Pośród runa leśnego 2

 

To było bez wątpienia moje najszczęśliwsze lato. Rankami uwielbialiśmy z Kleopatriją kąpać się  w leśnym jeziorze, gdzie woda jest przeźroczysta aż do samego dna. Później często chadzaliśmy na wielki parking, położony całkiem niedaleko nas. Malowaliśmy nasze twarze błotem i straszyliśmy śmiecące w lesie dzieciaki. A co bardziej rozzuchwalonych chłopców – uczestników wycieczek szkolnych – łapaliśmy i waliliśmy po mosznach znalezioną w lesie solidną rurką ebonitową. Jak później szybko zwiewali z krzykiem do pani wychowawczyni!

 

Czasami krasnoludka kładła się na wzniesieniu przy szosie, a gdy jakiś kierowca chciał na nią wskoczyć i zrobić sobie dobrze za darmo i bez zobowiązań, ogłuszałem go dużym kamieniem. Zabieraliśmy mu całą forsę i inne ciekawe fanty, które miał przy sobie albo w samochodzie. 

Później łapaliśmy motyle, wsłuchiwaliśmy się w odgłosy śpiewających ptaków, wylegiwaliśmy się na słońcu, przekomarzaliśmy się i uganiali za sobą aż do utraty tchu.

 

Wieczorami Kleopatrija wspinała się na szafę, dając mi wciąż do zrozumienia, że nie będzie ze mną uprawiać miłości.

 

Chciało się jednak żyć, bo ktoś mieszkał ze mną! Odnowiłem chałupę, pobieliłem ściany, poprawiłem komin. 

 

Tylko nocą zawsze musiałem ubierać pampersa, bo we śnie prześladował mnie jeden zły krasnal.

 

Młodzież jest jak pasta do zębów. Wiadomo, kiedy wychodzi na zewnątrz, ale nie wiadomo, jak ją cofnąć.

Jean-Christophe Cambadelis, francuski deputowany.

 

Na fali wielkiego sukcesu opowiadania pod tytułem Pośród runa leśnego

Dobra Cobra przedstawia opowiadanie pod tytułem

 

Pośród runa leśnego 2

 

Życie jest straszne, ale ja postanowiłem, że jest piękne

Bohumil Hrabal

 

   Zbyt zajęty byłem swoimi myślami i nie zauważyłem, jak reklamówka z kiszoną kapustą przechyliła się i upadła na podłogę busa. Zapach esencji szybko rozpłynął się wokoło, co bardzo zdenerwowało kierującego pojazdem.

– Wsioku, weź się zbieraj i szybko wysiadaj, bo śmierdzi tu od ciebie jak z jakiejś skunksiarni!

 

Tym sposobem niespodziewanie znalazłem się na poboczu drogi. Postanowiłem wracać do domu na skróty przez las. Gdzieś w połowie wędrówki poczułem zmęczenie i usiadłem, aby trochę odetchnąć. Nabrałem dłonią dużą garść kapusty i wsadziłem ją do ust, powoli przeżuwając.

 

– Dałeś się nabrać na całowanie krasnoludki, co?

Ze strachu odskoczyłem na całe dwa kroki. Nikogo nie było widać.

– Kto tu? – wytężałem wzrok, ale nie mogłem nikogo dojrzeć.

– Jestem małym, zielonym smokiem w stanie zaniku – gadał ktoś żałośnie. – Co znaczy, że niedługo całkiem zaniknę i mnie po prostu nie będzie. Ale przecież nikt tego nie zauważy…

 

Coś tam się lekko ruszyło w liściach paproci. Dopiero po chwili dojrzałem jakby unoszący się nad ziemią smoczy ogon. Reszty faktycznie nie było widać.

– Chodź do mnie to cię nakarmię – zaprosił zwierz. – No, chyba, że nie chcesz mojego towarzystwa…

Ruszyłem za nim.

 

Ogon krzątał się przy ognisku i już po chwili pod mój nos podjechał garnek, wypełniony smakowicie pachnącą potrawą.

– Jedz.

To, co dostałem, było nadzwyczaj dobre i sycące.

 

– Szkoda, że nie możesz popatrzeć mi w oczy – rzekł smok. – Może wtedy zrozumiałbyś moją historię…

– No, dawaj, stary! – powiedziałem, pokrzepiony wystawnym posiłkiem, którego się w lesie nie spodziewałem. – Będę sobie wyobrażał, że patrzę ci w oczy – zachęciłem go tak mocno, jak tylko umiałem. – No, dawaj!

 

Smoczy ogon usadowił się obok dogasającego ognia.

– Nie mam nikogo. Ani rodziny, ani znajomych. Tak w ogóle to wszystkie smoki może już nawet wzięły i wyginęły! Że znikam, zauważyłem, jak już trochę podrosłem. Co chwila byłem odtrącany przez inne smoki, które nie mogły zaakceptować tego, że mam tylko trzy łapy.

