Oczko wodne

Na Odettę wołano w szkole: Zębatka, z powodu posiadania przez nią bardzo krzywego uzębienia. Tak koślawego, jak – nie przymierzając – u prawie u każdego rodowitego Anglika. Feler ten bardzo rzutował na życie uczuciowe dziewczyny, bo żaden chłopiec nie chciał jej zaprosić na randkę. Ani na: po randce.

Gdy osiągnęła wiek pełnoletni nowoczesna stomatologia przyszła jej na ratunek i pomogła zrobić porządek w jamie ustnej. A nawet dodała coś od siebie: bonus w postaci wybielania. Dług, który dziewczyna spłacała później regularnie w gabinecie: rozjaśniając i odplamiając uzębienie każdej pięknej wiosny i smutnej jesieni. 

Jednak wiek dojrzały przygotował dla dziewczyny nowy, zgoła odmienny dramat. 

   Grzegorz Kpin był nieszczególnym mężczyzną, którego żona Odetta przez całe dorosłe życie wywalała się na powierzchniach płaskich. Weszła do restauracji, gdzie niedawno myto podłogę, i ziuuu jak długa. Na myjni samochodowej wywracała się obok auta, w kolejce do kasy leciała po powierzchni płaskiej, w domu po posadzce, a podczas podróży pociągiem – po kolejowym korytarzu.

Lekarze różnych specjalności nie potrafili jednoznacznie określić, co mogło być przyczyną fali tylu upadków. Ortopedzi zgodnie zalecali badania supinacji i budowy stopy, ale wyniki wskazywały, że wszystko było w należytym porządku. Psychiatrzy uparcie szukali wady w mózgu, zachowaniach i myśleniu – wszystko na próżno. Żadne sesje na kanapie u psychoanalityka także nie przynosiły pozytywnych wyników. Angaże kolejnych zastępów porozciąganych tancerzy, akrobatów, cyrkowców oraz marynarzy też absolutnie nic nie dawały i były tylko wywalaniem forsy w błoto. 

Odetta Kpin cierpiała na chroniczny brak stabilności i nic z tym nie można było zrobić. Pozostało się tylko pochlastać. Lub… 

   Owego feralnego poranka, który był podobny do innych zimowych poranków, kobieta  poślizgnęła się na chodniku tak gwałtownie, że ciężarem ciała pociągnęła za sobą męża. Uderzenie w głowę było tak silne, że biedny Grzegorz Kpin już się więcej z lodu nie podniósł. 

 

Dobra Cobra przedstawia opowiadanie niezwykłe, w którym już na samym początku ginie główny bohater i ktoś inny musi ponieść dalej prozatorski ciężar jak i trud dialogu oraz narracji, pt 

 

Oczko wodne

 

Każda epoka ma inne oczy

Joe Alex, Gdzie przykazań brak dziesięciu

 

2

   Burmistrz Klemens Jaskółka z wielkim pluskiem odlewał się wprost do gminnej muszli klozetowej. Lubił plusk i od najmłodszych lat z radością kierował coraz mocniejszą strugę moczu wprost na środek miski wszystkich sedesów, które napotykał na swojej drodze. Dzięki wieloletniemu doświadczeniu lał jak – nie przymierzając – zdrowy koń. Wyraźny dźwięk grubej strugi moczu wyraźnie przechodził przez kolejne gipsowe ściany działowe budynków. W sąsiadującej damskiej toalecie niejedna pani westchnęła na samą myśl o zdrowym samcu, który tak głośno się odlewał. Bo kobiety są bardzo uwrażliwione na dźwięki. Dlatego większą szansę, aby je zdobyć, mają zawsze faceci, posiadający ryczącego Harleya, bulgocące Audi z dużym, wielolitrowym silnikiem czy muzycy grający w głośnym zespole rockowym. A im zespół sławniejszy, tym większe szanse na wyhaczenie spod sceny dowolnego towaru. 

I wtedy w kieszeni Klemensa zapikał telefon. Mężczyzna umiejętnie otrzepał ptaka i wsadziwszy go do bezpiecznego schronienia, wyjął komórkę. Po sikaniu nigdy nie mył rąk, bo zawsze miał tam przecież czysto i nie potrzebował tego ciągłego namydlania dłoni po. Przed – jak najbardziej, bo niemal maniakalnie dbał o czystość swego oręża. 

Treść esemesa była dość zabawna: Niebawem Pańskie ogrodowe oczko wodne zniknie. 

   W pierwszym odruchu Klemens nawet się roześmiał na taką niedorzeczność. Później jednak przemówiła duma sprawującego władzę: kto takimi głupimi informacjami śmie  przeszkadzać burmistrzowi w wypełnianiu służbowych obowiązków?!

 

3

    Natasja Chęcinka – pracownica kasy biletowej na wiecznie zatłoczonym w sezonie letnim dworcu kolejowym w Giżycku – przeciągnęła się powoli. Z peronów przed chwilą wreszcie odjechały dwa ostatnie zatłoczone składy: do Warszawy i do Olsztyna.

Poza sprzedażą biletów do jej obowiązków należało też baczenie na poczekalnię i pilnowanie porządku. W razie problemów z pijanymi czy awanturującymi się pasażerami zawsze mogła wezwać pana Stefana: konserwatoro-sprzątaczo-ogrodnika w jednej osobie, który zawsze kręcił się po budynku oraz jego najbliższej okolicy.

Prywatnie Chęcinka była posiadaczką pewnego cennego przedmiotu, który niefrasobliwie przechowywała pod łóżkiem.

Przedmiot ten darował jej osobisty wujek, który swego czasu był pomocniczym ogrodnikiem w Watykanie. Gdy pewnego poranka najwierniejsza papieska zakonnica wywiesiła na sznurku pranie, mężczyzna nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Nie potrafił  się też opanować, gdyż był Polakiem, który zawsze korzysta z nadarzającej okazji do zarobku. Z wywalonymi gałami i wielkim biciem serca porwał ze sznurka ten przedmiot, by jeszcze tego samego wrócić busem do starego kraju. Bo zwyczajnie bał się zemsty papieskiej gwardii czy może nawet świętej inkwizycji, która – choć zapomniana nadal  trwa w oczekiwaniu na danie jej drugiej szansy  – do dziś ma swoje biuro sto metrów od Pałacu Apostolskiego.

Jednak zbrodnia świętokradztwa legła cieniem na całym jestestwie wujka Natasji. Przywłaszczony przedmiot nie dawał o sobie zapomnieć – rozświetlał mrok ciepłym światłem, więc praktycznie w domu nie trzeba było używać żarówek. 

Podejrzliwość przerodziła się w paranoję. Mężczyzna uwierzył, że śledzi go każdy przechodzień, przypadkowo mijany na ulicy. Próbował zmyć winę i oczyścić sumienie w konfesjonale, ale spowiednicy uciekali z krzykiem, gdy tylko słyszeli, gdy wyjawiał im największe świętokradztwo świata. 

Od tamtej pory w okolicy zaczęto widywać podejrzanego osobnika, który zachowywał się nadzwyczaj ostrożnie, na przemian pojawiając się i zaraz znikając. 

Udręczony wujek podarował przedmiot Natasji z prośbą, aby się nim opiekowała. I natychmiast wyjechał w nieznanym kierunku. 

