Mój przyjacielu

Świta.

Przerzucam przez ramię plecak i wychodzimy z domu. Mieszkamy razem od… no, w każdym razie długo, i rozumiemy się bez żadnych zbędnych słów. Tak jest i dziś, bo co tu mówić? Jak się mieszka we dwóch, to wszystko jest przecież wiadome. Znamy każdą wadę, każde przyzwyczajenie, każdą słabość. Gdyby nie ty, moje ostatnie lata byłyby z pewnością bardziej samotne. Właściwie, to odkąd się znamy, zawsze mogłem liczyć na twoją obecność, przyjacielu.

Idziemy polną ścieżką, każdy zajęty swoimi myślami. W górze śpiewają ptaki, moje buty moczy poranna rosa. Słońce, zaczynające po raz kolejny swój odwieczny bieg po niebie, sprawia, że dzień staje się coraz cieplejszy. Powracają wspomnienia. Ileż to razy wychodziliśmy razem wczesnym rankiem na ryby? Ile razy przemierzaliśmy te wszystkie okoliczne ścieżki? Ileż razy…

 

Każdy się starzeje. Jeśli masz w życiu jakieś czasochłonne zajęcie, to tak bardzo nie zauważasz upływu czasu. Dopiero któregoś ranka, patrząc w lustro czy kalendarz, zdajesz sobie sprawę, że znów minął kolejny rok.

 – Chodź, pójdziemy w stronę torów. 

 

Siadamy w trawie, patrzymy na zielone łąki… Wtulasz się we mnie, czuję ciepło twojego ciała.

 

Długi skład, ciągnięty przez elektryczną lokomotywę, przystanął w oczekiwaniu na pozwolenie odjazdu. Wchodzę na schodek pustej węglarki.

Z plecaka wyjmuję trochę  kiełbasy. Patrzysz na mnie tymi swoimi łagodnymi,  teraz trochę zdziwionymi, oczami.  Wrzucam cię do środka wagonu. 

Po chwili pociąg rusza z miarowym łoskotem w dalszą podróż. Zeskakuję  ze schodka wagonu. 

 

Chyba zaszczekałeś, Karus… Co zrobić? Nie jesteś już przydatny w obejściu. Zestarzałeś się. Takie jest życie.

 

Odchodzę w stronę wsi nie oglądając się za siebie.

 

KoNiEc

 

Dobra Cobra 

23, 10, 2011

 

Vector image by VectorStock / mapichai