Zgubiła mnie polucja

 

   W sobotę wieczorem prowadziłem ciężarówkę wypełnioną towarem. W pobliżu jednej z mijanych wsi zobaczyłem, śpiącego w rowie, pijanego chłopa w brudnej kufajce. Na mej twarzy pojawił się złośliwy uśmiech. Zatrzymałem pojazd, wrzuciłem rolnika na pryczę, a jego rower uwiązałem za kabiną. Cała noc podążałem na północ, aby wreszcie wczesnym rankiem znaleźć się na pewnym parkingu, położonym niedaleko morza.

Wypakowałem śpiącego jeszcze faceta pod drzewo, a wraz z nim jego klekocący, pordzewiały rower. W czynnym całą dobę barze zamówiłem duże śniadanie oraz pachnącą kawę. Jedząc, z zainteresowaniem obserwowałem przez szybę, budzącego się mężczyznę. Zrobił nietęgą minę, gdy rozejrzał się dookoła. Nieco później udał się do pompiarza nalewającego benzynę i długo z nim rozmawiał. Drapał się przy tym w głowę, nie mogąc pojąć, w jaki sposób znalazł się całe czterysta kilometrów od swojego domu. Wreszcie wszedł do baru i z płaczem zaczął opowiadać wszystkim historię, która mu się przydarzyła. Ktoś głośno zaryzykował stwierdzenie o zażyciu, ponad miarę, skutecznego dopingu, co naturalnie spotkało się z ogólną wesołością gości lokalu. Z litości postawiłem facetowi śniadanie i wsadziłem pięć dych do kieszeni na drogę.

 

Dobra Cobra przedstawia opowieść pełną szalonej, a zarazem nostalgicznej zadumy społecznej, pt.

 

Zgubiła mnie polucja

 

Wystąp ludu i walcz z ciemiężącym cię na każdym kroku Kapitalistą!

 

   Od czasu zawiezienia ciężarówką towaru na północ nie musiałem już wcale pracować. Mimo materialnego dostatku, miłość jakoś nie chciała pojawić się w moim życiu. Justyna stanowiła na oceanie samotności tylko krótki, pełen dzikich emocji epizod. Każdorazowa próba odbycia z nią stosunku płciowego sprowadzała się do gonitwy po całym domu. Mimo moich wysiłków i najszczerszych chęci zawsze udawało jej się zwiać. Właziła na żyrandol, na szafę albo na meblościankę i stamtąd uważnie obserwowała, co zrobię. Potrafiła przesiedzieć tak całą noc. W rzeczywistości nigdy nie udało mi się jej nakłonić do zespolenia.

 

   Pewnego świętego dnia szalony duszpasterz, prowadzący gościnnie nabożeństwo w naszym kościele, nakazał rozebrać się do bielizny wszystkim zgromadzonym. Chciał w ten sposób zaakcentować omawiany na kazaniu przykład i zobaczyć na własne oczy czystość cielesną swoich owieczek. Akurat tego dnia miałem na sobie dziurawe skarpety, nieco podarte kalesony i szarobure, sprane slipy nie pierwszej, niestety, czystości. Duchowny swym nietypowym poleceniem poniżył mnie w sposób dotąd niespotykany. Stojąc tak, prawie obnażony, poczułem, że w pewnym momencie coś pęka w mojej głowie z suchym trzaskiem. Od tego czasu jestem psychicznie niezrównoważony. I nie potrzeba do stwierdzenia tego faktu żadnych lekarzy ani komisji.

 

Po południu, gdy, pełen buntu i żalu, leżałem na trawce pod mostem kolejowym i rozmyślałem o tym wszystkim, na moją twarz upadła zużyta podpaska, wyrzucona z przejeżdżającego akurat górą pociągu osobowego. W jednej chwili doznałem oświecenia na miarę wschodnich religii. Postanowiłem wziąć los w swoje ręce.

 

*

   W poniedziałek zbliżyłem się do ekskluzywnej restauracji i zacząłem zachęcać głodnych i spragnionych, aby otoczyli mnie ciasnym kręgiem. W cichych słowach wyjawiłem im swój podstępny plan. Warunek był tylko jeden: każdy musiał założyć  na grzbiet garnitur lub chociaż marynarkę, aby stworzyć pozory elegancji. 

