Spośród drzew i pól 1

    O poranku Panto Kowalski z przerażeniem stwierdził, że widzi tylko w czarno białych barwach. Z niedowierzaniem przetarł oczy, co jednak nic nie pomogło. Z rzadka przechodzących pod oknem ludzi nadal widział tylko w podstawowych kolorach. Gdyby żył w Stanach to może nie brał by sobie tego do serca, ale tu, w aryjskiej Europie? 

Dokładnie zawiązał buty, walcząc z coraz większą podskórną paniką. Może w zastraszającym tempie rozwijała się w nim jakaś podejrzana monochromatyczna choroba? Ale akurat teraz, w momencie, gdy szczęśliwie wylądował w Polsce? 

Wysportowany ponad normę, zdrowy jak byk, doskonale wyszkolony Kowalski wiódł życie, o którym nikt nic nie wiedział. Nie posiadając rodziny mógł w stu procentach poświęcić się sprawie. 

Kulminacją wielomiesięcznego, ciężkiego treningu w sztuce sabotażu i dywersji, był nocny  skok z samolotu. Po skrupulatnym ukryciu spadochronu Kowalski dotarł przed świtem na umówione miejsce kontaktowe, gdzie otrzymał „mocne papiery”: niemiecki dowód tożsamości Kenkartę i pracowniczy Ausweis, które pozwalały w razie kontroli na dalszą podróż, wydostanie się z łapanki, a nawet uwolnienie od obowiązku robót w Niemczech. 

   Panto z obawą wyszedł na ulicę. Miał jeszcze nadzieję, że może szyby w jego tymczasowym mieszkaniu były niedomyte, co przecież mogło być powodem upośledzenia kolorowego postrzegania. Ale nie. Wciąż widział wszystko tylko w podstawowych kolorach. 

W innych warunkach udał by się na konsultację medyczną, gdzie po szczegółowych badaniach określono by chorobę, na która zapadł. Ale to wymagało czasu i kolejnych wizyt u lekarzy. A na to, jako cichociemny, nie mógł sobie pozwolić. 

Mijani ludzie nadal byli czarno – biali. Choć… nagle po drugiej stronie pojawiła się staruszka, którą zobaczył w kolorze. Westchnął z głęboką ulgą. Więc jednak mógł widzieć w kolorze! 

Powoli poszedł za nią chodnikiem. Interesowało go, dlaczego ta babinka nie była negatywem, jak wszyscy mijani ludzie. Czyżby nagle posiadł jakiś rzadki dar rozpoznawania, który człowiek jest dobry, a który zły, a twarde lądowanie tylko uwypukliło tę cechę w jego zmyśle wzroku? Ale to by oznaczało, że… prawie wszyscy mijani Polacy byli źli i posiadali paskudne charaktery. Co nie napawało optymizmem, bo na nikogo nie można było liczyć, ani tym bardziej nikomu ufać. 

Zbiegiem przypadku komandos został zwierzęciem, rozpoznającym aurę człowieka, co jednak mogło być bardzo przydatne w jego misji.  

   Nagle z kwiaciarni po przeciwnej stronie ulicy wyszło dwóch niemieckich oficerów w  mundurach Wehrmachtu. Ich z kolei Panto zobaczył w naturalnych barwach. Więc Niemcy mogą być dobrzy, a Polacy źli, zdradliwi i dla iluzorycznych korzyści wydający okupantowi jeden drugiego. Wywiad zakładał możliwość takiej psychologicznej dwoistości Polaków, ciemiężonych przez najeźdźcę. Dwoistość, która umożliwiała przeżycie. 

Kowalski siłą woli zgasił wolę instynktu, aby uciekać. W przebraniu kobiety powoli minął niemieckich żołnierzy. Miał posągową twarz, usta pociągnięte szminką i był tak dobrze ucharakteryzowany, że przechodzący hitlerowcy obrzucili go długim, pożądliwym spojrzeniem. Cichociemny poczuł się uprzedmiotowiony, niczym jakaś drag queen. 

 

   Dobra Cobra przedstawia wielki kawałek prawdziwej wojennej prozy, który potrafi wzruszyć najbardziej zatwardziałego chłopa oraz zniecierpliwić cierpliwego badacza historii. Opowieść z ciężkich czasów, gdy występowały trudności w zaopatrzeniu, w każdej chwili można było dostać kulkę w głowę, karabiny maszynowe nie milkły, łapanki nie ustawały, stres oraz przerażenie nie mijały, a pośród cywili nie sposób było odróżnić wroga od przyjaciela, pt

Spośród drzew i pól

Część 1

W czasie wojny prawda jest tak cenna, że zawsze powinna towarzyszyć jej ochrona w postaci kłamstwa.

 Winston Churchill

 

2

   Przed wojną Himeriusz Walbudka ukończył Wydział Rolniczy Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Napisał pracę doktorską O swędzeniu podczas wręczania kwiatów i wielkiej, społecznej potrzebie drapania się w szerokim aspekcie florystyki, która została dobrze oceniona przez komisję egzaminacyjną, jako nowatorski i rewolucyjny kierunek studiów nad kondycją człowieka w obecności flory.

Himeriusz nie był mężczyzną przebojowym, a raczej cierpliwym typem mola książkowego, ceniącego aspekt osobistego doświadczenia. Szczupły, ze skórą o lekko żółtawym zabarwieniu, czas wolny wolał spędzać przy roślinach, zamiast wdawać się w znajomości, które póżniej musiałby kultywować i tracić na nie wiele cennego czasu. 