 

Odetchnął strasznie ciężko i kontynuował swą smutną opowieść:

– Któregoś dnia spotkałem na swej drodze piękną smoczycę, przy której serce mocniej mi zabiło. Była inna niż reszta zwierząt i chciała ze mną przebywać. Ale któregoś dnia – z powodu nieszczęśliwego zbiegu okoliczności – spóźniłem się mocno na nasze kolejne spotkanie i zobaczyłem, jak odchodzi z innym smokiem, który miał cztery łapy.

 

Chyba rozumiałem jego ból samotności.

– Od tego czasu z żalu i smutku powoli zacząłem zanikać. Najpierw zanikł mi łeb, później łapy, grzbiet, a już niedługo… – Głos mu się zdusił i załkał długo a żałośnie.

– Ja też dopiero co się tutaj znalazłem – powiedziałem. – Nie mam nikogo, od śmierci Bożeny w moim życiu wydarzyły się rzeczy dziwne i niezrozumiałe… Ale ty wydajesz mi się fajnym gościem, więc może się zaprzyjaźnimy…

– Naprawdę? – smok z radości wskoczył mi na kolana i przytulił się do mnie z całej siły.

– Pewnie! Ale pozwolisz, że nie będę cię całował, dobrze?

 

Wybuchnęliśmy śmiechem. W tym momencie zauważyłem, że smokowi pojawił się grzbiet. Chyba potrzebował przyjaźni i akceptacji. Tak, jak ja.

– Nazywam się Zielony – oznajmił. – Może niezbyt oryginalnie, ale zawsze to jakieś imię.

 

   Zarządziłem poszukiwanie smoczej osady. Wędrowaliśmy przez leśne ostępy i knieje, zagłębiając się coraz bardziej w las. Dobrze rozumiałem smoka. Ja też byłem samotny, choć mieszkałem z kobietą dziwnego pochodzenia, do której nadal nie mogłem się jakoś przyzwyczaić. Niby baba, ale tak do końca to nie baba, bo sypia na szafie. 

– Zaraz zaraz…Mówiłeś coś o całowaniu?

 

Zwierzak zatrzymał się raptownie.

– A co?

– No, jak się spotkaliśmy, to powiedziałeś coś o całowaniu.

– Ja?

– Tak, ty! Że nie powinienem się całować czy jakoś…

 

Smok odwrócił się powoli w moją stronę:

– Twoja historia jest dobrze znana w całym lesie. Zabrałeś dziewczynę krasnalowi Ojbudowi, akurat kiedy miał się z nią żenić. Rzuciłeś na nią urok, powiększyła się i zabrałeś ją ze sobą.

– To nie tak. Najpierw przegoniła mnie zdrowo po lesie a później…

– Ojbud powiada inaczej.

– I dlatego mnie prześladuje nocami?

– Kto?

– Ojbud.

– Ojbud? Nic o tym nie wiem.

 

Dotarliśmy na skraj urwiska i w dole zauważyliśmy wesołą osadę smoków. Na ten widok Zielony zaczął podskakiwać z radości i biegać w kółko. Spostrzegłem, że na powrót pojawiły się jego trzy zielone łapy, co stanowiło jednak – co by nie mówić – dość osobliwy widok.

 

Wtedy przed nami stanęła mała wróżka:

– O, przyprowadziłeś Zielonego – ucieszyła się. – Czeka tu ktoś na niego – wskazała na małą smoczycę, stojącą u leśnego potoku.

– Wynagrodzę cię za to, żeś go do nas z powrotem przyprowadził i spełnię twoje trzy życzenia – zdecydowała. – Wiem, że każdy człowiek pragnie forsy, więc będziesz ją miał. Kupisz sobie za nią sportową furę i elegancki, szwajcarski zegarek… Zawsze lubicie też mieć u boku jakąś fajną blondynkę – i to ci zapewnię. Dostaniesz dziewczynę z najpiękniejszymi ustami. A na trzecie życzenie to chciałbyś pewnie być zdrów, jak ryba, nie?

– Noo…

– Czary mary, hokus pokus, bęc! Załatwione! – wykrzyknęła i zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.

– Ale ja chciałem tylko lizaka… – westchnąłem. – Tak na pocieszenie.

– Tak? – wróżka znów pojawiła się obok mnie na nowo. – Aleś frajer.

– Nie martw się! – powiedział Zielony, gdy znów zostaliśmy sami. Przytulił się do mnie mocno i wtedy zauważyłem, że widzę już go całego. Po chwili radośnie pomykał w kierunku leśnej rzeczki.

 

   Wracając do domu natknąłem się na barak robotników, którzy mieli wyciąć całą połać lasu pod budowę nowej szosy wojewódzkiej. Było już dobrze po południu, ludzie skończyli robotę i wrócili do domów. Wyjąłem zapałki i z uśmieszkiem podpaliłem budę. 

Ukryta za drzewami sarna przyglądała mi się znów dość tajemniczo.

