Tymczasem w bliżej nieokreślonym miejscu wszystkie zniknięte kobiety miały się nadzwyczaj dobrze, jeśli samotność wśród innych przedstawicielek tej samej płci można uznać za przedsionek raju. Całymi dniami mogły wreszcie gadać i plotkować. W ruch poszła wymiana odzieży i biżuterii, zapanowała równość, wreszcie żadna nie zazdrościła drugiej udanego chłopa. Wreszcie nie było przy nich mężów, dzieci, teściowych i rodzin, z którymi musiały się użerać i dźwigać ich na swoich barkach całe życie. Przeminęło podcierania tyłków, gonienie do lekcji, sprzątanie, wypas zwierzyny gospodarskiej, przyprowadzanie nawalonych mężów z karczmy, udawanie orgazmów i późniejsze wypłukiwanie z pochew cieknącego po udach męskiego nasienia, pozostawianego tam zawsze w nadmiarze.
Wreszcie nastało wyzwolenie kobiet! Dożyły pięknych czasów.
Lenita Roszko – starsza urzędniczka na zamkowym cle – która już dawno zaprzedała duszę i ciało firmie – z niedowierzaniem obserwowała to, co się wokół niej wyrabiało. Świadoma zależności podaży i popytu z przerażeniem obserwowała i przysłuchiwała się tym wszystkim rozpuszczonym babom i głupotom, które wygadywały.
Idiotki nawet nie zdawały sobie sprawy, jak przez ten ewenement upadnie rynek chemii gospodarczej, środków czystości i higieny osobistej. Salony piękności, oferujące robienie paznokci i włosów, też poupadają. Eksploduje inflacja, bezpowrotnie zostaną utracone miejsca pracy, zamek nie będzie miał zakładanych wpływów z podatków i zacznie w dwójnasób ściągać daniny od zwykłych obywateli. Wszystko się rozreguluje!
Jako osoba świadoma makroekonomicznych zależności Lenita musiała szybko coś wymyślić, aby świat powrócił na jedynie słuszną drogę nieprzerwanego konsumpcjonizmu. W którym kobieta od wieków odgrywała pierwsze skrzypce.
Dobra Cobra przedstawia opowieść o trudzie, wierności, złym losie i tęsknocie za harmonią świata, pt
Po której stronie chleb jest posmarowany 2
Potrawy naszego dzieciństwa zawsze są dla nas najlepsze, nawet jeżeli dzieciństwo to jest tak odległe, że woń dawnych ognisk nie sięga już naszej pamięci.
Joe Alex – Gdzie przykazań brak dziesięciu
10
Lenita Roszko z przerażeniem wsłuchiwała się w wywody uwięzionych towarzyszek niedoli. Cały dzień nie robiły niczego pożytecznego: jedne tańczyły, drugie uprawiały jogę i ćwiczenia oddechowe, trzecie tylko spały, a jeszcze inne bez końca czesały sobie włosy i iskały wszy.
– Wszystkie stosujemy czopki Doxik z wywaru kory: Kazaria, Zubozia, ja… no i Stefka oczywiscie też! – argumentowała jedna z rozprawiających niedaleko Roszko kobiet. – Nie tylko uśmierzają ból głowy, ale też skutecznie wyspokajają. A czegóż bardziej potrzeba kobiecie, niż trochę świętego spokoju od problemów i zagrożeń, które niesie ze sobą obecny wiek?
Lenita stała przy ścianie, nie chcąc rzucać się w oczy. Dla niepoznaki dygała nóżką, udając zamyśloną w tańcu. Ale jej zawodowo wyostrzony umysł poszukiwał drogi wyjścia z zadziwiająco (nie) realnej sytuacji, w której się wszystkie znalazły.
Powoli zaczęła obchodzić halę, w której je uwięziono. Białe światło sączyło się z nieznanego źródła, a ściany grzały, gdy się do nich przyłożyło rękę. Przedziwne! I nieznane zarazem.
W pewnym momencie Roszko musiała oddać jednej z dziewczyn służbową garsonkę, w zamian przyjmując podziurawiony fartuch kuchenny, pachnący zjełczałą śmietaną. Ale później jej misja znów zaczęła posuwać się powoli do przodu. To znaczy: wzdłuż ścian.