 

  Po ukończeniu studiów założył małą kwiaciarnię, w której bez reszty oddał swoje życie roślinom, sprzedając kwiaty i prowadząc nad nimi badania naukowe. 

Z ich uprawą było jak z jazdą na rowerze. Albo czytaniem książek, piciem wina, czy… spotykaniem znajomych. Stanowisko, podłoże i podlewanie – były trzema żelaznymi zasadami w uprawie kwiatów.

W kwiaciarni Walbudka trzymał starą wannę, wypełnioną wodą, która w gorące dni potrafiła nawilżyć powietrze nawet do osiemdziesięciu procent wilgotności właściwej. Dzięki temu w sklepie Himeriusza zdarzały się małe cuda: kwitnące chamedory, zamiokulkasy i filodendrony. 

Sprzedawca potrafił przeganiać ze sklepu snobów z pieniędzmi, którzy pragnęli zakupić jakiś egzotycznych kwiat, aby później brylować w elitarnym środowisku dendrofilów. Wymagania pielęgnacyjne rzadkich roślin były bowiem nie do osiągnięcia w zwykłym mieszkaniu czy domu. 

Gdy tylko słyszał, że ktoś często wyjeżdża w delegacje, nie mógł mu polecić kalatei.  Wyznawał zasadę, że rośliny trzeba dopasować do stylu życia. 

Komuś innemu podobała się pachira, ale ona przecież zaraz urośnie dwa razy większa, a za niedługo osiągnie nawet dwa i pół metra wysokości. Ludzie winni pamiętać o metrażu swoich mieszkań. 

Zawsze dawał swoim klientom niezbędne rady, w jakim podłożu uprawiać roślinę i jakie stanowisko dla niej wybrać. Bo stawianie alokazji na słonecznym parapecie to była jedna fatalna pomyłka. Roślina to przecież żywy organizm, którym trzeba się zaopiekować.  

 

3

   Marzyciel Otto von Ochmartz układał w klaserze nową serię znaczków z Hitlerem. Walory na zielonym tle szybko miały zostać rarytasem nie tylko wśród zapalonych członków partii narodowo-socjalistycznej, ale także pośród filatelistów rozsianych po całym świecie. Nikt nie mógł nawet przypuszczać, że znaczki z Hitlerem staną się dość  popularną inwestycją za kolejne sześćdziesiąt lat. 

W życiu mężczyzny są niewytłumaczalne chwile, gdy się w kimś zakochuje. I tyle. Tak też było z Ottonem. Od pierwszego młodzieńczego wejrzenia i wbrew swemu arystokratycznemu pochodzeniu zakochał się w srogim obliczu Wodza Narodu, który jak nikt potrafił podczas przemówień krzyczeć na cale gardło, porywając tym tłumy.  

   Segregując znaczki pocztowe Otto marzył, że kiedy wojna się skończy wróci do rodzinnej wioski, ba, może nawet odważy się spytać kościstą ukochaną, której ojciec był potentatem w branży piwnej, czy nie zechciałaby się z nim umówić na spacer pośród łąk. Bo ta niepozorna dziewczyna także zdołała narobić wiele spustoszenia w sercu młodego Ottona. 

Był w niej zakochany przez całą szkołę, jednak z powodu nieśmiałości nigdy dotąd nie wyznał przed nią swego uczucia. Zaryzykował tylko raz i wbrew sobie wziął udział w gimnazjalnym konkursie śpiewaczym. Występ dorastającego Ottona był okropny – coś jak teatrzyk przedszkolny, tylko jeszcze gorszy. Przy nierównym akompaniamencie gitary akustycznej nieczysto zaśpiewał własną wersję piosenki Bleib nach der SchuleZostań po szkole, wypatrując przy tym w tłumie dziewczyny, w której był dokumentnie zabujany. Jednak jego poświęcenie na nic się nie zdało – tamtego dnia z powodu zatrucia pokarmowego ukochana spędzała prawie cały czas w toalecie. 

Od tamtej chwili do młodego Ottona przylgnęła już na zawsze ksywka: Romeo z beżową gitarą. 

   Von Ochmartz westchnął, zamknął klaser i zdjął z oparcia krzesła mundur SS z dystynkcjami Hauptsturmfuhrera. 

 

4

   Generał Wehrmachtu Fridolin Schwarzmuller niechcący pierdnął ze śmiechu, gdy na spotkaniu oficerskim doniesiono mu o ostatnim celu żeńskiego super komanda, które od niedawna rozpoczęło partyzancką działalność w okręgu, którym dowodził. 

   Pierwszą robotą partyzantek było wysadzenie fabryki zapałek, przez co niemieccy żołnierze nie mieli czym zapalać papierosów, a niemieckie kobiety lamp naftowych. W tamtych dniach dużą część Rzeszy spowiły ciemności, a niemieccy mężczyźni chodzili coraz bardziej nabuzowani z powodu braku nikotyny w organizmach.  

Późniejsze doniesienia wskazywały, że ten sam oddział podjechał pod fabrykę środków higienicznych Walter Rolff Hygiene und Schonheit GmbH. Gdy partyzantki przekonały wartowników, że są kobiecym oddziałem rezerwistek, wysłanym dla wzmocnienia bezpieczeństwa zakładu, żołnierze odłożyli karabiny i sami zaczęli im pomagać w rozkładaniu środków wybuchowych. 

