Dziewczyna, która miała pchły

  

 

Pub Chihiricha, Chełm, 12 lipca, godzina 22, 12. 

   Podszedłem do bufetu, by u znajomego barmana zamówić jeszcze coś do picia, gdy naraz poczułem na sobie jej wzrok. Siedziała z boku, po prawej stronie, na wysokim hokerze, trzymając smukłymi palcami plastikową rurkę, przez którą piła z wysokiej szklanki czerwony koktajl. 

Po spotkaniu z serdecznym kolegą postanowiłem posiedzieć w lokalu jeszcze pewien czas, by dokonać oczyszczenia umysłu po całotygodniowej tyrce jako przedstawiciel handlowy w pewnej szybko rozwijającej się firmie. Ostatnio z przerażeniem zauważyłem, że mam tyle rzeczy w dupie, że aż dziw, że się jeszcze mieści w spodnie. Zawodowo przemierzałem dziennie setki kilometrów,  szczerząc zęby od ucha do ucha w pozytywnym nastawieniu do kolejnego klienta. Oni lubią  uśmiechniętych gości. Ale po robocie – wypompowany do cna – z pewnością nie można było mnie zaliczyć do użytecznych członków lokalnej społeczności. Najchętniej znikałem wieczorami w czterech ścianach i leżąc na łóżku z przymkniętymi oczami, cicho pogwizdywałem. Później przygotowywałem coś prostego do jedzenia i syty szedłem spać. 

 

   Brunetka przy barze obserwowała mnie uważnie spod nieco za długich rzęs. Miała ochotę pogadać, a moja fizjonomia zawodowego sprzedawcy wzbudzała chęć rozmowy. Którymś tam zmysłem wyczuwała na odległość, że ją zabawię? A może dziewczyna po prostu nie miała brania przez cały wieczór? Albo raczej nie miała ochoty na przygodne znajomości z podpitymi facetami i ja byłem pierwszym tego wieczoru dobrze rokującym mężczyzną? Spojrzałem w jej stronę i posłałem uśmiech. Odwzajemniła go. 

 

Dobra Cobra przedstawia dziś opowieść– pełną dramatycznych wyborów, uprzedzeń oraz wielkich uniesień– dziejącą się w miejscach, z którymi poważni ludzie zazwyczaj nigdy nie wiążą wielkich nadziei, pt.

 

Dziewczyna, która miała pchły

 

Święta jest tylko rodzona matka i tylko jej ufa prawdziwy mężczyzna. Reszta kobiet to zdrajczynie lub szalone, zwłaszcza te, które mówią własnym głosem.

 

   Niestety, ostatnio prawie wszystkie panie zgłupiały. Najważniejszy dla nich był idealny makijaż i dobrze zrobione, długie paznokcie, jak u harpii. W towarzystwie nachalnej urody bezbrzeżna głupota potrafi wypływać z damskich ust przy każdym wypowiedzianym na głos zdaniu. I w takim wypadku momentalnie odechciewa się poznawania danej osoby bliżej, choć zdjęcia w Internecie wyglądają zawodowo i obłędnie, stymulują i zarazem bardzo zachęcają do bliższego kontaktu, najlepiej cielesnego. 

Z takimi babkami nie udaje się wiązać planów na przyszłość. Są tylko po to, by je na chwilę omamić, aby później w pozycji horyzontalnej móc dać w niej upust nieznośnemu ciśnieniu w lędźwiach. 

 

Nieznajoma brunetka co chwila zalotnie spoglądała w moją stronę. Nie było wyjścia, musiałem podejść. 

– Witam. Mam na imię Bogumił – powiedziałem powoli, wyciągając dłoń w geście powitania.– Bogumił Cichacz. 

Zawsze zaczynam w ten sposób, co jest widocznym objawem klasy oraz stylu. 

– Jola. Jola Lojalna – podała swoją miękką dłoń. 

– Lojalna to określenie czy nazwisko?

– A jak myślisz? 

