Po której stronie chleb jest posmarowany 1

 

 

Był sobie Król, był sobie paź i była też Królowa. 

A wszyscy troje (naturalnie w otoczeniu służby) żyli na nieco mniej idyllicznym zamku w Potoczku, pięknej turystycznie wyspie, znanej z okalających ją wokoło wód, małych strumieni, rzek oraz ruczajów. Właściwie co zagajnik, to z ziemi tryskało nowe źródełko. Co było przyczyną reumatyzmu wyżej wymienionej trójki oraz ich oziębłości płciowej. 

To znaczy: Królowa nawet chciała figlować z paziem, ale ten – będąc wiernym swemu starszemu wiekowo panu – wcale nie myślał dokonywać jakiejkolwiek zdrady suwerena. Ponadto sługa nie był wcale przekonany, czy jeszcze potrafi robić to z kobietą. Nie, żeby od razu był gejem i uwielbiał męskie pośladki – czasy były jeszcze na to dość przaśne. Po prostu po latach cielesnej posuchy i złych warunków przechowywania organ mógł zwyczajnie już nie działać i być do niczego, zwłaszcza, że gościec sprzyjał notorycznemu przegrzewaniu okolic krocza baranim futrem. 

Paź obawiał się też, że Królewna mogłaby zwariować podczas zespolenia, co wydarzyło się z jej siostrą po zaślubinach i od tamtej pory była wariatką. Nie na długo: po kilku miesiącach rodzina ją utopiła, by zdjąć hańbę, ciążącą na ich rodzie. 

 

Życie w zamku zabijała nuda, poprzetykana od czasu do czasu pseudointelektualnymi rozmowami. Panował spokój, jedzenia nie brakowało, a poddani się nie buntowali i wiernie składali dziesięciny oraz inne daniny na rzecz właścicieli włości. Byt był więc zapewniony i nie trzeba było o niego za bardzo zabiegać. 

Turyści zasilali lokalną kasę całkie niezłymi sumami, wnosząc opłatę klimatyczną, stołując się w lokalnych karczmach oraz kupując magnesy, proporce i inne pamiątki oraz bilety wstępu. 

Nie znano też wtedy giełdy ani inflacji, więc wszystko trwało tak samo, jak wiek temu. Korzec żyta kosztował tyle samo, co rok, dwa, pięć czy dziesięć lat wcześniej. Co dla przeciętnego odwiedzającego zamek w Potoczku stanowiło wartość dodaną.  

Paź z wszelkich sił walczył z plagą chłopięcej mutacji, rozprzestrzeniającej się w okolicach Potoczka niczym zgorzel. Nie mieściło się w głowie, że takie rzeczy zachodzą w Królestwie bez udziału ludzkiej ręki. Jednego dnia młodzieniaszek pieje w chórze, a drugiego już basuje, niczym jakiś zwierz z lasu. I całe piękno umyka i nie ma już jak słuchać takiego delikwenta, który utracił bezpowrotnie górny rejestr.

Kara chłosty w tych wypadkach nie pomagała – paź podjął więc nowatorską metodę, nakazująca chłopcom mówić piskliwie w wieku dorastania. Efekty nie były zadowalające, jednak kilku chórzystom wysoki głos uległ osadzeniu na całe życie w sposób wręcz zadziwiający. 

Wypracowano wiec bazę i zachętę do podejmowania dalszych trudów w tym jakże mało znanym w ówczesnych czasach temacie naturalnej modyfikacji głosu. 

Jeden z chłopców podczas zabawy przypadkowo stracił w lesie worek mosznowy. Paź z zadziwieniem, zmieszanym z oczarowaniem obserwował, że jego głos pozostał wysokim, mimo dorastania i braku chęci rodziców do zmuszania dzieciaka, by gadał wysokim głosem. 

 

Dobra Cobra przedstawia opowieść o trudzie, wierności, złym losie i tęsknocie za harmonią świata, pt

Po której stronie chleb jest posmarowany 1

Potrawy naszego dzieciństwa zawsze są dla nas najlepsze, nawet jeżeli dzieciństwo to jest tak odległe, że woń dawnych ognisk nie sięga już naszej pamięci.

