Cmentarz

 

 

Rozkopywanie świeżego grobu nocą na opustoszałym cmentarzu z pewnością nie należy do rzeczy przyjemnych. Oprócz wysiłku wkładanego w tę, ze wszech miar naganną i potępianą społecznie czynność, dochodzi jeszcze sprawa pracującej na wysokich obrotach wyobraźni. Nerwowo kręcisz głową w poszukiwaniu postaci ukrywających się gdzieś w mroku. Znasz to z filmów, znasz z książek, gazet i z ludzkich opowiadań. Ksiądz na pogrzebie też zawsze odprawia modły za tych, co rzekomo już w niebie. Wszyscy z całych sił próbują cię przekonać, że dusza zmarłego wciąż żyje, i że właśnie szybuje w zaświatach. A  potępieńcy – z jakichś nieznanych bliżej powodów – zostają na ziemi, aby co pewien czas ożywać i wychodzić z grobów. 

Słuchając tego wszystkiego mimowolnie stajesz się wewnętrznie przekonany co do prawdziwości teorii życia po śmierci. 

 

Strużki potu spływały obficie po mojej szyi. Ziemia niby świeżo zasypana, a jednak trzeba włożyć wiele wysiłku, by odkopać trumnę. I na dodatek to cholerne napięcie, wynikające z obawy, czy ktoś nagle nie przyjdzie i cię nie nakryje. Przy każdej wysypywanej na zewnątrz łopacie nerwowo rozglądałem się po otoczeniu. Od tej zdradliwej mieszaniny stresu oraz wysiłku musiałem w pewnym momencie zaprzestać dalszego kopania i udać się w pobliskie krzaki za większą potrzebą.

 

Dobra Cobra prezentuje opowiadanie rozgrywające się głównie

czarną nocą i tym samym trzymające czytelnika przez cały czas w pewnym napięciu z powodu ciemności oraz nietypowego miejsca akcji, pt.

 

Cmentarz

 

 „Dopiero, gdy przychodzi odpływ, widać, kto pływał bez majtek”  

Warren Edward Buffett.

 

   Wszystko szło względnie dobrze, każda gruda wyrzuconej ziemi przybliżała mnie do celu. Gdy łopata odbiła się wreszcie głucho od zasypanego wieka trumny, usłyszałem przytłumione krzyki dochodzące z oddali. To była właśnie jedna z takich chwil, kiedy człowiek musi dokonać wyboru między tym, w co wierzy i do czego jest wewnętrznie przekonany, a rzeczywistością. Wyszedłem na alejkę i z nerwami napiętymi jak postronki zacząłem nasłuchiwać. Odruchowo pomacałem kieszeń, w której nosiłem kamyk na szczęście, kupiony w sklepie z talizmanami. 

 

W moją stronę szybko zbliżała się jakaś biała postać w długiej szacie. Cholera jasna, zauważyła mnie! Serce od razu zaczęło walić jak młot pneumatyczny, a zimne krople potu wystąpiły na czoło. Mocno zacisnąłem trzonek łopaty, gotowy do zadania nocnej marze potężnego ciosu. 

– Panie, panie – dyszała postać. – Ratuj pan!

Przede mną stała starsza kobiecina, ubrana w jasny płaszcz oraz chustkę bezładnie narzuconą na głowę. Jej twarz nabrała w świetle księżyca upiornego wyglądu. 

– Panie, tam jest jeden nieboszczyk, co jeszcze żyje!

– Gdzie?

– No tam, coś się tłucze przy grobie mojej matki. Chodź pan szybko!

 

*

   Przytłumione stukania i ludzkie odgłosy zdawały się dochodzić z okolic jednej z okazałych, marmurowych kwater. Kobieta nerwowo uderzyła kluczami o jej ścianę. Odpowiedzią było nasilone pukanie. Mimowolnie odskoczyłem na pół metra.