 

   Nie tak wcale dawno spotkałem dzieweczkę, której mężczyzna wyjechał na kilkudniową delegację zagraniczną. Od słowa do słowa jeszcze nie zrobiło się dobrze ciemno, a ona już z wielką werwą i zapałem ujeżdżała mojego turboptysia na parkowej ławce. Była gorąca, a jednocześnie tak chuda, ze jedną dłonią potrafiłem objąć jej obydwa półdupki. Zapewne chciała coś sobie udowodnić lub zrewanżować się komuś za to czy za tamto, a zarazem podziękować za okazane zainteresowanie. Co skutecznie łechtało moją część mózgu, odpowiedzialną za próżność. 

– Napijesz się jeszcze czegoś, Jolu? 

– W twoim towarzystwie zawsze– uśmiechnęła się, pokazując niesamowicie równe, białe zęby. 

– Dla pani jeszcze raz to samo. 

 

Pub Chihiricha, Chełm, dwa lata wcześniej, wieczór.

   Czesław Lulacz – ubrany w wyjściową, jaskrawozieloną koszulę – popijał kolejnego zimnego browara, nalanego prosto z beczki. Uwielbiał świeże piwko, przy którym zawsze zaznawał relaksu oraz mógł sobie w spokoju pomarzyć. Ostatnio w robocie dali wszystkim małe podwyżki pensji, dzięki czemu stać go było na luksus posiedzenia w pubie raz w miesiącu. 

 

   Pół roku temu – wraz z innymi listonoszami – został zaproszony na pocztową Wigilię w powiatowej sortowni paczek. Było marnie: niesmaczne sałatki, czerstwy chleb, składkowy, jak najtańszy alkohol – w tym towarzystwie tylko śledzik na zagrychę miał klasę. Gdy wódeczka zaczęła szumieć w głowach gości, kierownik wygłosił okolicznościową mowę, dziękując pracownikom za zaangażowanie i codzienny trud przy dostarczaniu coraz większej ilości przesyłek zwykłych oraz rejestrowanych. Wspomniał też mimochodem tragicznie zmarłego doręczyciela, Stanisława Obziaka, który jadąc po powiatowej szosie na starym rowerze, po brzegi obładowanym korespondencją, zachwiał się pod wpływem obciążenia i wpadł prosto pod koła nadjeżdżającego  samochodu. 

 

   W ramach Gwiazdki zaproszeni pracownicy poczty mogli zabrać po jednej, wybranej przez siebie – a niedoręczonej w ciągu ostatniego roku – przesyłce. Mimo nadludzkich wysiłków Czesław nie mógł rozpakować wielkiej paczki, bo gdy tylko otwierał kolejne pudło, okazywało się, że znajduje się w nim kolejne, tym razem mniejsze. I tak przez resztę spotkania siedział w kącie i rwał mocno trzymającą taśmę i sznurek sizalowy, z nadzieją dostania się do czegoś naprawdę wartościowego. Kto wie – może nawet do pierścionka z brylantem. 

 

   Lulacz po raz kolejny marzył przy piwku, jak by się policzył z szefem, gdyby miał taką szansę.  Nienawidził przełożonego z całego serca za poniżanie uległych pracowników, zmuszanie ich do coraz większej wydajności oraz ośmieszanie na każdym kroku na oczach starszych i młodszych kolegów. 

Syna szefa – nieroba – najchętniej powiesiłby na latarni, póżniej skrępowałby przełożonego, a następnie zgwałcił by mu żonę, po czym zabiłby jej drugiego syna – nieudacznika, a na koniec wlał by kobiecie kwas prosto do rozwartej w szoku paszczy. A jego szef by na to wszystko bezradnie patrzył, mocno przywiązany do balkonowej kratki. I na koniec przedstawienia z pewnością by zwariował, gdy Czesław wrzuciłby trupy jego bliskich do wanny i rozpuszczał kwasem w sposób widziany na jakimś filmie. Później dorzuciłby tam także żyjącego jeszcze, ale już oszalałego z rozpaczy przełożonego, który konałby w drgawkach ostatecznych przez krótką chwilę. Zbrodnia doskonała, bez pozostawienia żadnych śladów, ani tym bardziej ciał. Czyli niewykrywalna. 

