Pompowany kościół

 

   Śpieszę do roboty. Idę sobie ulicą, jest ranek, słoneczko nawet miło świeci w oczy, ale wewnętrznie czuję duże ciśnienie, a przyszłość widzę w czarnych barwach. Straszny zapieprz w pracy mamy,  już dawno przekroczyliśmy limit odłowień bezpańskich zwierząt w gminie. Jest ich w tym sezonie o wiele więcej, niż zwykle bywało. Istnieją całkiem realne podejrzenia, że zwierzęta podrzucane są przez urzędników z sąsiedniego powiatu, którym skończył się budżet na rakarzy. Liczni świadkowie mówią o tajemniczych samochodach, nawiedzających naszą okolicę, z których nocą wypuszczane są psy i koty. Raz to nawet widziano wystawianą na chodnik liczną rodzinkę świnek morskich! Burmistrz się wścieka, ale dla przeciwdziałania epidemii chorób odzwierzęcych musimy ciągle wyjeżdżać w teren naszym hyclobusem i sumiennie odławiać bezpańską zwierzynę.

 

Robienie biznesu bez reklamy jest jak mruganie w ciemności do dziewczyny. Ty wiesz, co robisz, ale nikt inny nie wie.

„Kodak Salesman”

Dobra Cobra przedstawia opowiadanie pt.

 

Pompowany kościół

 

Jak powiada stare, mądre polskie przysłowie: Kogo krowa, tego też i ogon.

 

   Przechodząc przez miejski park zauważam coś niezwykłego. Na jednym z trawników stoi nadmuchana budowla, z tych podobnych do pompowanych zjeżdżalni dla dzieci. Ale dostojniejsza jakaś. Bardziej majestatyczna rzekłbym. 

Stojący przed nią facet, ubrany w eleganckie wyjściowe ciuchy księdza, już mnie zauważył. Rusza w moim kierunku,  a ja nabieram podejrzeń, co do jego intencji.

– Witaj, dobry człowieku! – zagaduje z oddali. 

Chcę go wyminąć, ale jest na kursie kolizyjnym. Przystaję i patrzę bykiem na faceta. Opalona skóra, odżywione i umięśnione, gibkie ciało, szczupły. Piękne, lśniące buty, purpurowa koloratka. Na co ja, kurde, zaczynam zwracać uwagę?

– Czego? – pytam brutalnie, aby bez ceregieli zaprezentować przed nim swoją siłę i niezależność.

– Jestem duchownym Pompowanego Kościoła – przedstawia się z uśmiechem, pokazując gestem ręki gumową budowlę w tle.

 

Podziwiam jego białe zęby. Jak się coś takiego robi? Ja swoje szoruję i szoruję…

– Przybyliśmy do tego miasteczka, aby szerzyć wśród tutejszych, utrudzonych i zabieganych mieszkańców, dobrą nowinę o wspomaganiu…

– Nie wiem, czy tutejsi mieszkańcy potrzebują waszej  dobrej nowiny! – odpalam. Modelowe pogonienie kociarza! No, mam w tym praktykę.

Nieznajomy, niezrażony moją chamską odzywką, uśmiecha się ponownie:

– Pozwoli pan, że się przedstawię. Jestem Lucjan Starszy, duchowy przewodnik Pompowanego Kościoła i jego Prezbiter. Oto moja wizytówka.

Robię krok, aby obejść tego człowieka, gdy słyszę jego słowa:

– Nielegalnie kopiujesz pliki? Pożyczasz od ludzi filmy i nie płacisz ich twórcom za oglądanie? Regularnie przekraczasz limity szybkości na drodze? Po głowie chodzi ci nieczyste pragnienie współżycia z sąsiadką? Masz przeleczoną stulejkę?

Zapiera mi dech w piersiach! Wie o mnie wszystko! Ale skąd? Jak to możliwe?

 

– Koleś – zagajam z lekkim strachem. – Weź się ode mnie odwal, bo jeszcze ci co złego zrobię.

Duchowny podnosi ręce do góry:

– Nikt nie chce z panem zadzierać! – broni się. – Ale uprzejmie proszę o małą chwilę cierpliwości.

 Nie ruszam się, co jest dla niego wyraźnym znakiem, że się zgadzam.

– Otóż Pompowany Kościół został założony, aby wyjść naprzeciw potrzebom ludzi, żyjących w XXI wieku. Od normalnych kościołów odróżnia nas to, że nie moralizujemy i nie potępiamy grzechu in spe. Bo cóż to jest właściwie grzech? Jedni kradną i nie jest to dla nich problem. Inni nie kradną i nienawidzą tych, co kradną. Jedni zaliczają kobietę za kobietą, inni są wierni tej jednej jedynej. I co? Są może lepsi od tych poligamicznych?