– Przychodzę do mamusi codziennie, bo nie miała, biedaczka, łatwego życia… – szeptała rozemocjonowana kobieta. – A dzisiaj byłam w województwie na badaniach i późno wróciłam. Więc jestem tu dopiero teraz. Zapaliłam świece i już miałam odchodzić, gdy usłyszałam te odgłosy. Zamarłam, a po chwili uciekłam z tego całego strachu. Dobrze, że chociaż pana spotkałam…

 

Odgarniałem świeże wieńce z grobu, a moja towarzyszka zaczęła paplać w tle jakąś niesamowitą historię:

– Otóż babka moja – dasz pan wiarę, właścicielka browaru na terenie Prus Wschodnich – uciekając przed Armią Czerwoną, była po wielokroć gwałcona przez wyzwolicieli. Jednak za każdym razem dzielnie podnosiła się z ziemi, otrzepywała zgrzebną spódnicę i brała na ręce małego Ericha, mego ojca. Zarzucała na plecy swój jedyny dobytek, zgromadzony w dużej, pamiętającej lepsze czasy chuście i kontynuowała podróż ku starej ojczyźnie na południu, gdzie od zawsze chodzi się w skórzanych portkach i jodłując, śpiewa piękne, ludowe melodie.

 

*

Udało mi się zrzucić wszystkie ozdóbki z grobowca i ostrożnie pchnąłem marmurową płytę. Ani drgnęła.

– Przemarznięta, wraz z tysiącami innych uchodźców, zbliżała się do Odry i powoli zaczynała wierzyć, że już niedługo zawita do swojej rodzinnej wioski. – Kobiecina kontynuowała swoją zawiłą historię. – Widząc jednak nadciągający kolejny radziecki oddział, kobiecym szóstym zmysłem przeczuła kres swoich dni. Dokładnie zawinęła więc swego syna – a mego ojca – we wszystko, co miała, po czym skonała z wycieńczenia podczas wielokrotnego gwałtu, dokonanego na niej przez dziarskich czerwonoarmistów.

 

Naparłem na płytę z całej swojej siły. Kobieta paplała dalej. W jej oczach ujrzałem autentyczne przerażenie zaistniałą sytuacją. Tym ciągłym gadaniem chciała przykryć strach.

– Ojciec mój – Erich – został zabrany do najbliższego sierocińca, gdzie przebywały już dziesiątki, podobnych jemu, opuszczonych dzieci. Po ukończeniu socjalistycznych szkół został wzorowym pracownikiem NRD-owskiego wywiadu Stasi. Ożenił się z właściwą kobietą z ludu pracującego i dostał przydział na własnościowe mieszkanie w jednym z nowowybudowanych socjalistycznych osiedli w Berlinie Wschodnim. Tam zostałam poczęta w kolejną rocznicę zwycięstwa nad faszyzmem. Po ukończeniu matury uciekłam do Niemiec Zachodnich, a ojciec mój z tego powodu został wyrzucony z pracy i marnie zakończył swój żywot, przejechany na śmierć przez radziecki traktor Władimirec. Matka moja natomiast…

 

Zrzuciłem kamienną płytę, która spadła z głuchym łoskotem na murek okalający grobowiec. Pod nią natrafiłem na zabetonowane płyty. Pobiegłem po kilof i kilkoma szybkimi uderzeniami skruszyłem tę ostatnią przeszkodę. Ostrożnie, przy pomocy łopaty, zrobiłem małą dziurę w trumnie. Zaświeciłem do środka latarką. 

Kobieta, stojąca obok mnie, krzyknęła krótko i uciekła. Zostałem sam.

 

*

   Zazwyczaj staram się rozkopywać tylko świeże groby. Nie ma tam wtedy niemiłych niespodzianek, jak przydługie paznokcie czy włosy, które rosną u nieboszczyka ponad miarę w kilka dni po wyjęciu ciała z lodówki. Trupy są wtedy jeszcze w miarę świeże i spokojnie można pościągać – naprawdę już im do niczego niepotrzebne – obrączki, pierścionki, naszyjniki czy co lepsze ubrania, w małym stopniu narażając się przy tym na śmiertelne zakażenie kadaweryną.