W kącie ze zdziwieniem natrafiła na szwedzki stół, gdzie na panie czekały kusząco przystrojone kanapki z ciężkiego chleba, herbata z lipy, dopiero co sprowadzana z zamorskich krain kawa oraz bezpośrednio wyciskane z marchwi, kapusty i buraka soki fitness.
Roszko z drżeniem ręki nalała sobie duży kubek czarnego napoju i wzięła ze stołu zadziwiająco świeżą kanapkę. Nim przystąpi do dalszego badania otoczenia, za wszelką cenę musiała unormować poziom cukru i nieznany jej z doświadczenia deficyt kofeiny.
Nie była kobietą religijną, bogiem były dla niej słupki na ręcznym liczydle, a przykazaniami wytyczne dworu, których zawsze się wiernie trzymała. Ale w tej dramatycznej chwili powróciły wspomnienia z organistówki, gdzie za młodu uczęszczała na lekcje religii. Tam też obiecywali raj, naturalnie, gdy się było gorliwym w wierze, dawało kościołowi dziesięcinę i wiernie chadzało na mszę. Według klechów inne wyznania były wymysłem z piekła rodem i należało się od nich trzymać z daleka. Choć… w tamtym czasie w Potoczku nie słyszano jeszcze o żadnych innowiercach.
11
Lenita nie spała, gdy nocą mur się nagle rozsunął, a postacie, poubierane w białe kombinezony zaczęły wynosić odpadki, dokładać zapasy żywności, sprzątać pomieszczenia. Po czym wyszły, a przesuwna ściana znów się za nimi zamknęła. Żadna z towarzyszek niedoli nawet się przy tym nie przebudziła. Podejrzane… Może dosypywali im do jedzenia jakieś… zioła na sen?
Następnej nocy Roszko wyczekiwała na chwilę, gdy tajemnicze postacie znów nadejdą. Gdy cały rytuał uległ powtórzeniu i zbliżało się jego zakończenie, kobieta szybko podbiegła do zasuwającej się ściany. Prześliznęła się na drugą stronę w ostatniej chwili, gdy zmniejszająca się szczelina miała już mniej niż metr szerokości.
Była pewna, że ma dobę na zbadanie sytuacji i wyjaśnienie, gdzie tak właściwie je zamknięto. A może i szansę na uwolnienie wszystkich uwięzionych babek.
12
Niedoszły Król Wieśniaków Don Radom, przez całe życie marzył, by się urodzić w pięknym Radomiu, owym ikonicznym mieście z zapierającymi dech ulicami, pełnymi starych kamieniczek, pomalowanych w gustowne, pastelowe kolory. To tam adept wesołego, wędrownego życia widział spełnienie, chwałę jak i eldorado. Jednak los wybrał inaczej i został paziem na zamku w Potoczku. A na dodatek z królewskiego rozkazu musiał użerać się z rozlewającą się plagą mutacji wśród młodych chłopców.
– Dzień dobry – powitał z kąta Lenitę.
– Dzień dobry – odpowiedziała, bo tak należało uczynić. Człowiek uprzejmy zawsze odpowiada na powitanie drugiej osoby, a nawet sam wita, nie będąc witanym. Naturalnie nie ma to odniesienia do wsioków i chamów, nie znających się wcale na uprzejmości. A takich było coraz więcej.
Wcale nie rozpoznała w siedzącym pod murem dworskiego pazia, bo była zatrudniona w innym skrzydle zamku.
– Mój ukochany przodek, którego nigdy nie spotkałem, wieśniak rytu sieradzkiego powiadał w swoich pamiętnikach, że większość kobiet to podrabiane złoto, fałszywie pobrzękująca moneta – zaczął dramatyzować nieznajomy. – I jak się natrafi na prawdziwy skarb, to trzeba go za wszelką cenę zdobyć i przy sobie zatrzymać.
– A to ciekawe…
– Naturalnie w dawnych czasach kobiety nie były pobuntowane, tak jak teraz. Opiekowały się domostwem, służbą, dziećmi, mężem…
– Jakie staroświeckie przekonania… pana przodka, jak sądzę – mruknęła Roszko.