Nawet ciekawie gada, nie powiem. Tak na wskroś nowocześnie.

 

– My nie potępiamy ludzi. Przybyliśmy, aby im służyć.

– Służyć? Ale jak?

– Potrzebuje pan może forsy?

– A kto jej nie potrzebuje w dzisiejszych czasach… 

Lucjan Starszy przez chwilę grzebie w kieszeni, z której wyciąga zwitek banknotów:

– Mam tutaj z… – szybko przelicza pieniądze. – Mam tysiąca. Jest twój – mówi i wyciąga do mnie rękę z forsą. Biorę, a co?

– Dajesz mi pan patyka tak za nic? – dopytuję.

– Taka jest służebna rola naszego kościoła.

– To jakaś łapówka?

– A skąd. Proszę, bierz pan!

Patrzę na niego lekko oniemiały. Tauzen! Dwa tygodnie mojej ciężkiej pracy w jedną sekundę. Ja pierdzielę… Wyciągam rękę po pieniądze.

 

– Czy pozwolisz się oprowadzić po naszym kościele? – pyta słodko Prezbiter, niezauważalnie przechodząc ze mną na ty.

– Tutaj jest główna sala naszego przybytku, tu się zgromadzamy w dni przeznaczone na nabożeństwa. Ale nasze spotkania nie są podobne do mszy w znanych ci kościołach. Przybywamy tu po to, aby dzielić się z innymi wyznawcami wszelakimi dobrami, dawać świadectwo hojności i służyć im wszystkim tym, co posiadamy…

Z bocznej nawy wychodzi zakonnica. Powoli zapala świece na podwyższeniu. Po skończonej czynności odwraca się i wtedy mogę zobaczyć jej twarz. Jest przepiękna! Przez chwilę wpatruje się we mnie swoimi dużymi, orzechowymi oczami. Od tego wejrzenia aż ściska mnie w podbrzuszu.

 

– … a tutaj mamy boczne nawy, w których możemy spełniać bardziej wykwintne pragnienia naszych wiernych – kończy duchowny.

Nie słucham go przez dłuższą chwilę, zauroczony pięknem siostry zakonnej. 

– Jak już mówiłem, służymy naszym wiernym we wszystkim. Standardowa procedura to regularne wspomaganie naszych braci. Zakładamy konto każdemu z wiernych i regularnie je zasilamy…

– A jakimi kwotami? – wymyka mi się szybko. – Jeśli mogę spytać oczywiście… 

Może zbyt szybki jestem?

 

– Wszystko w zależności od potrzeb – odpowiada Prezbiter. – Nasi wyznawcy w dużych miastach, z powodu drożyzny i powoli pełznącej inflacji dostają więcej na swoje wydatki. Bo też w miastach dużo więcej trzeba płacić za wszystko. W mniejszych miasteczkach, jak wasze, nieco mniej. Ale zapewniam, że kwota wystarcza na godziwe życie.

Czuję, że trochę brak mi tchu. 

 

– I tak każdemu ze swoich dajecie? 

– No tak – odpowiada ze szczerą pewnością. 

A jak kłamie?

– No, a taki człowiek, prosty jak ja, to co by mógł dostać, gdyby do was przyłączył?

– Policzmy… Comiesięczny zwrot opłat za mieszkanie plus nowy płaski telewizor w ramach konwersji na nasze wyznanie. Naturalnie wraz z odtwarzaczem DVD. Bo musisz wiedzieć, że taki świeżo upieczony konwertyta jest u nas pod szczególną opieką. Dwa razy do roku fundujemy nowemu wiernemu wczasy zagraniczne, pokrywamy wydatki związane z jego zainteresowaniami, pomagamy rozwinąć jego hobby, kupujemy mu na własność samochód… Jaki jest twój zawód?

– Hycel – odpowiadam, ale zaraz się poprawiam: – Znaczy się: rakarz. Dajecie nawet samochód? 

– Zazwyczaj jest to nowe BMW…

– Nowe? – oczy zaczynają mi błyszczeć. – A który model?

– Jeden z tych średnich…

W myślach już widzę siebie za kierownicą Trójki! W głowie dźwięczy mi slogan reklamowy, zapamiętany z telewizji: „Przyjemność z jazdy”. 