 

   Czesław uśmiechnął się do słodkich marzeń o odwecie, po czym zaczerpnął łyżką flaki weneckie i pociągnął solidny łyk kolejnego browara z nalewaka. Dziwił się sam sobie, że zaczyna hołdować tak wielkopańskim zwyczajom, jak picie drugiego piwa w barze. Przecież to, kupowane w sklepie, było o wiele tańsze, miało mocniejszy charakter, a na dodatek lepiej kopało. 

Wtedy którymś z męskich zmysłów poczuł na sobie czyjś wzrok. Rozejrzał się powoli po sali, by w końcu dostrzec przy barze wpatrującą się weń kobietę, która popijała z wysokiej szklanki czerwony koktajl. 

 

Pub Chihiricha, Chełm, 12 lipca, godzina 21,12.

   To zawsze duża radość spotkać się we dwóch z Werwencjuszem, posiedzieć przy piwku i wymienić najnowsze wieści z kraju jak i ze świata. Okazało się, że przy okazji pracy zawodowej mój serdeczny kolega zawędrował ostatnio aż na Czarny Ląd, gdzie spotkała go niecodzienna przygoda. Zjawił się pod wskazanym w delegacji numerem domu, a gdy drzwi otworzyła całkiem fajna Murzynka, powiedział: 

– Dzień dobry.

Bez żadnego słowa, czy choćby skrępowania, kobieta wzięła go za rękę i poprowadziła do sypialni, gdzie przeżył jedne z najpiękniejszych chwil intymnych w całym swoim życiu. 

 

Gdy pojawił się tam służbowo po kilku dniach, powiedział na powitanie:

– Cześć – gdyż uznał, że już się nieco poznali i nie trzeba używać bardziej oficjalnej formy. Ku jego wielkiemu zdziwieniu dziewczyna uklękła przed nim i z zadziwiającą czułością –  prowadzącą ją prawie na skraj łez – wzięła do buzi jego piękne przyrodzenie. Tak zrobionej laski, na dodatek machniętej z tak wielką ostrożnością, nie zaznał jeszcze nigdy w życiu. 

 

Minęło kilka kolejnych dni i ze względów zawodowych znów musiał pojawić się u tej Murzynki. Tym razem postanowił przywitać się bardziej czule:

– Witaj – powiedział ciepło, a ona natychmiast zniknęła w kuchni, po chwili przynosząc mu talerz gorącej, ostrej zupy, przygotowanej z egzotycznych składników. 

 

   Werwencjusz nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Dopiero po kilku następnych dniach, gdy na miejsce przybył także jego przełożony, dowiedział się całej prawdy. Otóż poprzedni handlowcy „wyuczyli” Murzynkę „polskiej gościnności”. Naopowiadali jej niestworzonych historii o naszym narodowym usługiwaniu ciałem, i że każda Polka w ten sposób wita nieznajomego, który powie do niej:– Dzień dobry. A gdy powie:– Cześć – należy zrobić gościowi bardzo współczującego  i troskliwego loda. Biedna dziewczyna uwierzyła w to wszystko, bo przecież w buszu istnieją podobne zasady i nawet nie podejrzewała, że biały człowiek może ją wkręcać. 

– A gdy powiedziało się: – Witaj…

– Wtedy ona dawała zupę – zaśmiał się mój kolega – bo była święcie przekonana, że gość jest głodny. Proste komunikaty. Fajnie, że załapałeś przesłanie tej pobudzonej historii. 

– A co tam u twojej ślubnej? 

– Na dniach ma zacząć rodzić. 

– To wiem, ale znasz już płeć? 

– To będzie… – w tym momencie rozmowę przerwał nam telefon. 