Joe Alex – Gdzie przykazań brak dziesięciu

 

2

– Mamy problem z tą zaangażowaną ekologicznie wieśniaczką Bogną Jednorożec – powiedział Król po śniadaniu. 

– To ta szmergnięta, której jak ślubny przebił Wianek, to zaczęła obficie krwawić, a chłop podwinął nogi i ze strachu, że ją zabił i zwiał do kościoła? – upewniła  się Królowa. 

– A tam błagał księdza o odpuszczenie grzechów, bo czuł, że swoją diabelską chucią rozciął biedaczkę na pół. Zanosił modły razem z wikarym i czekali do wieczora na cud uzdrowienia… 

– Który nie nastąpił. Tak, to ta sama Jednorożec. 

– Jednorożec! – wydął usta Król. – I na dodatek zbuntowany. Bo coś czuję, że nie kładzie głowy na łonach dziewic, a raczej je gwałci tym swym jednorogiem. 

– Hmm. To już chyba za daleko idące insynuacje, mój drogi. 

– Musimy chronić drzewa w całym Królestwie, bo zabraknie ich dla następnych pokoleń! – wykrzykuje ta Jednorożec w podniosłej ekstazie każdemu, kto tylko chce jej słuchać. 

– Powinniśmy ją przyjąć – argumentowała pani na zamku. – Wysłuchać… 

– Te wariatkę? – zdziwił się władca. – A to nie lepiej ją zgładzić, niż legitymizować jej poglądy i pochrzanioną działalność posłuchaniem na dworze? 

– Wariatka, albo i nie. Mało to mamy w Królestwie leniwie myślących poddanych? 

– Ale ci, jak to się wyraziłaś: leniwie myślący, nie mają głupich pomysłów względem drzew  i nie chcą zmieniać świata przez zaprzestanie palenia drewnem w paleniskach. 

– Tak dokładnie to nawet nie wiemy, czego ona chce. Dochodzą nas tylko przekazy  wywrotowych haseł, które rzekomo głosi.  

– Wiem jedno: pragnie zburzyć ład w naszym Królestwie, żeby nie było na czym upiec pieczeni. Będziemy głodować, bo kto nabierze sił, jedząc same rośliny? Lud wymrze i kto będzie pracował na nasze utrzymanie? – dramatyzował Król. 

– Myślisz? – zasmuciła się Królowa. – Ale co ten… nasz ład jej przeszkadza? 

– No właśnie! Mówię ci: pachołki za dobrze u nas mają i we łbach zaczyna im się przewracać. Może powinniśmy zaprowadzić srogie porządki, jak nasz sąsiad Świętopełk Straszny z Gąsawy? 

 

Wymieniona przez Króla postać była szeroko znana z powodu porywczego charakteru, morderczych skłonności i wymyślnych praktyk seksualnych. Zwany przez lud Jednorękim –  gdyż podczas koronacji z rąk mistrza ceremonii wypadł ciężki szczerbiec, ucinając nowemu władcy całe ramię. Które natychmiast stało się święta relikwią, zwaną Uciętym Ramieniem i w podniosłej uroczystości zostało umieszczone w bazylice.  

Wiele wieków później w Ameryce wynaleziono wrzutowa maszynę hazardową, która drążyła kieszenie graczy z mocą podobną do zaborczości Świętopełka. Stąd nadano jej nazwę: jednoręki bandyta. 

– Wbić dla przykładu paru wieśniaków na pal, spławić parę czarownic w nurcie rzeki, złożyć w ofierze kilkoro dopiero co urodzonych osesków… – kontynuował Król Duke Ray. 

– To byłoby barbarzyństwo! – krzyknęła dama, ściskając swą pierś. 

– Może i barbarzyństwo, ale jak skutecznie prostuje myślenie. Zobacz, że u Świętopełka Strasznego wszystko chodzi, jak w szwajcarskim zegarku. A u nas pokój i miłość i patrz: ludzie zaczynają od razu mieć głupie myśli. Żeby tylko nie wzięli nas na dworach i zamkach na języki.  