 

– A jak można się stać członkiem waszego zgromadzenia? – pytam, bo trzeba w tym miejscu zadać to ważne pytanie. Nie, żebym akurat chciał zmieniać wyznanie na siłę, ale jeśli człowiek napotyka na drodze taką okazję…

Starszy uważnie patrzy w moje oczy:

– Trzeba przejść formułę inicjacji.

– A… a ten no… a jak wygląda taka formuła? To jakieś skomplikowane jest? Boli?

 

   Gdzieś tak po pół godzinie, z wciąż walącym sercem, wychodzę z gabinetu brązowookiej siostry Judyty. Ta kobieta jest wprost stworzona do dmuchania! Bez zbędnych ceregieli ściągnęła ze mnie ciuchy i oddała mi się na tak szerokim łożu, że aż pierwszy raz w życiu zabrakło mi tchu. Jej idealne krągłości i pierwszorzędny śluz w vaginie wywołały u mnie aż trzy ejakulacje na raz, jedna po drugiej. Takiego wyczynu jeszcze nigdy dotąd nie osiągnąłem z żadną partnerką. Ale też z kim niby miałbym go zaznać? Z Marysią –  pomocą biurową, kobietą szarą jak mysz z upiętym z włosów kokiem i jej chronicznym zespołem zastałej suchości pochwy? Do współżycia z nią ciągnął mnie tylko brak innej kobiety, no i ten cholerny, tępy ból w mosznie. A masturbacji nie uznaję.

 

– Przeszedłem inicjację? – pytam duchownego.

– Siostra Judyta mówi, że zdał pan ją celująco!

Uśmiecham się na twarzy:

– Jeśli chodzi o siostrę Judytę, bo tak zdaje się ma na imię owa piękna służka waszego zgromadzenia…

– Yhm.

– …to czy w ramach członkostwa w Pompowanym Kościele będę mógł ją odwiedzać… no, tak od czasu do czasu? – pytam nieśmiało.

– Naturalnie! Ile razy w tygodniu chciałby pan z nią współżyć?

Otwartość Lucjana normalnie mnie zatyka! Za wszystko chcą płacić, sponsorować, wysyłać na wakacje a teraz i baba będzie tyle razy, ile bym tylko chciał! Pompowany Kościół to coś jak Święty Mikołaj, tyle, że dla dorosłych!

 

– Ze sześć… chyba – stękam nieśmiało. – To jest ze sześć razy w tygodniu – prostuję.

Starszy wyciąga plik dokumentów:

– Już wpisuję… sześć razy. Proszę tu podpisać – wskazuje mi ramkę na końcu wydrukowanej strony. 

 

Uważnie patrzę na dokument. Zatytułowany jest: „Zapotrzebowanie nowego konwertyty” i dalej prostym tekstem, że pragnę korzystać z ciała siostry Judyty sześć razy w tygodniu. Coś mnie jednak  wewnętrznie mrozi, przecież musi być gdzieś tym jakiś haczyk.

– A jakie są… te no… wymagania, jak się zostanie waszym członkiem… To jest, ten no, przepraszam, jeśli uraziłem. Powinienem może powiedzieć: waszym wyznawcą.

– Jesteśmy na ziemi po to, aby służyć ludziom. Jak kiedyś ci się to znudzi – droga wolna. Będziesz mógł od nas odejść.

– Naprawdę?

– A co? W twoim kościele to ktoś cię trzyma na siłę? Chodzisz, kiedy chcesz. A jak nie będziesz chciał do niego uczęszczać to przestajesz chodzić i szlus, nie?

 

Ma rację. Tak właśnie jest! To znaczy: może być.

– Bez żadnych zobowiązań?

– Bez żadnych dodatkowych zobowiązań – kiwa głową.

– Ale będę czytał uważnie wszystkie dokumenty przed podpisaniem – zastrzegam.

– No pewnie, każdy tak powinien robić… Bardzo mnie cieszy twoja przezorność. To jak, jesteś gotowy do konwersji?

Raz babie placek, czy jak tam się w takich momentach mówi.

– Zgoda.

