtedy właśnie spotkałem cię na tej cichej ścieżynie za cmentarzem. Poszłaś szukać tam odpocznienia od cywilizacji i… znalazłaś mnie!

Ona: – Och…

Tajemniczy: –

On: (goręcej) – Pamiętasz, jak chwyciłem twoje zimne dłonie i wsunąłem je za koszulę, by ogrzać swoim ciałem? I jak później opadłaś na moje ramię i jak chwyciłem cię wpół, odurzony do reszty twym chłodnym pięknem? Pamiętasz, jak szeptałaś mi do ucha, że też mnie wyśniłaś w swoim odwiecznym śnie? A przypominasz sobie, jak zbliżyłaś swych ust pąkowie do mej szyi i nawet nie zważałaś na milczące grobowce za murem?

Ona: (goręcej) – Och…

Tajemniczy: –

On: – Zakochałem się w tobie od tamtej chwili na zabój. Nosiłem bukiety kwiatów, na które wydawałem wszystkie z trudem zarobione pieniądze, i rzucałem ci je pod twoje bose, sinożółte  stopy, bo jak zapewne pamiętasz, leczyłaś wtedy halluksy. Twoje ręce – tak sztywne i  jednocześnie tak wrażliwe na dotyk moich ust – stawały się coraz cieplejsze pod wpływem moich pocałunków. Pamiętam to wszystko bardzo dobrze i chcę ci powiedzieć, że tak cię kocham!

Ona: (trwając w coraz większej ekscytacji) – Och… Och!

Tajemniczy: –

 

Akt 2

Ona: (dygocąc z zimna) – A ty, mój drogi, czy pamiętasz jak me serce zaczęło bić, gdy po raz pierwszy mnie pocałowałeś ? Jakże podobały mi się twoje usta, tak pełne ciepła i wilgoci. Nie mogłam od nich oderwać oczu, szamotając się wewnętrznie. I ten twój trądzik młodzieńczy, tyle razy rozedrgana rozdrapywałam go paznokciami. I te rany, które później ci sumiennie  i z rozkoszą wylizywałam.

On: (oblizując spierzchnięte wargi, cienkim głosem, jakby przed mutacją) – Yhy…

Tajemniczy: –

Ona: (przymykając oczy) – Jakiż jesteś dla mnie opiekuńczy, jak szczerze dbasz o mnie! Jaka jestem szczęśliwa widząc cię obok mnie. Jak pocieszasz mnie swoim głosem, kojąc moje wątpliwości i uciszając złe myśli. Jakże lubię, gdy gładzisz mnie po mojej zimnej dłoni. Gdy lekko bawisz się moimi włosami, uczesanymi w niemodny już od wieków, kok. Aż dreszcz przechodzi po moim ciele, gdy mogę wesprzeć głowę na twoich kolanach i obserwować cię, jak studiujesz najnowsze nekrologi. Masz takie cudowne, silne dłonie i takie ładne, ciemne oczy. Twoja skóra jest taka zdrowa, ciepła i tak niespotykanie… sprężysta!

On: (zbliżając swoje usta do jej ust) – Yhyy…

Tajemniczy: –

Ona: (nie zważając na bezpośrednią bliskość jego ust, ciągle niedogrzana) – Do dzisiaj przechowuję w skrzyni ten piękny kwiat, który ofiarowałeś mi po raz pierwszy, zrywałeś go z jednego z grobów, podczas naszego wspólnego spaceru. Wtedy zrozumiałem, że chyba ziściły się wszystkie moje sny o mężczyźnie z moich marzeń. To byłeś ty, o mój ukochany! Pamiętam, jak pierwszy raz objęłam cię za szyję, walcząc z pokusą ugryzienia cię w nią. Ja chyba… się w tobie kocham!

On: (oblizując wolno płynącą z ust ślinę i wyraźnie dygocąc na całym ciele) – Yhy…

Tajemniczy : –

Ona: (kończąc) – Och, jaki byłeś dzielny, ratując mnie z rąk licznego gówniarstwa, które za wszelką cenę chciało oderwać mi głowę. Teraz czuję, jakie mam do ciebie zaufanie, och ty mój kochanku księżycowy. Jednorożcu, unoszący mnie we mgłach wrzosowiska na swoim silnym karku. Twój każdy pocałunek sprawia, że czuję się coraz cieplejsza wewnątrz. 

Tajemniczy: –

On: (całując ją po raz pierwszy w swoim życiu prosto w usta) – Cmok!

Ona: (oddając pocałunek czuje, jak odpada jej lewa ręka ) – Ups…

Przypadkowy Przechodzień: (plwając) – Tfu!

 

Akt 3

Tajemniczy: (wstając z fotela reżyserskiego) – Okay. Koniec zdjęć na dzisiaj. Jest nieźle. A czego żeście nie zagrali, to się doda w post-produkcji. (odchodzi)

Ona: (sarkastycznie pod nosem) – Wreszcie zdejmę z siebie te idiotyczne ciuchy. (odchodzi)

On: (patrzy na pusty plan filmu, w chwilę później przenosi wzrok na nią, obserwuje, jak odchodzi) – A ja myślałem, że to prawda. Że możliwe jest poznanie kobiety, która mnie pokocha i nie zostawi samego. I nigdy nie odejdzie. (stoi płacząc).

Akt 4 (nieoficjalny)

Garderobiana: (w myślach, obserwując go z bezpiecznej odległości) – Mnie też nie chcą te osoby, co trzeba, a chcą te, co nie trzeba. Co za ironia! Ale tak to już jest. Budda powiedział przecież ostatnio w internecie, że przyczyną cierpienia jest pożądanie. Dlatego tak ważna jest umiejętność niemyślenia, bo jesteśmy tym, co myślimy. A więc nie myślmy, to będzie tak, jak by nas nie było. Zaraz… (rozważa w myślach). Ale jeśli by mnie nie było, to kto opłaciłby rachunki?

 

Głucho opadająca kurtyna.

 

KoNiEc

 

Dobra Cobra 

29, 03 2012

 

Vector image by VectorStock / artshock