– To może lepiej… dla spokoju Królestwa naturalnie, sprawić tak, jak mówiłeś na początku naszej rozmowy? Aby Bogna Jednorożec zniknęła i żeby nikt więcej jej nie zobaczył? 

– Właśnie nad tym myślę, jak to zrobić bez rozgłosu, moja droga. 

 

3

   W marzeniach Lenita Roszko widziała siebie wyjeżdżającą na drugi kraniec świata, gdzie zwiąże się z rybakiem, który będzie jej przynosił co rano świeżą rybę do domku na plaży. 

Marzenie stało się prawie rzeczywistością. Pewnego dnia stanęła w malutkim porcie, obejmując rozmarzonym wzrokiem widnokrąg. Wtedy powrócił z porannego łowienia on – rybak o surowym obliczu. Natychmiast poczuła buchające z jej wnętrza gorąco i zaczerwienienie  na twarzy. Jak nastolatka. Była jednak już osobą dorosłą, podeszła więc do człowieka jezior i zaczęła szczebiotać, jak nakręcona. Wyciągnęła dość gruby mieszek z monetami, na którego widok poławiacz bacznie zlustrował jej twarz. Po czym schował pieniądze do kieszeni i gestem dłoni zaprosił na pokład. 

Gdy byli już daleko na wodzie, w pewnym momencie żagiel opadł z masztu. Lenita wzięła głęboki oddech i zadrżała wewnętrznie, wiedziona intuicyjnym przeczuciem, że zaraz wydarzy się coś istotnego. 

Gorąco oblało ją po raz drugi, gdy poczuła na sobie ręce rybiego łowcy, ze znawstwem przebiegające po jej kształtach. Właściwe to bardziej romantycznie wszystko to sobie wyobrażała… no, że człowiek wód i jezior najpierw poda zupę rybną, a później będzie ją mesmeryzował wzrokiem i czynił romantyczne podchody, od czego ona zmięknie. Jednak zamiast tego poławiacz przełożył Lenitę przez burtę i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, odsunął jej kuse majteczki, wykonane że zgrzebnego materiału, i zapiął kobietę od tyłu ze smakiem.  

Gdy po szybkim, acz niespodziewanie wspaniałym akcie cielesnym, próbowała się przytulić do mężczyzny, ten wyciągnął do niej rękę z bananem: 

– Masz – powiedział prosto. 

Uśmiechnęła się doń z wdzięcznością, za którą po paru sekundach zganiła w duchu samą siebie. Przecież naprawdę nie była aż taką idiotką, ani tym bardziej puszczalską. Mimo tego posłusznie wsadziła owoc do ust. 

 

   Na nabrzeżu Lenita wzięła rybaka za szorstką rękę i poszła z nim w kierunku jego chałupy. Lokalni mieszkańcy, wysiadujący gorące godziny dnia w zacienionych gospodach lub przed swoimi lepiankami, przypatrywali się tej scenie z niedowierzaniem. Człowiek wody odwzajemniał ich zdziwione ukłony prostymi skinieniami głowy. 

Na podwórku poławiacza natychmiast powstał wielki harmider. Żona rybaka, w asyście krzyków, przepędziła przychodnią lafiryndę, rysując ją pazurami i rzucając w nią wszystkim, co tylko miała pod ręką. W powietrze poleciały gliniane naczynia, niedojedzona kasza i odpadki z kosza na śmieci. 

Rybak został w domu. Roszko wróciła na molo. 

Jednodniowe wakacje dobiegły końca. Trzeba było wracać na zamek. 