– Już drukuję wszystkie dokumenty. Potrzebny mi twój dowód osobisty, adres zamieszkania, numer PESEL, NIP, grupa krwi, życiorys, a także…

 

   Czytam cały stos papierów, wszystkie zgodne z tym, co mówił Prezbiter. Stuprocentowa dopłata do czynszu, telewizor, dvd, samochód, siostra Judyta sześć razy w tygodniu. Jako hobby wpisałem łowienie ryb, a Lucjan Starszy od razu skierował mnie na tygodniowy wyjazd integracyjny do Pompowanego Kościoła w Szwecji, gdzie występują łowiska z dużą rybą, a lasy są pełne niewyzbieranych przez nikogo grzybów. Podobno tam na nabożeństwa uczęszcza też wiele kobiet… Kolejne dziesiątki dokumentów: zlecenie prywatnego leczenia stomatologicznego, bo mam dość duże zaniedbania w tej materii, proktolog, prześwietlenie klatki piersiowej, krew…

– A ile będę dostawał… tego kieszonkowego? – pytam

– A to trzeba by obliczyć – Prezbiter marszczy nieco brew. – Ile zarabiasz dzisiaj?

– Dwa tysi, jak się dobrze kręcę…

– Rozumiem, że to wystarcza ci dziś jedynie na czynsz i biedne życie, prawda?

– No – bąkam pod nosem. 

Co on wie o życiu?

 

– Mogę zaproponować… – coś tam liczy w głowie. – No… A niech stracę – mówi do siebie. – Pięć tysięcy na początek?

– Piątkę? – upewniam się, porażony jego hojnością.

– Jeśli za mało, dorzucę jeszcze tysiąc!

Zatyka mnie i nie mogę wykrztusić słowa. Z gardła wydobywa się tylko:

– Hrrrr…

– Dobra, niech będzie siedem! Powinno wystarczyć na godne życie w tym miasteczku. No, podpisujmy dokumenty. 

 

Znów dziesiątki autografów, aż ręka zabolała. Od szkoły się tak nie rozpisywałem.

– Może chcesz oderwać się na chwilę od biurokracji? – pyta litościwie Starszy, widząc moje zmęczenie. – Siostro Judyto!

 

   Po powrocie z gabinetu siostrzyczki jestem nieźle wypompowany. Umie kobita rozgrzać faceta. Taka to skarb w domu i myślę sobie, że pewnie nie narzeka na bóle głowy i inne niedyspozycje, jak te wszystkie normalne baby. 

 

   Siedzimy z Prezbiterem przy stoliku, inna z sióstr (chuda, ale długie zgrabne nogi, ładne włosy i wyraźnie sterczące sutki pod habitem – może też będzie można ją kiedyś pokryć?) podaje kawę i ciasto, które szybko pochłaniam. Mozolnie dokańczamy papierkową robotę. Przy włączonym głośnomówiącym trybie telefonu Lucjan upewnia się u sprzedawcy BMW, kiedy zamówiony samochód będzie gotowy do odbioru. 

– Jaki kolor? – pyta.

– Tylko czarny! – odpowiadam z dumą w głosie.

 

Jest zapewnienie, że dostarczą go za trzy dni, ale kluczyki i instrukcję wozu mogą podesłać już dzisiaj. 

Chcę je dostać. Kurier będzie za godzinę.

 

Z patio Pompowanego Kościoła leniwie spoglądam na sunące po niebie chmury Muszę zadać Starszemu to pytanie:

– A skąd te wasze pieniądze właściwie pochodzą?

– Nasz Kościół prowadzi kilka bezpiecznych zagranicznych funduszy dłużnych – wyjaśnia cierpliwie. – Nawet nie wyobrażasz sobie, ile można mieć z tego pieniędzy na tak szlachetny cel, jak nasza misja. Nie opłacamy dyrektorów, biur i tych wszystkich niepotrzebnych rzeczy, na które idą rok rocznie setki, jak nie tysiące milionów.

Oddycham z ulgą. 

 

Pijemy herbatę, ptaki śpiewają. Opodal przebiega bezpański pies, ale to już nie moje zmartwienie.

– Macie piękne ideały – mówię do Prezbitera. – Służba ludziom to najważniejsze, co tylko może być.  Szkoda, że inne ugrupowania religijne na to nie wpadły. Zachęcę moich znajomych, aby zapisali się do was jeszcze dziś. To znaczy: zapisali się do nas – poprawiam. 

– Dla nas to sama słodycz i radość nieprzemijająca, gdy możemy wspomagać swoich wyznawców. Pamiętaj, aby przyjść na najbliższe nabożeństwo za cztery dni, dobrze?

– To będzie moje pierwsze nabożeństwo u was… Jak ono zazwyczaj wygląda?