– Tak… tak… to pędzę – Werwencjusz rozłączył się. – Muszę lecieć, zaczęły odchodzić wody… czy też pojawiły się skurcze – rozłożył bezradnie ręce w geście rezygnacji. – Wiesz, mężczyzna nie zna i nigdy nie pozna tych wszystkich tajemnic i zawiłości macierzyństwa. Musze lecieć, do następnego!

– Powodzenia! 

– Bo wiesz, w ojcostwie najpiękniejsze są pierwsze dni. Później, niestety, matka z dzieckiem wychodzą ze szpitala – rzucił na odchodne. 

I jak mu nie wierzyć? 

 

Na pubową scenę wyszedł black countrowy zespół Złe Kilometry i zaczął występ od swojego największego przeboju „Czarna pieśń kierowcy zawodowego”: 

Kilometrów tysiąc dziś przejechałem,

Czego to na trasie ja nie widziałem,

Zasrane kible. Łatwe kobiety,

Gówniane żarcie, nieświeże kotlety. 

Podrobioną wachę. Auuuu. 

Jebanych kierowców całe dziesiątki,

Choć wydawało się, że jeżdżą tylko w piątki,

Pazerna policja, obsrane radary,

To wszystko sprawiło, że opadły mi bary.

Hej!

Hej!

Zawodowego kierowcy czarna, kurde, pieśń… 

 

Nie chciałem iść do domu, wieczór dopiero się rozkręcał. Podszedłem do bufetu, by u znajomego barmana zamówić jeszcze coś do picia.

 

Pub Chihiricha, Chełm, 12 lipca, godzina 22, 56. 

    Kobiety to przedziwne istoty. Niby zakrywają kolanka – gdy tylko spódniczka zbytnio uniesie  się do góry – lub zasłaniają dekolt, gdy ten zaczyna zbytnio pokazywać Ukryte. A po chwili  – w ferworze rozmowy – potrafią o tym zapomnieć, myśląc, że raz ułożona dzianina pozostanie na właściwym miejscu na długo. A niejednokrotnie w takich momentach Skarby potrafią wychynąć z zakątków ubioru i nieśmiało wystawić kuszące kształty na światło dzienne. Lub nocne – wtedy odpowiednie oświetlenie i umiejętne manewrowanie pozycją względem żarówek – potrafią nie raz wydobyć przed mężczyzną nader zachwycające widoki.

 

– Skończyłam Instytut Medyczny, gdzie obroniłam licencjat „Murzyński seks – legenda, marzenie, czy niedościgła rzeczywistość? 

Jak ktoś mówi ci coś takiego, to nie oznacza to automatycznie, że jest to prawdą. Możliwe, że chce tylko zwrócić myśli osoby, z którą rozmawia, w inną stronę. Lub omamić rozmówcę. 

– Nie wierzysz! – uśmiechnęła się z przekąsem. – Widzę, że nie wierzysz, ale zobacz – dodała, wyciągając z torebki telefon komórkowy. 

 

   Idealną okazją do podziwiania zasłanianych części ciała jest wspólne oglądanie z kobietą zdjęć lub filmików na telefonie. Dziewczę z ciekawością spoziera na ekranik, co w zależności od długości nagrania daje krótszy lub dłuższy okres czasu, w którym – korzystając z dobrego pola obserwacji w dół – można zgłębiać tajemnicę jej fizyczności, mniej lub bardziej ukrytą w dekolcie.  

Naturalnie w żadnym wypadku nie można jej mówić, ze ma piękne Walory, bo od razu rodzi to w kobiecym przewrotnym umyśle kontrę, obruszenie lub nawet podejrzenie partnera o jakiś odchył psychiczny. Zazwyczaj oznacza to także koniec spotkania. 

Należy więc trwać w niemym zachwycie i cieszyć się chwilą, uważnie oglądając koronki, które podtrzymują na swoim miejscu mniej lub bardziej ciężkie miseczki. I cierpliwie drążyć rozmowę, by przeniknąć, jaki babka ma charakter i czy rokuje na przyszłość. 

