Czyściciel

 

Kilka lat wcześniej…

– Mamo, on do tej pory jeszcze nie kochał się ze mną…

– Nie? To pewnie chory jakiś. Uważam, że powinnaś z nim zerwać.

– Ale jest moim najlepszym przyjacielem i …

– Masz z nim zerwać! Jasno się wyrażam?

 

Dobra Cobra prezentuje opowieść dysonacyjną, pt.

 

Czyściciel

 

Nigdy w historii tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym.

Winston Churchill

 

    Wynajem to najlepsza opcja przy moim zajęciu. Zazwyczaj, gdy płacę z góry, właściciel mieszkania nie żąda dowodu tożsamości. Mówię, że przyjeżdżam  na egzaminy do szkoły, kilkudniowe szkolenie czy praktykę. Dzięki temu nie zostawiam zbyt wielu śladów po sobie. 

Zaciągam story w niewielkim mieszkaniu. Na zewnątrz jest jeszcze widno, ale nie chcę, aby ktokolwiek zobaczył mnie, zanim wyruszę do roboty. Długo przyglądam się rozłożonym na stole narzędziom zbrodni. Wiem, w jaki sposób każde z nich potrafi zadać precyzyjny cios. Wiem, jak nimi władać, aby unieszkodliwienie następowało szybko i sprawnie. Zawsze w takich momentach przechodzi mnie dreszcz emocji pomieszany z wewnętrznym entuzjazmem. Zbliża się godzina, w której zaatakuję ponownie.

 

Gdy robi się wystarczająco ciemno, zapalam światło w korytarzu i przygotowuję się do wyjścia. Jeszcze raz dokładnie sprawdzam zawartość torby: zestaw noży, składana siekierka, mały łom, komplet lin, ostry stalowy sznur, kwas siarkowy… Niczego nie zostawiam przypadkowi, każde narzędzie może być przydatne w trudnej robocie likwidatora. Zawsze staram się przewidzieć rozwój wypadków, obmyślam alternatywny przebieg akcji i planuję zapasowe drogi ucieczki. Klient chce mieć pewność, że eliminacja zostanie dokonana skutecznie i bez zbędnego rozgłosu szkodzącego sprawie.

Na koniec robię kilka serii pompek, poprawiam wpijającą się w ciało gumę od majtek, gaszę światło, zasiadam w fotelu i czekam. Próbuję nie myśleć, wyłączam się, co pomaga w okiełznaniu emocji i stresu. 

 

   O drugiej w nocy ostrożnie wychodzę na klatkę schodową. Podgumowane buty nie wydają żadnego dźwięku. Nie zapalam światła, w pamięci liczę schody i w ciszy docieram do drzwi wyjściowych. 

Do miejsca egzekucji nie mam stąd daleko. Trasę znam na pamięć. Zmierzam tam bezbłędnie. Naraz zauważam sunący powoli radiowóz.

– Cholera – klnę pod nosem. 

 

Szybko rzucam torbę w wysoką trawę i udaję pijanego. Policjanci przez dłuższą chwilę przyglądają mi się uważnie, by wreszcie odjechać. Nawet ciemność nocy nie zabezpiecza przed przypadkowym zdemaskowaniem. 

 Decyduję się na zmianę trasy marszu: przez miejski park. Wokoło ani żywej duszy. Każdy krok przybliża mnie do celu.

 

   Wreszcie staję przy wysokim ogrodzeniu strzeżonego osiedla. We wcześniej wybranym miejscu rzucam kotwiczkę z liną i wspinam się sprawnie po zawiązanych na niej co pół metra węzłach. Znam rozmieszczenie wszystkich kamer. Cicho przechodzę pod oknami mieszkań, aż do miejsca, gdzie zamocowany jest piorunochron. Wchodzę po nim na dach budynku, z którego widzę wewnętrzne podwórko eleganckiego mieszkalnego kondominium – cel mojej dzisiejszej wyprawy. Mocuję linę wokół trzeciego komina wentylacyjnego i zjeżdżam po niej sprawnie do gęsto zakrzewionego ogródka na parterze. Za niedomkniętym panoramicznym oknem apartamentu widzę jakiegoś pięknego kolesia, który posuwa zbyt głośno jęczącą – jak na mój gust – lalę z dużymi cyckami. Dekoncentracja.

 

   Wewnętrznym zmysłem wyczuwam, że ktoś mnie obserwuje.  Zbyt późno zauważam przechodzącego po alejce ochroniarza. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko udawać wyluzowanego mieszkańca osiedla. Powoli, na pokaz, zapalam papierosa i leniwie zaciągam się dymem. Po chwili przyjaźnie macham do przechodzącego, co ostatecznie rozwiewa jego podejrzenia. Idzie dalej. 

O dwa nocne spotkania za dużo. Za oknem lala szczytuje spazmatycznie. I jeszcze te moje cholerne majtki, za bardzo wchodzące w tyłek. Staram się jakoś poprawić je przez spodnie.

 

   Przeskakuję przez chodnik i powoli czołgam się wzdłuż żywopłotu. Docieram do celu mojej wędrówki. Ostrożnie wyjmuję stalową linkę, wstrzymuję oddech i rozglądam się dookoła. Jednym szybkim susem docieram na miejsce egzekucji. Cicho przeżynam korę u nasady rozłożystego drzewa. Poprawiam z drugiej strony, tak, aby nie miało czym ciągnąć soków z korzeni. Rozglądam się ostrożnie – wokół nie widzę żywego ducha. Sprawdzam robotę. Podcięcie jest prawie niewidoczne, ale dodatkowo wcieram w nie ziemię, by je lepiej zamaskować.Wyjmuję butelkę śmiercionośnego specyfiku, którym smaruję obwód pnia. Na koniec wykopuję saperką kilka niezbyt głębokich dołków i ostrożnie wlewam do nich kwas siarkowy. Gdy wsiąka, zakrywam dołki płatami trawy.

 

   Akcja skończona! Przez chwilę leżę na wznak i patrzę w górę na liście, które już jutro zaczną powoli opadać. Pakuję narzędzia do torby i wycofuję się z miejsca zbrodni. 

 

Jestem poszukiwana listem gończym przez organizacje ekologów z siedmiu województw. Za pieniądze pomagam ludziom w likwidacji zbędnego drzewostanu, które zasłania im słońce, widoki z okien czy też najnormalniej w świecie przeszkadza przy budowie domu, ogrodzenia czy basenu. W większości wypadków prawo bezwzględnie wymaga uzyskania zgody na wycięcie drzewa. Procedura jest skomplikowana i bardzo rzadko dostaje się takie pozwolenie. Żyjemy bowiem w świecie, gdzie prawa zwierząt i roślin są o wiele bardziej przestrzegane niż prawa ludzi.

 

Gdyby tylko nie te moje ciasne majtki…

 

KoNiEc

 

Dobra Cobra

03 sierpień 2012

Także jako audiobook:

VectVector image by VectorStock / Robot