 

 ***

   Ludzie wstają i mówią o swoim szczęściu, dzięki temu inni członkowie Pompowanego Kościoła doznają pokrzepienia, bo wiedzą, że są w rodzinie, i że ta rodzina spełni ich wszystkie pragnienia. Siedzę na ławce i z zachwytem słucham tych opowieści. Obok mnie kilku moich znajomych,  także  radosnych i rozpromienionych. Są ogoleni, co im się nigdy dotąd nie zdarzało. Lucjan Starszy, stojąc na podwyższeniu, uśmiecha się od ucha do ucha, i hojną ręką rozdaje pieniądze za najlepsze świadectwa wiary swoich wyznawców Też się odważam! Wstaję i opowiadam, co Kościół zmienił w moim życiu. Że dzięki niemu mogłem porzucić głupią i  niewdzięczną pracę, ze już wreszcie nie muszę żebrać o seks, i że mogę zająć się tym, co lubię w życiu najbardziej: wędkarstwem. Dostaję za to trzy stówy.

Jak wracam z nabożeństwa, obok mnie powoli przejeżdża autokar z wycieczką ciekawskich niemieckich emerytów. Z przepełniającej mnie wewnętrznej radości pokazuję im środkowym palcem wyprężonej prawej ręki wielkiego faka. Niech mają za wojnę!

 

Dwa dni później nie wytrzymuję i jadę do województwa, pooglądać samochody u dealera BMW. Jakie te Trójki są piękne… Zaraz podchodzi do mnie czujny sprzedawca:

– Czym mogę służyć?

– Nie wie pan, kiedy będzie dostawa aut dla członków Pompowanego Kościoła?

– Ale chyba nie u nas państwo je zamawiali? Takie zamówienia flotowe realizuje tylko centrala, proszę pana.

Czarne BMW śni mi się po nocach. Zapomniałem zapytać, jak mocny silnik dostanę. Postanawiam wpaść jutro do Kościoła i się tego dowiedzieć.

 

– Wielebnego akurat nie ma – mówi ta druga, szczupła siostra zakonna. – Ale jeśli pan chce, zapraszam do mojego gabinetu na… spowiedź. 

Spowiedź przebiega jeszcze milej, niż konwersja. Zawsze myślałem, że bzykanie chudej laski sprawia, że się człowiek obija o jej wystające kości, a tu nie. Co za odkrycie. Dmucham ją, ile wlezie i gdzie się da. Ależ jestem szczęściarzem!

 

*

   Następnego dnia budzi mnie telefon z urzędu skarbowego. Przypominają o konieczności złożenia dokumentów i wpłaty podatku od środków pochodzących ze sprzedaży mojego mieszkania.

– Co?

 

Po chwili telefon z policji. Zapraszają na rozmowę, bo podobno nie chcę opuścić sprzedanego niedawno mieszkania i kupiec się skarży. Na miejscu spotykam sympatyczne starsze małżeństwo. Razem oglądamy moje podpisy na umowie sprzedaży. Sprawdzamy, że na moje konto bankowe kilka dni temu wpłynęły pieniądze. A chwilę później wypłynęły (w domyśle: to ja je wyciągnąłem). Starsi państwo wpatrują się we mnie z niedowierzaniem graniczącym z oburzeniem: nie mieści im się w głowie, jak tak można chcieć wyrolować uczciwych ludzi? Policjant wbija we mnie karcący wzrok.

 

Po południu jestem już gołodupcem, bez mieszkania i bez pracy (po co kilka dni temu powiedziałem szefowi, co naprawdę o nim myślę? No po co?). Z mojego konta zniknęły wszystkie pieniądze, a na dodatek właśnie przyszła pierwsza kosmiczna rata dopiero co wziętego wysokiego kredytu. Ktoś miał podpisane pełnomocnictwa…

Biegnę na miejsce, gdzie jeszcze niedawno stał Pompowany Kościół. Wynieśli się. Na trawie pozostała tylko zepsuta pompka.

 

Koniec

– Czekajcie. To jeszcze nie koniec! 

Cały czas rozmyślam, jak tu się zemścić na moich prześladowcach. Oglądanie telewizji sprzyja  snuciu planów odwetu. Jak do tej pory zdołałem jednak zauważyć tylko, że w nadawanych reklamach kremów i przyrządów do golenia, faceci golą się ruchem posuwistym do dołu. Ale dlaczego? Przecież każdy prawdziwy mężczyzna zawsze ciągnie maszynkę do góry, bo wtedy dokładniej człowiek ścina zarost. 

Czyżbym przed przypadek natknął się na kolejny spisek Pompowanego Kościoła?

 

A teraz… to już koniec?

 

KoNiEc!

 

Dobra Cobra

30, października, 2012.

 

Opowiadanie dostępne także w wersji do słuchania:

 

Vector image by VectorStock / Robot