Spośród drzew i pól 2

   Esesman – marzyciel Otto von Ochmartz na miejscu kaźni popatrywał na wykrwawione ciała swoich podoficerów, którym partyzantki odgryzły jaja. Żołnierze sami sprowadzili na siebie karę za złamanie regulaminów.  Ale to, co zaszło później, mogło posłużyć za kanwę niezłego westernu. 

– Niech pan przed pchnięciem powie głośno: ein, zwei, drei – błagała jedna z przetrzymywanych kobiet. 

– Ein, zwei, drei… 

– Ale głośniej. 

– Ein, zwei, drei.

– Niech pan to wykrzyczy! 

– EIN, ZWEI, DREI

To było znakiem dla dziewczyny torturowanej w sąsiednim pokoju. Synchronicznie na trzy odgryzły dwóm podoficerom jaja, po czym swymi silnymi udami przytrzymały ich, aby ci się szybko wykrwawili. By później, zapewne przy udziale lokalnej pomocy kuchennej, uciec tajnym tunelem, łączącym piwnice dworku z kapliczką, znajdującą się za ogrodzeniem. 

Dziewczyny zdobyły stanowisko obronne za workami z piaskiem i stamtąd ostro waliły do żołnierzy z broni maszynowej. Podczas wymiany ognia jedna z nich straciła obie ręce, ale miała jeszcze nogi i to nimi obsługiwała karabin.

Po czym wsiadły na motocykl z przyczepką i wyjechały przez rozwaloną granatem bramę.  Za nimi prawie natychmiast ruszyły w pogoń trzy ciężarówki, wypełnione żołnierzami.  

Gdy Niemcy minęli pobliską leśniczówkę z rowy wychynęła postać, okutana w strój ochronny. Posłała za ostatnią z ciężarówek panzerfausta, który celnie wysłał na tamten świat dwudziestu chłopa w niej podróżujących.  

Przy złamanym drzewie uciekający motocykl zjechał na pobocze, jakby nie zmieścił się na zakręcie.  

Po chwili oficerski pojazd, prowadzący pościg, wybuchł na minie, wkopanej w tamtym miejscu w trakt. Co doprowadziło do kraksy konwoju i wielu ofiar śmiertelnych. Żołnierze jęczeli od odniesionych w wypadku ran, gdy z lasu wypadły towarzyszki uciekinierek, kosząc seriami z karabinów maszynowych, co spowodowało skuteczne zatrzymanie i rozproszenie pościgu.  

Partyzantka bez rąk nie doczekała tej chwili. Zmarła z wykrwawienia w motocyklowej przyczepce. Przed śmiercią z całego serca życzyła dziewczynom, by dojechały Niemców do samego końca.

 

 Dobra Cobra przedstawia wielki kawałek prawdziwej wojennej prozy, który potrafi wzruszyć najbardziej zatwardziałego chłopa oraz zniecierpliwić cierpliwego badacza historii. Opowieść z ciężkich czasów, gdy występowały trudności w zaopatrzeniu, w każdej chwili można było dostać kulkę w głowę, karabiny maszynowe nie milkły, łapanki nie ustawały, stres oraz przerażenie nie mijały, a pośród cywili nie sposób było odróżnić wroga od przyjaciela, pt

Spośród drzew i pól

Część 2

W czasie wojny prawda jest tak cenna, że zawsze powinna towarzyszyć jej ochrona w postaci kłamstwa.

 Winston Churchill

 

17 

   Za kolejnym zakrętem na niemiecki konwój czekał samobójczy Antoś ze swoim ojcem, mistrzem masarskim, malwersantem i kolaborantem (trzy w jednym) Zygfrydem Piździelikiem. 

– Dożyliśmy takich czasów, synu, że nie można wierzyć już nawet niemieckiej punktualności. 

– Tak, tatku – potwierdził mały Antoś. – I jak się rzucić pod koła pierwszej przejeżdżającej ciężarówki, skoro jej zwyczajnie nie ma? A to wszystko, abyś mógł otrzymać odszkodowanie z ubezpieczenia…

– …bo żyje nam się biednie – dokończył ojciec. – Ale jak widzisz masz plan nie wypalił. To nieomylnie wina tych jebanych partyzantów. 

Piździelik objął syna ramieniem:

– Choć, spróbujemy ma torach z lokomotywą… Może i bardziej trzęsie na początku, ale jak już sponiewiera… Zdaje się, że o piętnastej dziesięć jeszcze nie leciała ta ekspresowa Blitz Torpeda z Krakowa do Warszawy. Lećmy, synu! 

Na rozstaju dróg pozostał samotnie stojący billboard, reklamujący nową książkę Hitlera:   Mein Kampf 2 – Powrót – krzyczały duże, czerwone litery. Nie tylko dla Niemców. Nicht nur fur Deutsche. Wasz Hitler. 

Poniżej mniejszą czcionką dopisano: Do kupienia wszędzie, gdzie są książki.