– Dokładnie – zgodził się z nią mężczyzna, chcący zostać Królem Wieśniaków Don Radomiem. – Ale trudno, żeby w dawnych czasach myślano po nowoczesnemu, a nie po starodawnemu. Teraz też tak nie ma, bo myśli się wyłącznie po nowoczesnemu. Panie są zbyt zajęte upiększaniem ciała, robieniem selfie i durnymi wymianami zdań w mediach społecznościowych, pozawieszanych na murach zamku, żeby jeszcze mieć czas na uczestniczenie w prawdziwym życiu…
Gadał głupotki, ale… Był nawet przystojny. Może nawet by się sprawdził, jako Król… czegoś tam. Lenita z przerażeniem poczuła dreszcz, przechodzący ją w dolnej części brzucha. Przez chwilę zastanawiała się, kiedy ostatni raz tak się poczuła? Chyba, jak przyjechał ten przystojny dyrektor regionalny sprzedaży grotów do kusz i łuków. Kiedy to było? Z pół roku temu z okładem?
– Może by pan zmienił narrację i zszedł z tematu niewiast, co? – rzuciła zaczepnie w stronę siedzącego w kącie. Cierpliwość kobieca ma jednak swoje granice.
Osobnik podniósł wzrok i uśmiechnął się:
– Pewnie. Pewnie… To niepopularne wnioski, wiem to. A więc – wziął głęboki wdech – będzie temat zastępczy: nikt się na niczym nie zna.
– O – mruknęła, udając zaciekawioną. Jednak jej oczy cały czas błądziły po ścianach w poszukiwaniu wyjścia z pułapki.
– Gdzie się człowiek nie obróci, tam jedynie niekompetencja – ciągnął niedoszły Król Don Radom. – Wystarczy wejść na jakiekolwiek forum społecznościowe, aktualizowane na murach zamku w postaci mało czytelnych bazgrołów. Zazwyczaj jest tam mistrz, który na czymś się zna – choć jest szeroka granicą między znaniem się, a znaniem się prawdziwym. Ale – jako, że wszyscy inni członkowie forum tylko przyklaskują myślom lidera – samo „znanie się” schodzi na drugi plan.
– I co z tego? – prychnęła Roszko.
– Członkowie schlebiają mistrzowi, bronią go w razie potyczek z kimś dopiero co zarejestrowanym, kto wydaje się nie uznawać jego prawie absolutnej mądrości. Użytkownicy mówią między sobą jego językiem i poprawiają nowo przybyłych. Dają im też rady w duchu swego guru, przyjmując je po pewnym czasie za swoje.
– Jeśli nawet tak jest, to co? Czy to coś złego?
– Normalny trend – powiedział niedoszły Król Wieśniaków. – Ludzie udają, że się na czymś znają, a najbardziej boją się tak zwanych ślepych testów?
– Czego?
– No, że ktoś zawiąże im oczy i każe wybierać według smaku czy brzmienia, a nie według logo. Największy strach i obawa mają właśnie wtedy. Proszę sobie wyobrazić, iż wyczytałem, że mój przodek rytu Góro-Kalwaryjskiego od zawsze był smakoszem Zielonego Piwa i jego wielkim wielbicielem. Pił tylko je, a tu nagle znienacka zasłaniają mu oczy i każą wybrać ulubiony napój tylko przy pomocy zmysłu smaku. Mój przodek traci z widoku tę sugestywnie piękną, zieloną naklejkę na szklanicy, która podobno kocha nad życie. Przez opaskę nic nie widzi, ale kierowany smakiem próbuje wskazać swój ulubiony browar.
– I co było dalej?
– Ponosi klęskę mimo, że się zarzekał, że zna swój najulubieńszy smak jak własną kieszeń. To samo zdarza się w kręgu audiofile, uwielbiających średniowieczną muzykę w czystej postaci, gdzie logo, postawione przed oczami, mówi wszystko o guście jak i zasobności portfela. A jak się próbuje zasłonić oczy, to od razu wybucha granda. Taki prawdziwy wielbiciel, proszę pani, unika ślepych testów, niczym… przechrzta święconej wody, żeby użyć obecnie obowiązującego języka kościelnego. Choć przechrzt u nas w Potoczku na szczęście jeszcze nie uświadczysz.
