Synu mój, Gabrielu

 

Kolejny raz zachodzę w głowę, synu, dlaczego byłeś takim, jakim byłeś? Nieposłusznym, samolubnym, nieliczącym się ze zdaniem ojca i otoczenia obibokiem, zamkniętym w swoim świecie. Skąd się to u ciebie wzięło? 

   Twoją matkę – Helgę – platynową Niemkę spod wschodniej części Berlina, poznałem przypadkiem na stacji benzynowej. Była turystką, zaciekawioną życiem niższej klasy ludzi, za jakich do tej pory uważa się nas w Niemczech. Kierując nieumiejętnie swój nowy niemiecki samochód doprowadziła do kontaktu zderzaka z moimi nogami. Aby wynagrodzić poniesione w wypadku straty moralne i opatrzyć ewentualne rany, zaciągnęła mnie w krzaki, rosnące zaraz za stacją benzynową, i tam szybko uwiodła. Tak zostałeś poczęty.Synu, ale dlaczego? Przecież nie z powodu ucieczki od nas twojej matki, bo byłeś przecież zbyt młody, by ją w ogóle pamiętać. 

 

Dobra Cobra prezentuje opowiadanie udramatycznione pt.

 

Synu mój, Gabrielu

 

Za każdym razem, gdy pada słowo: „generalnie”, Bóg zabija jednego jednorożca.

 

   Po jej zniknięciu cały czas cię nosiłem na rękach i tylko tylko jeden raz wypadłeś mi z rąk na podłogę. Spałeś ze mną, kąpałeś się ze mną, razem jedliśmy i razem chodziliśmy na spacery. Codziennie kontrolowałem temperaturę twojego ciała. Aby ci było miło, od jednego znajomego okazyjnie kupiłem psa –  buldoga zmieszanego z bliżej nieznaną mi rasą. Od dnia zakupu każdego wieczoru odnosiłem jednak wrażenie, że pies niekontrolowanie oblizywał się na twój widok. Przyczyn tego stanu rzeczy upatrywałem w kiepskiej jakości żarcia, którym go karmiłem. Naprawdę nie miałem wtedy wystarczająco dużo pieniędzy, aby dawać psu jakieś tam frykasy. Któregoś pięknego popołudnia, gdy zobaczyłem, że zabiera się swoimi zębami na serio za twoją rękę, postanowiłem z tym skończyć.  Wygoniłem go na ulicę i szczęśliwie wcale do nas nie wrócił. A tak wiele mówią o wierności zwierząt do ludzi! Twoje życie znów stało się bezpieczne.

 

 Od kiedy opanowałeś sztukę chodzenia, chroniłem cię jeszcze bardziej od wpływu świata zewnętrznego. Broniłem przed napadami dzieciarstwa w piaskownicy, wykłócałem się z rodzicami faworyzującymi swoje pociechy w kolejce do zjeżdżalni. Potrafiłem mocno przywalić małemu gnojkowi, który cię popychał podczas zabawy, albo jakiejś wrednej matce, która chciała cię wyrzucić z placu zabaw… Byłem dzielnym, troskliwym tatusiem…

Pewnie tego nie wiesz, ale w tamtym czasie strasznie potrzebowałem towarzystwa kobiety. Gdy więc poznałem Katarzynę, ze wszystkich moich sił zacząłem dążyć do rozpoczęcia z nią współżycia, bo po prostu już nie wyrabiałem z powodu napięcia w lędźwiach. 

Wkrótce posiadała nade mną całkowitą władzę. Potrafiła być w łóżku tak gorąca… Stawałem się od niej coraz bardziej zależny. Widząc to porzuciła pracę i całe dnie zaczęła spędzać przed telewizorem. Ciężar utrzymania domu spadł na moje barki. Po roku wykrzyczała mi na odchodne, że jestem zero, a ciebie często głodziła, przywiązywała do kaloryfera i tańczyła przed tobą nago. Do dziś dnia nie wiem, dlaczego w tamtym czasie malowałeś sobie paznokcie u nóg jej krwistoczerwonym lakierem.

Znów byliśmy sami. Dalej się tobą opiekowałem, chuchałem, czesałem, głaskałem, mierzyłem temperaturę. I tak mi odpłaciłeś za moje poświęcenie i troskę? 