Kilkanaście minut później wkroczyliśmy gromadą i zajęliśmy wszystkie stoliki, ku wielkiemu niedowierzaniu, a zarazem uciesze kelnerów i szefa kuchni. Przemówiłem z półfrancuska, którego to języka nie znałem, ale nie znał go też właściciel lokalu. W dumnych słowach zamówiłem dla całej wycieczki najlepsze dania z karty, rzucając kelnerowi garść pomiętych franków, kupionych uprzednio w kantorze. Zrobiło to na nim duże wrażenie. A gdy zakończyliśmy spożywać desery, obficie podlane najlepszymi rocznikami win, wstaliśmy i gremialnie wyszliśmy z lokalu. Po chwili każdy z zebranych ulotnił się sprawnie w swoim kierunku. 

O siedemnastej zjadłem dwie smaczne czekoladki. 

 

*

   We wtorek siedziałem przed sklepem powoli sącząc piwko, które ponoć „jak wiatr halny wzmaga popęd seksualny”. U mnie wzmagało jednak tylko obfitsze wydalanie moczu. Gdy tak o tym rozmyślałem, uwagę mą przykuła duża reklama czernidła do wąsów, ustawiona przy drodze. W głowie zakiełkowała szalona myśl. Od razu zasugerowałem biesiadującym obok kompanom, aby zebrali jak najwięcej krewnych i znajomych, abyśmy razem mogli zacząć dzwonić i mailować ze skargami na podaną pod billboardem bezpłatną infolinię producenta. Na zachętę postawiłem wszystkim po piwie.. 

 

Wieczorem w wiadomościach podano, że fabryka czernidła wycofuje je ze sprzedaży po lawinie reklamacji ze strony użytkowników. W stanie euforii i pewności, że człowiek może mieć wpływ na pewne rzeczy, spotkaliśmy się w pubie, gdzie śpiewaliśmy i radowaliśmy się do samego rana. Producent uwierzył w to co mu wcisnęliśmy, a  przecież było to jedno z najlepszych czernideł do wąsów, jakiego zdarzyło mi się używać do tej pory. 

Po powrocie do domu słuchałem moich ulubionych piosenek grupy The Notting Hillbillies. Sąsiad walił w ścianę bez opamiętania. Nie dorósł jeszcze, biedak, do mieszkania w mieście.

 

*

    W środę od rana chodziłem po całym osiedlu z rzekomym obwieszczeniem spółdzielni mieszkaniowej, nakazującym spuszczanie wody we wszystkich mieszkaniach o ściśle określonej godzinie. Tłumaczyłem to, dość wiarygodnie, potrzebą przetkania rur kanalizacyjnych za pomocą solidnego ciśnienia. Nakłaniałem do złożenia obietnic wykonania tego nakazu, używałem gróźb, a w jednym wypadku posunąłem się nawet do siłowego zastraszenia opornego mieszkańca. Wszyscy podpisywali listę, którą stworzyłem wiarygodnie w domu na komputerze. Przed dziewiętnastą zakręciłem syreną alarmową umówiony znak i już po chwili hektolitry wody z toalet i kranów popłynęły rurami w dół. Z satysfakcją obserwowałem, jak strzelały w górę pokrywy studzienek ulicznych. Dokonałem niemałego potopu na całym osiedlu. Zatopiło też lokalną oczyszczalnię ścieków.

Wieczór spędziłem, przesiadując na rynku i podziwiając kobiety.

 

*

   Dnia następnego postanowiłem urządzić pojedynek akwizytorów, których pełno kręci się po naszym miasteczku. Szukają naiwnych, którzy nabiorą się i zakupią sprzedawane przez nich produkty. Odbyłem wiele spotkań z domokrążcami wszelakiego sortu. Zaoferowana dość duża nagroda pieniężna, sprawiła, że stanęli oni wszyscy na gorącym, opuszczonym betonowym placu, na którym w wyznaczone dni odbywał się targ  owocowo-warzywny. 

Z nieba lał się żar, gdy konkurenci rozstawiali swoje towary na rozkładanych stolikach. Warunkiem przystąpienia do zawodów na najtwardszego akwizytora, było ubranie się w oficjalny strój służbowy: lakierki i ciemny garnitur. Specjaliści handlu bezpośredniego dwoili się i troili, biorąc udział w biegach z przeszkodami, toczeniu ciężkiego koła, przenoszeniu cegieł z miejsca na miejsce i innych zadaniach fizycznych wymagających siły. Co pewien czas, dla zaostrzenia rywalizacji, dawałem zwycięzcy kolejnego etapu trochę grosza. Poiłem ich na przemian cukrzoną i soloną darmową wodą. Po południu większość zawodników leżała już nieprzytomnie obok swoich stanowisk. Na placu boju zostało tylko trzech najsilniejszych, , tak zapamiętałych w rywalizacji, że nie zważali na nic innego. Pewnie biegają tam do tej pory, jeśli jeszcze nie zmarli z wycieńczenia. Dobrze mi się zrobiło na sercu, gdy pomyślałem, że od dziś będzie ich łazić po okolicy dużo mniej. 