 

4

– Jakiego ma pan prześlicznego członka, który się znów uwidacznia przez spodnie! – powitała burmistrza kierowniczka referatu bezpieczeństwa i ochrony środowiska. 

To kurew! 

Fakt: huj mu znów stanął i za bardzo nie wiadomo, z jakiego powodu. Przecież nie był wyposzczony, a jaja miał puste po ostatniej nocy. Drugi fakt: przydybał kiedyś kierowniczkę sam na sam w mrocznym zakamarku archiwum i sprytnym ruchem schwycił za rasowe cipiszcze. A ta – zamiast się poddać i ulec władcy urzędu – uderzyła go boleśnie w mosznę i wskazała na zainstalowaną poprzedniego dnia na urzędowej ścianie kamerę. 

Obraz ataku na kobietę został zapisany na jakimś twardym dysku. A jako, że to ona była kierownikiem referatu bezpieczeństwa, burmistrz nie miał do kogo się zwrócić o pomoc w tej jakże delikatnej sprawie. Mówiąc prosto: miała go w garści. 

I dlatego mogła wygadywać bezkarnie takie teksty, jak choćby ten przed chwilą. Na szczęście robiła to tylko, gdy byli sami. Co jednak zawsze go bardzo denerwowało. No bo co przez takie odzywki próbowała osiągnąć? Pogrążyć Klemensa w poczuciu winy? Zaakcentować, ze ma na niego haka i żeby uważał? 

Może powinien zlecić jej zlikwidowanie? Przecież tak robią w zagranicznych filmach… W prawdziwym życiu takie marzenia należało jednak odłożyć na bok. 

Jaskółka musiał się jednak pilnować i właściwie przy niej zachowywać. Wtedy być może sucz nigdy nie upubliczni zapisu z tej cholernej kamery. Taką przynajmniej miał nadzieję.  

Ale musiał w jakiś sposób panować nad stresem, związanym z tym niefortunnym nagraniem. Zawsze, kiedy tylko widział kierowniczkę referatu bezpieczeństwa, coś ściskało go w dołku. Miesiące takiej katorgi przyprawiły go o zdiagnozowaną nerwicę żołądka. 

Na szczęście Klemens Jaskółka nauczył się niwelować napięcie, spotykające go w pracy masturbacją, czynioną za obitymi skajem drzwiami gabinetu władcy gminy. Nie tak całkiem dawno jednak z powodu nawału zajęć zapomniał przekręcić klucz w zamku, zaprzątnięty waleniem konia, gdy jego sekretarka weszła z plikiem dokumentów do podpisu. Nie wydała się zdziwioną. 

– Kurwa, jeszcze tego mu było brak! Jakby mało miał na głowie kłopotów! Jeszcze ta młoda kurew będzie go skarżyła o… – usiadł i głośno westchnął. Co, kurwa, za los! Coraz więcej kłód rzuca się pod nogi. 

 

5

   Sekretarka wyszła z gabinetu, usłyszał jak zamknęła drzwi na klucz. I…  wróciła. 

Szybko rozpięła bluzkę, pokazując zadziwiająco bardzo fajne, jędrne cycki. Klemens rozdziawił usta ze zdziwienia. Nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Chyba już nigdy  nie będzie mu dane zgłębić najskrytszych tajemnic kobiecej duszy. 

Jaskółka szybkim ruchem sięgnął do szuflady i wyciągnął stamtąd kondoma, którego chciał pośpiesznie wciągnąć. Jednak guma najpierw nie chciała za bardzo wchodzić (po jakiego Wacka kupił slimy na wyprzedaży?), a później strzeliła z hukiem, bijąc go z tępym bólem po worku mosznowym. 

Mężczyzna w pośpiechu wyciągnął następną gumę i już miał ją prawie na miejscu, gdy dziewczyna podeszła powoli i ściągnęła ją swymi długimi, smukłymi palcami. 

Najwyraźniej chciała się rżnąć tu i teraz. A na dodatek bez zabezpieczenia! W to było burmistrzowi graj! Bo gdy nie było trzeba nigdy nie zakładał żadnej głupiej gumy, a spryt i wrodzony refleks pozwalał mu unikać kolejnych ciąż. Jako mąż i nie mąż. 

Klemens zrobił sekretarce tę przysługę, rozkładając jej gorące, oddane ciało na biurku i młócąc, aż trzeszczały deski podłogi, szuflady kłapały, a urzędowe dokumenty fruwały wokoło, wypadając z ruszających się szafek. A dziewczyna wiła się pod nim, niczym wąż. By na koniec eksplodować, niczym rasowa petarda. 

Po wszystkim burmistrz dziwił się sam sobie, bo tak silnego paroksyzmu rozkoszy nie zaznał dotychczas nawet z żoną, z którą pozostawał w wieloletnim związku. A seksuolodzy upierali się, że właśnie w małżeństwie powinna zawsze drżeć ziemia. Po tylu latach wspólnego życia? 

Później Jaskółka przynosił sekretarce drobne prezenciki, co raz przydzielał jej nowe zadania na umowę – zlecenie i nigdy nie pomijał współpracowniczki przy kolejnych około inflacyjnych podwyżkach. Zabierał ją też na wyjazdy w teren, w delegacje i na przedstawienia teatralne w województwie, które zawsze wspominał nadzwyczaj dobrze. Szczególnie miło zapamiętał operę Duptus Verewientis, podczas której asystentka  pozwoliła mu to zrobić w loży. Od tyłu. 

Dziewczyna raz, dwa razy w tygodniu zamykała drzwi na klucz i wchodziła do gabinetu burmistrza bez pukania. Wtedy mężczyzna wskakiwał na krzesło i drżącą z podniecenia ręką zawieszał kartkę papieru na obiektywie czujnej kamery kierowniczki referatu bezpieczeństwa i ochrony środowiska. 

 

6

   Jarzębiarz Kucykpał, na którego wołano też: Jarz, był elektronikiem i zarazem  wielbicielem dobrej muzyki o ciepłym, lampowym zabarwieniu. Po szkole wyprowadził się z rodzinnego Giżycka, by podjąć pracę w podupadającym zakładzie naprawy telewizorów i radioodbiorników. Podczas lat praktyki w zawodzie doszedł do mistrzostwa w czytaniu schematów urządzeń, zasad ich działania jak i wykrywania przeróżnych, często  nietypowych usterek. 

Jednak interes upadł, bo nowocześni ludzie nie naprawiają teraz urządzeń elektronicznych, a raczej je wyrzucają i kupują nowszy model. Na bezrobociu kolega zlecił Kucykpałowi przegląd nieznanego mu wzmacniacza zagranicznej marki z wyższej półki, do którego nie istniała żadna instrukcja serwisowa, ani tym bardziej schemat ideowy. W urządzeniu nie grał jeden kanał, trzaskały przełączniki, a ostatnio spod metalowej obudowy unosił się białawy dym. 

Jarzębiarz, bazując na swoim doświadczeniu i szerokiej wiedzy elektronicznej, przywrócił amplifikator do stanu fabrycznego, wymieniając przy okazji wadliwe części na  zamienniki, które według niego nie wpływały na jakość brzmienia.  