 

   W podstawówce poznałeś automaty do gry, które skutecznie omotały twoją duszę. Potrafiłeś przetracić na nie całe swoje kieszonkowe. Grałeś w nie w obskurnej budzie, ustawionej na pokusę młodzieży niedaleko dworca PKS-u. Może to właśnie te świecące na kolorowo maszyny można winić za Twój późniejszy stan psychiczny? Zabójczy efekt migotania, podobny działaniu stroboskopu, spowodował nieodwracalne przemiany w małoletnim mózgu. Poszedłem kiedyś do tej budy i wdałem się z właścicielem w awanturę, ale ostatecznie niczego nie wskórałem. Dzieci przychodziły tam grać dalej a ja przez parę tygodni leczyłem solidne sinoczarne limo pod okiem.

 

   Pomyślałem, że czas zacząć wypuszczać cię z domu. Jednak będąc na swoich pierwszych koloniach w jakiś sposób odkryłeś zgubę ludzkości – masturbację. Zacząłeś ją praktykować z takim zapamiętaniem, że aż zawaliło się pod Tobą piętrowe łóżko, na którym spałeś. Dobrze, że chociaż wychowawcy stale was podglądali. Dzięki potajemnie nagrywanym przez nich na telefonach filmikom wiem, że nie występowały tam żadne zaniedbania ani uchybienia opiekuńcze. 

 Gdybym wtedy wiedział… Zauważyłem, że od tamtego czasu twój wzrok powoli zaczął się pogarszać.

 

   Pamiętam, jak następnej zimy w czasie szkolnych ferii zabrałem cię na narty do Włoch. Czwartego dnia pobytu, jakoś po południu i nie wiadomo dlaczego, nagle doznałeś potwornej erekcji. Na początku była wielka ojcowska radość, że taki duży i w ogóle, ale potem okazało się, ze Twój młody członek z upływem czasu nie maleje, a wręcz odwrotnie! Pod wieczór zaczynałeś już mdleć –  do twojego mózgu docierało coraz mniej krwi. Coś tam ci się zakorkowało. Starałem się pomóc w tym kłopocie za pomocą metody naturalnej: przyniosłem dużo śniegu i zacząłem okładać nim twojego członka. Noc, niestety, nie przyniosła poprawy stanu zdrowia, a na dodatek nabawiłeś się jeszcze kataru jąder. W recepcji hotelowej zdołali odnaleźć papieskiego lekarza, który też tam jakimś cudem wypoczywał. Przyszedł, pooglądał i…  bezradnie rozłożył ręce. 

Przerażony lekarskim werdyktem pośpiesznie spakowałem nasze manatki. Nigdy nie zapomnę tych rozbawionych spojrzeń współpasażerów, kiedy wracaliśmy do kraju… A twój członek nadal stał na baczność, niczym dumna jednostka naszego wojska. 

Będąc już w domu okryłem Cię, nie krępującym twoich ruchów, prześcieradłem. Tego samego dnia zawitała do nas nasza sąsiadka, aby pożyczyć trochę soli. Ujrzała twoją erekcję, co bardzo jej, jako kobiecie, pochlebiło. Z trudem ją od nas przegoniłem. Po godzinie, kiedy wyszedłem kupić masło i placek drożdżowy, cicho wlazła przez balkon, zdjęła majtki i dostała od ciebie to, czego najbardziej jej było potrzeba. 

 

   Twój tragiczny stan nie uległ jednak zmianie. W poszukiwaniu pomocy zaprowadziłem cię wreszcie do lokalnego internisty, który sprawnym ruchem skalpela ponacinał żyły u nasady członka. Choroba ustąpiła a rany szybko się zagoiły.

Nikt nie wie, jak to zdarzenie wpłynęło na ciebie. Nawet ja. Przez długi czas w ogóle się nie odzywałeś.

 

   Później poznałeś piękną i zgrabną dziewczynę o czarnych włosach, opadających swobodnie na ramiona. Zadurzyłeś się w niej swoją pierwszą młodzieńczą miłością. Jednak pewnego dnia do jej drzwi zapukał jakiś bogobojny koleś. Oznajmił, że Bóg właśnie powiedział mu przez sen, że zostanie jego żoną. Z wolą boską przecież się nie dyskutuje, nie? Od tej pory rok w rok rodziła tamtemu kolejnych synów. Wreszcie przy trzynastym jej organizm nie wytrzymał i w blasku jasnych świateł sali porodowej, z cichym westchnięciem zeszła z tego świata. Pośmiertnie dostała medal od jednej z organizacji broniących życia i poczęcia. Odznaczenie zawisło na nagrobku ale szybko stamtąd zniknęło, podobnie jak co ładniejsze wiązanki i znicze.