 

18

   Niespodziewanie u boku Ochmartza stanął Ubermensch – Niemiecki Nadczłowiek –  we własnej osobie. Piękny niemiecki półnagi atleta z dobrze zarysowanym kaloryferem na brzuchu i w skórzanej czerwonej masce, zakrywającej głowę i uszy. 

– Słuchaj, Otto, jest jedna sprawa – mruknął, przebiegłszy wzrokiem po schludnym gabinecie Niemca. – Ten cylinder, co żeś go kupił w Lizbonie, sprzedał ci angielski wywiad. 

– Co? – zakaszlał nerwowo Ochmartz. 

– Znali twoje dobre serce.. 

– Ale… skąd wiedzieli, że…? 

– Wiesz: wywiad to wywiad, po coś tam jednak są. Nasz kontrwywiad robi dokładnie to samo. A twoje szlacheckie pochodzenie dawało Angolom nadzieję, że pod mundurem masz ludzkie serce i skorzystasz z mocy, oferowanych przez kapelusz. 

– Nieprawdopodobne… 

– Ale prawdziwe. Skonstruowano skomplikowany system, który potrafił przenosić ludzi za pomocą silnego pola elektromagnetycznego, generowanego w Anglii. Nakrycie głowy było tylko swoistym markerem, który wskazywał kogo należy przenieść. System był włączony przez cały czas, co sprawiało, że urządzenie mogło działać w każdej chwili. 

– Ale… skąd pan to wie? 

– Już mi tak nie panuj – odgonił konwenanse Nadczłowiek. – Jesteśmy Niemcami to i musimy sobie pomagać. Nazywam się Ubermensch – wyciągnął rękę przybyły. – Dla przyjaciół i klientów w dostawie: Uber. Zbadałem sprawę w pojedynkę: na początek w ramach testu kanału przeniosłeś pokojówkę, później zaczęli pojawić się kolejni Żydzi. Każda uratowana osoba to nieoceniona pomoc humanitarna. Jednak Semita to wróg i jego przeżycie nie leży w niemieckiej narracji wojennej. 

 

19

   Otto Ochmartz przewodził kolejną obławą na Żydów. Niemiec wpadł z wyciągniętym pistoletem do domu, aby wywlec kolejne ukrywające się ofiary na ulicę. I zastał tam intymną scenę, która go zaskoczyła. Mimo wojennej pożogi hojnie obdarzona przez naturę ruda kobieta zespalała się z mężczyzną. Rasowy przykład wroga, ale…  Ta intymna scena od razu przypomniała Ochmartzowi jego dom rodzinny, ciepłe ognisko i miłość rodziców, którą czasem podglądał, gdy udawało mu się zakraść do ich sypialni. 

Otton podjął szybką, humanitarną decyzję: zablokował drzwi krzesłem, nakazał gestem ręki, aby para zachowała ciszę, po czym szybko włożył na głowę cylinder najpierw nagiej kobiecie, a później jej partnerowi.  

Gdy zniknęli otworzył okno na piętrze i krzyknął do żołnierzy SS, obstawiających kwartał:  

– Tu nikogo nie ma! 

Oddział kontynuował obławę. A Otto, stojąc przy samochodzie dowódczym, wpadł na pomysł pacyfistycznej Placówki Wymiany Nagród, w której za dostarczenie Żyda, partyzanta lub innego poszukiwanego można będzie dostać punkty do specjalnej książeczki. Punkty te można będzie później wymieniać na brakujące dobra, jak mięso, cukier czy kawę. 

Ale czy tak nowatorski pomysł znajdzie poparcie wśród przełożonych? 

 

20

   Po dłuższej przerwie Ubermensch powiedział: 

– Nie jestem szlachetnie urodzony, jak ty. W związku z czym nie znam się na tych wszystkich niuansach władzy. Widzę jednak wyraźnie, że mimo knowania przeciwnika, w twoim działaniu jest wielki plan. Kolejnymi próbami z kapeluszem starałeś się wyśledzić ścieżkę wroga, aby go dopaść i ostatecznie pokonać. Twoim planem było wybadanie drogi, gdzie dokładnie cylinder przenosi ludzi i w odpowiednim momencie wysłanie nią naszych nieustraszonych Zielonych Diabłów – strzelców spadochronowych, aby ci wyrżnęli Winstona Churchila, jego wysoko urodzonych powierników i wszystkich alianckich dowódców w pień. 

Nadczłowiek podłubał w zamyśleniu palcem w nosie.  

– Więc ja, Dzielny Niemiecki Człowiek, niebojący się niczego ani nikogo, skorzystam teraz z mocy cylindra, polecę tam i zrobię porządek z wrogiem Rzeszy na jego terenie. Rozbiję w drobny mak ten angielski wywiadzik i poczynię wielką wyrwę w ich liniach obrony, która pozwoli naszym wojskom na wkroczenie do Londynu w… trzy dni. 

– Mam jedno pytanie… – wtrącił nieśmiało Ochmartz. 

– Tak? 

– Dlaczego amerykański Superman jest lepszy od ciebie? 

– Co? A skąd to wiesz? – zamrugał nerwowo Heros. 