Kolega był pierwszym recenzentem jego roboty serwisowej. A jako, że prężnie udzielał się na forum dumnego, acz zamkniętego kręgu bractwa audiofilów, elektronik zaczął dostawać coraz więcej zamówień na naprawę sprzętu hi-fi z górnej półki. 

Wiele zleceń było niemal straceńczych. Urządzenia, wyprodukowane dobre trzydzieści albo czterdzieści kat temu, nie posiadały schematów ideowych, brak było oryginalnych części, a firmowe serwisy odmawiały ich przeglądów. Naturalnie jeśli te firmy jeszcze w ogóle istniały. Zresztą serwis fabryczny bywał zazwyczaj zabójczo drogi. 

Kucykpał na spokojnie analizował budowę każdego powierzonego mu do naprawy urządzenia, a jako, że świetnie znał zasady elektroniki, zazwyczaj potrafił postawić właściwą diagnozę co do przyczyn awarii. Czasami klient nie chciał wsadzać w naprawę zbyt dużo pieniędzy – w takich przypadkach serwisant przywracał urządzenie do działania, bez wgłębiania się w ulepszenia.

Jarzebiarz szybko zauważył, że dużo większą radość dają mu naprawy kompleksowe, po których sprzęt działał jak nowy. I tylko takie zlecenia zaczął przyjmować od klientów, gotowych na poniesienie większych nakładów finansowych w celu przywrócenia ich urządzeniom dawnego blasku.

 

7

   Zenon Kapota wszedł do apartamentu jednego kolesia, który pojechał po sushi dla siebie i swojej laski, na którą wołał czule: Fibździa. Kapota od poprzedniego wieczora miał to mieszkanie na podsłuchu. Wiedział więc dokładnie, co się tam działo przez większość nocy. Rano też było bardzo gorąco. Chłopaka nie będzie z pół godziny, może krócej, bo podał dziewczynie nazwę restauracji, do której się udawał. 

Ale pół godziny wystarczy. Spokojnie wystarczyłoby nawet o wiele mniej czasu. 

Po otwarciu drzwi wytrychem, Kapota włączył urządzenie zakłócające sygnał gsm, ściągnął buty w korytarzu i wziął je w rękę.

– Niezła chata – zagwizdał pod nosem z podziwem. 

Podszedł do umywalki w kuchni i zaczął myć podeszwy. To zwabiło z góry laskę, ubraną  w gruby, biały szlafrok. 

– Co pan tu robi? – spytała przestraszona. 

– Myję buty. 

– Ale… jak pan tu wszedł? 

– Marco zostawił mi kiedyś klucz. Jesteśmy kumplami – dodał wyjaśniająco. – A teraz wlazłem w psie gówno i muszę to zmyć z podeszwy.  

– A… – Fibździa  za bardzo nie wiedziała, co powiedzieć. Zapewne nie raz spotkała się w swoim życiu z męskim okazywaniem wzajemnego wsparcia. 

– No, mam zaraz ważne spotkanie i przepraszam, że tak wparowałem, ale myślałem, że nikogo nie ma – zaczął ją uspokajać mężczyzna. –  Nie chciałby by mi pani może zrobić kawy? – spytał z nadzieją. – Zmyję, wezmę kawę i już mnie nie ma. A Marco się ucieszy, że mi pani pomogła w potrzebie – dokończył, nie unosząc wzroku znad zlewozmywaka. – Jestem Antonio. 

   Laska bezskutecznie próbowała połączyć się z ukochanym, po czym odwróciła się do drogiego ekspresu, stojącego na blacie kuchennym. Zenon tylko na to czekał. Sprawnym ruchem, o którego szybkość kobieta nigdy by go nawet nie posądzała, wyciągnął zatknięty za paskiem kawałek rurki, obciążonej ołowiem i celnym ruchem uderzył dziewczynę u nasady czaszki. Ta natychmiast poleciała na podłogę, ale Kapota złapał ją w ramiona i nie pozwolił jej upaść na kamienną terakotę. 

Zaniósł dziewczynę na górę do łazienki, gdzie w wannie stałą jeszcze gorąca woda. Ściągnął z omdlałej babki szlafrok. Zauważył, że jej bóbr jest taki… łysy. I chyba smutny zarazem, bo wystrzyżono go na zero i nie wiadomo dokładnie, jak mógł przeżyć ostatnią zimę. Kapota położył Fibździę obok balii – jak się ocknie niech myśli, że się tu wywaliła. 

Zenon wziął mokry ręcznik, którym kilka minut wcześniej wycierała się dziewczyna, i położył go na brzegu wanny. Leciutko popchnął go palcem wskazującym do wody. Pomyśli, że się pośliznęła. Kapota lubił zacierać wszelkie ślady, jak i mylić pogonie. 

Przeszukał sypialnię, garderobę i wielkie, nowoczesne szafy w korytarzu. Ale nie znalazł tego, po co przybył.

Powoli zszedł na dół, zabrał swoje buty i cicho zamknął drzwi apartamentu Natasji  Chęcinki. W podziemnym garażu zarzucił na głowę kaptur i wyszedł na ulicę. Za zakrętem włożył na nogi inne buty, które czekały na niego pod parkową ławką w papierowej torbie. Te, w których przyszedł, wyrzucił później do śmietnika w centrum handlowym. W razie czego żaden policyjny pies nie podejmie tropu. 

 

8

   Kucykpał powoli poznawał legendarne marki i modele, o których kiedyś tylko słyszał albo  oglądał na zdjęciach w kolorowej prasie czy internecie. Czasami wysiłek konstruktorów niemal powalał go na łopatki innowacyjnością. Czasem jednak musiała wystarczyć sama popularność i pożądanie marki, ładna obudowa czy sugestywne podświetlenie przycisków lub wyświetlacza. Wszystko zaprojektowane po to, aby urządzenie schodziło ze sklepowych półek, niczym przysłowiowe ciepłe bułeczki. 

Elektronik całe dnie niestrudzenie mierzył w swoim kantorku napięcia spoczynkowe i ich spadki, symetrię w końcówkach mocy, wreszcie oporności i wartości elektrolitów, oporników czy układów scalonych.  

Bywały też momenty, w których Jarzębiarz – mimo dogłębnego poznania budowy urządzenia – nie wiedział dokładnie, dlaczego dane urządzenie tak pięknie gra. Był jednak szczery wobec siebie oraz swoich klientów i zawsze potrafił się przyznać do swojej niewiedzy. Bo nie uzurpował być alfą i omegą wypasionego sprzętu hi-fi.  

Niebawem Kucykpał został rozchwytywanym specjalistą od niemożliwego. Bywało, że na szukanie przyczyn uszkodzenia poświęcał dużo więcej czasu, niż warta była sama naprawa. Nie raz musiał rozkręcać całe urządzenie po parę razy, aby wreszcie dojść przyczyny awarii. Bo gdy jeden obwód już zaczynał działać, drugi szwankował. I znów trzeba było szukać przyczyny awarii od początku. A to padały zasilacze, a to lampy, przekaźniki czy całe układy scalone. 

Jego dewizą było naprawić powierzony sprzęt, mimo wielu kłód, rzucanych mu przez powierzone do naprawy urządzenie. 

Nie zawsze dawało się wymiernie wycenić naprawę radioodbiornika, wzmacniacza,  odtwarzacza płyt czy gramofonu. Niejednokrotnie godziny spędzone na ślęczeniu nad otwartą obudową i szukaniu przyczyn awarii nie spinały się z realną wartością wymiany części, które potrafiły kosztować kilka czy kilkanaście złotych. 