 

4

   Królewna Afrodyta Perełko – Choryńska – Ankwicz – Rey, primo voto Bornemisza, była dystyngowaną kobietą, niekoniecznie urodzoną z właściwego łoża. Nikt by nie powiedział o niej: przechodzona, pomimo, że miała na karku trzydzieści parę wiosen i wiele ciężkich zmagań z męskimi przyrodzeniami. Z zawodu była rentierką, z pasji łowczynią posagów i osobą spełniającą swoje najbardziej wyszukane kaprysy. A to zamawiała żaby z Francji, a to ośmiorniczki z Italii czy ślimaki winniczki z Polski. Oprócz niej w całym Królestwie nikt takiego gówna nie tykał. Afrodytę od zawsze interesowali tylko najzamożniejsi mężczyźni, z którymi w asyście prawników i kapłanów zawsze podpisywała szczegółowy kontrakt  małżeński. 

Tylko raz wyszła za mąż z miłości, za biednego jak mysz kościelna Zenka Perełko,  prostego chłopaka z lasu. To on pierwszy dotknął jej dobrze ukrytej w szatach muszelki, czego powodem był wielki dreszcz, który przebiegł kobietę po całym ciele. Ojciec Bornemiszy dość szybko pogonił ślubnego, gdy tylko zauważył, że chłopak zaczyna wyciągać od żony coraz większa kasę na coraz to bardziej poronione pomysły, dotyczące mechanizacji przemysłu drzewnego. Jakby topór i krzepkie barki w zupełności nie wystarczały w tej materii. 

Afrodyta nigdy nie zapomniała Zenka, który ją wprawnie rozpieczętował, jak nikt doprowadzał w alkowie na krawędź szaleństwa, a później jeszcze te granicę przekraczał. Naturalnie z szelmowskim uśmiechem na ustach i przy skutecznej asyście wtartego w przyrodzenie soku ze świeżego korzenia imbiru, który to sekret przekazała mu matka. 

 

Gdy sprytna Bornemisza znajdywała kolejnego odpowiedniego kandydata na męża i naturalnym biegiem rzeczy następowała pierwsza wspólnie spędzona noc, wiedziała już doskonale co robić, by podniecić wybranka i dlaczego na końcu wycieka biały płyn. Następnego dnia rano jej partner z niedowierzaniem zdawał sobie sprawę, że do tej pory spotykał w swoim życiu tylko zimne kłody, które nie potrafiły wykrzesać z siebie ani krzty gorąca w alkowie. I już nie wyobrażał sobie życia z inną kobietą, zostając pochwycony w sidła Afrodyty, niczym ptak w zły czas, który nadchodzi na istoty żyjące. 

Kobieta umiała skutecznie okręcić mężczyznę wokół małego palca. Wychodziła bowiem z założenia, że mogłaby się związać nawet z kłodą drewna, byle tylko odpowiednio ją przystroić i byle była majętną powyżej średniej krajowej. Zawsze wpatrzona w wybranka przytakiwaniem dodawała mu pewności siebie, co wielce schlebiało każdemu facetowi. Ćwierkotała bez przerwy, zadawała dużo głupich pytań, chwaląc w odpowiednich momentach mądrość i przezorność ukochanego. Kiedy potrzeba była uległa, co mężczyźni uwielbiali, a jej dłonie i język potrafiły czynić cuda. Doskonale wiedziała, jakie fantazje mają samce i z rozłożonymi udami wychodziła naprzeciw ich wszystkim ukrytym pragnieniom. Nie miała żadnych oporów w wyciąganiu męskich fujar z gaci, co samo w sobie wielce podobało się jej kolejnym mężom, spotykającym do tej pory tylko nieśmiałe dziewice, nie wiedzące jeszcze, że są przeznaczone li tylko do sprawiania przyjemności. Z czego nie raz wynikały wesołe i mniej wesołe sytuacje. 

Mężczyzna, poddawany rimmingowi, za pomocą szelmowskiego języka Afrodyty, miał zazwyczaj wybałuszone gały, wył naraz z rozkoszy, szczęścia i z niedowierzania, że znalazł w życiu tak nowatorską i odważną płciowo kobietę. Jedynie obawa przed nauką Kościoła mąciła nieco ten męski hurra optymizm. Ale gdy się umiało odpowiednio gadać ze spowiednikiem i utrzymać nieprzenikniony wzrok, problem ekskomuniki odchodził w niebyt. 