– Czytałem taką książkę… a właściwie to komiks, który został niedawno zrzucony na spadochronie… 

– To gówno prawda i jedna wielka jankeska propaganda – przerwał oburzony Niemiecki Bohater. – Superman dostał ode mnie wpierdol co najmniej kilka razy: dwukrotnie w Czechach, gdzie chciał się mieszać w aneksję tego kraju, później pod Warszawą, gdy szybko zajmowaliśmy Polskę. Z tego, co pamiętam, to rozjebałem go też parę razy w Rosji na bezkresnych polach, oraz na morzu Północnym, gdzie oczami zaspawywał dziury po torpedach w alianckich statkach. I na pewno raz w Finlandii… w przeręblu, gdy wyszedł z sauny, aby się ochłodzić. Wiec ten – jak go nazywasz: komiks – jest li tylko czczą propagandą, zrzuconą z powietrza, aby zaorać morale niemieckiego żołnierza. 

– Więc… Amerykanin nie jest lepszy od ciebie – Otto z ulgą wypuścił powietrze z płuc.  

– Nie jest. Ale…

– Ale co?

– Ale… trzeba uważać na krokodyla, grasującego ostatnio w niemieckich saunach. 

– Krokodyl? Skąd się tam wziął? 

– Nie wiadomo! A może nawet są to trzy krokodyle…

– Aż trzy?

–  Kto to wie… Ale nie ma, kurwa, czasu na takie czcze rozważania i pierdolenie o… Szopenie – jak mawiają w Polsce, choć ten osobnik był, zdaje się, Francuzem. Dawaj szybko ten kapelusz, a ja zaraz zrobię porządek z tymi skurwysynami, jedzącymi na śniadanie gównianą owsiankę, zalaną do tego zimnym mlekiem.  

Po czym Uber wyrwał cylinder z rąk esesmana i szybko nałożył go na swoją głowę.

– Dobrze, że powstał taki wynalazek – mruknął do siebie. – Zdążę jeszcze przed meczykiem dostarczyć zamówione jedzenie do trzech klientów oraz generałowej – dodał i natychmiast zniknął wraz z kapeluszem. 

Ochmartz pozostał w gabinecie z otwartymi ustami. 

 

W tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Otto aż podskoczył do góry.

– Nasze oddziały wreszcie osaczyły te przeklęte partyzantki! – krzyknęła Ilsa Werner. – Okrążyliśmy je w okolicach Borzętowa, które słynie z okolicznych gęstych borów, jarów, bagien i zarośniętych ruczajów. Proszę natychmiast zarządzić alarm! 

Gdy Ochmartz wstał i z wyssanym z mlekiem matki władczym geście zbliżył dłoń do  przycisku alarmu, Ilsa aż posikała się z emocji. 

Jak on przystojnie wygląda w skrojonym na miarę pięknym mundurze, które dla armii niemieckiej zaprojektował początkujący, ale nadzwyczaj utalentowany krawiec Hugo Boss – pomyślała, wpatrując się w mężczyznę maślanymi oczyma. 

Sekundę później powietrze przeszył donośny gong alarmu. 

 

21

   Ilsa Werner urządziła w dworku Polana swoje urodziny. Sprowadziła kurwy, które na zawieszonych pod sufitem huśtawkach balansowały ponad głowami żołnierzy. Z  niemieckich płyt grała radosna muzyka, lało się bawarskie piwo, a żołdacy śpiewali na cały głos, obejmując się ramionami. Wyżsi rangą oficerowie pili przy oddzielnym stole. Wszyscy z nich mieli jednak markotne miny do złej gry. Pewne było, że tej nocy Ilsa wybierze spośród nich jednego mężczyznę do kopulacji, a po jej skończeniu zabije go strzałem w tył głowy. 

Werner przechadzała się pomiędzy stołami, zastawionymi żytnim chlebem, margaryną i suszoną kiełbasą, przepijając z żołnierzami kolejne sznapsy. Razem śpiewali chóralnie najsłynniejszą niemiecką piosenkę marszową Erika, która niespodziewanie miała zostać  także najpopularniejszym songiem Drugiej Wojny Światowej w ogóle. 

– Du, meine Freund – wskazała ręką na prostego sierżanta. – Pójdziesz ze mną. 

Niemcowi momentalnie posiwiała głowa. Jednak jako żołnierz zawsze wykonywał rozkazy. Wstał i poszedł za panią Śmierć. Przechodząc mijali okno, sierżant rzucił się przez nie w geście ostatecznej samoobrony i pokaleczony zaczął próbować uciec. Ilsa położyła go serią z karabinu maszynowego, wyrwanego z rąk stojącego obok wartownika. 

– Był szpiegiem – oznajmiła po wszystkim. – Zabierzcie jego ciało, a reszta niech się bawi, bo są moje urodziny. I niech każdy dobrze zapamięta, że tak kończą wszyscy wrogowie Rzeszy. 

   Zygfryd Piździelik – mistrz masarski, malwersant i kolaborant (trzy w jednym) – zaproszony na uroczystość urodzin Niemki ucieszył się z rozwoju wypadków, zachodzących na jego oczach. 