Bywały też momenty, że pewnie elementy trzeba było ściągać aż zza Oceanu za dużo większe pieniądze. Bo równie dobrze brzmiące lokalne zamienniki nie przekonywały klientów swoją nazwą i nie dawali zgody na ich wymianę, zamiast tego wybierając części oryginalne. Życzenie klienta było zawsze święte i taką usługę – choć czasochłonną – zapewniał im serwisant. Oczywiście w miarę dostępności poszczególnych elementów. 

   Jarzębiarz Kucykpał z całych sił walczył z legendami domorosłych znawców audiofilizmu, że oryginalnych części nie można zastępować nowymi o tych samych parametrach i raczej należało je wygotowywać lub czynić nad nimi inne – nie mające potwierdzenia w nauce i praktyce – audiofilskie czary, niż je podmieniać. Zabobony te – nie za bardzo przystające majętnym, wykształconym ludziom, żyjącym w 21. wieku – były więc tylko nieprawdziwą legendą, rozpowszechnianą i ugruntowaną w internecie przez niedouczonych audiofili. 

Bo dawno produkowane podzespoły niejednokrotnie były już nie do zdobycia, a dzięki posiadanym miernikom elektronik potrafił prawidłowo pomierzyć wartości części, tak, aby wszystko grało jak przysłowiowa ta lala.

 

9

   Rankiem, gdy żona i dzieci wyszły już z domu, burmistrz Jaskółka wziął do ręki kubek kawy i z ukontentowaniem wyjrzał przez okno. Najbliższe otoczenie domu porastały  niespotykane rośliny, które tworzyły tak zwany japoński ogród. Nie wyglądało to jakoś źle, może najwyżej trochę łyso, porównując go do sąsiedzkich ogrodów. No, ale wszyscy mu tego parku zazdrościli, więc mimo swej egzotyczności najwyraźniej musiał robić na odwiedzających duże wrażenie. I dobrze. Efekt wow był zawsze pożądany, nie tylko w ogrodnictwie. U władzy był to wręcz warunek konieczny. 

Klemens miał duże szczęście z tym romansem z sekretarką. Mało, że dawała dupy w sposób wręcz olśniewający – na dodatek bez gumy (bo kto kiedy widział człowieka ssącego lizaka przez papierek?) – to jeszcze nie żądała za to zapłaty, nie nalegała, aby się z nią żenił i generalnie nie histeryzowała, ani nic podobnego. Przychodziła, kiedy miała na to ochotę, zdejmowała bluzkę, a gdy Jaskółka tylko widział jej piękne cycki, od razu nabierał ochoty na poluzowanie cugli. A po wszystkim wychodziła cichutko z jego gabinetu, by dalej sumiennie pracować na rzecz gminy.  

Coś tam się o niej podowiadywał z zaufanych źródeł. Ciągle mieszkała z rodzicami, posiadała mało przyjaciół i prowadzała się z jakimś nieudacznym, pucołowatym facetem. Szczupłym typem, którego nawet raz zobaczył, jak rozanielony wyczekiwał na nią na parkingu. Na początku był o tego jej chłopaka nawet zazdrosny, ale później zrozumiał, że gdyby było jej z narzeczonym dobrze, to nie przychodziłaby z ochotą do burmistrzowskiego gabinetu na kolejne gorące tete a tete. 

Centralnym punktem ogrodu – i zarazem największą dumą burmistrza –  było oczko wodne, zarośnięte po brzegach egzotyczną florą z dalekiego Wschodu. W wodzie pływały karpie koi, a całość filtrował kosztowny system uzdatniania wody. 

Klemens od młodości lubił wodę, często wychodził z kolegami nad rzekę, aby tam szaleć w jej powolnym nurcie, wyciągać z kryjówek raki i nęcić czarne pijawki,  pływające przy brzegu. Gdy tylko stawiało się stopę blisko nich, wypełzały na biały piasek, próbując wessać się w skórę i pić krew ofiary. 

A ostatnio jakiś idiota napisał w esemesie, że niebawem jego ukochany stawik wyschnie. 

– Kuuurwa… – mruknął Jaskółka sam do siebie. – Hehehe! – zaśmiał się po chwili głośno. ale przerwał, bo zaczął kaszleć, gdyż kolejny łyk kawy trafił nie tam, gdzie powinien.

 

10

   Niedługo po odejściu że Służb Zenon Kapota (ale czy to było jego prawdziwe nazwisko?) doznał czegoś na kształt objawienia. Niespodziewanie pojawiła się przy nim Dłoń, ubrana w czarną gumową rękawiczkę, która wręczyła mu krótki list. 

– Dokąd idziesz, człowieku? – pytała na kartce. 

– Kupić pół litra – odparł mężczyzna zgodnie z prawdą. Ręka wyciągnęła do niego kolejną kopertę: 

– Odtąd nie będziesz kupował wódki, lecz będziesz oczyszczał mój zbór z ludzi złych i popełniających świętokradztwo.  

– Ale ja właśnie odszedłem ze Służb, bo miałem dość pracy w tym całym oczyszczaniu i… 

– Wiem to – przerwała kategorycznie Graba, wręczając mu kolejną nagryzmoloną kartkę papieru. – I wiem też, że doskonale znasz się na swojej robocie. Można powiedzieć, że jesteś w niej mistrzem i szkoda takiego wielkiego talentu, żeby się marnował. A więc do dzieła! Oczyszczaj moją trzodę!  

– A, ten no, przepraszam, że spytam, ale jaki jest znak, że jesteś…  Tą Ręką? 

– Widzę wszystko, słyszę wszystko – oznajmiła czarna Łapka. – Dziś na przykład założyłeś na siebie czerwone slipy. 

   Kapotę aż zatkało z wrażenia. Istotnie tego dnia miał na sobie bieliznę w takowym kolorze. Ale bardziej zdziwiła go przenikliwość mówiącego doń Rąsi, bo od dawna bardzo strzegł swej prywatności. Zawsze zasłaniał rolety w oknach, wywalił też z mieszkania telewizor, komputer i telefon, bo doskonale wiedział, że za ich pomocą można podglądać wnętrza i prowadzić skuteczną inwigilację.  

Codzienną poranną rutyną mężczyzny było badanie zamieszkiwanego lokum doskonałym urządzeniem antypodsłuchowym. Później przeczesywał ściany, sufit oraz podłogę wykrywaczem metali, skanował też wszystkie częstotliwości, by znaleźć pośród nich jakiś podejrzany sygnał, którego wcześniej nie było. Podczas wyjść z domu robił skuteczne uniki, aby zgubić ewentualnie śledzący go ogon i sam przygotowywał sobie wszystkie potrawy do jedzenia. 

Od czasu przeczytania pierwszego rozkazu czarnej Prawicy, Kapota w nierównych odstępach czasu dostawał kolejne listy. Podawano mu w nich, kto jest szkodnikiem, kogo trzeba się pozbyć i czego szukać lub co odzyskać. 