 

Gdy Jola skończyła pokazywanie serii zdjęć z prywatnej uczelni, gdzie pozowała w todze i studenckim birecie, zmieniła temat: 

– Jako osoba nie jedząca mięsa jestem zmuszona kupować produkty w lokalnych delikatesach.  Dział wegetariański położonym jest w ciasnym korytarzu, do którego chcąc nie chcąc trzeba przejść obok bogato zaopatrzonych lodówek garmażerii. Zawsze cierpię tam katusze, spoglądając na rozpaczliwie poskręcane udka kurczaków, sąsiadujące z nieruchomymi tuszami indyka, obok których spoczywają grillowane świńskie łby. Muszę te zwierzęcą golgotę mijać za każdym razem, gdy idę po zakupy do vege – kącika.

– Ja mam służbowy samochód z nowoczesnym radiem sterowanym głosem – pochwaliłem się. –  Raz wydałem polecenie, by puścił coś zespołu The Police, a on – głupi – nawiązał połączenie z policją. 

– Służbowy samochód… – powiedziała jakby zauroczona, podkładając dłonie pod smukłą brodę. 

 

W tym momencie jej sukienka nieco pofalowała na plecach, ukazując znienacka lekko przypudrowane czerwone plamy. Od razu zauważyła, gdzie patrzę. Szybko wyprostowała plecy, pomiętosiła cienkiego papieroska i zaczęła nerwowo trajkotać coś bez związku: 

– Kto wie, może kiedyś kobiety nie będą się bały ziewać publicznie bez obawy, że wpadnie im do ust… mucha… Albo inny komar. 

 

Pub Chihiricha, Chełm, rok wcześniej, wieczór.

   Jerzy Dyszy, świeżo upieczony milioner z loterii, upajał się ostatnimi chwilami bycia biedakiem. Totalizator obiecał mu przelać na konto ogromną wygraną w ciągu kilku najbliższych dni. 

Każdy facet chciałby mieć w domu cnotkę, a w łóżku kurwę. A jego żonka w łóżku była misjonarką bez żadnej inwencji, aż odechciewało się posuwać tak zimną babę bez polotu, która na koniec wydawała jedynie dwa lub trzy żałosne piski myszki, co oznaczało spełnienie na następne kilka tygodni. Za to za dnia stawała się heterą, jebiącą go za wszystko i kontrolującą każdy jego krok. Na dodatek jawnie szczerzyła zęby do sąsiada, który wynosząc śmieci zakładał górniczą czapkę, przystrojoną tradycyjnymi, kolorowymi piórami. 

Ale wreszcie nadchodził koniec tej udręki! 

 

W celu wzmożenia libido żonki Jerzy kilka lat temu kupił jej bawełnianego pajacyka w kształcie jednorożca. Wybrał model bardziej ekskluzywny, z małymi guziczkami i małą świecącą na czerwono diodą, zamontowaną na czubku flanelowego rogu. Jednak ślubna nadal nie była wylewną, jak za czasów młodości, ponadto nie częstowała obiadem i usłużeniem przy tym ciałem, jak to miała w zwyczaju za dawnych, można by rzec: prehistorycznych czasów ich związku. 

 

   Jerzego zaczęła zżerać zazdrość o górników, których kobiety miały w zwyczaju dbanie o męża, gdy ten wracał umęczony z szychty. Niestety, nie wziął sobie babki ze Śląska, idąc za głosem miłości, który nakazał mu związek z damą z Krainy Tysiąca Jezior. A tam – jak wiadomo – pływają tylko zimne ryby. Te bardziej ciepłolubne grzały się przy kaloryferach za szybami wysokich bloków mieszkalnych. 

   W chwili wieczornego oświecenia, które zastało go nad butelką taniego, wzmacnianego browara. Jerzy Dyszy postanowił rzucić pracę i też zostać górnikiem. Koło domu wykopał jamę, głęboką na jakieś trzy metry, zabezpieczył ją przed osunięciami ziemi szalunkiem z desek, które zakupił w sklepie budowlanym i zaczął fedrować. Kopał powoli i metodycznie. Żona pukała się w głowę z powodu oczywistego szaleństwa, które niechybnie go ogarnęło, ale on niestrudzenie drążył kolejne centymetry ziemi z protestancką wręcz dokładnością. 