13
Oboje popatrzyli na siebie z uwagą.
– Jest pan bardzo nowoczesny, jak na czasy, w których obecnie żyjemy.
– A właściwie… To skąd się pani tu wzięła?
– Sama jestem tego ciekawa.
– Bo ja tu wysiaduję od czasu do czasu, ale dobrze wiem, że oczekiwania w przeistoczenie się w Króla Wieśniaków może potrwać. Więc jestem cierpliwym.
– Cierpliwość to dobra cecha. Tak mówiła moja babcia, która jednak nie zawsze miała rację.
– Głęboko wierzę, że któryś z moich wieśniaczych przodków pewnego dnia w cudowny sposób musiał nawrócić dwustu pięćdziesięciu heretyckich marynarzy, któryś musi miał też reputację doskonałego szermierza, jak i kobieciarza, a nawet porzucił hiszpańską ciężarną szlachciankę, gdy jej bracia chcieli go zasiec szpadami z powodu zaciążenia ich siostry.
– Taaa… widać dużo pan… czyta… nowoczesnych lektur. – Lenita była coraz bardziej zdziwiona jego dużą wiedzą. – Jest pan chyba bardzo zdeterminowany w swoim dążeniu.
– Tylko rzemieślnicze wyrabianie cynowych patelni jakoś mi nie idzie, droga pani. Proszę jednak nie myśleć, że nie próbowałem! Próbowałem, a jakże! Jednak teraz wszystko produkują skośnookie, więc samemu w pojedynkę nie udaje się jeszcze zbudować ani mini huty ani tym bardziej pieca – dymarki. Więc przetaki, sitka, rondle robią teraz tylko ci zza Wielkiego Muru. Doprawdy w wymiarze amatorskim trudno zdobyć też rudę żelaza i ciężko jest opracować właściwą kolejność wsadu, nie mówiąc już o technologii składania metalowych przyborów kuchennych.
Trochę znudzona kuchenną gadką Roszko zmieniła temat.
– A nie słyszał pan czasami, że tu gdzieś są uwięzione kobiety? Wbrew własnej woli…
– Staram się pilnować własnych spraw…
– Czyli pan nie słyszał…
– Przepraszam, ale nie chciałbym się wypowiadać w tym temacie. Gdyby tu były jakieś babki, to bym je przecież słyszał, prawda? Bo chyba by wołały o pomoc. A co? – drążył temat. – Gotuje im pani, czy jak?
– Hmm… – puściła sugestię mężczyzny mimo uszu. – W każdym razie jakoś muszę je uwolnić…
– Jeśli są więzione, to naturalnie powinna pani je oswobodzić – przytaknął mężczyzna. – To niejako naturalny obowiązek drugiej kobiety.
– Co za nowoczesny koncept… kto by się tego po panu spodziewał. Ale jak by tego dokonać?… – zamyśliła się, wcale nie zważając na teoretyczną kąśliwość, ukrytą w wypowiedzi mężczyzny.
– To proste – zaśmiał się niedoszły Don Radom. – Tak się składa, że mam tutaj przy sobie bańkę łatwopalnego ognia greckiego… I hubkę. Wystarczy rozniecić ogień, a okowy więzienia same puszczą, a wtedy…
– Tak pan myśli?
– Naturalnie!
– w wyniku tego wszystkie kobiety ulegną spaleniu lub zaczadzeniu dymem! Czy niedoszli Wieśniaczy Królowie to jedna wielka banda kombinatorów? – jęknęła pod nosem
– Eine grosse Simulatenbande! – potwierdził po zagranicznemu Don Radom. – A teraz wracając do pani koleżanek…
14
Umęczona Lenita Roszko ciężko opierała się o ramię niedoszłego Don Radomia. Zaczynało świtać, a ona nadal nie znalazła sposobu na uwolnienie więzionych kobiet. Teraz to i tak było niemożliwe, należało czekać na te tajemnicze białe postacie, które przychodziły w nocy. I wtedy może…
Na dodatek napotkany w podziemiu mężczyzna snuł tak niedorzeczne pomysły w temacie ich uwolnienia, że aż głowa bolała.