Pod wieczór zaczął wiać silniejszy wiatr. Wyjąłem z piwnicy latawiec i puszczałem go po niebie aż do zmroku. Zasnąłem uszczęśliwiony.

 

*

   W piątek odwiedziłem znajomego, pracującego w firmie pogrzebowej i zachęcając go w pewien jakże skuteczny sposób, przedstawiłem  swój plan. Po południu odbywał się uroczysty pogrzeb,  szczerze znienawidzonego przez wszystkich, ponad miarę bogatego obywatela naszego miasteczka. Przy fałszywych śpiewach żałobnych rodzina, bliscy zmarłego i rzesza ciekawskich stanęli nad grobem, na co oczekiwałem od dłuższej już chwili. Wywaliłem wieko trumny nogą i powstałem – ucharakteryzowany na podobieństwo denata – rzec by można, z martwych. Zobaczyłem wokół siebie nieprzebrany tłum zszokowanych żałobników. 

– Faryzeusze i złodzieje! – krzyknąłem oskarżycielsko. – Powstałem, aby was napomnieć!

Wdowa po zmarłym  szeroko  otworzya oczy i wpadła do otwartego grobu z głuchym uderzeniem.

 

Ludzie zaczęli rozbiegać się we wszystkich kierunkach, łamiąc ręce i nogi. Doznawali wstrząsów mózgu z powodu nagłych zderzeń z nagrobkami i marmurowymi pomnikami.

– Judasze! – dolałem oliwy do ognia. 

Będąca w zaawansowanej ciąży wnuczka zmarłego, z powodu ogromnego stresu porodziła na miejscu chłopczyka, którego bała się dotknąć, obawiając się jakiejś bliżej niesprecyzowanej cmentarnej klątwy. Porzuciła go na najbliższym nagrobku, odrywając w pośpiechu łączącą ich pępowinę i pognała za resztą uciekających. Po chwili nad miejscem pochówku unosił się już tylko duży obłok kurzu. Kiedy ostatni oszalały z przerażenia żałobnik zniknął za murem cmentarza, zdjąłem czarne, jednorazowe buty z tektury i po rodzicielsku klepnąłem w plecki pozostawionego bez opieki oseska. Zapłakał. Firma pogrzebowa szybko przeniosła właściwe ciało denata do grobu. Ludzie do dziś wierzą, że podczas pogrzebu, zmarły na chwilę ożył…

W dobrym humorze wróciłem do domu, gdzie z namaszczeniem przejrzałem swoją kolekcję cennych znaczków pocztowych.

 

*

   W sobotę, na głównym placu miasta, miał  odbyć się wielki wiec, na znak poparcia dla wprowadzenia nowej, europejskiej waluty w naszym kraju. To niedobry pomysł, niedługo wszystko miało podrożeć do „europejskiego poziomu”. Jednak zmanipulowane przy udziale mediów masy nie miały wcale rozeznania w tej sprawie. Z pomocą dwóch flaszek niezłej wódki nakłoniłem facetów od nagłośnienia imprezy, aby w stosownym momencie puścili przez głośniki pewną płytę CD, którą uprzednio skrupulatnie przygotowałem z domowym zaciszu.

Gdy meeting osiągnął największe natężenie, a zgromadzeni bili rzęsiste brawa, dałem realizatorom znak ręką, aby puścili płytę. Przez chwilę nie działo się nic, później całkiem niedaleko ktoś pierdnął przeciągle i głośno. I ruszyło! Częstotliwość 20 Hz przy natężeniu dźwięku 200 decybeli sprawia, że człowiekowi wiotczeją mięśnie i puszczają zwieracze. Wydalali wszyscy bez wyjątku: notable na podeście, zgromadzeni na placu, ich dzieci, psy, koty, świnki morskie, rybki w akwariach oraz licznie zgromadzeni stróże porządku. Nigdy w życiu nie widziałem tak dokładnie zasranej imprezy. 

Resztę dnia spędziłem, zaśmiewając się do łez, przy czytaniu powieści o życiu papieżycy Joanny.

 

   Pojawiłem się pod kościołem przed najbardziej obleganą niedzielną mszą. Wpadłem do zakrystii i omamiłem kościelnego wizją złożenia dużej ofiary na rzecz tutejszej parafii. Gdy z wypiekami na twarzy wybiegł poszukać proboszcza, szybko dokonałem pewnej subtelnej zamiany. Następnie wszedłem do wnętrza świątyni i skromnie zająłem miejsce pod ścianą.