Nad ranem potężna detonacja rozwalił fabrykę i od tamtej pory żony i dziewczyny niemieckich oficerów i żołnierzy miały problem z okiełznaniem objawów menstruacji, a ranni żołnierze nie dostawali bandaży w odpowiedniej ilości. Co naturalnie rzutowało na morale hitlerowskiej armii i jej zaopatrzenie, przy produkcji którego prym wiodły kobiety z zaplecza. 

Trzecim celem brawurowego ataku żeńskiego super komanda była fabryka majtek Johann  Schlamp und Sohne. Partyzantki wypuściły z worków wcześniej nałapane jeże, które zaczęły biegać po hali produkcyjnej w tę i z powrotem. Strażnicy zajęli się ich ganianiem, a wtedy dziewczęta przypuściły udany atak. 

To po raz kolejny wpłynęło na morale niemieckich żołnierzy, bo co to za służba bez bielizny, gdy nieosłonięty bawełną członek majta się w drapiących spodniach od munduru, niczym smród po gaciach, przez co ciągle jest w niechcianym zwodzie. Co z kolei przeszkadza w celności, osłabia morale i żołnierską koncentrację na wrogu.

– Fabryka zapałek, podpasek, a teraz to? Ha ha ha! – śmiał się do rozpuku generał Schwarzmuller. – Te dziewczyny są jakieś porąbane. Nie wiadomo jakim cudem uratowały się podczas wykolejenia pociągu, wiozącego prostytutki do obozu w okolicach  Littzmannstadt, Ale zamiast rozwalać naszych żołnierzy, nasze samoloty, pociągi, składy benzyny i amunicji – jak robią to prawdziwi partyzanci – one obracają w perzynę głupie i nic nie warte niemilitarnie cele! Hahahahaha! UhAhAhAhA! HAHARAHAAAAA…

W przypływie napadu śmiechu generał Wehrmachtu spadł z krzesła i wyzionął ducha. 

Schwarzmuller nie miał racji w swoich ostatnich słowach. Bowiem oddział likwidował też Niemców, a on był jednym z przykładów ich śmiercionośnej działalności. Od tego momentu zgorzel zagrożenia zaczęła destabilizować morale w coraz większej ilości niemieckich oddziałów okupujących Polskę.  

 

5

   Do SS Otto von Ochmartz trafił z powodu arystokratycznych koneksji. Ze względu na wysoki status społeczny podkomendnych SS-Reiterstandarten – zwanej w skrócie SS-Raiterei – formacji wyjątkowej w strukturze organizacyjno-politycznej, kierowanej przez NSDAP, przed której członkami nie stawiano zbyt wielu wymagań. 

Jednostki SS-Reiterei praktycznie nie brały udziału w działaniach wojennych, przez cały okres wojny będąc ekskluzywnym klubem towarzyskim dla szlachty, uprawiającej sporty związane z hippiką. Z tego też powodu jako jedyna formacja SS nie została oskarżona po wojnie o branie udziału w ludobójstwie. Służyło w niej wielu szlachetnie urodzonych mężczyzn, między innymi ojciec królowej Holandii Beatrycze, książę Bernhard.

 Charakterystyka kroku marszowego na gruncie grząskim – tak była zatytułowana praca zaliczeniowa Ochmartza na zakończenie szkolenia w uczelni wojskowej. 

Zgodnie ze szlacheckim urodzeniem Otto trafił do jednostki kawaleryjskiej, której trzon stanowiła arystokracja niemiecka. Jednak szybko uległ znudzeniu pozafrontowa jazdą na koniu i poprosił o przeniesienie bliżej linii walk. Bo młodzieńczo wierzył krzykaczowi z Monachium, który porywał tłumy. Po burzliwej wymianie zdań z ojcem skierowano go do służby we względnie bezpiecznej Polsce. 

   Hauptsturmfuhrer von Ochmartz wyjrzał przez okno. Na przeciwko drogi wkopano billboard, reklamujący nową książka Hitlera: Mein Kampf 2 – Powrót. Do kupienia wszędzie, gdzie są książki – jak głosił napis.

 

6

   Dendrofil Himeriusz Walbudka czule pogłaskał po łodydze Lochtmosia, własnoręcznie wyhodowaną genetyczną krzyżówkę muchołówki i kapturnicy – roślin skutecznie pożerających owady. Roślina lubiła taką pieszczotę i za każdym razem, gdy ją dotykał, poruszała lekko listkami, uzbrojonymi w śmiercionośne macki.  

Nie ma jednej słusznej drogi uprawiania roślin. Kwiaciarz osobiście znał osoby, które uprawiały kwiaty w kontrze do wszelkich zasad i …. mimo tego odniosły sukces. Na przykład maranta jednego z klientów, nieprzesadzona na czas do nowego podłoża, mimo wszystko obrosła całą szafę. 

Inna klientka wyhodowała czteropiętrowego fikisa robusty, wrzucając popiół z papierosów do doniczki, a raz w miesiącu rozrabiając pięćdziesiątkę wódki i dodając ją do podlewania rośliny. 

Gdy ktoś prosił Walbudkę o radę na temat doniczki, starał się wybadać zwyczaje gościa. Tym z tendencjami do przelewania doradzają doniczki terakotowe, a przesuszającym – ceramikę lakierowaną. 