– Kto by pomyślał, że to wyzwalanie kobiet będzie tak ciężkie… – mruknęła sennie.
– Zawsze może być gorzej – pocieszył ją Doń Radom. – Z tego, co słyszałem, mój dziadziuś urodził się jako bogaty szlachcic w biednej, rolniczej rodzinie, której za podupadłe domostwo służyły nieprzebyte pustkowia sprzed epoki scalania gruntów. Bogactwo było dla nich – prostych ludzi – dużą niespodzianką i wydarzeniem, na które nie byli przygotowani. Przepuścili więc cały majątek dopiero co urodzonego dziadziunia w naprawdę ekspresowym tempie. Nie wiedzieć po co nakupowali dużo długich, lśniących czarną barwą wozów oraz najlepszych bizantyjskich koni.
– Dziadzio przyszedł na świat na polu kartofli pośród grasującej ze zdwojoną siłą stonki ziemniaczanej i z tego powodu był pierwszym alergikiem w rodzinie. Niemożność wychodzenia z domu z powodu dokuczliwych pyłków sprawiła, że zajął się muzyką i stworzył najpiękniejszą uwerturę dysharmoniczną, znanym w Potoczku pod tytułem: Kawał pieczonej świniny. Wystawiali ją nawet na jarmarkach i turniejach. Napisał też futurystyczną sonatę na trzy flety, tamburyn i piszczałkę, pod nazwą: Kontroler biletów. Sonata zdobyła nawet trzecie miejsce na Amatorskim Festiwalu Fantastycznym opery i Operetki na zamku Świętopełka Strasznego. Dzieło było awangardowe, bo nikt nie miał pojęcia, kto to jest kontroler biletów, zwany też w libretcie kanarem.
– Widzę, że dziadzio był człowiekiem renesansu, który to kierunek jeszcze nie zdołał dotrzeć do zamku w Potoczku.
– A żeby pani wiedziała! – klasnął w dłonie uradowany Doń Radom. – Dziadzio napisał też przenikliwą na wskroś kompozycję frustracyjną w duchu neo post modernizmu: Meta na polanie. Opisywał tam moc i siłę, która dają pokątne meliny z mętną okowitą, w których za brzęczącą monetę umiejętnie dawkuje się Oczekiwanie jak i Spełnienie. Które idealnie współgra w utworze z muzycznymi pauzami.
– A co… pan robi na życie?
– Z zawodów jestem… pilotem żeglugi po mokradłach, potrafię też dobrze wycinać wrzody z ciała, prowadzę także szkółkę windsurfingową dla chorych zwierzątek. Ale… porzuciłem te fuchy i teraz oczekuję tylko na przeistoczenie w Wieśniaczego Króla.
– A… – mruknęła trochę skołowana Roszko. – A… może… chciałbyś się…niedoszły królu… popukać? Tu i teraz? – dodała nieśmiało, rozszerzając nieznacznie uda.
Niedoszły Don Radom odskoczył o niej, jak oparzony.
– Nie mogę! – jęknął dramatycznie. – Moja matka znalazła przebiegły sposób, aby zawsze bezbłędnie wiedzieć, czy się łajdaczyłem.
– Doprawdy?
– Każdorazowo przed wyjściem z domu macza mi … żołądź w… tej no… jodynie.
– A co to ta: jodynie?
– To taka mało znana, nowa substancja lecznicza, używana w wyższych sferach… I uprzedzę kolejne pytanie: potrafi bardzo szczypać. Myślałem, że mamusia smaruje mi kuśkę w ramach zdrowia i zabijania bakterii, bo w średniowiecznym Potoczku nie jest czysto. Nawet się do tego przyzwyczaiłem, bo do wszystkiego przecież można przywyknąć, prawda? Ale mamusia miała inny plan. Była nauczycielką wuefu i jak dziewczęta się przebierały, wparowywała do nich i widziała, jak na dłoni, która ma fioletowe majtki. Wtedy taka delikwentka dostawała dwóję z wuefu. A ja lanie, że się zadawałem z jakąś lnieodpowiednią afiryndą.
