Bałwan


 Na dworze jest coraz cieplej. Inne bałwany już dawno się roztopiły. Zostałem tylko ja. Dlaczego?

Już nie jestem taki sam jak w grudniu, kiedy mnie postawiono. Teraz stoję pochylony ku ziemi, obsikany przez psy, podmyty przez kałuże, osłabiony przez coraz mocniej świecące słońce. Marchewka dawno wypadła mi z twarzy i zjadł ją przebiegający nieopodal marcowy zając. Gałązki – dawniej moje ręce –  leżą obok w błocie. W głowie został tylko jeden węgielek służący mi za oko.

Długo się trzymam. W młodości nawet nie sądziłem, że tyle można wytrwać. Nigdy nie myślałem o tym, nie przewidziałem tego. A co by zmieniło, gdybym wtedy  wiedział? Co mógłbym zrobić? Czy wybór ocienionego miejsca, w którym stoję,  kiedykolwiek zależał ode mnie? 

Starałem się przeżyć dany mi czas godnie. Nie przynieść nikomu zawodu. To tak ładnie nazywa się „bielą”. Proste, nieskomplikowane słowo, ale ile w nim wewnętrznej siły! Z całych moich sił starałem się być biały. Aż do końca. Nie udało się.

 

Inne bałwany śmiały się ze mnie: 

– I tak nie przetrwasz wiosny! Po co ci te wszystkie zasady, to twoje dążenie do nieskazitelnej bieli?!

Ale miałem wiarę. Wierzyłem, że mój wysiłek i mój trud, moje poświęcenie i marzenia, moja biel  – nie pójdą na marne.

Gdzie są teraz ci, którzy ze mnie szydzili? Dawno spłynęli szarą strugą. Tylko gdzieniegdzie zostały jeszcze po nich mętne kałuże wody. Tylko tyle.

A ja trwam, choć coraz słabszy, coraz bardziej pochylony, coraz mniejszy, coraz bardziej brudny. Stoję na uboczu. Nikt mnie już nie odwiedza.

 

Dobra Cobra przedstawia:opowiadanie na poły symboliczne pt.

 

Bałwan

 

    Wpatruję się moim czarnym okiem w słoneczne niebo.  Pogodne, bezkresne, czyste – takie, jak moje marzenie, aby całe życie pozostać białym.  Ale nie udało mi się go zrealizować. Mimo intensywnych wysiłków utraciłem swoją biel. Bo cóż może prosty bałwan?

Silny powiew cieplejszego wiatru przewraca mnie na błotnistą ziemię. Obok wschodzą przebiśniegi – zwiastuny mojego końca. Po raz ostatni spoglądam na otaczający świat. Każdy ruch w to włożony jest taki nieporadny. Nie mam już siły. Wstydzę się sam przed sobą tej słabości, która przyszła tak nagle.

Jest mnie coraz mniej. Południowe słońce mocno grzeje. Odchodzę szybciej niż się tego mogłem spodziewać. Rozpływam się w samotności. Ktoś kiedyś, może nawet już jutro, posprząta pozostałe po mnie gałązki.

 

Tyle, że dla mnie nie będzie już jutra. Jest na to za późno. Zaraz wsiąknę w ziemię. Wciągnie mnie odwieczne koło przemijania: jesień, zima, wiosna… Kto będzie o mnie pamiętał? Zostanie tylko może ta fotografia, którą dzieci zrobiły pewnego dnia. Ale czy ktoś kiedykolwiek zajrzy do pudełka, w którym jest przechowywana? Czy kogokolwiek interesuje dziś przeszłość?

Obok usiadł wróbel i obmył skrzydła w roztopionej ze mnie wodzie. Chwilę postroszył piórka, przekrzywił łepek, aby mnie obejrzeć i  szybko odleciał. Zostały ze mną już tylko marzenia i coraz mniejszy skrawek śniegu, wciąż niepoddający się ciepłemu otoczeniu.

 Odchodzę. 

 

– Czy moje marzenia poszła na marne? Czy bałwany miały rację?

To moje ostatnie ruchy. Jestem taki ociężały. 

– Czy nadaremnie wytrwałem aż dotąd? Czy żyłem nadaremno?

– Zimo! Nie zostawiaj mnie samego!

Marzenia…Tam, dokąd idę, uda mi się je spełnić. Będę biały na zawsze! Wierzę w to ze wszystkich sił! Chcę w to wierzyć. Muszę. Trzymam się tej nadziei. Tylko ona mi pozostała. Powoli zamykam oczy pełne łez. 

 

Chyba umarłem. Bo czuję się o wiele lepiej. Powoli otwieram jedyne oko. 

Cóż to? Dookoła biało od śniegu, ostry mróz skuł kałuże równo wyszlifowane silnym północnym wiatrem. Wraca Zima?

Podnoszę czoło i z niedowierzaniem wpatruję się w Jej piękne oblicze. Przyszła po mnie! Nie zapomniała o jednym skromnym bałwanie!  

 

Świeży śnieg pokrywa me brudne, wychudzone ciało. Odżywam. Czuję uniesienie, jakiego nigdy w życiu nie zaznałem. Niespotykana dotąd radość rozpiera serce! Mój trud, wysiłek, odpowiedzialność i wiara nie poszły na marne! 

 

KoNiEc

 

Dobra Cobra,

02, 03, 2012

 

Vector image by VectorStock / Regular