   Himeriusz wybijał klientom z głowy nadmierne zraszanie roślin, bo to przynosiło zawsze więcej szkody, niż pożytku. Do przecierania liści wystarczyła przegotowana woda i ręczniki papierowe, zamiast wody z piwem albo trudno dostępnych w wojennej pożodze płynów micelarnych. 

W ogóle klienci zazwyczaj robili za dużo przy swoich roślinach. Niektórzy przesadzali  roślinę trzy razy w tygodniu i jeszcze się dziwili, dlaczego jest ciągle osłabiona.  

Zamiast wydawać duże sumy na nawilżacze powietrza, wystarczyło obok łodygi postawić szklankę z wodą. A zamiast codziennego zraszania, które mogło doprowadzić do chorób grzybowych liści, wystarczyło raz w miesiącu zrobić kłączom prysznic i dbać o czystość liści. 

A czasem i tak najlepiej było zostawić kaczana samego sobie i na chwile o nim zapomnieć. W hodowli bowiem trzeba wyrobić sobie zaufanie do natury. Mieć ją na oku, ale dać przestrzeń, jak zresztą wszystkiemu w życiu. 

   Podczas przestawiania kaktusów Walbudka skaleczył się mocno w palec. Szybko zatamował ranę, ale kilka kropli krwi zdążyło nakapać bezpośrednio na liście Lochtmosia. 

 

7

   – Oddział partyzantek dokonał ataku na filę słynnej fabryki lalek Käthe Kruse, dostarczającej  mundury dla żołnierzy, fartuchy dla pielęgniarek, ale także ubranka dla niemieckich lalek, aby dziewczynki mogły ubierać swoje zabawki – krzyczał na Wawelu rządzący Generalnym Gubernatorstwem niemiecki król Polski – Hans Frank. 

– Patriotycznych zabawek w żadnym wypadku nie może zabraknąć na każdym świątecznym stole, domaga się tego minister propagandy Joseph Goebbels. Produkowane w Käthe Kruse pluszowe kukiełki z naddatków materiału zawsze przedstawiają słodkich SA i SS-manów lub nawet samego uśmiechniętego Hitlera, czego wymaga nasza propaganda. 

Zebrani oficerowie spojrzeli po sobie. 

– A ostatnio zamiast broni przez pomyłkę zrzucono partyzantkom z samolotu komiksy Superman kontra Ubermensch, z dymkami po niemiecku – oświadczył Frank, siadając na krześle. – Duża odmiana, lecz… po lekturze okazuje się, że amerykański bohater – po ciężkiej walce na ziemi, pod ziemią i w powietrzu – pokonuje aryjskiego Nadczłowieka, karmionego zdrową bawarską wieprzowiną. 

Rozrzucił po stole kilkanaście egzemplarzy, których oficerowie nie śmieli nawet dotknąć, tak, jakby roznosiły one jakąś chorobę. 

– Dziewczyny podrzucają te pełne jadu komiksy w okolice niemieckich garnizonów. Po ich lekturze na naszych żołnierzy padł strach, bo sugestywne obrazki powiadają, że alianci mają tak potężne moce, że mogą nas w każdej chwili pokonać. Analogia do zburzenia wypracowanej w pocie czoła niemieckiej wizji Nadczłowieka, górującego nad innymi rasami, jest tu jak najbardziej oczywista. 

Zebrani pokiwali głowami. 

– Po lekturze tych obrazków nasi żołnierze nabierają przekonania, że te… – z trudem zapanowała nad sobą Frank – …panie z super komanda dysponują mocami Odyna i w związku z tym są nie do pokonania. A każdy oddział, który wyrusza w celu zgładzenia partyzantek, zostaje solidnie przetrzebiony i niejeden nasz kamerade nie powrócił z ich powodu do koszar. 

– Jak mamy z nimi walczyć? – spytał retorycznie jeden z oficerów, zbierając się na odwagę. – I czy warto poświęcać życie i zdrowie niemieckiego żołnierza na taką bandę… bab, mających nierówno pod sufitem? One przecież atakują drugo albo i trzeciorzędne gałęzie przemysłu Rzeszy. Wiadomo – usprawiedliwił swą wypowiedź żołnierz – każda strata boli, ale naprawdę mamy się za nimi uganiać, zamiast z karabinem zdobywać kolejne tereny, potrzebne do zamieszkania dla naszego narodu? To nie przystoi niemieckiemu oficerowi. 

– Nie obchodzi mnie panów zdanie w tym temacie – przerwał mu brutalnie gubernator. – Niemiecki oficer najpierw wykonuje rozkazy, a poźniej odbiera medale. Lub leży w grobie. Ordnung muss sein! Rozkaz jest taki, moi panowie, że trzeba wyplenić to… kobiece, słowiańskie zło z Generalnej Guberni raz na zawsze. I przyprowadzić mi tu na Wawel tę ich szefową – Lalunię. Wykonać! Jesteście panowie wolni.

 

8

   Otto von Ochmartz wyjął z szafy czarny cylinder – zakupiony rok wcześniej na wycieczce w Lizbonie. 

Handlarz, oczekujący klientów na nagrzanej ulicy, zagadał do niego po niemiecku: 

– Niech zgadnę, jak pan ma na imię – co bardzo Niemca zaintrygowało.  – Pan jest Otto, prawda? Mam dla pana naprawdę fantastyczną rzecz: czarodziejski cylinder. 