– Jest pan jednym z niewielu znanych mi Polaków, którzy podpisali volkslistę i myślą perspektywicznie – pochwaliła go Werner, częstując papierosem. – Jak już Rzesza upora się ze swoimi wszystkimi wrogami, wpłynę na to, aby mianowani pana dyrektorem tych nowych, dużych zakładów masarskich. 

Mężczyzna błysnął kaprawych okiem, głęboko zaciągając się mocnym tytoniowym dymem. Za wszelką cenę musiał namierzyć kryjówkę żeńskiego komanda partyzantek. 

 

   Myśli Ilsy coraz natrętniej zaprzątał Otto von Ochmartz, który zawrócił jej w głowie przy pierwszym spotkaniu. Kobieta wielce cierpiała z powodu niespodziewanego uczucia. Na widok wysoko urodzonego esesmana jej oddech za każdym razem stawał się szybszy, a na czoło występowały malutkie kropelki potu. I jeszcze coś jej się działo w dole brzucha. Coś nadzwyczaj przyjemnego, co niechybnie zwiastowało miłość w wojennej pożodze. 

Werner ścisnęła talizman, zawieszony w małej buteleczce pod kołnierzykiem – łzy niemieckiego Schwartzkopfkafer – żuczka śmieszka. Miała go zawsze przy sobie. Powiadają, że to taka trucizna germańskiego boga miłości – Liebesgott – aby za jej pomocą rzucać czar na wybranka, gdy ten nie chce się wiązać z zauroczoną nim kobietą. 

Kiedyś w ramach swoistego testu polała tym afrodyzjakiem jednego z potencjalnych fatygantów, który od tamtego momentu oszalał na punkcie Ilsy dokumentnie i zaczął przesiadywać pod jej domem dniem i nocą. Do czasu, aż ta sytuacja ją znudziła. Aby zakończyć test pokradła się cicho przez krzaki i poderżnęła kochankowi gardło. 

   Jakie ten słodki aryjski chłopczyk Otton może kryć tajemnice? – zachodziła w głowę Werner. Jest leworęczny? Nawala mu serce? Posikuje się w nocy? A może w żołądku zalegają mu złogi obgryzionych, arystokratycznych paznokci? Bo to, że w zakamarkach gabinetu bawi się ptaszkiem, nie ulegało najmniejszej wątpliwości. W takiej dziczy nie było szansy na spotkania z kobietami. Więc pożądanie może go popchnąć w jej stronę. 

   Ostatnio drastycznie podrożały jabłka – a Ochmartz nie mógł bez nich żyć. Dobrze, że służył w Polsce, bo tutejsze sady uginały się od wiszących na gałęziach owoców. 

Obgryzając skórkę dokładnie przypatrywał się urodzinowemu danse macabre Ilsy Werner.

 

22

   Wielka potyczka pod Borzętowem trwała nieco ponad pół dnia. Setki Niemców mozolnie zacieśniało okrążenie wokół partyzantek, ginąc dziesiątkami pod celnym ostrzałem wroga. Być może należało odstąpić, przerwać atak, przegrupować się, ale Werner miała wyraźne rozkazy, aby zlikwidować super komando za wszelką cenę. W wojsku nie liczą się jednostki – najważniejszy jest cel. Który zawsze uświęca środki. 

Niemcy ginęli jeden za drugim. Umierający nie zobaczą już nigdy swoich żon, ani dzieci. Nie zasieją zboża na polu, nie usiądą z wnukami na tarasie domu, ani nie napiją się piwa. Taka jest reguła wojny. 

 

   Niespodziewanie palba umilkła. Gdy dymy rozwiał wiatr, oczom Niemców ukazały się kobiety, idące na nich ramię w ramię w… negliżu. 

Niejeden żołnierz poczuł tępy ból w podbrzuszu, niejeden wspomniał też na pozostawioną w domu samotną fraulein i niejeden doznał ogromnej potrzeby współżycia cielesnego tu i teraz. Nawet od tyłu, byle od razu. Cały front zamilkł, urzeczony golizną (obnażoną w stopniu dozwolonym w tamtym czasie przez cenzorów).

Żołnierze Wejrmachtu poopuszczali karabiny i wpatrywali się na półnagie dziewczyny jak zauroczeni. Jednym z nich był Sędzimir Antoni Galiski – jeden z kilkuset tysięcy Polaków siłą wcielonych w szeregi Wehrmachtu, który po wojnie – już jako Sad Galiski  – zostanie wielkim obieżyświatem i będzie miał nawet swój wysoce oglądalny program w socjalistycznej telewizji. 

   Tego trzeba było laskom. Z pasów, trzymających czarne pończochy, powyciągały granaty, które poleciały, aby rozerwać niemieckie okrążenie. Dziewczęta  zaśpiewały chóralnie pierwsze słowa pieśni bojowej oddziału:

Spośród drzew i pól 

Wyszłyśmy na bój… 

   Znów rozpętała się chaotyczna strzelanina. W ostatnich chwilach życia paryzantki były o wiele waleczniejsze, niż się można było tego spodziewać po kobietach.