– Biedny chłopak – powiedziała ze szczerym współczuciem Lenita. – Co to za wyrodna matka, która…
– To była święta kobieta – przerwał jej zdecydowanie Don Radom, po czym wstał i podskoczył trzy razy. – Chciała dla mnie dobrze.
– A co takiego ciekawego i… pożądanego jest w byciu Wieśniaczymi Królem?
– No… że nie trzeba nic robić…
– To dokładnie to, co… porabiasz teraz.
– E… no niby tak – podrapał się za uchem mężczyzna. – I jeszcze: lud składa królowi daniny, więc kasza ze skwarkami jest zawsze za darmoszkę.
– I pewnie przyprowadzają do rozpieczętowania swoje córki?
– To wymysł prozaików i zmyślona miejska legenda – szybko zaprzeczył mężczyzna. – Ponadto przez mamusię jestem… na całe życie uczulony na kobiety, niczym mój dziadziunio na stonkę. Ale koniec tych rozmówek!
– Co? Dlaczego?
– Jest szósta czterdzieści pięć. O tej porze zawsze biorę gorącą kąpiel.
Oniemiała Lenita patrzyła, jak Wieśniaczy Król nacisnął jakiś kamień, mur po cichu się rozstąpił i jej oczom ukazało się jasno oświetlone… spa. Z zazdrością zerknęła na nowoczesne wnętrze, wypełnione gorącą parą, buchającą w wielkiej balii, świecącym chromem i tekowym drewnem.
W środku na heblowanych ławkach siedzieli równym rzędem młodzi chłopcy w wieku przedmutacyjnym.
15
Konni przynieśli dramatyczną wieść, że Duke Ray zginął przysypany alpejską lawiną.
Na te wieść sąsiad Jednoręki Świętopełk Straszny z Gąsawy od razu skrzyknął rycerstwo i zaatakował zamek. Następnie na oczach pachołków upokorzył Afrodytę, zdzierając z niej suknię, po czym gwałcił ją za pomocą najwierniejszego sługi. Co było dla kobiety wyzwoleniem: wreszcie jakiś chłop zdołał jej dogodzić tak, że aż zęby szczękały. Gdy miała już dość orgazmów, świadoma zmian, które właśnie zaszły i doskonale wiedząc, po której stronie chleb jest posmarowany omastą, w głębokim ukłonie oddała nowemu małżonkowi klucze i akty własności apartamentów, rozsianych po świecie.
Jeszcze tego samego dnia Świętopełk uwolnił więzione kobiety, które Bornemisza zamknęła dla kaprysu w świeżo zrewitalizowanych lochach. Wbił też na pal dawne sługi Króla, w tym wiernego pazia, który podejrzanie długo zabawiał z chłopcami w zamkowych lochach. Co niezawodnie doszło do uszu nowego władcy, gdyż od dawna miał w Potoczku swoich szpiegów.
Jednoręki z Gąsawy od razu sprowadził do nowej siedziby świętą relikwię Uciętego Ramienia i zatrudnił wielu rzemieślników, aby ci wspomagali jego wizerunkowe przedsięwzięcie. Zaczęto masowo rzeźbić królewskie popiersia i posągi, kuć medaliony i malować na murach sugestywne freski. Wszystko po to, aby przypieczętować sztuką władzę nad nowymi ziemiami.
Świętopełk rozdał najbiedniejszym trochę zboża, zmniejszył na pewien czas daniny i zezwolił na wycinkę dużej połaci królewskich trzcin, służących do krycia chat, aby za nowej władzy plebsowi nie lalo się na łby. W związku z tym od razu zapanowały dobre nastroje. A przy głównych uliczkach pozawieszano pochodnie, które dawały niezawodne światło w najciemniejszą część nocy. Przynajmniej przez pierwsze dwa tygodnie nowych rządów.
Spostrzegawcza Afrodytą dość szybko zauważyła, że jej nowy małżonek jest zwyczajnym, nieumiejącym czytać miernotą, ukrywającym prawdziwy wizerunek pod płaszczykiem okrutnika i wyuzdanego kochanka. A wszystko to czynione z niepewności i nieustannej potrzeby potwierdzania wizerunku silnego władcy, który chciał zostać jednocześnie władcą, lokalnym patronem, dobroczyńcą oraz obrońcą ludu.