– I co taki cylinder robi? – wydął usta potencjalny kupiec.

– Znika ludzi. 

– Znika? Tak po prostu? 

– Komu go pan założyły na głowę, ten zniknie.

– Naprawdę? – oficerowi SS zaświeciły się oczy. – Do tej pory widywałem tylko przedstawienia w których znikały lub pojawiały się króliki – usprawiedliwił się. 

   Ochmartz doskonale pamiętał jeden z pokazów cyrkowy dla dorosłych, zoorganizowanych późną nocą na terenie rodzinnej rezydencji. Będąc małym chłopcem ukrył pod stołem z przekąskami i z wypiekami na twarzy obserwował przedstawienie zza chmur papierosowego dymu. 

W kulminacyjnym punkcie programu prowadzono dużego krokodyla, który natychmiast szeroko otworzył paszczę i wystawił ostre jak sztylety zęby. Treser rozpiął spodnie i w powolnym rytmie cyrkowego werbla wsadził do paszczęki zwierzęcia swoje przyrodzenie. Potwór ani drgnął, nawet gdy opiekun zaczął walić go kijem po łbie. 

– A teraz może ktoś z zebranych chciałby spróbować? – spytał wśród huraganu braw pogromca zwierząt.

Po chwili z tłumu odezwała się jakaś kobieta:

– Może i ja bym spróbowała… ale żeby pan tak nie bił po głowie. 

W tym momencie cała sala huknęła gromkim śmiechem. 

Z powodu wielkiej emocji, związanej z tym wydarzeniem, Otto zaczął się moczyć i nie mógł nocami sypiać. Zadręczał się, co by było, gdyby zwierz jednak kłapnął szczęką i odgryzł temu panu siusiaka? To pewnie musiałoby bardzo boleć. I dlaczego ta pani też chciała tego spróbować? No i dlaczego wszyscy się wtedy bardzo roześmiali? 

Dopiero po latach Ochmartz miał zrozumieć treść cyrkowego przedstawienia dla dorosłych.  

– Nie wierzę, że kapelusz może znikać ludzi – oznajmił kategorycznie Otto, wracając myślami do rzeczywistości. – Może pan zademonstrować jego działanie? 

– Naturalnie. Ale aby nie wzbudzać sensacji, wejdźmy w tamtą nieuczęszczaną uliczkę – gestem ręki sprzedawca zaprosił Niemca na stronę. 

Akurat przechodziła tamtędy obdarta dziewczyna, dźwigając zacienioną stroną chodnika ciężki koszyk z węglem.  

Sprzedawca bez słowa podszedł do pomocy kuchennej i nasunął na jej głowę kapelusz. Kobieca postać prawie od razu uległa rozmyciu, po czym szybko zniknęła, a pozostałe po niej kawałki węgla rozsypały się po bruku. 

 

9

   Późnym wieczorem handlarz zadzwonił na wyryty w pamięci numer telefonu i zdał krótki meldunek:

– Ryba łykła haczyk. 

– Chyba łyknęła – odparł jego rozmówca. 

– Może i tak – przyznał prosto uliczny detalista, bo nie był żadnym lingwistą, a tylko skromnym Portugalczykiem zarabiającym na życie tym, co sprzedał. – W każdym razie ryba łykła…  

– Łyknęła… 

   Tydzień później w rezydencji rodzinnej Otto użył cylindra po raz pierwszy. Włożył go na głowę młodej pokojówki i ta natychmiast zniknęła. Po pewnym czasie w domu zrobiło się wielkie zamieszanie, spowodowane jej zaginięciem. Ochmartz, sparaliżowany wielkim strachem człowieka być może mającego na sumieniu ludzkie życie, schował kapelusz głęboko w szafie. Nigdy nikomu nie powiedział, co zrobił tamtego dnia. 

Służącej też nikt nigdy więcej nie widział. 

 

10

    Przy terkocącym projektorze Ilsa Werner oglądała głośny czarno biały film sprzed kilku sezonów: Femme fatale. Występująca w nim główna aktorka Schaballa Aziz tak bardzo gorszyła swoich druzyjskich ziomków, że gdy wyświetlano pierwszy film z jej udziałem, widzowie w rodzinnym kraju strzelali pistoletami w ekran. 

Za młodu Ilsa była osobą kapryśną i bezczelną. Wyglądała jak aniołek w białej sukieneczce, ale pokątnie paliła ojcowskie papierosy, podkradane z pudełka, stojącego w jego gabinecie. Prowadziła tez dziennik, w którym dzień po dniu zapisywała spotkania z kolejnymi absztyfikantami, których wprost uwielbiała wodzić za nos. Po każdym spotkaniu zazwyczaj opisywała w pamiętniku podobną notatkę: znów nic nie zaszło. 

Z lubością dręczyła mężczyzn, niby przypadkiem wystawiając na pokaz kawałek nóżki, lub pochylając się zbytnio do przodu, aby ci mogli zerknąć nieco głębiej w kuszący dekolt jej sukni. Bo dziewczynie jako pierwsze wydoroślały piersi. 

Dzięki ojcu – człowiekowi pochodzącemu z nizin, wyniesionemu społecznie przez  Narodowosocjalistyczną Niemiecką Partię Robotników – zdobyła wykształcenie. Gdy dorosła, płynnie władała już trzema językami, w których potrafiła czytywać książki ze zrozumieniem. Werner dorosła, stała się piękna, błyskotliwa i pewna siebie. Zawsze mówiła to, co miała na myśli i nie przejmowała się konsekwencjami. Mężczyźni się jej bali lub się w niej kochali. Kobiety jej nienawidziły.  