Ale z pewnością nie chcielibyście nigdy w życiu zobaczyć tego, co  ujrzałem w trumnie tamtej nocy. 

 

Przed moimi oczami drgające pokrwawione palce zaczęły poszerzać dziurę w drewnie. Odskoczyłem na pewną odległość, ścisnąwszy mocno stylisko kilofa. Po niedługiej chwili z dołu wydostał się mężczyzna ubrany w czarny garnitur i mocno sfatygowane czarne buty, wykonane na ostatnią drogę z ekologicznej tektury. Nie wyglądał zbyt świeżo.

Stanął obok otwartego grobu, poprawił ubranie, chrząknął i przemówił donośnie:

– Szanowni zgromadzeni. Temat konia w filmie nie jest wcale tak wąski, jak się nam może wydawać. Niemal od razu narzuca się pytanie o rolę zwierzęcia na ekranie, o rolę samej natury wśród kultury. A także pytanie o pewien typ tradycji chłopskiej, rycerskiej i innej… 

 

Słuchałem oniemiały.

 

*

– Wreszcie to sprawa antropomorfizacji, zwierzęcej symboliki, bajki w kinie i sztuce – kontynuował. – W początkach literatury europejskiej pojawił się koń trojański. Później koń w eposie i powieści rycerskiej, aż do Rosynanta w Don Kichocie Cervantesa, znaku degradacji tematu. Kiedy natomiast myślę o roli konia w kinie, to najpierw nie przychodzą mi na myśl westerny – owe współczesne powieści rycerskie, które go wprowadziły na ekran – lecz pamiętny kadr z filmu „Październik” Eisensteina, kiedy zaczynają się podnosić mosty na Newie, a z jednego z nich zwisa martwy koń – obraz niewinności życia w środku wielkiej historii…

– Ehm – chrząknąłem dość głośno. 

– Na pytania publiczności będzie czas później, gdyż… – nie dokończył i dopiero teraz uważnie rozejrzał się wokoło. Powoli zajrzał do grobu, z którego niedawno wyszedł, potem uważnie obejrzał swoje mocno poranione dłonie, całkiem jeszcze niedawno desperacko szukające wyjścia z miejsca niechybnej śmierci. 

– Co się stało? – spytał. 

– Ja nie wiem, panie, co się stało, ale pan byłeś pogrzebany tutaj żywcem. 

– Co? – rzucił z niedowierzaniem. 

– Wyciągnąłem pana przed chwilą z grobu. 

– Z grobu, pan powiada… – podrapał się za uchem po czym cicho syknął z bólu. – Istotnie, to by mogło tłumaczyć, dlaczego stoimy tutaj nocą… Chyba coś sobie przypominam… Tak! Otóż ojciec mój, człowiek srogi i zasadniczy, kazał mi za młodu zawsze odciągać skórę z ptaszka. Gdy dorosłem mój żołądź był już na tyle twardy, że mogłem kochać się bez żadnego wytrysku całymi godzinami. Kobiety wręcz błagały, żebym się z nimi przespał. Miewałem nawet kolejki do mojego łóżka… – uśmiechnął się na to wspomnienie. – Nie dawało mi to jednak satysfakcji! Przestraszyłem się nie na żarty, gdy po kolejnych igraszkach, jedną z dam ledwo odratowano na pogotowiu ze stanu skrajnego wyczerpania… Eee, nie to chyba nie to… – zafrasował swoje oblicze. Po chwili jednak jego twarz rozświetlił uśmiech: 

– Dopiero, gdy poznałem Olgierdę – kobietę dużą, łudząco podobną do foki, odnalazłem prawdziwe szczęście rodzinne i całkowite spełnienie w alkowie. Co prawda stawiała stopy szeroko, jak jakaś szlapusa, ale widać każda piękna kobieta musi mieć jakąś wyraźną skazę, by nie lecieli na nią hurmem wszyscy faceci. Ale – jak może sobie pan wyobrazić – nie zaznałem z nią tej ulotnej nici porozumienia na polu intelektualnym.