 

   Może właśnie to zdarzenie tak bardzo wpłynęło na twoje dalsze losy? Pamiętam, że przez całe lato biegałeś po łące, łapiąc przerażone bociany i krzycząc:

– Bociek, skołuj mi syna! 

To chyba od tamtej pory na dobre zaczęła kićkać się twoja chłopięca chemia. Próbowałeś przeprowadzić casting na dziewczynę dla siebie, ale twoim pierwszym pytaniem było: – Czy umiesz gotować? 

 

   Po tym kolejnym uczuciowym dramacie zacząłeś całymi popołudniami przesiadywać w domu. Doznałeś też jakiegoś religijnego przebudzenia i potrafiłeś przez długie wieczorne godziny trwać zagłębiony w modlitwie, klęcząc na zimnej podłodze z figurką kosmity u boku. Widocznie było ci z nim raźniej wychwalać Pana.

   W zimę stulecia jakiś spasiony, łysy facet o skośnych oczach, ubrany w sandały nałożone na bose nogi, władował się do nas bez pukania: 

– Kulwa, ale piździ! – krzyknął słabym polskim, co było w owych czasach ewenementem i wzbudzało ludzką ciekawość. Patrzyłeś na przybysza z rozdziawioną buzią, bo nie widziałeś jeszcze czegoś takiego w swoim dotychczasowym życiu.

– Pzysedłem polozmawiać ze synem – wyjaśnił przybyły swoim wschodnim akcentem, na co zgodziłem się kiwnięciem głowy. Nieznana szerzejw tamtych czasach pedofilia nie wzbudzała jeszcze we mnie tego szczególnego rodzaju czujności, nieobcego obecnie wychowującym dzieci rodzicom.

– Twoim pzeznaceniem jest lozpoznawanie scekania psów! – mówił do Ciebie skośnooki. – Bedzies lozumiał, co muwiom! To zajmie twoji caly zycie i splawi, że nje bendzie one pustem! Bo dobla situacia jest zla situacia, a zla situacia jest dobla situacia! A jak ci bendzie smutno to se śpjewaj pod nosem piosnkę „Kwan Seum Bosal“! – przybyły zakończył krótką przemowę.

– W radiu takiej nie grają! – krzyknąłeś z wypiekami na twarzy.

– Jam jest twój Misc – Cing Gong Bao! Tak mas lobić, kulwa i jusz! – wykrzykiwał przybysz. W tym momencie nie zdzierżyłem, oderwałem ucho od drzwi i wpadłem do pokoju:

– Ty skurwysynu, nie będziesz mi tu syna na jakieś wschodnie wierzenia przekabacał! 

 

   Rzuciliśmy się sobie do gardeł, zrobiła się niesamowita młócka. W powietrzu latały ubrania, gazety i inne śmieci. Po pewnym czasie udało mi się otworzyć okno i wyrzucić nieznajomego na zbity pysk. Skośnooki potwornie krzyczał w swym ostatnim locie na bruk:

-Aaaa….!

Ciężko dysząc patrzyłem z okna w dół, dumny z siebie, że znów cię obroniłem. Aby zatrzeć dramatyzm tego, co się właśnie wydarzyło, szybko zmieniłem temat:

– Synu, popatrz, co ci kupiłem! To książka znanej, ale już nie żyjącej  autorki, pt. „Wielki Bój“, która jest najważniejszą książką świata! Jeśli ją przeczytasz, nie będziesz potrzebował już czytać w swoim życiu żadnych innych książek. Wszyscy pomniejsi pisarze po tej lekturze zawsze odkładają swe pióra i rzęsiście płaczą.

– To jest twoja „Kalma“!!! – krzyczał z dużej zaspy śniegu Cing Gong Bao. Patrząc z góry upewniłem się, że ręce i nogi miał połamane w wielu miejscach.