Jednak nie potrafiła znaleźć swojego miejsca za ziemi. Gdyż aby zrozumieć i polubić innych, należy najpierw zrozumieć i polubić siebie. Dziewczyna poszła w ślady ojca i podryfowała z nurtem narodowego socjalizmu. W partii od razu doceniono jej talent i determinację. Wskazano kierunek i nieomylnie opisano wroga Narodu. Ilsa, potrafiąca przeglądać ludzi na wylot, bez zahamowań zaczęła demaskować wrogów systemu i wydawać ich katom. A później rozpoczęła się wojna…

 

11

   SS-Hauptscharführer Otto von Ochmartz szybko szybko rozgościł się na nowej placówce w dworku Polana. 

W szkole wojskowej nie był jakimś wielkim asem. Ale arystokratyczne pochodzenie predestynowało go do służbie w elitarnych oddziałach SS. Był też dobry z zajęć ideologicznych. No i było zapotrzebowanie na ludzi, a on akurat znajdował się pod ręką.  

Ochmartz objął dłońmi szklaneczkę koniaku i wspomniał swoje lata młodzieńcze, gdy beztrosko biegał za świnią dziadka, strugał kije i podglądał służące, gdy te dokonywały  ablucji po pracy.

Ale teraz przybywa tu ta morderczyni Ilsa Werner i wszystko ulegnie zmianie. Kobieta, która – jak niosła wieść – po stosunku cielesnym zabijała swych partnerów strzałem w tył głowy. Mało, że to maniakalna zabójczyni, to jeszcze oficer z wielkimi sukcesami w rozbijaniu oddziałów partyzanckich. 

   Otto sięgnął po leżący na biurku komiks Superman kontra Ubermensch. Niemiecki Nadczłowiek w skórzanej czerwonej kominiarce w trakcie batożenia więźniarek dostaje bęcki od nagle przybyłego, przebrzydłego, ale po prawdzie silniejszego Amerykanina.  

Szkoda, że Superman nie urodził się w Niemczech. Bo dlaczego akurat przyszedł na świat w tej głupiej, niearyjskiej Ameryce? Kraju trawionym kryzysami, gdzie każdy w imieniu prawa mógł zabić każdego, bo dostęp do broni był tam powszechny. Nie to, co w Niemczech. Tu panowała prawo i porządek. 

Chociaż – jak się bliżej przyjrzeć – Ubermensch też był niczego sobie: wysoki, atletycznie zbudowany blondyn, mający powiązania z SS i likwidujący każde zagrożenie, czyhające na Wielkie Niemcy. Chroni swoich, wyciąga informacje, rozwala wrogów. I to jak skutecznie rozwala! Ale skoro jest taki dobry, to dlaczego na kolejnych kartach komiksu dobitnie przegrywa z Amerykaninem? Dlaczego Trzecia Rzesza zostaje tak poniżona? I czy to przypadek, że Superman pojawił się na niedługo przed rozpoczęciem Drugiej Wojny Światowej?

A może… Superman wie coś, czego nie wiedzą niemieccy przywódcy i może nawet…  sam Hitler? Na przykład, że Niemcy przegrają tę wojnę? 

Ta obrazoburcza myśl aż odrzuciła Ochmartza, a na jego twarzy wykwitł grymas poniżenia. Wstał z krzesła i sprężystym krokiem podszedł do okna. 

Z czarnej limuzyny wysiadała właśnie Ilsa Werner. Wyglądała zabójczo przystojnie w czarnym płaszczu, narzuconym na szczupłe ramiona i w wyprasowanych bryczesach. Stroju dopełniała kabura z Waltherem P 38. Trupia czaszka, dumnie zamocowana nad daszkiem wojskowej czapki, zalśniła w słońcu, oślepiając swym blaskiem Ottona.

 

12

   Pilne wezwanie do Berlina zastało Ilsę Werner podczas katowania więźniarki w podziemiach brukselskiego Gestapo przy Avenue Louise. 

– W nagrodę za wspaniałe wyniki w Belgii i rozbicie tamtejszego ruchu oporu dostaje pani rozkaz przeniesienia do Polski – powitał ją szef wydziału do spraw zwalczanie ruchu oporu Friedrich Guttenberg – To awans służbowy, choć dokumenty podpiszę później – dodał, wyciągając rękę. – Gratuluję. 

– Dziękuję panie SS-Oberführer. – Jakie będzie moje zadanie w Polsce?

–  Potrzebujemy tam osoby mądrej i podstępnej. Pojedzie pani do dworku Polana. Zawiadujący nim Otto von Ochmartz… – westchnął esesman – nie do końca daje sobie radę ze skutecznością podległego mu oddziału. 

– Szlachcic, jak się domyślam z przedrostka von. 

– Dokładnie tak. W związku z czym sprawa jest delikatna. 

–  Naturalnie, panie generale. 

–  Zostanie pani wysłana jako zastępca Ochmartza. Ostatnio żeńskie partyzanckie komando narobiło tam wiele szkód. Wzięliśmy do niewoli dwie dziewczyny z ich oddziału, ale one korzystając ze swych wdzięków namówiły podoficerów na figle migle na sianie i podczas zabawy odgryzły im jaja. 