Zasadą zaręczynową u Bornemiszy był zakup i przepisanie na nią aktu własności odpowiednio dużego penthousu, wybudowanego w jednej ze światłych, europejskich stolic. Afrodyta miała już takie trzy: w Londynie, Paryżu i Monako, ale do końca życia liczyła na zdobycie jeszcze co najmniej dwu następnych. 

Perełko-Choryńska-Ankwicz-Rey kolekcjonowała w nazwisku każdego męża. Nikt jej nie powie, że jest tylko zimną suką, żądną pieniędzy i nieruchomości. Bo tak naprawdę nie zależało jej na ograbianiu kolejnych wybranków. Miała swoje miliony, bezpiecznie ulokowane w precjozach, przechowywanych w szwajcarskim eremie. Papa zostawił jej też bardzo dobrze zarządzaną firmę wyrabiająca łuki i kusze, jedną z największych w Królestwie. Wiec nie musiała się kłopotać i tracić cennych chwil życia na głupie pomnażanie majątku. On sam się pomnażał. 

 

5

   W okolicach Potoczku w zastraszającym tempie znikały kolejne kobiety. Mężatki, panny, wdowy i staruszki. Bez wyboru. Niedobór pań sięgnął apogeum jakieś dwa tygodnie później, gdy w Królestwie praktycznie nie było już ani jednej dziewczyny. 

Jęk zrozpaczonych mężów, wdowców, chłopaków, narzeczonych oraz kawalerów sięgnął zenitu. Nie było z kim oddawać się spuszczaniu pary z kija, nie było kogo ofuknąć i komu przywalić, nie było też dla kogo pisać poezji miłosnej. A nie każdy z mężczyzn dobrze tolerował formę przejściową – masturbację, tak piętnowaną przez kościół. 

Najwyraźniej po latach przerwy w jakiś niepojęty sposób w okolice znów zawitał rzeczny Bazyliszek – zwierz przekleństwo – któremu w minionej dekadzie przypisywano zagryzienie na śmierć dziesiątek kur i co najmniej sześciu kobiet. Histeria heroldów, wykrzykujących newsy, znów sięgnęła zenitu. Ile sił w płucach nagłaśniali najbardziej dramatyczne wypadki z przeszłości i na szybko obliczali, ilu potomków mógł wydać na świat rzeczny stwór. Oraz ilu ludzi prawdopodobnie zostanie pożartych w tym sezonie. 

Wszechogarniająca panika sprowadziła na królestwo chaos i wielkie zamieszanie. Faceci wrzucali do furmanek co najpotrzebniejsze rzeczy:  dokumenty, złoto, łuki, kosztowności a także dzieła sztuki, namalowane na deskach – by w ekspresowym tempie próbować wyjechać z zagrożonych okolic.

Niestety, lokalne, podmokłe drogi miały swoją przepustowość i udźwig. Dziesiątki furmanek utknęły w błocie i nic nie można było z tym zrobić. 

   Pasażerom zaczynało brakować owsa i wody dla koni, pobocza były zasłane ekskrementami, bo z powodu Bazyliszka każdy bał się wchodzić w las za potrzebą. Zapanował głód, niespodziewanie przyszło wiosenne oziębienie. Faceci coraz bardziej śmierdzieli, coraz częstszym widokiem były też bójki pomiędzy zapuszczonymi osobnikami.  

Co bogatsi swoimi długimi powozami tonęli w błocie wspólnie z o wiele krótszymi furmankami pospólstwa.  

 

   Starsi wspominali ataki rzecznego Bazyliszka sprzed dekady. Pewnego dnia plaga niespodziewanie wyszła z lasu. Co raz znajdowano niedojedzone zwłoki kobiet, czego z zadziwiających powodów nigdy nie przypisano jakiemuś zdeprawowanemu mordercy. Łatwiej było wierzyć w zwierzę, które podchodziło blisko ludzkich osad i atakowało o świcie, gdy w obejściach zaczynała się poranna krzątanina. Wedle legend przegryzało szyję ofiary, po czym ciągnęło ja w bezpieczne miejsce, gdzie mogło rozpocząć ucztę. 