 

23

– Jestem Polakiem – krzyknął z podniesionymi do góry rękoma Galiski, który pilnował koni i oddziałowej kuchni polowej. – Powołano mnie do służby wojskowej, bo podpisałem volkslistę… 

– Zdradziłeś rodaków? – krzyknęła z oburzeniem Lalunia, ostrzeliwując wroga zza pnia drzewa. 

– A gdzie tam. Siłą wcielili.

– To szybko uciekaj z tymi, co cię powołali do wojska. Może tam, na Zachodzie, po wojnie będziesz miał lepiej, niż u nas – powiedziała partyzantka wielce profetycznie. 

– Ale ja …mam nieugaszone ciągoty do występowania publicznie. I nieprzymuszonego opowiadania ludziom o moich podróżach! Mam nawet taki jeden epizod w pułkowym Prussische Radio, gdzie… 

– To może współpracowałeś tam z tą znaną, cnotliwą redaktorką … jak jej tam jest?

– Owszem, poznałem Zygrydę Ciachanek-Antschluss, dawną spikerkę radia religijnego, gdy ta jeszcze nie była dziewicą. 

– I to się chwali. Bo teraz z niej taka pogodynka radiowa, że bez bicza nie podchodź. I mówiąc to nie mam na myśli spełnialności przepowiadanej prognozy pogody. 

 

24

   Gdy regularna strzelanina umilkła i można było wreszcie cokolwiek zobaczyć, ujrzeli siebie, stojących naprzeciw. Ilsa Werner po jednej stronie polany, i Lalunia – dowódczymi dziewczyńskiego super komanda – po drugiej. Wokoło panowała niczym niezmącona cisza, tak inna od niedawnej palby. 

Werner wyjęła z kabury pistolet i wystrzeliła w stronę partyzantki. Jednak kula chybiła. Za drugim razem Niemka wycelowała dokładniej, ale i tym razem pocisk minął przeciwniczkę  z boku. Esesmance zadrżała ręką, gdy strzeliła po raz trzeci. Bez rezultatu. Przed czwartą próbą ujęła broń w obie ręce, ale i tak chybiła. 

Pozostała jej już tylko połowa magazynku z nabojami. Ilsa nie wierzyła w to, co zachodziło  na jej oczach. Zawsze była najbardziej celną osobą na strzelnicy, a teraz nie mogła trafić w niedaleki, duży i na dodatek nieruchomy cel? 

Powoli mijały kolejne sekundy. Niemka nie miała pojęcia, skąd przeciwniczka ma taką  zimna krew. Podczas kolejnych strzałów nie drgnęła ani o milimetr.  Tak, jakby w ogóle nie bała się śmierci i… Niemki. Ta konkluzja zabolała ją najbardziej. Każdy się przecież bał Ilsy Werner! 

Wściekłość przesłoniła kobiecie rozsądek. Szybko wycelowała w pierś partyzantki, po czym szybko nacisnęła spust cztery razy. 

Żadna z kul nawet nie drasnęła partyzantki. 

   Po chwili esesmanka z niedowierzaniem ujrzała, jak Lalunia przesuwa pasek, zawieszony na ramieniu i zza pleców wyciąga lekki granatnik przeciwpancerny jednorazowego użytku. Pieszczotliwie kładzie obudowę Panzefausta na ramieniu i powoli z namaszczeniem unosi głowicę z ładunkiem kumulacyjnym. Instynkt mówił Ilsie, że powinna zacząć uciekać, ale przecież nie mogła być gorsza od przeciwniczki. Też nie może okazać słabości w chwili nadchodzącej śmierci. Wszystko było teraz w rękach Wodana, germańskiego boga wojny, którego czciła ofiarami i morderczymi zdolnościami. 

Przez chwilę kobiety wpatrywały się w siebie. Po czym Lalunia nacisnęła spust granatnika. 

 

25

Siła wybuchu sprawiła, że w rowie ocknął się Otto Ochmartz. 

– Nie musimy się zabijać nawzajem – krzyknęła do niego Lalunia. 

– Nawzajem? – zdziwił się Niemiec  – Przecież to ja mam broń, a… ty już nie – wskazał na wystrzelonego przed chwilą Panzerfausta. 

– A ja mam seksapil – wyznała ze spuszczonych oczami Lalunia. – Seksiness – dodała po niemiecku. – To moja tajna broń, na którą lecą wygłodzone chłopy zarówno po jednej jak i po drugiej stronie frontu. 

Po czym odsłoniła skraj bojowej sukni, ukazując idealnie krągłe, gładkie i nieźle umięśnione udo, na którego widok esesmanowi od razu żywiej zabiło serce. 

– Ale… – wydyszał z trudem, po czym polizał spierzchnięte wargi i zaczął raz jeszcze od początku: – Ale z powodów rasowych… 

– Rasowych? 

– … i pochodzenia nie możemy się razem łączyć…  z rasą podludzi… 

– Wiem, że to Hitler naopowiadał ci takich głupot, ale ty – duży, ładny chłopiec – chyba w nie do końca w nie wierzysz, prawda? 