 

   Gdy na trzeci dzień stanął nad jamą zauważył, że chyba trzeba będzie w jakiś sposób zasypywać  coraz większą dziurę, która zostawała za nim, bo na podwórku leżały już całe hałdy urobku, zasłaniające dachy sąsiednich domów. Dyszy obiecał sobie, że zrobi to następnego dnia i z niczym niemąconym zapałem wszedł po raz kolejny do jamy. 

Jednak ani tamtego dnia, ani w kolejnych nie wykopał niczego ciekawego. A tym bardziej węgla. 

 

   Mężczyzna nerwowo zagryzł piwo preclem norymberskim i wtedy kątem oka zauważył przy barze wpatrującą się weń, ubraną w czerwoną sukienkę kobietę, która popijała czerwony koktajl. 

Kilkanaście minut póżniej powiedziała do niego:

– Choć, pokażę ci coś tak fajnego, że aż oczy ci wyjdą na wierzch. 

 

Całą jazdę samochodem Jerzy spędził na obmacywaniu nieznajomej, która mu tego wcale nie broniła. Czyżby jakimś zmysłem zdołała wyczuć wielkie pieniądze? Gdy wreszcie zatrzymali się w szczerym polu i poczęstowała go wyśmienitym porto, partner omal nie zaczął krzyczeć na głos ze szczęścia. Pozwoliła sobie zdjąć sukienkę, ukazując twarde, sterczące sutki, po czym wyjęła z bagażnika koc i ruszyła przed siebie na duże pole zasiane łubinem. Jerzy Dyszy podążył za nią posłusznie, drapiąc się co chwilę po plecach. 

 

Pub Chihiricha, Chełm, 12 lipca, godzina 23, 57.

   Nie wierzę w żadne #metoo. Uważam, że ten ruch wypromowały feministki, próbując nadać swoim przekonaniom większy rozgłos. Dla nich mężczyzna to wróg, a ogólnie wiadomo, ze przecież prawie wszystkie panie lubią być komplementowane, rwane, niby niechcąco dotykane i pociągane w ciemne miejsca, co dodaje spotkaniu tak pożądanej ekscytacji. To je nagrzewa, wyzwala dreszcz emocji i jednocześnie potwierdza ich atrakcyjność. Oczywiście nie może się to odbywać po chamsku, a sam partner musi być odpowiednio zadbany, z czym teraz nie ma raczej żadnego problemu. Na lepszą koszulę i marynarkę stać dziś każdego faceta. 

Kobiety bardziej wymagające i rokujące nadzieję na udany związek nigdy nie zjawiają się wieczorami samotnie w barach.  

 

   O północy w pobliskim centrum konferencyjnym zakończono Ósmy Pan – Wojewódzki Zlot Stomatologów, skupionych wokół egalitarnej, a zarazem lewicującej organizacji Extrakcja, pisanej z angielska przez „x”. Jej członkowie z całych sił dążyli do wprowadzenia w życie zasady całkowitej równości między ludźmi pod względem ekonomicznym. Marzyli, by każda sklepowa, krawcowa, czy kierowca autobusu zarabiali dokładnie tyle samo, co oni. Uważali, że tylko w ten sposób w kraju zaistnieje sprawiedliwy ustrój społeczny, co skutecznie położy kres odwiecznej ludzkiej zawiści. 

Podochoceni alkoholem jowialni marzyciele – z zawieszonymi na okazję zlotu pseudo afrykańskimi naszyjnikami, zrobionymi z nanizanych na nić wyrwanych uprzednio pacjentom zębów – ganiali za piszczącymi, a jednak nie uciekającymi zbyt daleko hostessami. Gdyż małżeństwo z dentystą lub ortodontą to społecznie i wizerunkowo wielce pożądana sprawa. Duże pieniądze, wygodne życie, sportowy samochód, coroczne wakacje pod palmami i ferie w wysokich górach, piękne dzieci z IQ powyżej średniej – to wszystko razem wzięte pierwszorzędnie nobilituje wizerunek wybranki. Kobiety, która w przyszłości z pewnością nie będzie podzielała miraży męża o ekonomicznym zrównaniu wszystkich zawodów i położy łapę na finansach. 