Zenon był litościwym czyścicielem, który nigdy nie podnosił głosu, ani nie dopuszczał do niepotrzebnego rozlewu krwi  W zimę rozbierał ofiary do gołego, przywiązywał je do drzewa, wsadzał im knebel do ust i zostawiał w głębokim lesie na mrozie, aby wyzionęły ducha z powodu wyziębienia. Wiosną ogłuszonym ofiarom na parę minut zatykał usta i nos, aby nie mogli zaczerpnąć życiodajnego powietrza. Latem lubił przytrzymać pod wodą głowę ofiary, aż pojawiły się bańki ostatecznego wydechu. A jesienią zakopywał ogłuszone wcześniej ofiary w świeżo zasypanych cmentarnych mogiłach. Nikt ich tam później nie szukał. 

Nie miał względu na płeć ani wiek. Gdy zlecano mu kolejną robotę, wykazywał się pomysłowością i skutecznością, by odnaleźć poszukiwany przedmiot lub wyrzucić zatrute jajo z gniazda. 

Kapota otrzymywał regularne przelewy, których nadawcą dla zmyłki zawsze był Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Mężczyzna doskonale znał te wybiegi Służb: zawsze robiono wszystko, aby zatrzeć ślady i ukryć prawdziwego adresanta. Wypłaty zawsze starczało od pierwszego do pierwszego, bo czyściciel nie miał jakichś wygórowanych potrzeb cielesnych czy materialnych. Najważniejsza była robota, związany z nią zastrzyk adrenaliny i wypełnienie powierzonego zadania. 

W wolnych chwilach Zenon uprawiał ogród, który był oczkiem w jego głowie, i wzmacniał tężyznę fizyczną, tak potrzebną do prowadzenia zawodowego jak i prywatnego życia bez cielesnych ograniczeń i chorób. Siła  i wytrzymałość była przydatna w jego fachu. Bo tego oczekiwała Dłoń, jego tajemniczy mocodawca. 

 

11

   Szukając w archiwum jakichś dokumentów burmistrz napotkał miedzy regałami kierowniczkę referatu bezpieczeństwa. Stanął przy ścianie, aby jego brak cielesnych intencji dobrze zarejestrowała zainstalowana tam kamera. 

Kobieta zbliżyła się do niego i łagodnie pomasowała go po kroczu.  

– Ale ja… – zdołał wyjąkać Klemens, jeszcze bardziej przesuwając się w kierunku oka kamery.

– Cii, misiu – położyła mu palec na ustach. – Oglądałam ostatnio te filmiki z twoją sekretareczką…

– Co? Przecież ja….

– Tak, tak. Ale niejednokrotnie w ferworze wydarzeń kartka uchylała się lub najzwyczajniej spadała na podłogę…

I masz, kurwa, babo placek! Teraz ta sucz go już niechybnie zniszczy! I żegnaj na zawsze lukratywny stołku władzy… 

– Stój i się nie ruszaj – rozkazała tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Dlaczego tylko ta mała kurewka ma mieć z tego przyjemność?

Po czym rozpięła rozporek i popatrzyła głęboko w oczy burmistrza. Jaskółka nie miał szans na podjęcie walki z narastającym podnieceniem. Czuł jej rękę masującą mu jądra, od czego z powodu narastającego podniecenia o mało nie zwariował. Bezwolna dłoń Jaskółki sama powędrowała w stronę jej tyłka. 

– Ani mi się waż! – syknęła kierowniczka. – Spróbuj dotknąć mnie raz jeszcze, a… 

Klemens stał jak wmurowany, a  zimny pot spływały mu po plecach. Kobieta odwróciła się i podniosła spódnice, ukazując gołe pośladki. Burmistrz czuł, że jego członek wyrywał się niemal z korzeni, ale posłusznie czekał wyprężony na baczność. Kobieta pochyliła się nieco i powoli wsunęła jego przyrodzenie głęboko w siebie. 

W tym momencie burmistrz usłyszał za oknami wyraźne rżenie konia. Nieomylny znak, że  tego było już zwyczajnie za dużo! Nie bacząc na jakiekolwiek konsekwencje złapał kobietę za biodra i mocno przycisnął do siebie. Kierowniczka wydała z siebie pierwotny skowyt, po czym rozedrgani upadli na drewniana podłogę. Zakurzone teczki z dokumentami przykryły ich wijące się w ekstazie ciała. 

 

12

   Nie wiedzieć czemu Jarzębiarz podkochiwał się swego czasu romantycznie w pewnej hojnie obdarzonej przez naturę Honoracie. Wiedziony romantycznym uczuciem regularnie przesyłał jej anonimowo kwiaty. Obmyślał też plan, aby kiedyś zakupić duży bukiet i ukryć go w gęstych krzakach nad rzeką, w miejscu nieuczęszczanym. Później planował zaprosić tam dziewczynę na spacer i w zaroślach jej ten bukiet wręczyć. 

Dopiero na ślubie Honoraty i jej wybranka, przy składaniu życzeń pod urzędem stanu cywilnego, dowiedział się, że dziewczyna sądziła, że bukiety przysyłał jej obecny mąż – nawiasem mówiąc: wielki siłacz i mitoman, zapalony miłośnik jazdy na motocyklu. I w takim przekonaniu dokonała wyboru partnera, dziękując troglodycie przy zebranych  za tak romantyczne porywy męskiego serca. 

Co by nie mówić paker potrafił zachować pokerową twarz i nikt się nawet nie domyślał, że kwiaty nie były od niego. Jednak elektronik zauważył, że kulturysta świdrował czujnym wzrokiem tłum wiwatujących, czy aby pośród zebranych nie odnajdzie tego romantyka, co chciał mu skraść Honoratę. 

   Kucykpał odszedł stamtąd zdruzgotany i w poszukiwaniu samotności udał się w miejsce nad rzekę, gdzie chciał ukryć kwiaty dla ukochanej. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wręczanie bukietu w krzakach też by pewnie wtedy nie wyszło, bo po pierwsze dziewczyna by się nie zgodziła pójść z nim w te zarośla (pocieszał się, że na tym etapie znajomości). A po drugie –  jeśli jakimś zrządzeniem losu już by doszło do takiego zdarzenia – przerażona sytuacją pewnie by nie przyjęła podarunku. I raczej chciałaby szybko wracać do domu, niż coś przyjmować od niego. I gdyby ją odprowadził na skraj miasta, pobiegłaby co sił do autobusu, a on już nigdy (a przynajmniej w najbliższym czasie) nie mógłby spojrzeć w jej oczy. Ani w swoje. W łazienkowym lustrze. 

   Pomimo, że czasem Jarzębiarzowi doskwierała samotności, to jednak częściej był z niej zadowolony. Jego szkolny przyjaciel Piotrek zadał się z jedną panną, ale jak po ślubie zakasała białą suknię i zapaliła papierosa, chłopak pojął, że oto nadchodzi ciężki okres życia.

Była zwykłą kutwą, łasą na pieniądze. Seksu skąpiła bardziej, niż skwarek do karfofli. To Piotrek ogarniał dom, robił zakupy i pielęgnował trawę w ogródku. Jego żona siedziała zazwyczaj z fifką w ustach, zajęta oglądaniem telewizji lub śmianiem się do ekraniku telefonu. 

Mijały lata i do Kucykpała też wreszcie przyplątała się jakaś dziewczyna. Może nie była najwyższych lotów, piersi miała jakieś wklęśnięte, a pupę wydatną, lub na odwrót. No, ale jednak co żywe ciało, to żywe ciało. 