Zaraz po kadzeniu z różnych miejsc zaczęły dochodzić sapania i stękania, które powoli przybierały na sile i częstotliwości występowania. Pewien środek, dodany przeze mnie podstępnie do kadzielnicy, wywołał stokrotnie nasilone orgazmy zgromadzonych tu licznie kobiet, a także kilku nie w pełni mężczyzn. Panie wiły się z rozkoszy, jakich zapewne nigdy nie przeżywały w całym swoim dotychczasowym życiu płciowym. Owijały swe ciała o oparcia ławek, lubieżnie ocierały się o zgromadzonych facetów, niektóre chwytały świece lub unosiły ręce w górę w gestach rozkoszy, znanych z ciemnych zakamarków sypialń i  filmów puszczanych po 23. Obserwujący to z zakrystii kościelny, gotów był uwierzyć w jakiś nowy cud. Natomiast pobladły na twarzy ksiądz, widząc tę szerzącą się lawinowo sodomę i gomorę, wybiegł, wraz z przerażonymi ministrantami, bocznymi drzwiami.

Podniesiony na duchu poszedłem nad glinianki, aby się w spokoju poopalać.

 

*

   Następnego dnia  byłem gotów do zrobienia numeru życia, przenumeru, o którym niebawem miały pisać gazety i, o którym mieli mówić w wiadomościach. Raźnie wyszedłem z domu, dzierżąc w ręku walizeczką pełną niezbędnych przyborów. Szybko przemieszczałem się parkową alejką, gdy nagle na jednej z ławek zauważyłem… Śpiącą Królewnę. Natychmiast poczułem pewnego rodzaju suchość w gardle. Zatrzymałem się, aby móc choć przez chwilę podziwiać to niecodzienne zjawisko. Spojrzałem na kusząco wydęte usta złotowłosej, a w głowie zawirowało mi od unoszącego się w ciepłym powietrzu, niespotykanego zapachu jej perfum. Piersi Śpiącej falowały miarowo we śnie, a kolorowe kwiaty, misternie wpięte we włosy, dodawały niespotykanej słodkości tej scenie. Rozejrzałem się wokoło. Bez wątpienia byłem tu sam. Pochyliłem się, aby obudzić ją szczerym pocałunkiem i wtedy ze zdziwieniem poczułem, jak upadam na żwirową alejkę, brutalnie zrzucony przez dziewczynę.

– Mam cię wreszcie, ty podstępny przestępco! – powiedziała głośno Królewna i mocno zatrzasnęła  kajdanki na moich przegubach. Nie wiadomo skąd pojawił się policyjny radiowóz.

 

*

   Przyszła do mojej celi trzy dni później. Usiadła naprzeciwko. Spojrzałem w jej śliczne jasne oczy i szczerze powiedziałem:

– Jesteś pierwszą kobietą, na widok której moje serce żywiej zabiło.

Siedziała przez dłuższą chwilę nic nie mówiąc. Wychodząc lekko przesunęła palcami po moim policzku. Jakiś niespotykany dotąd skurcz targnął całym moim ciałem. Zgiąłem się w pół i wpadłem łbem prosto do stojącego w celi, więziennego kibla. Próbowałem z całych sił wyciągnąć zaklinowaną głowę z muszli. Moje chaotyczne ruchy sprawiły, że spuściłem wodę i tym dodatkowo pogrążyłem swoje – i tak już niewesołe – położenie. Utopiłem się dość szybko. 

 

   Po tych wydarzeniach Śpiąca Królewna z obrzydzeniem porzuciła pracę w organach ścigania i zmieniła kolor włosów. Będąc na rozdrożu swojego życia zupełnie przypadkowo poznała zamożnego arystokratę, który zajrzawszy jej w dekolt, głośno pstryknął palcami, i szybko się z nią ożenił. Urodziła mu sześciu synów, z czego trzech zaginęło bez wieści nie osiągnąwszy pełnoletności, a jeden do końca swych dni cierpiał na katar sienny i występował na ulicach wielkich miast pod pseudonimem artystycznym „Stojący Posąg Cały Ze Złota”. W każdą rocznicę aresztowania sprytnego przestępcy Królewna oddawała swe ciało pierwszemu przypadkowo spotkanemu mężczyźnie lub kobiecie, aby w ten sposób uczcić pamięć tamtych szczególnych dni.

 

KoNiEc

Dobra Cobra 

09, 05, 2011

   

Vector image by VectorStock / GraphicStock