 

   Jola Lojalna sprytnym ruchem wyjęła z bielizny miękki baton energetyczny i podała mi go bezpośrednio do ust. Na języku poczułem ciepło jej ciała, a w myśli natychmiast wkradł się chaos. 

 

   Mężczyzna różni się od kobiety. Kobieta różni się od mężczyzny. Ale kobieta różni się bardziej, bo facet heteryk nigdy nie podałby drugiemu na wpół rozpuszczonej czekoladki. 

– Pójdę umyć zęby, bo twój ogier pewnie lubi czystą stajnię – szepnęła mi do ucha, gdy tylko oblizałem ze spierzchniętych warg masę kakaową. 

W obliczu nagłej eksplozji pożądania wszystkie inne myśli uległy natychmiastowemu zapomnieniu.

 

Okolice Chełma, 13 lipca, godzina 00, 41. 

– Jakich wspaniałych perfum używasz – powiedziała niskim głosem Jola, nie przestając mnie całować. 

Podczas podróży autem dotykałem jej gorącego ciała, a gdy zatrzymała samochód rozłożyłem siedzenie i zdecydowanie pochyliłem się nad jej wilgotną muszelką. Nie liczyłem aż na taką reakcję! Wiła się pod wpływem ruchów mojego języka, ściskała piersi, w ekstazie przewracała głową w lewo i wprawo, brała łapczywe oddechy i mruczała tak zachęcająco, że bez zbędnych ceregieli i opierania otworzyłem drzwi i wyciągnąłem ją na świeże powietrze. 

– Musimy się jeszcze napić – szepnęła zdezorientowana dopiero co zaznaną pieszczotą, po czym wyjęła ze schowka butelkę porto. 

– Ty pierwsza. 

 

Wychyliła kilka dużych łyków, sugestywnie obejmując nabrzmiałymi od pocałunków ustami szyjkę butelki, co dla obserwującego było wielką ucztą erotyczną. Gdy wróciła do całowania zajęty byłem pieszczeniem jej jędrnych, małych cycuszków ze sterczącymi twardo sutkami. 

W pewnym momencie wyjęła z bagażnika koc i pociągnęła mnie w pole łubinu, który tej ciepłej nocy emanował ponad miarę duszącymi olejkami eterycznymi. 

– Jakie ty masz piękne perfumy – jęczała w kółko, odurzona ich zapachem. A może zauroczona moim osobistym feromonem? Jak rozpoznać i bezbłędnie oddzielić takie rzeczy w tak krótkiej chwili pomiędzy pożądaniem, a spełnieniem? 

 

Była już gotowa. Nie czekając na nic położyłem się na plecach i nasadziłem ją na siebie. Jęknęła głęboko z trzewi, co było wyraźnym znakiem, że nie potrzebuje już więcej pieszczot. Przystąpiłem do roboty, sprawiając, że stała się uległa jak szmaciana lalka bez świadomości. Odleciała daleko, nie było jej przy mnie, gdy doszła do szczytu, który w krótkim czasie szarpnął jej całym ciałem. Piersi Joli drgały tak podniecająco, że nie mogłem przestać i skończyłem w niej, choć dotąd nie miałem tego w zwyczaju podczas pierwszego stosunku z nowo poznaną kobietą. 

 

Później Jola szybko zasnęła. 

Przykryłem ją kocem, by trochę odpoczęła, po czym wróciłem do samochodu i wypiłem kilka łyków zagranicznego alkoholu, który nadal czekał na mnie w butelce. Nie pamiętam, kiedy także zasnąłem. 

 

Okolice Chełma, 13 lipca, godzina 08, 14. 