– Ja taką wiedzę wyssałem z mlekiem matki i żaden Hitler mi…

 

Ton głosu pięknej kobiety zbił Ottona z pantałyku. Nie wiedział za bardzo, co odpowiedzieć, bo tak naprawdę nigdy nie konfrontował wmówionej mu propagandy z kimś, kto nie był Niemcem.

– Pojedziemy razem do Bawarii – kusiła partyzantka. – Słyszałam, że to podobno taki niemiecki Teksas. 

– I jak ja bym mógł się pojawić w progu rodzinnego domu z niearyjską dziewczyną? A na dodatek z przyszłą żoną? 

– W taki sam sposób, w jaki biały mężczyzna pojawia się z czarnoskórą dziewczyną w każdym amerykańskim mieście. Ale jak chcesz to nie wychodzilibyśmy z domu… albo wychodzilibyśmy tylko nocami. Wyrobił byś mi papiery i mogłabym podjąć jakąś porządną, legalną pracę… 

– Hitler by na to nie pozwolił! – uniósł głos Ochmartz, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, jak głupio mogły zabrzmieć jego słowa. 

– Ale zanim byś to wszystko załatwił na miejscu, podczas rozłąki moglibyśmy uprawiać seks przez telefon – ciągnął niezrażona kobieta. 

– Nie moglibyśmy, seks przez telefon jest w Bawarii surowo zabroniony. A ponadto rozmowy są tam kontrolowane i… jest ogólny niedobór telefonów. 

 

   Przed dłuższą chwilę patrzyli na siebie z coraz większym pożądaniem. Niemiec nie miał jakiejś obszernej historii podbojów miłosnych. Na letnich obozach hitlerjugend nie udało mu się zaliczyć ani jednej dziewczyny, później w wojsku miał przygodę z kurwą o imieniu Frosche – Żabunia, ale bolało i na dodatek zostały po niej na członku pamiątkowe nieleczalne krosty. A wkrótce wybuchła wojna i seks odszedł w zapomnienie. 

– No, chodź tu do mnie, misiu – szepnęła kusząco Lalunia. 

Pod wpływem tembru jej głosu Ottonowi wypadł z rąk karabin maszynowy. Jak zaczarowany zbliżył się do kobiety i sięgnął jej pod spódnicę. 

Po chwili krzyknął trwożliwie. 

 

26

   Za młodu Otto Ochmartz o mało co się nie wywalił w niemieckiej łaźni publicznej. Stało by się tak, gdyby w ostatniej chwili nie złapał kurczowo ojcowskiego członka.  

– Jakbyś był z matką, to już byś się wypierdolił – burknął sucho tatko. 

I rodziciel miał wtedy dużo racji. Bo Otto nie posiadał silnej konstrukcji psychicznej. Ponad wszystko potrzebował ciepła, zrozumienia i ochrony przed światem zewnętrznym. A zły los rzucił go w szowinistycznie męskie, zindoktrynowane środowisko, z którego nie mógł się wydostać. Wstąpienie do elitarnego SS-Reiterai było skutkiem męskich podszeptów o dumie, potrzebie służby krajowi i innych tego typu bajkach, wmawianych mężczyznom, gdy ktoś potrzebował ich, by się nawzajem zabijali. 

   Naraz, nie wiadomo dlaczego, Otto przypomniał sobie zrzucony komiks i restaurację, do której Superman wpadł na przekąskę. Dostał tam wielką bułę z kawałkiem mięsa i napój w dużym kuble. 

Jednak co Ameryka to Ameryka… nie mają ścisłego racjonowania żywności i braków w zaopatrzeniu. Co człowiek zamówi – to zaraz dostanie.

Jakby by było fajnie tak pójść starą Die Schlagt, położoną nad szumiącą rzeką Fuldą, trzymając za rękę ukochaną i zajść niby od niechcenia do takiej amerykańskiej restauracji, wydającej szybkie dania na wynoś. I zamówić tam… kanapkę ze świńskim mięsem i… dodatkową porcją smażonego boczku polanego… sosem z pomidorów.  Podać kelnerce mosiężny breloczek w kształcie swastyki (która ostatnimi laty przestała być wschodnim symbolem szczęścia), na którym byłaby wygrawerowaną nazwa napoju… I zamówić ten wspaniały brunatny napój, zwany Coca Colą, który w przedwojennych Niemczech był dobrze znany, a teraz – z powodów braków w zaopatrzeniu – został zastąpiony wymyśloną specjalnie dla Niemców Fantą. I dostać ten wielce pożądany napój, łyknąć łyka i znów przypomnieć sobie jego smak… 

Ochmartz po namacaniu męskiego członka pod spódnicą Laluni zamknął się w sobie dokumentnie. 

 

27

   Ostatnie lata wojny kapitan SS spędził w milczeniu w zdroju Bad Schmiedeberg, pięknie położonym pomiędzy wrzosowiskami Duben, a łąkami Łaby. Całe dnie przesiadywał otulony ciepłym kocem, wpatrując się z rozdziawioną gębą gdzieś daleko za horyzont. 

Po przegranej wojnie spędził piętnaście lat w hamburskiej Psychosomatische Klinik. 