Chłopak szanował kobiece ciało i poprosił, aby rozpoczęli współżycie dopiero po zawarciu związku małżeńskiego.

Niestety, podczas nocy poślubnej dziewczyna po raz pierwszy w swoim życiu ujrzała nagiego mężczyznę, a gdy na dodatek ten jego wielki jak kołek organ znienacka ją zaatakował i przebił jej podbrzusze – krzyknęła przeraźliwie i… tak już została z wykrzywionym ze strachu grymasem na twarzy. Bo na niektóre panie takie doświadczenie działa wielce histerycznie. Bardzo rzadki przypadek, a jednak spotykający statystycznie co dziesięciotysięczną parę. 

Resztę życia spędziła w szpitalu psychiatrycznym. 

Odtąd Kucykpał znów był sam. 

 

13

   Zenon Kapota nie przyjął żadnej dawki szczepionki anty covidowej. Podejrzewał, że chodzi w tym wszystkim o uśmiercenie pewnej liczby ludzi, których jest na Ziemi po prostu za dużo. I miał rację. Ostatnia plaga nadmiernych zgonów – skrzętnie przemilczana przez wszystkie światowe media, a oscylująca około dwudziestu procent powyżej średniorocznej krajowej statystyki umieralności – tylko potwierdziła jego obawy. Odchodzili głównie ludzie młodzi, umierając bez wyraźnych przyczyn czy przewlekłych chorób. Jednego dnia był w pracy, a drugiego już w kostnicy.  Może to był zespół proszczepionkowego chronicznego braku odporności, a może…  

   Kapota nie czuł się mordercą. On tylko wprowadzał w życie wolę Dłoni, odzianej w czarną, gumową rękawiczkę, która ukazała mu się na początki drogi. Nie przerywał nici życia, on tylko pomagał je zakończyć w odpowiednim momencie, w jeden z najbardziej pięknych sposobów umierania: bez udziału świadomości. Zapewne wiele ofiar podziękowałoby by mu za okazaną w ten sposób troskę i szczodrość. Oczywiście gdyby nadal żyły. 

Podczas każdej akcji Zenon trochę potniał – nic dziwnego, wszak taka likwidacja to duży wydatek sił moralnych, a czasami i fizycznych. Przed wyjściem z domu zawsze smarował pachwiny górne i dolne wywarem z azbestu, który był idealnym pot-stoperem. W celu pozyskiwania tego niegdyś futurystycznego materiału – który zastał kraj kryty strzechą, a zostawił okryty wspaniałym eternitem – wystarczyło wyskoczyć nocą na pierwszą lepszą wieś. Z ułożonych wzdłuż dróg pak zdjętego z dachów azbestocementu wystarczyło niepostrzeżenie wyjąć kilka płyt i wrzucić je do bagażnika auta.  

Kapota działał też prężnie (aczkolwiek incognito) w lokalnej Fundacji Działań Przeciwalkoholowych (FDP), z siedzibą przy ulicy Krótkiej, gdyż dobrze wiedział, że wódka to zguba ludzkości. Wspierał słuszne działania tej organizacji hojnymi datkami, naturalnie wysyłanymi pocztowymi przelewami z lipnych adresów. Wszystko po to, by nie nadawać rozgłosu swemu nazwisku, ani tym bardziej mniej lub bardziej karalnym działaniom, które uprawiał na bezpośrednie zlecenia, płynące od Dłoni. 

Zenon był także oddanym smakoszem majonezu kieleckiego. Podczas jednej z akcji, prowadzonej na piździącym zimnem peronie kolejowym w Kielcach, został trzy razy raniony scyzorykiem. Od tamtej chwili łyżka tego majonezu przypominała mu już zawsze tę słodką chwilę rewanżu, gdy dorwał nożowników i bez znieczulenia powyrywał im jaja z korzeniami. Które pózniej dla ozdoby oraz osobistej satysfakcji porozwieszał na biegnącej nad torami trakcji elektrycznej.  

 

14

– Stój, Klemensie Jaskółko! – syknął ukrywający się w kosodrzewinie facet do młodego mężczyzny, który akurat tamtędy przechodził. 

Burmistrz od razu pojął, że oto na jego oczach rozgrywa się komedia omyłek – przecież to on był Jaskółka, a nie ten młodo wyglądający chłopak. Odruchowo schował się za stojącymi w kolejce do wyciągu i ostrożnie wychylił głowę. 

  W osobie, do której skierowano te słowa, rozpoznał fatyganta jego osobistej sekretarki, który nie raz wyczekiwał na nią pod budynkiem starostwa. Młody chyba szanował cześć kobiecą, ale jej potrzeby – zaspokajane w cieniu gabinetu wodza gminy – były zgoła zupełnie inne. Wyraźnie chciała się pierdolić tu i teraz, a nie romantycznie wąchać kwiatki i podziwiać rozkwitające kaczeńce, pływające po brudnym stawie w miejskim parku. I wyczekiwać w nieskończoność, kiedy fatygant wreszcie ośmieli się, by dotknąć choć jej dłoni. 

– Ale jednak to mężczyzna, mimo, że niedojda – pomyślał z politowaniem burmistrz. Więc tym bardziej należało mu pomóc w ramach męskiej… w ramach męskiej solidarności plemników. Klemens zdziwił się samemu sobie, bo tak altruistyczne myśli naszły go po chyba po raz pierwszy w życiu. 

– Najwyraźniej się starzeję… – wzruszył ramionami. 

   Skulony podbiegł do chłopaka, zwanego błędnie Jaskółką, i pociągnął go w stronę wyciągu krzesełkowego. W przelocie przyjrzał się facetowi, szamoczącemu się w zimno zielonych zaroślach z trumną, którą jakimś trafem miał przy sobie. Może młody miał jakieś długi i nasłali egzekutora? 

Szybko ominęli kolejkę, na której początku burmistrz pokazał swoją legitymację – jasny sygnał dla obsługi, że lokalnego przedstawiciela władzy należy przepuścić. 

   Klemens usiadł na krzesełku i westchnął głośno. Co to się porobiło? Sięgnął do kieszeni, ale nie namacał w niej telefonu. Bez powodzenia przeszukał resztę skrytek w wojskowej kurtce. Jak pech, to pech! Komórka musiała mu wypaść, jak biegli, i teraz nie było jak wezwać na pomoc policji. 

 

– Eee, nie ma pan może telefonu – zagaił burmistrz młodego. – Mój gdzieś się zapodział. 

– Uprzejmie proszę. 

Na dodatek synek był dobrze wychowany. 

   Wysiedli na górnej stacji. Słońce prażyło w miły sposób, grzejąc ciała weekendowiczów, a kolejna grupa zakładała narty i szykowała się do szusu w dół. Teraz trzeba było tylko trochę poczekać na przybycie służb mundurowych. O, może nawet już nadjeżdżały, bo jakiś skuter śnieżny pruł pod górę, jak oszalały. 

Nagle Klemens Jaskółka zdał sobie sprawę, że osoba prowadząca maszynę wiezie ze sobą… trumnę. To ten porąbany łowca głów znów powrócił! Tacy, jak on, zawsze szybko znajdują alternatywne rozwiązanie, by dopaść swą ofiarę. Do tego są szkoleni. 