   Wreszcie wybudzono mnie z głębokiego snu, spowodowanego środkami nasennymi, zmieszanymi w butelce z porto. Niespodziewanie poczułem swędzenie na ręce, a gdy podciągnąłem koszulę, mym oczom ukazały się świeże pogryzienia przez pchły. I dopiero wtedy przypomniałem sobie trochę wyraźniej poprzedni wieczór. 

 

Podano kofeinę, po czym zajął się mną sierżant z policji kryminalnej. 

– Mówią, że kto w łubinie zaśnie, już się nie obudzi – powiedział stróż prawa, drapiąc się po piersi. – W ostatnich latach mieliśmy w okolicy kilku denatów, którzy z niewiadomego powodu poszli spać na polach, posianych tą rośliną. Dziwna sprawa, bo – jak wykazała autopsja – wszyscy byli po niedawno odbytym stosunku płciowym, a w treści ich żołądków odnaleziono ślady egzotycznego napoju alkoholowego z dodatkiem silnych środków nasennych. U nas na prowincji mało kto coś takiego spożywa. I mam tu na myśli zarówno sam rodzaj napoju jak i silnie działające środki nasenne. 

 

Policjant po raz kolejny podrapał się po świeżo ogolonej twarzy, szukając u mnie jakichś objawów docenienia jego wielkiej elokwencji. 

– Nie sadziliśmy, że śledztwo pójdzie w taką stronę – wskazał na dwóch sanitariuszy, niosących zakryte prześcieradłem nosze. – Wyglada na to, że to ta dziewczyna zwabiała denatów, dawała im do picia środki usypiające i prowadziła na miejsce zgonu pośród łubinu, przedtem zażywając z ofiarami czegoś na kształt Seksu Ostatecznego. To zapewne stymulująca zabawa, pełna rozchwiania i  podniecenia – w Hollywood nakręcili kilka niezłych obrazów w tym temacie. Oglądał pan? 

– Jakoś nie…

– To jak panu udało się przeżyć tego typu spotkanie? 

– A bo ja wiem. Jak zasnęła, wróciłem do auta i… dopiero wtedy napiłem się z tej butelki.

– Czyli wcześniej piła z niej tylko ta dziewczyna?

– Tak.

– Ale dlaczego napiła się pierwsza, skoro prawdopodobnie zawsze pilnowała, by najpierw poczęstować  podochoconego erotycznie kochanka? 

– Dlaczego? Hm, myślę, że… to jest – jestem pewien, że odurzył ją zapach moich perfum. Cały czas powtarzała w kółko, jak pięknie pachnę. 

– No, to wygląda, że miał pan więcej szczęścia, niż pozostałe ofiary. Należy zatem założyć, że w warstwie behawioralnej denatka mogła mieć jakieś niedokończone porachunki z facetami i w ten sposób dokonywała zemsty na męskim rodzie. A na dodatek była chyba zapachową fetyszystką, co w szczęśliwy sposób uratowało pana…  – co by nie mówić – od pięknej śmierci w eterycznej rozkoszy, która być może jest nawet przyjemniejszą od samej, tak obecnie przereklamowanej,  rozkoszy cielesnej. 

Kto mógł to wiedzieć? Możliwe, że sierżant miał rację, bo tego bezwietrznego ranka łubin pachniał wielce narkotyzująco. 

 

Drapiąc ugryzienia, pozostawione przez pchły, spojrzeliśmy obaj na wielkie pola żółtych kwiatów, ciągnące się hen, aż po horyzont. 

– I jak ja teraz dojdę do siebie po tych dramatycznych wydarzeniach ostatniej nocy? – zapytałem sierżanta. 

– Oczywiście może pan skorzystać z opieki psychologicznej, ale dość skuteczne jest też bieganie  godzinę wokół stołu, krzycząc na cały głos: – Aaaaa! W moim wypadku taka kuracja zawsze przynosi wymierne wyniki. 

 

KoNiEc

 

Dobra Cobra

Maj 2020

 

Vector image by VectorStock / vectorstock