–  Twarde dziewczęta – przyznała z podziwem Werner. – Nikt nie zareagował na krzyki? 

–  Żołnierze mieli przykazane nie przeszkadzać, więc uczyniły z tego pożytek. 

–  A co na to Ochmartz. 

–  W tym czasie przebywała na przepustce w rodzinnej posiadłości ojca. 

– Ten to ma szczęście. 

–  Jak każdy wysoko urodzony. 

Uśmiechnęli się do siebie. 

 

– Pani oficjalne zadanie: odnaleźć i zlikwidować partyzanckie kobiece komando Lalunia, ukrywające się po tamtejszych lasach i wsadzające kij w naoliwione tryby niemieckiej machiny wojennej. Nie ma pani żadnych zobowiązań… rodzinnych, przeszkadzających w wyjeździe, prawda? 

– Nie, panie Oberführer. 

–  To i dobrze, bo wojna wymaga od każdego z nas poświęceń. No i zawsze to bliżej Rosji, której historia, zdaje się, panią interesuje.

–  W młodości zachwyciła mnie kultura tego kraju. Nieprzemierzone odległości, puste tereny, stworzone w sam raz pod niemieckie osadnictwo. A teraz… sowieci to nasz wspólny wróg, który zdradził zapis umów między naszymi krajami i jawnie wystąpił przeciw Rzeszy. 

–  Racja – uśmiechnął się Friedrich Guttenberg. 

–  Prawdę mówiąc wiele rzeczy – uważanych za symbole Rosji – są przez nią skradzione –   kontynuowała swoją wypowiedź kobieta. – Łapcie są norweskie, matrioszka – japońska, wódka – polska, samowar pochodzi ze starożytnego Rzymu, walonki z Mongolii, a bałałajka jest tatarska. Nie chcę się za bardzo wymądrzać, ale nigdy nie będzie trwałe to, co opiera się na kłamstwie. Wiec zdradę Rosji niejako można było przewidzieć. 

–  Jak zwykle inteligentna i błyskotliwa – pochwalił ją szef, obrzucając jej wyprężoną postawę szybkim spojrzeniem. – Oto rozkazy na piśmie. Proszę wyruszać do Polski. Natychmiast.

   Gdy kobieta zasalutowała i wyszła, Guttenberg rozpiął guzik pod szyją i nalał sobie do szklanki koniaku na trzy palce. Wiele osób w SS najzwyczajniej w świecie bało się morderczej Ilsy Werner i wolało trzymać ją jak najdalej od siebie. Choć nie można powiedzieć – w pracy osiągała  wspaniałe wyniki.

 

13

   W okolicy, gdzie służył von Ochmartz, z propagandową wizytą objazdową gościła urocza dziewczynka, która na jednym z wieców dała Hitlerowi kwiaty i zostało to zarejestrowane na taśmie kroniki filmowej Die Deutsche Wochenschau. Tak stała się kolejną ikoną niemieckich mass mediów. Czujne oko kamery śledziło jej każdy ruch.

Oddział SS stał na baczność przed pobieloną fasadą dworku Polana, a wyglansowane buty i namaszczone oliwą skórzane pasy dodawały atmosfery wojskowej parady.

–  Jak znajdujesz wojnę, Umtraud? – spytał Otto, aby zabawić rozmową odwiedzającą ich młodą osobą.

–  Tak po prawdzie to trudno mi się wypowiadać, panie oficerze – opuściła głowę nastolatka.  – Ale wygląda ona trochę inaczej, niż na filmach.

–  Bo musisz wiedzieć, że Wochenschau to propaganda. A to znaczy, że pokazują tam rzeczywistość, ale upiększoną.

–  Naprawdę? Ale w wytworni UFA mówili… 

–  Naturalnie. Ale propaganda po to jest, żeby wskazywać Niemcom takie czy inne pożądane zachowania. Ale nasz Naród jest mądry i nie bardzo w te podpowiedzi wierzy. O czym zresztą propagandziści też wiedzą i z czego dobrze zdają sobie sprawę. 

–  A… – Umtraud ściszyła głos -… jaka jest prawda, proszę pana? 

–  Większość Niemców wcale nie wierzy ślepo Hitlerowi, a im więcej robi on nieszczęść, atakując kolejne kraje i powodując tym samym kolejne zgony, tym mniej ludzie mu wierzą. Jednak jesteśmy Niemcami i posłusznie wykonujemy rozkazy brutalnej nazistowskiej machiny, bo mamy to we krwi. 

–  Muszę o tym szybko powiedzieć tatusiowi, to się ucieszy. Bo on też nie wierzy Hitlerowi i nawet go wyśmiewa, przykładając dwa palce pod nosem. 

–  Tylko nie mów mu, że wiesz to ode mnie, dobrze? Bo ja jestem trochę od tej wojennej machiny uzależniony i ostatnie, czego bym chciał, to aby moje prywatne zapatrywania były brane za wzór. A ponadto… wyrzucili by mnie w roboty i… nie miałbym na chleb. 

–  Rozumiem – zaśmiała się dziewczynka. – To będzie od teraz nasz wspólny sekret. 

–  Czasem rzeczywistość jest inna, niż jej kinowy przekaz lub nawet nasze wyobrażenia – powiedział głośniej Ochmartz. – Jak miałaś mniej lat, niż teraz, nie wyobrażałaś sobie czasem inaczej swego otoczenia? Pamiętasz jeszcze takie rzeczy?