Trzeba było nawiewać, gdzie pieprz rośnie. Burmistrz rozejrzał się wokoło, niczym osaczony zwierz. Wszyscy akurat zjechali ze stoku i nie było komu zabrać nart.

Zenon Kapota porzucił skuter i z trumną na plecach zdecydowanym krokiem ruszył w ich kierunku. 

– Szybko! – krzyknął burmistrz do chłopaka i… poszusowali po stoku na… podeszwach własnych butów. 

Natychmiast nabrali niezwykle dużej szybkości. 

– Aaa! – krzyknął ze strachu Jaskółka. 

– Aaaa! – odpowiedziała mu niedoszła ofiara zabójcy. 

– A dlaczego goni pana ten facet?

– A bo ja wiem? 

Obaj zdawali sobie sprawę, że pościg po naśnieżonym stoku nie będzie trwał w nieskończoność. Zjeżdżali na podeszwach, a goniący ich wariat sunął za nimi w… trumnie, z której zdjął wieko. Albo się wywalą, albo zedrą buty, albo w jakiś sposób dojadą na dół… Na jedno wychodzi. Ten koleś i tak ich dopadnie, bo to nie amerykański film, że osoby osaczone znajdują w ostatniej chwili cudowne rozwiązanie. I co wtedy?

Mężczyzna w trumnie był już prawie przy nich. Krzyknęli głośno, gdy zdali sobie sprawę, że ich chwile są policzone. 

I wtedy zeszła lawina. 

 

15

   Przygnieciony masą śniegu Jaskółka bezskutecznie próbował poruszyć nogami. 

–  Au – dobiegło go bliskie stęknięcie. To niechybnie musiał być ten młody, z którym uciekał. 

– Co się porobiło… 

– Szczęście w nieszczęściu, że ta lawina nas dopadła. 

– Chyba tak… – odparł elektronik, zapalając latarkę w telefonie. 

Burmistrz zmienił temat rozmowy:

– A ma pan chociaż… żonę, czy może chociaż jakąś… laskę? 

– Dobro mojej dziewczyny zawsze stawiam na pierwszym miejscu. 

– Nooo…To wiadomo…

– Nigdy nie dążyłem, aby zostawić na niej niezmazywalny pierwszy ślad kontaktu z facetem. 

– Deflorkę? 

Burmistrz złapał się za głowę, dziwiąc się wielkiej głupocie i naiwności kompana w nieszczęściu. Chłop wyglądał młodo, choć chyba miał dobrze ponad trzydziestkę na karku, i jeszcze wygadywał takie głupoty, niczym nastolatek po mszy? Sekretarka miała swoje potrzeby, ale faktycznie też była jakaś niedzisiejsza. Taka skryta. Może zahukali ją w rodzinie? Może ktoś dokonał na niej złego dotyku, jak była młoda. A ten jej Amigo zbyt szanował kobiety… a je raczej trzeba wziąć za włosy, zaciągnąć do sypialni, rzucić na łoże i chwilę później dobrze zerżnąć, aby z dziewiczego wianka nie pozostał nawet najmniejszy strzęp. Zawsze jak jest już po wszystkim, okazują się takie wdzięczne. 

– … dlatego nigdy nawet nie próbowałem z nią tego robić. 

– A ten… Bo właściwie to… – Jaskółka nie wiedział dokładnie, co w takim momencie można powiedzieć. – Naturalnie szanuję pańskie poglądy, ale… proszę pomyśleć, co mogło by być, gdyby jednak postawił pan na swoim, wziął ją wbrew jej teoretycznej woli w ramiona i… 

– Nie mógłbym tego zrobić za żadne skarby świata! – zaprzeczył gorąco elektronik.  – Gdybym zaczął gorzeć, prędzej bym się.. sam zaspokajał, niż… A to wszystko dla jej dobra, czystości, czci…

– Ale miłość zazwyczaj polega… no, też polega… na fizycznym zbliżeniu. 

– Tak, ale przecież nie wiadomo, jak związek będzie przebiegał dalej. Może ulegnie zakończeniu przed ślubem z powodu niezrozumienia lub wyznawania innych wartoś lub światopoglądu. I co wtedy? Nie darowałbym sobie, gdybym ją dotykał… intymnie… i musielibyśmy się rozstać, a później miałaby kogoś innego. Jakby się czuł ten nowy facet, gdybym wcześniej zbrukał intymnie jego dziewczynę? Pewnie od razu by ją porzucił. Albo czy nie chciałby mi przyłożyć, że oddałem mu naruszony towar? Bo nie wiadomo, czy modne dziś słowo: rękojmia wtedy przysługuje… 

– Chyba za bardzo pan gdybasz, nie tylko w sprawie rękojmi. Baby… to jest: kobiety… – poprawił się Klemens – One potrzebują, żeby je wziąć do galopu. Powiem panu w zaufaniu, że podświadomie to nawet tego bardzo pragną. 

– Tak? – oczy Kucykpała nabrały jakby nowego blasku, skąpanego w poświacie zapalonego ekranika telefonu. 

– Naturalnie! Wyobraź pan sobie, że każda z nich głęboko marzy, żeby… no, żeby zamknąć drzwi na klucz, zedrzeć z niej ubranie i ją zerżnąć… to znaczy: kochać się z nią.

– Naprawdę? 

– Tak. Musi pan tylko znaleźć do niej drogę… i się ośmielić. Spotkać się w bezpiecznym dla dziewczyny miejscu, na przykład gdy wyjadą z domu jej rodzice. I wtedy zamknąć oczy, nabrać oddechu, wziąć jej głowę w dwie dłonie, bo one to uwielbiają i… i ją pocałować. W takich momentach zawsze wytwarza się taka bardzo intymna sytuacja i wtedy one się poddają. Bo w gruncie rzeczy tego pragną. Więc może pan ją wtedy rzucić… to jest: lekko pchnąć na łóżko i …położyć się obok. Całować, dotykać zakazanego wzgórka, miętosić piersiątka. A gdy zacznie coraz szybciej oddychać, wtedy jest już pańska… 

Nastąpiło długie milczenie, które przerwał Kucykpał:

– Stworzyłem mapy starych wyrobisk i najbardziej zagrożony jest ten pałac, co ma wykopany japoński stawik przy domu. Z bramki esemesowej wysłałem nawet jego właścicielowi ostrzegawczą wiadomość… 

W tym momencie zadrżał śnieg, by po chwili zza białej ściany wyjrzała twarz… Kapoty. 

Mężczyźni krzyknęli.

 

16

– Muszę wykonać wyrok na tobie, zły Klemensie Jaskółko – oświadczył w nawiedzony sposób Kapota, wskazując palcem na… elektronika Kucykpała. – To nic osobistego – dodał skromnie. 

– A… Ale… ja nie…

– Dłoń tego chce, nie ja.  

– Dłoń? – zdziwił się burmistrz. – Jaka dłoń? 

– Ona mi rozkazuje… – odpowiedział skromnie czyściciel. – Ale niech pan już nie przeszkadza w robocie, bo muszę załatwić tego tu młodego Jaskółkę – dokończył, wskazując na elektronika. Po czym wyjął zza paska gazrurkę, służącą do skutecznego ogłuszania ofiar przed zadaniem jej przedśmiertelnego ciosu. 