W trybie alarmowym wysłano w teren wojów, którzy próbowali przepłoszyć Bazyliszka krzykiem, hukiem i błyskiem siarki. Dzień w dzień całą Wyspą wstrząsały świetlne fajerwerki. 

Wtedy rzeczny Bazyliszek odszedł. Sądzono, że na zawsze. 

 

6

   Nikt nie wiedział, gdzie podziały się wszystkie kobiety. Czyżby Bazyliszek zdołał je  pożreć w niecałe dwa tygodnie? Ale żeby nie zostawił żadnych szczątek po obfitej ludzkiej uczcie. Ani jednej kosteczki? 

Patriotycznie nastawieni myśliwi zgłaszali akces obrony terytorium przed wysoce zbrodniczym czterołapym stworzeniem. Tropiciele szybko utworzyli grafiki dyżurów i z entuzjazmem, połączonym z rządzą mordu i odwetu, zaczęli skrupulatnie wypełniać wzięte na siebie obowiązki. 

Ale początkowy entuzjazm szybko wygasł, gdyż pierwsze dni kosztowały co najmniej trzydzieści dodatkowych ofiar śmiertelnych. Były to głównie traperzy, zgładzeni przez zbyt nerwowych kolegów, którym z powodu napięcia nerwowego w obliczu podejrzanego szelestu zadrgał palec na cięciwie łuku lub kuszy.

 

7

   Heniek, niczym wicher, wpadł bez pukania do chałupy swego serdecznego kolegi: 

– Chodź szybko, mam pomysła, jak zaruchać!

– O! – uśmiechnąłem się pod wąsem Maniek, wdzięczny koledze za odwiedziny w czasie  marazmu, jakiego świat dotąd jeszcze nie widział.  – Ale skąd weźmiesz jakąś babkę? 

– Zaufaj – Heniek wyszczerzył nierówne zęby – Tylko weź trochę baranich jelit, bo może być niebezpiecznie. 

– Co? 

– To, co mówię! 

– W jelicie? – zdziwił się Maniek. 

– Wiem, że normalnie to tak się nie rucha, bo poczęcia muszą być w nadmiarze. Ale teraz to jest sprawa nadzwyczajna. Bo zakładam, że ta babka, co ją zaraz spotkamy, może mieć jakąś meeega francę. 

– Ale ja nie posiadam żadnych jelit! Zjedlim je na przednówku, jak zbrakło zboża. 

– Mam przy sobie parę, to będą jak w sam raz. 

 

Mężczyźni pobiegli truchtem przed siebie. Maniek zastanawiał się gorączkowo, jak to jest robić seks w jelicie, niczym jakiś pan, i czy w ogóle da w tym radę. Próbował kiedyś tej sztuczki, ale albo flak był o rozmiar za mały, albo jakiś felerny. Wszystkie pękały i jego kobieta mądrze powiedziała:

– Maniuś, to musi znak z kościoła, że my nie powinni tykać tego narzędzia, przeznaczonego jeno dla możnowładców. 

W ciągu kilku minut obiegli rzamek i stanęli przed cmentarną bramą. 

– Co ? – wybałuszył oczy Maniek.

– Ty się nic nie martw. Topielicę pochowali dopiero kilka dni temu, to jeszcze można z nią spokojnie zaruchać…

– Co ty gadasz! – krzyknął śmiertelnie przerażony kolega. 

– Natchnęło mnie, gdy żem zasłyszał, że jak zmarła piękna regentka Maryla, to sprzątacz w kostnicy przeleciał ją nocą i był cały szczęśliwy z tego, że zdołał bzyknąć ikonę urody. 

– Naprawdę? 

– Już nie gadaj, tylko bierz łopatę i kop! 