W wyniku leczenia nastąpiła poprawa zdrowia i choć odtąd Otton nie wymówił ani jednego słowa, spokojnie wegetował w otoczeniu rodziny. Władze miasteczka, na którego obrzeżach stała dostojna rezydencja Ochmartzów nadały mu w 1963 roku honorowy tytuł Zasłużonego dla Regionu. 

   Tego samego lata do drzwi zameczku zapukał nieznajomy mężczyzna i z obcym akcentem poprosił o widzenie z Ottonem. W asyście żony, córki i brata, cały czas mającego na oku załadowaną myśliwską strzelbę, okazał polski paszport, przedstawił się i wyjawił powód swej wizyty. Po latach przybył podziękować Niemcowi za uratowanie mu życia na froncie wschodnim. Po czym wręczył posiwiałemu już eks esesmanowi paczuszkę, zawierającą przewyborne szwajcarskie czekoladki. Otworzono je, przesypano do szerokiej wazy i poproszono, aby gość jako pierwszy się nimi poczęstował. W razie, gdyby były nasączone trucizną. Póżniej wspólnie wypito popołudniową herbatę, bawiąc przy tym przybysza rozmową i wypytując o szczegóły ocalenia. 

   Gość nie napomknął, że naprawdę nazywa się Panto Kowalski, który po tajemniczej śmierci poprzedniej przywódczyni partyzantek, charyzmą, siłą fizyczną i twardym członkiem zdobył uznanie i przywództwo nad zleconą mu przez Moskwę grupą. 

Na walnym spotkaniu oddziału cichociemny, zrzucony przez Rosjan, przekonał je, że wojna partyzancka to nie siedzenie na moczarach, szydełkowanie, cotygodniowa depilacja nóg oraz wieczne kłótnie o to, która pójdzie z nim wieczorem do łóżka, a prawdziwa walka z wrogiem. Dziewczęta, nieco oszołomione podaną podstępnie wódką, przy wtórze burzliwych oklasków i krzyków poparły plan Kowalskiego przez aklamację.

Od tej pory kobiety bezwzględnie wykonywały jego rozkazy, wydawane twardą ręką. Bo tylko w tej sposób można było osiągnąć cel i utrzymać posłuch pośród stada bab. Tak je dobrze wyregulował, że nawet okres miały wszystkie w tym samym czasie. 

    Następnego popołudnia wypoczęte dziewczęta podkręciły włosy, założyły niemieckie polowe mundury, naoliwiły broń i wiernie ruszyły za swoim nowym charyzmatycznym przywódcą.

Mężczyzną, który obandażował swoje ciało, zmienił ciuchy i dla dobra prowadzonej walki  zaczął udawać kobietę. 

Partyzantki po każdym udanym ataku coraz bardziej wierzyły, że osiągną cel i wykołują  całą niemiecką armię oraz ich aparat bezpieczeństwa. Plan był jednak inny. Po osiągnięciu którego Moskwa nie potrzebowała w Polsce jakichś niesocjalistycznych, babskich  bohaterek, które źle się wpisywały w zwycięską, socjalistyczną narrację. 

 

28

   W najdramatyczniejszej z chwil Himieriusz Walbudka – podejrzany o zabicie niemieckiego oficera i wyprowadzany z kwiaciarni przez niemiecką żandarmerię – ujrzał wycelowane w siebie lufy wielu karabinów maszynowych. Partyzantki sprawnie zlikwidowały eskortujących go żołnierzy, przejęły Lochtmosia i zabrały go wraz z kwiaciarzem do swej leśnej kryjówki. 

Tam w trybie natychmiastowym rozpoczęto hodowanie setek zaszczepek rośliny, które miały posłużyć w najbliższym czasie do pokonania niemieckiego najeźdźcy. Wiedza Himieriusza była w tym procesie niezbędnym czynnikiem, warunkującym odniesienie sukcesu. Korzystano z jego praktycznych rad, aby jak najszybciej mogły wyrosnąć klony pożerającej ludzi rośliny. 

   Niebawem wielu wysoko postawionych oficerów niemieckich otrzymało skromną przesyłkę z klonami Lochtmosia w środku. Ale był to czas wojny – wobec czego większość żołnierzy  przebywała w miejscach tymczasowego zamieszkania wzdłuż linii frontu. Z tego powodu nie mogli nacieszyć oczu nietypowym, florystycznym prezentem. Poczta także nie działała tak sprawnie, jak dzisiaj, nie było kurierów, ani tym bardziej paczkomatów. 

Jednak jeszcze wiele lat po zakończeniu wojny co pewien czas w różnych częściach świata zdarzały się tajemnicze zaginięcia pojedynczych osób. Przesyłki pocztowe, zapakowane w szary papier, przychodziły regularnie do wysoko postawionych ludzi w całym zachodnim świecie. 