Na wiosnę Jednoręki zakochał się się Bornemiszy bez pamięci, gdyż ta doskonale wiedziała, co odsłonić, a co przysłonić, by wzbudzić pożądanie po okresie zimowego postu, gdy drzewa zaczynały puszczać soki. Dość szybko znaleźli z nowym królem wspólny język i zaczęli wyprawiać bale, na których jedzono, pito, a cały kwiat rycerstwa stawał w krwawe szranki. Z miłości do ludu – choć małżonka doskonale wiedziała, że to raczej z powodu umiejętnego spuszczania ciśnienia z organizmu nowego męża – Świętopełk wybudował trzy świątynie, pogłębił fosę i wpuścił do niej świeżo sprowadzone zza morza piranie.
A wieczorami Afrodyta robiła nowemu panu i władcy takie rimmingi, że aż mu oczy wyłaziły z orbit. Naturalnie z rozkoszy. Przed którymi tygodniami uciekał po całym zamku, nie wyłączając lochów i dachu, ale gdy wreszcie ich zażył – po raz pierwszy w życiu spał jak zabity.
16
Dość szybko wyszło na jaw, że Jednorękiego z Gąsawy najbardziej zaprzątały głowę sprawy sukcesji, wiec Afrodyta – nie bacząc na wielce prawdopodobną utratę idealnej sylwetki – natychmiast powiła mężowi trzech dorodnych synów. Odwracając tym faktem uwagę małżonka-sodomity od umęczonego kobiecego odbytu – którego florę co raz lubił naruszać.
Jednoręki zawsze budził się bowiem z erekcją i przed śniadaniem uwielbiał odwiedzić królewską owczarnię, gdzie wybranemu tego dnia zwierzęciu poświęcał dłuższą lub krótszą intymną chwilę.
Nic więc dziwnego, gdy okazało się, że nowy król nie znał innej drogi penetracji kobiety, a praktycznie pouczony przez żonę narzekał i cmokał z niezadowolenia, że mu tam za miękko i zapach mniej zjadliwy od tego, do którego się przyzwyczaił. I że zwyczajnie jest za luźno i nie może dojść szczytu.
Ze strony Bornemiszy był to zabieg ze wszech miar ryzykowny, jednak zakończony sukcesem: Świętopełk Straszny z Gąsawy oszalał na punkcie potomstwa. Był dla chłopców ideałem cierpliwego, wyrozumiałego oraz mądrego ojca. Uczył ich najważniejszych czynności, jakimi bez wątpienia była jazda konna, mielenie mąki, przewidywanie pogody, polowanie i oprawianie zwierzyny, rozpalanie ogniska, spławianie czarownic i ścinanie mieczem głów skazańców. Dla synków sprowadził też trzysta sześćdziesiąt lampartów, które trzymano w specjalnej zagrodzie, postawionej obok murów zamku. Z braku laku zwierzęta karmiono tym, co zmarło, zdechło, padło lub zostało ścięte, spławione czy powieszone oraz wrzucone za ogrodzenie niby przez zwykły przypadek.
Zwierzęta ciągle jednak były głodne.
Niebawem stało się widoczne, że jeden z synów okazał się ciamajdą, więc ojciec wyprawił go na tamten świat przy pomocy mokrej derki, zarzuconej nocą na twarz dziecka.
Lenita Roszko – oddany szpieg nowego władcy – została na trzy księżyce zanurzona po szyję w wielkim, szklanym słoju, aby wypuściła płetwy. Gdy to się stało poślubiono ją dwuogonowemu Archidzie, faunowi rzecznemu, bo kto słyszał, żeby baba była wyzwoloną i na dodatek rządziła w biurze celnym? A sam faun był skutecznym straszakiem dla całego pospólstwa.
Lenita zamieszkała z mężem w uroczym kącie stawu, który okalało gęste sitowie. Król Świętopełk miał na nich przez cały czas baczenie. Bo najważniejsze, to zawsze mieć wszystko pod kontrolą.