 

Cmentarz nocą to dziwne miejsce na takie opowieści, ale jego historia powoli mnie wciągała.

 

*

 – Ostatnią rzecz, którą sobie przypominam to… Siedziałem przed komputerem i miałem wspaniałe natchnienie. Właśnie zabierałem się, żeby napisać najmądrzejsze zdanie mojego życia – takie, co to je zrozumie może jedynie ze sto największych umysłów w naszym kraju i które będzie latami cytowane w literaturze fachowej. Naraz żona moja zaczęła walić pokrywkami, wołając głośno, żebym zszedł na obiad. Natchnienie od razu szlag trafił, w jednej chwili zapomniałem, co miałem przenieść na papier i tak się zdenerwowałem, że coś mi mocno ścisnęło klatkę piersiową i… chyba wtedy upadłem. Obudziłem się dopiero tutaj. Wokoło było ciemno, obmacałem otoczenie i zrozumiałem, gdzie jestem. Zacząłem krzyczeć i walić, a gdyby nie pan… – Dopiero teraz dotarła do niego cała groza sytuacji, w której przed chwilą się znajdował.

 

Usiedliśmy we dwóch na ławeczce przy sąsiednim grobowcu. 

– Pali pan? – spytał.

– Nie.

– A ja od czasu do czasu tak – pomacał się po kieszeniach. – No, ale na ostatnią drogę oczywiście nie włożyli mi fajek… 

 

Milczeliśmy przez dłuższą chwilę.

– Ma pan szczęście, że się tu znalazłem – rzuciłem. 

– Oj, tak ! – ucieszył się nerwowo. – Wystąpię do władz o przyznanie panu Medalu za Ofiarność i Odwagę.

– Naprawdę nie potrzeba…

– Powinien pan…

– Nie…  – przerwałem mu zdecydowanie. – Naprawdę dziękuję.

– To co możemy z tym zrobić…? – zafrasował się. – Wiem! Mieszkam na Sokolej 18. Proszę przyjść jutro, będziemy się wspólnie radować, że wstałem z grobu. Zjemy razem porządny obiadek, napijemy się wódeczki, tradycyjnie zakąsimy ogórkiem ze znawstwem ukiszonym przez żonę.

Pokiwałem głową na zgodę. I tak się u niego przecież nie pojawię.

 

*

   Zaraz po jego odejściu znienacka z nieba spadło pęto kiełbasy. Przyjrzałem się jej bliżej. To bez wątpienia była krakowska podsuszana. W sam raz na dobrą kolację. Czegóż to ludzie nie wyrzucają dziś z samolotów.

 

   Gdy dwa dni później, oczekując na obiad zamówiony w barze „Zdrowy Wybór”, przeglądajłem lokalną gazetę natrafiłem na bardzo dramatyczny reportaż. Opisano w nim historię znanego uczonego, który po swojej śmierci jakimś cudem ożył, nie wiadomo jak wyszedł z grobu i powrócił o własnych siłach do domu. Na jego widok doznali szoku ostatecznego i zmarli: żona, jej hiszpański kochanek (u którego w surducie znaleziono napoczętą buteleczkę hiszpańskiej muchy), trzy córki (z czego najstarsza z biustem wielkości miseczki F, co mogłem podziwiać na załączonym zdjęciu), nadzwyczaj seksowna pasierbica, tłum krewniaków, przypadkowy przechodzień oraz gruba sąsiadka i jej zły pies o imieniu Waruj. Wszyscy mają być pochowani już jutro we wspólnej mogile. 

 

Myślę, że nie powinienem się wybierać na ten uroczysty pogrzeb. Muszę na pewien czas dać sobie spokój z odwiedzaniem naszego cmentarza.

 

KoNiEc

Dobra Cobra 

21, 11, 2011/Luty 2017

 

Opowiadanie dostępne także jako audiobook:

Vector image by VectorStock / PayPau