   Po kilkuminutowej, katorżniczej pracy, napędzanej chucią, mężczyznom ukazało się wieko trumny. Podważyli je łopatami, syknęło powietrze i…

– Kurdważ jego mać! – zaklął siarczyście Heniek. – Ta pierdolona nowoczesność…

Ich oczom ukazała się bowiem urna z popiołami zmarłej. 

– Nie ma żadnej świętości. Wszędzie jebany recykling… 

– Ale… może to i dobrze… – mruknął Maniek. 

– Może i tak – przytaknął kolega. – Bo tego sprzątacza to później podobno ledwo odratowali… I to mimo używania baranich jelit – dodał szybko. 

– Wiesz co…. a może my już po prostu nie zasługujemy na kobiety?  

Mężczyźni, obserwując zachód słońca, zadumali się nad wypowiedzianą mądrością, a łzy same popłynęły z ich kaprawych oczu. 

 

8

– Żądamy oddania w ręce potrzebującego ludu Afrodyty Bornemiszy! Ostatniej kobiety w Potoczku – głosiły populistyczne hasła, porozwieszane na murach zamku, którą zamieszkiwała kobieta z ostatnim poślubionym mężem. 

– Ale harmider, złotko – poskarżył się żonie Król, prywatnie Duke Ray, nakładając ze złotego półmiska małą porcję foie gras. – Nie da się okna otworzyć. 

– Pospólstwo zawsze miało ekscentryczne żądania, mon cheri. A w tej szczególnej sytuacji, gdy poznikały wszystkie ich babki…

– Rząd nic nie może w tej sprawie zrobić – przerwał jej mąż. – Sprawa jest wyjaśniana, ale wiesz, jak to jest. Na wyniki trzeba czekać miesiącami, kościół skutecznie blokuje rozwiązanie sprawy, a wzburzony prosty ród męski, napędzanej testosteronem, jak zwykle żąda natychmiastowych rozwiązań. 

– Dobrze, że chociaż ja zostałam – przeciągnęła się kobieta. – I dobrze, że woje ochraniają nasze domostwo. Ostatniej nocy paru śmiałków przepłynęło fosę, wspięło się po murze i napotkało siatkę z tym nowym wynalazkiem… prądem, co było powodem kilku spektakularnych wyładowań. Szkoda, że nie widziałeś… 

– Doprawdy? – zdziwił się Król. – Spałem i jakoś nie odnotowałem tego faktu. A powinienem? 

– Bo zawsze sypiasz po kilku głębszych, a na dodatek z zatyczkami w uszach i przy spuszczonych na okna grubych kotarach. 

– Te „kilka głębszych”, jak to określasz, to był rzadki, przewyborny rocznik swego rodzaju okowity, starzonej latami w beczkach i sprowadzonej morzem z dalekiej Islay. 

– Nie wątpię, drogi, że przewyborny. Masz gust i wiesz, co dobre – pochwaliła go kobieta. – Tylko może troszkę za dużo go popróbowałeś. A ja czułam się wczoraj osamotnioną… 

– Co planujesz na dzisiaj? – Duke Ray szybko zmienił temat. 

– Partyjka tenisa z naszym spowiednikiem, ojcem Gnieradem, bo już od dawna na to nastawał. Później tusz i książka. Zapowiada się doprawdy piękny dzień, choć wedle mnie wieczorem może popadać.

– Ach, ta twoja złamana w młodości noga zawsze niezawodnie przewiduje zmianę pogody lepiej od nadwornych meteorologów – zaśmiał się mężczyzna. – Jutro co koń wyskoczy wyruszam do Szwajcarii.  W interesach – dodał, żeby nie było w jego wypowiedzi jakiejkolwiek nieścisłości.  

– Kiedy wracasz? 

– Za dwa, góra trzy kwartały. Jeśli gór nie przykryją wczesne śniegi.  

– Zajrzysz do Pierra? Odłożył mi kilka ładnych  świecidełek w sklepie. 

– Naturalnie, moja droga. 

 

C.d.N

 

Dobra Cobra

Lipiec 2023

 

 

Vector image by gstudioimagen on Freepik