– A gówno! – wyszeptałem cicho, zamykając okno i skazując tym samym „Misca“ na niechybną śmierć z wychłodzenia.

 

   Tej samej zimy odkryłeś muzykę elektroniczną i zapałałeś doń miłością ślepą i zaborczą. Ściągałeś z internetu wszystko jak leci, byle by tylko równo brzękały te wszystkie organy i syntezatory. Od tamtego czasu nic nie robiłeś w domu a tylko słuchałeś tego plumkania za zaciągniętymi zasłonami. Szkołę traktowałeś jako zło konieczne. Do niczego nie można cię było przekonać. Stałeś się społecznie nieużyteczny. Nic mi nie pomagałeś w domu. Nie dawałeś już nawet mierzyć sobie temperatury!

Tego feralnego lata pojechaliśmy na ślub naszego krewniaka. Wesele na wsi to zawsze duże wyzwanie i impreza raczej dla odważnych. Zawsze można dostać po mordzie albo sztachetą przez głowę. Jakoś udało nam się jednak dotrwać aż do świtu i zmęczeni udaliśmy się na spoczynek do stodoły. 

Siano wprowadziło mnie w błogie rozmarzenie. We śnie przyszła do mnie Helga, zdjęła bluzkę  i wyciągnęła do mnie ręce. Palcami spragnionymi kobiety dotknąłem jej ciała…

-Aaaa! – obudził mnie twój trwożliwy krzyk. Oszołomiony zobaczyłem, że trzymam cię w objęciach, a mój członek dotyka Twoich pleców w ich dolnej partii. Odskoczyłem natychmiast:

– Synu, chyba nie myślisz, że ja…

I to nieporozumienie pozostało między nami na zawsze. Co bym wtedy nie powiedział i tak byś mi przecież nie uwierzył.

 

Później – ni stąd, ni zowąd – przedstawiłeś mi swojego nowego kolegę:

– To jest Stefan tato. Daj trochę pieniędzy, bo jedziemy do Berlina na Love Parade.

Nic nie miałem przeciwko nieznanym mi, quasi hippisowskim imprezom, które mogły cię odciągnąć od tej głupiej muzyki elektronicznej. Wyciągnąłem więc zaskórniaki i dałem ci parę stów. Gdybym wtedy wiedział, co kryje się pod nazwą tej imprezy! Wróciłeś stamtąd taki… zmiętoszony! 

 

   To był dla mnie szok! Zamknąłem się w pokoju na trzy dni. Płakałem, płakałem i płakałem. Mimo moich wieloletnich starań nie zdołałem cię w pełni ochronić przed złymi wpływami tego świata! Byłeś przegrany, bez przyszłości i nadziei, a ja poniosłem wielką klęskę wychowawczą. Nie wyobrażałem sobie dalszego życia. Takie poniżenie, taki wstyd!

Doprawdy nie wiem, czy ktoś cię namówił do wyjścia przez okno ubikacji szkolnej za zewnątrz, czy też sam to wymyśliłeś. W każdym razie, jak ja trwałem kolejny dzień ze zbolałym sercem w swoim pokoju, ty zwisałeś tam z trzeciego piętra wciąż wykrzykując:

– Ale jestem twardy! Ale jestem kurewsko twardy!

Dziś wiem, że wtedy chciałeś zwrócić na siebie moją uwagę. Szybko posłali po mnie ze szkoły, ale jak już byłem bardzo blisko, parapet się urwał. Spadłeś, waląc swoim dużym łbem o asfalt i łamiąc sobie kark.

Miałeś skromny pogrzeb. Twoi szkolni koledzy postali chwilę nad trumną a potem zaczęli po cichu chichotać, wysyłać sms-y i się przepychać. Jak tylko ksiądz skończył przemowę, podszedł do mnie grabarz i pocieszył nad grobem prostymi słowami: 

– Każden do dołka iść musi, szanowny panie – i mocno uścisnął moją rękę.

 

Generalnie myślę, że gdybyś żył, włosy łonowe puściły by ci się pewnie dopiero przed trzydziestką. Tak, jak to miało miejsce u mnie.

Jesienią przyszło pocztą na Twoje nazwisko powołanie do wojska. Na jego widok pusto się zaśmiałem. 

 

KoNiEc

Dobra Cobra 

05, 10, 2011

 

Vector image by VectorStock / Vectordivider