17
Świętopełk nie bał się prawie niczego. Oprócz piorunów. Przeżywał ciężko każdą burzę, którą odchorowywał wiele dni, obawiając się nadchodzących wyroków boskich.
Pewnego wiosennego dnia, który nastąpił po gwałtownej burzy, tradycyjnie dopadła go wielka gorączka i legł bez sił na szerokim łożu. Na niemoc nie pomagały ani tłuste rosoły, ani krągłe owce, ani krwawe egzekucje, ani też spowiednik. Ówczesna niezawodna medycyna, w postaci przykładania pijawek i upuszczania krwi też nie zdołała niczemu zaradzić.
Dwa dni później pod bramami zamku stanął… Duke Ray we własnej osobie. Grzmotnął pięścią we wrota, a gdy te wypadły z zawiasów, lud rozsunął się bojaźliwie, tworząc szpaler, którego środkiem przeszedł prawowity Król. Zaległa cisza, jak makiem zasiał. Pospólstwo drżało na myśl, że to wrócił duch ich pana i teraz z pewnością będzie się mścił i nawiedzał ich nocami.
Swe pierwsze kroki władca skierował do królewskiej sypialni, gdzie przebił ostrzem niedomagającego Świętopełka. Później stanął na głównym placu grodu z odciętą głową uzurpatora i cisnął ją pod nogi coraz liczniej zgromadzonej gawiedzi.
Jak na zawołanie służba zrzuciła z okien pozostałego przy życiu najstarszego syna Jednorękiego (drugi zmarł tragicznie podczas ćwiczeń strzelania z luku, przypadkowo ugodzony w oko śmiercionośną strzałą). Wygłodniałe lamparty znów dostały przekąskę.
Później Król Duke Ray odłowił na błyskę fauna rzecznego, po czym sprawnie go wypatroszył i poćwiartował. Z wody wyjęto też udręczoną Lenitę, której pod woda chronicznie brakowało powietrza i schodziła z niej skóra. Kobiecie w dość krótkim czasie odpadły płetwy i na powrót odrosły ręce. Na powrót stała się piękną kobietą, którą Król zabrał na górę do sypialni.
Następnego dnia o poranku Duke Ray łaskawie zezwolił reaktywować stowarzyszenie na rzecz eliminacji występku, które uprzednio krwawo zamknął jego poprzednik.
18
Afrodytę zamknięto w eremie, położonym daleko za zamkowymi murami, gdzie szybko opętała cieleśnie jednego z mnichów. Oszalały z pożądania zakonnik pomógł Bornemiszy w brawurowej ucieczce skomplikowanymi lochami klasztoru, w których od wieków chowano zmarłych.
– Wolniej. Wolniej… – dyszał braciszek po przebiegnięciu nie tak wcale długiego odcinka prostej pomiędzy eremem, a okalającymi go sosnami.
– Wolniej to będzie w Monaco.
– Gdzie?
Nie otrzymał jednak odpowiedzi.
Podczas przekraczania zdradliwych trzęsawisk duchowny wdepnął w bagno, które nieuchronnie zaczęło go wciągać ku sobie.
– Ratuj! – zawył na cały głos.
– Sam się, kurdwa, ratuj – rzuciła Afrodyta, nie odwracając się za siebie. – Po coś tam właził?
– Noga mi się zsunęła z sitowia…
– To teraz utoniesz. Za karę.
– Za jaką karę?
– Za zadawanie się z jawnogrzesznicą!
– Przecież zawsze byłem wiernym sługą…
– Piekło cię pochłania z mojego powodu! – zaśmiała się Bornemisza. – Czas sobie zdać z tego sprawę, mój chutliwy grubasku.
– Co?! – krzyknął mnich w wielkim szoku, bo zrozumiał, że nie ma już dla niego żadnego ratunku.
Zwariował dokumentnie jeszcze przed wzięciem ostatecznego oddechu i zniknięciem w oblepiającej go brunatnej mazi. Ale może to i lepiej, że nie poczuł wielkiej grozy umierania z powodu braku powietrza.
KoNiEc
Dobra Cobra
Lipiec 2023
Vector image by gstudioimagen on Freepik