   Jarzębiarz Kucykpał posiadał na piersi tylko jeden włos, ale za to był on bardzo kręcony i sprężysty. I  jak się go niziało palcem, to wydawał taki ostry dźwięk, podobny do odgłosu zerwanej struny gitarowej. Lub raczej do odgłosu, wydawanego przez krótszą blaszkę płaskiej baterii o napięciu 4, 5 Volta. W tej chwili wielkiego napięcia elektronik nerwowo podrapał swój sprężysty włos na klacie: kilka razy bezwiednie grając na nim palcem. To spowodowało wybuch bólu w głowie Kapoty: 

– Auuu! – krzyknął na całe gardło i chwycił rękami za głowę. 

   Elektronik, który był bardzo dobrym obserwatorem, od razu zrozumiał zachodzącą na jego oczach zależność. Szybko przyszło mu na myśl, że to tak samo, jak z układami scalonymi. Jedne elementy są współzależne od drugich. Dla natychmiastowego potwierdzenia swojej teorii raz jeszcze zagrał na włosie, co znów wywołało kolejny paroksyzm bólu na twarzy mordercy. Miał go więc w garści! 

Niespodziewanie w zaspie pojawiła się… dłoń w czarnej gumowej rękawiczce, trzymająca kopertę. Kapota szybko ją rozdarł i przeleciał zapisane zdanie:  

– Zenonie! Zaprzestań! Koniec współpracy – przeczytał na głos. 

– Co? – spytał Rączkę, nie do końca rozumiejąc treść listu.   

– To, co mówię – napisano na kolejnej dostarczonej kartce. – Najwyraźniej pochrzaniło ci się we łbie i teraz chcesz gładzić niewinnych ludzi. 

– Ja? – wyszeptał Kapota. – Ale… jak zaprzestanę, to jak od teraz będę zarabiał na życie? 

– To już twoja sprawa – głosiła kolejna strona, podarowana przez Rąsię. – Otwórz  kawiarnię, weź w ajencję kiosk, albo… lepiej załóż sklep z odzieżą używaną. W każdym razie w tej chwili zaprzestań! 

– Dobrze – mruknął niechętnie Kapota, po czym opuścił pałkę. – Ale co będzie z tym oczkiem wodnym, o którym mi mówiłaś? 

Burmistrz i elektronik przyglądali mu się spode łbów. Po raz pierwszy w życiu widzieli szmergniętego gościa, który dyskutował ze… swoją ręką, ubraną w gumową rękawiczkę. 

W tym momencie zapiszczał uniwersalny miernik, z którym elektronik Kucykpał praktycznie się nie rozstawał. 

– O, już ktoś po nas idzie! – ucieszył się chłopak, wsłuchując się w coraz bardziej natarczywe piszczenie urządzenia. 

W chwilę później długa metalowa tyczka, służąca do poszukiwania ludzie pod śniegiem, wbiła się z śmiertelnym skutkiem w serce Zenona Kapoty. 

 

17

   Burmistrz Jaskółka został zmuszony w trybie natychmiastowym do odejścia z pracy, w tle stanęła sprawa niewłaściwego zachowania wobec podwładnych. Zapewne doniosła na niego ta sucz kierowniczka referatu bezpieczeństwa, której ulizany przydupas był jego zastępcą.

Zawarto ugodę, na mocy której Jaskółka sam zrezygnował ze stanowiska, w zamian za co nie wpisano mu zarzutów do akt.

Z domu wygoniła go żona, dzieci nie chciały się z nim spotykać, rodzina wyklęła, dawni znajomi i petenci, którym za łapówki pomagał załatwiać różne sprawy, też go nie poznawali i nie odbierali od niego telefonów. Został sam.

Ale nie był samotny.

I choć już nie miał z kim wypić wódki, wreszcie poczuł się wolny. Wolny od wiecznych obowiązków rodzinnych, coraz to kosztowniejszych wydatków na prezencję i tego całego burdelu, związanego z pracą wedle zasad unijnych, który był przyczyną nadciśnienia. A  nawet nabycia robaków.

Robaki dość szybko udało się wytępić, z nadciśnieniem było już nieco gorzej. Ale z takim schorzeniem idzie żyć. Lekarz dobrał właściwe leczenie, przepisał statyny i na odchodne życzył zdrowia.

Zgodnie z ugodą, zawartą z żoną, Jaskółka otrzymał połowę wartości domu w gotówce. Będąc jednak przezornym mężczyzną odkładał w różnych bankach wcale niemałe lewe zarobki, które latami znosili do niego petenci. 

 

   Ex burmistrz wyprowadził się na Mazury, gdzie zaraz wygrał otwarty konkurs na dyrektora przedsiębiorstwa miejskich wodociągów i kanalizacji.

Przypadkiem nawiązał ognisty romans ze swoją nową sekretarką, atrakcyjną wdową Odettą Kpin. Kobietą, która po zakończeniu godzin urzędowania uniosła spódnicę i siadła mu na kolanach twarzą w twarz. Po nagłej śmierci małżonka była bardzo nieuregulowaną w sprawach cielesnych, a odebrane w młodości wychowanie nie pozwalało jej na publiczne kurwienie się po mieście z obcymi facetami. Ponadto miała obawy, że przekleństwo wywalania powróci w najmniej oczekiwanym momencie, czyli po seksie, na prostej drodze do łazienki. 

Szczęśliwie Odettę nie opętało w życiu wariactwo klimatyczne, nie zaczarowała jej też ekologia, a wegetarianizm ominął ją szerokim łukiem. Byli więc z Klemensem zgodną parą, zaspakajającą swoje wzajemne potrzeby jak i wyszukane fantazje. A co najważniejsze:  umiała dobrze dać dupy, więc jej ciągłe wywracanie mężczyzna potraktował z przymróżeniem oka i dość szybko zaproponował małżeństwo. 

W następnym roku wybudowali nowoczesny dom na pięknej działce z widokiem na jezioro. Kupionej naturalnie na przetargu, ustawionym w Urzędzie Miasta. Bo wiadomo, że ręka rękę zawsze myje.

Kolejnej mroźnej zimy Jaskółka znalazł w szafie misternie wyszywane złotymi nićmi kalesony. To nie była jednak bielizna zmarłego męża Odetty. Kobieta nie zapamiętała wizyty siostrzenicy, która pewnego letniego dnia podrzuciła jej paczkę na wieczne przechowanie.

Kalesony pasowały jak ulał i mimo pewnej sztywności idealnie chroniły przed zimnem.

Utraciły już swój pierwotny blask, którym świeciły w nocy, więc łatwo można je było teraz pomylić z każdymi innymi zwykłymi gaciami, pochodzącymi z Chin.

 

    Nieco później willa, zamieszkiwana przez dawną żonę Jaskółki, została wciągnięta przez dziurę w ziemi wraz z całą jej rodziną oraz gośćmi. Wcześniej zapadające się wyrobiska górnicze zawaliły tam cmentarz, duży kawał miejskiego parku i cichą uliczkę z ładnymi familiokami.

Elektronik Jarzębiarz Kucykpał co noc śnił inny sen, związany z jego dziewczyną. 

 

KoNiEc

Dobra Cobra

Czerwiec 2023

 

Vector image by macrovector on freepik.com