   Walbudka, przebywający w łagrze na Kołymie, powoli dogorywał na więziennej pryczy. Nie było już nadziei na skorzystanie z jakiejś amnestii. Taka była nagroda NKWD za wynalezienie nowatorskiego roślinnego środka mordującego i wykorzystanie go w praktyce na wrogu. Krajowi Rad nie był potrzebny niewygodny Polak-wynalazca, wynalazek jak najbardziej. Po rozgromieniu partyzantek pod Borzętowem Lalunia przeprowadziła kwiaciarza na wschód, gdzie radziecki aparat wojenny natychmiast przejął Lochtmosia, aby przysposobić go do dalszej walki, tym razem z kapitalistycznym, powojennym światem. 

Za zasługi w walce z wrogiem i dzierżenie czerwonego sztandaru komunizmu Panto Kowalski otrzymał z rąk Stalina order Bohatera Związku Radzieckiego. Oraz przydział do Polski, aby jako oficer Służby Bezpieczeństwa bronić nowo nabytych przez ZSRR ziem przed reakcyjnymi bojownikami i ich dążeniem do przejęcia socjalistycznej Ojczyzny przez Zachód. Wtedy na powrót zaczął widzieć swymi oczami wszystko na kolorowo.

 

29

   W przedśmiertnej malignie Himeriusz widział oczami wyobraźni, jak służąca Hitlera rozpakowała paczkę, która nadeszła wraz z poranną pocztą. Przysłany kwiat wydał się jej jednak pokraczny i wcale nie ładny. Wywaliła go więc od razu do kosza. 

Adolf zapewne wrócił znad morza cztery dni później, gdzie spędził udane wakacje w okolicach Peenemunde. Był wypoczęty i zadowolony, bo jak nigdy wybawił się w piasku morza Bałtyckiego z wiernymi druhami: Himmlerem, Goeringiem i Heinrichem Hoffmannem – nadwornym fotografem, który jak nikt inny potrafił wiernie oddać na kliszy marsową minę Wodza Narodu. Za pomocą metalowych wiaderek stawiali okazałe zamki z piasku, które później zawsze zabierała woda, grali w kamiennego berka i rozbieranego, zasypywali się nawzajem na wydmach, grillowali niemieckie kiełbasy, pili zimne piwo i ogólnie labowali. Bo labą można było najpełniej nazwać kilkudniowe oderwanie od trudnej, wojennej rzeczywistości.  

Wódz uwielbiał ganiać po plaży Volkswagenem Garbusem. Siedząc okrakiem na jednym z kamratów i kierując pojazd stopami, śpiewał niemieckie piosenki. Przy refrenie wielkiego wojennego przeboju Heil Hitler Dir Adolf zawsze się rozczulał i wołał do bawiących się z nim chłopaków: 

– Hej, to o mnie! 

A kiedy spał, koledzy podbierali mu pieniądze. Z powodu czego Adolf później bardzo się wkurwiał i ganiał ich z wyciągniętym pistoletem po okolicznych pilnie strzeżonych lasach. 

W takich szczęśliwych chwilach niemiecki wódz wspominał spokojne chwile, spędzane w rodzinnym Braunau, gdzie zawsze czuł się bezpiecznie i mógł latać w krótkich porteczkach po całej okolicy, nie obawiając się złych ludzi. 

   Przed samą odejściem w zaświaty Walbudka miał wizję, w której zobaczył, jak pewnego dnia przechowywana przez Stalina zaszczepka Lochtmosia śmiertelnie go pokąsa. Partyjna wierchuszka będzie się bała wejść do pokoju wodza w obawie przed czatującą tam morderczą rośliną, pozwalając tym samym, aby Stalin przez wiele godzin umierał w cierpieniach za szczelnie zamkniętymi drzwiami. 

 

30

   Przy pożegnaniu Polak objął Ottona przyjacielskim gestem i niezauważalnym ruchem pociągnął jego dłoń ku swemu przyrodzeniu. Ochmartz natychmiast rozpoznał Lalunię, legendarną przywódcę partyzantek. Niemiec szeroko otworzył szeroko oczy i próbował… to oznajmić zgromadzonym w salonie. Jednak jego nie trenowany na co dzień język wydawał tylko niezrozumiałe jęki, co zostało natychmiast wzięte za cudowny przełom w leczeniu traum wojennych. 

Wylewnie podziękowano obcemu za wizytę i przywrócenie wspomnień ukochanemu dziadziusiowi. 

Nieznajomy został odwieziony limuzyną na stację kolejową, gdzie Polak przeprosił za swoją słaba pamięć, przez co zapomniał wręczyć Niemcowi zachowanych z czasów wojny  fotografii. Po czym wsiadł do pociągu i udał się w dalszą podróż. 

Na zdjęciach uwieczniono młodego Ottona i bardzo niewyraźną sylwetkę Panto Kowalskiego. Parę następnych przedstawiało kilkoro Żydów, uwiecznionych przez anonimowego fotografa na tle aniołka Anterosa, stojącego na wysokim postumencie przy Picadilly Circus w Londynie. Oraz jakąś młodą pokojówkę, w której po czasie rozpoznano zaginioną przed wojną służącą rodziny von Ochmartz. 

 

KoNiEc

Dobra Cobra

październik 2023

 

Vector image by GarryKillian on Freepik