–  Tak – skinęła głową Umtraud. – Pamiętam, że opowiadałam mojemu misiowi, Helmutowi, że pszczoły żyją w lesie, a później okazało się, że one żyją u dziadka w ulach. 

–  I jak na to zareagował twój miś? 

–  Nie wiem, panie oficerze, bo zanim pojechaliśmy koleją do dziadków, oddałam go na potrzeby wojska… I nie było czasu spytać, co o tym myśli.

Umtraud nie wiedziała, że Helmut zamiast stać się maskotką, został natychmiast przerobiony na onuce dla żołnierzy. 

 

 14

   Himieriusz Walbudka uczynił z kwiaciarni swoje oczko w głowie. Częściowo przeszklił dach, aby rośliny mogły prawidłowo wegetować, czerpiąc życiową energię ze słońca. Zwykle tej energii jest więcej, niż roślina potrzebuje jej do prawidłowego wzrostu. Mężczyzna podejrzewał, że jej nadwyżka jest uwalniana przez złożony mechanizm, który prowadzi między innymi do fluorescencji, obserwowanej przez niego po zgaszeniu światła. Obserwując zmiany, zachodzące głęboko w chlorofilu, Himeriusz mógł z coraz większa pewnością stwierdzić, jak czuje się dana roślina i co chce powiedzieć o swoim najbliższym otoczeniu. 

Naturalnie przesłania roślin prawdopodobnie nie są jakieś wielkie. „Duszno”, „wilgotno”, „zimno”, „ciepło”, „gniję”, „rosnę” – to komunikaty jakże dalekie od ludzkich pytań o transcendencję. Ale dzięki nim kwiaciarz może próbować zbudować z roślinami prawdziwą relację, opartą nie na ludzkich oczekiwaniach i wyobrażeniach, ale na komunikacji.

Rośliny zwodzą człowieka swoją nieruchomością. Walbudka był coraz bardziej pewny, że potrafią też czuć. Reagowały na światło, dotyk, temperaturę, wilgotność i broniły się przed bólem. Lochtmoś był wyjątkowy – on dodatkowo wyczuwał w jakiś sposób zło. Gdy do kwiaciarni przychodzili Niemcy, potrafił szybko zacisnąć pędy chwytne i w ten sposób skryć się przed niedobrymi ludźmi. Choć coraz częściej obserwował tego typu zachowanie rośliny także w stosunku do Polaków. 

 

15

   Himeriusz wrócił z zaplecza z przerażeniem skontatował, że po kolejnym kliencie został tylko mundur, smętnie leżący na podłodze sklepu. Materiał wyglądał jakby zdarty z człowieka na siłę. Sprzedawca szybko dodał dwa do dwóch i zrozumiał, że to musiała być robota Lochtmosia. 

Po pierwsze sfajdał się ze strachu w majty. Wrodzone poczucie czystości natychmiast nakazało mu podmycie tyłka, a dopiero później ukrycie lub zniszczenie wojskowego munduru. Zwinął go i pośpiesznie rzucił w róg pomieszczenia, pomiędzy gęsto zastawione doniczki.

 

Gdy Walbudka wrócił z zaplecza do kwiaciarni wszedł kolejny niemiecki oficer:

– Dzień dobry, chciałbym kupić bukiet kwiatów dla ukochanej.

– Czy interesuje pana bukiet z konkretnych roślin? – wydusił z siebie sprzedawca.

– Doprawdy nie wiem – Niemiec rozejrzał się po wnętrzu. – Ale tamte są bardzo ładne – wskazał na miejsce, gdzie Himeriusz tymczasowo ukrył mundur po poprzednim kliencie.

 

Po odprawieniu zadowolonego oficera Himeriusz zamknął drzwi wejściowe na klucz i szybko skoczył w roślinną gęstwinę. Z żołnierskim uniformem w rękach skierował swe kroki na zaplecze. Szybko rozpalił w piecu, służącym do utylizacji odpadów i cierpliwie czekał, aż ogień się rozbuzuje.

Naraz ktoś zaczął natrętnie walić w drzwi kwiaciarni. Polak w panice kucnął w kącie. Z nerwów znów poczuł gastryczną przypadłość. Czym prędzej musiał usiąść na klozecie.

Gdy za drzwiami nastał spokój, dorzucił drew i wsadził uniform do ognia. Gruby materiał niechętnie zajął się ogniem, a z komina natychmiast wystrzelił w niebo gęsty dym.

 

Wtedy znów rozległo się walenie do drzwi.

– Otwierać! – uslyszał po niemiecku. Po chwili wybito szybę i naprzeciw Walbudki stanął patrol żandarmerii.

– Musimy zlokalizować kapitana Heindricha Mullera – oświadczył dowódca patrolu. – Jego koledzy twierdzą, że miał w planach odwiedzenia pańskiej kwiaciarni.

Himeriusz poczuł, że jego twarz blednie. Niemiec od razu zauważył te zmianę.

– Przeszukać budynek!

Wtedy Walbudka sfajdał się pod siebie po raz drugi. Niemal od razu w pomieszczeniu rozszedł się specyficzny, ostry zapach. Po chwili jeden z żołnierzy wrócił z zaplecza, trzymając w ręku tlący się mundur zaginionego niemieckiego oficera. 

 

C.d.n.

 

Dobra Cobra

październik 2023

 

Vector image by GarryKillian on Freepik