 

Gdy pod wieczór dotarłem do domu, Kleoptarija czekała na mnie zniecierpliwiona.

– Wiem, co tam ci ta głupia wróżka naobiecywała! – krzyknęła tłumiąc łzy. – Ściągaj spodnie – rozkazała. – I to szybko!

 

Ssała, lizała, tarmosiła językiem, łechtała – wszystko na nic. Ewidentnie nie miała daru do robienia laski. Zrobiło mi się jej szkoda, gdy po długich dwudziestu minutach wreszcie bezradnie wstała z kolan. Łzy płynęły jej po czerwonych ze wstydu policzkach.

– Ja tak nie umiem… Nie umiem – załkała i schowała twarz w fartuchu.

 

Stałem jak wmurowany. Może powinienem podejść i ją objąć? Gdy już miałem wprowadzić swą myśl w czyn, kątem okaz zauważyłem leśne zwierzęta, stojące u mojego płotu. Każde z nich z wdzięczności trzymało w pyszczku jakiś dar. A to kuchenkę mikrofalową, a to laptopa, a to suszarkę do włosów, a to telewizor… Wszystko nowe!

 

Stojąca na podwórku Kleopatrija krzyknęła gorzko:

– Acha. Acha! Przyjazne zwierzęta leśne są o wiele hojniejsze dla mężczyzny od niegramotnej kobiety!

 

Zrozumiałem jej aluzję. Nie mogłem być dalej egoistą, myślącym tylko o sobie. Musiałem ją ratować! Podszedłem i pocałowałem ją mocno w usta. 

 

Błysnęło, huknęło, ziemia się zatrzęsła, a gdy biały dym się rozwiał, zobaczyłem, jak Kleopatrija na powrót stała się krasnoludką. 

– Przepraszam – powiedziałem i wsadziłem ją ostrożnie na grzbiet jelenia.

– To ja przepraszam, po prostu beznadziejnie boję się miłych facetów…

Powoli odjechała w głąb lasu.

 

Gdy wnosiłem do domu otrzymane od zwierząt niespodziewane dary, na podwórko zajechała policja. 

– A co tu obywatel wnosi do domu? 

– Prezenty właśnie dostałem…

– A ma obywatel paragony na te wszystkie fanty?

 

Jak mnie wieźli do paki za paserstwo, na poboczu drogi stały wszystkie leśne zwierzęta.

– Wy fałszywe i podstępne potwory z lasu! – krzyknąłem. – Jesteście głupie i do tego śmierdzicie! Nienawidzę was za waszą podstępność i roznoszone wokoło odzwierzęce choroby!

 

Dopiero po chwili dojrzałem pośród nich krasnoludka Ojbuda, zaśmiewającego się do łez z całego mojego nieszczęścia. A więc to tak. 

Wyrównał rachunki, a ja dostałem nauczkę.

 

Od tego dnia nocna mara przestała mnie już więcej nawiedzać. Poczułem spokój i nawet coś na kształt  ulgi.

 

*

   Gdy wróciłem z paki po odbyciu w pełni zasłużonej kary, wszedłem do domu i nastawiłem czajnik aby zalać herbatę. Chwilę później do drzwi zapukał listonosz. Cóż za wyczucie czasu!

– Pan podpisze tu… yhm. I tu… yhm. Z dzisiejszą datą. Yhm.

 

Otworzyłem dużą paczkę, z której niespodziewanie wyszła do mnie dziewczyna o najpiękniejszych ustach, jakie tylko można było sobie wyobrazić. A na dodatek miło i swojsko pachnąca pocztą i mydłem Biały Jeleń. 

– Przysłała mnie smocza wróżka – oświadczyła. – Od dziś będę twoją kobietą. 

 

Jako załącznik do przesyłki dostałem worek pełen pieniędzy. W głowie mi zawirowało.

 

Odtąd byłem też zdrowy jak koń, a wszelkie dolegliwości ustąpiły w sposób nadzwyczajny,  niespodziewany i zarazem ostateczny.

 

*

   Przeprowadziłem się do miasta i kontynuowałem pisanie swoich niesamowitych pamiętników, choć nadal nie wierzyłem w odniesienie sukcesu wydawniczego. Skrupulatnie obliczyłem, że otrzymane z lasu pieniądze spokojnie wystarczą na dobre i wygodne życie aż do samej śmierci. No, chyba, że prędzej nastanie koniec świata. 

 

Jedyną ekstrawagancją, na jaką sobie tylko pozwoliłem, był zakup żywego tygrysa.

 

Z moją nową kobietą nie dzieliłem łoża ani się nie całowałem – wszak nigdy nie wiadomo, co by się wtedy znów mogło wydarzyć. Obawiałem się powtórki kolejnego huku, błysku i białego dymu, zasnuwającego wszystko. A ja byłem już zbyt zmęczony psychicznie i mentalnie, aby przeżywać kolejne, niespodziewane i jak zwykle gruntowne zmiany w moim życiu. 

 

*

   W pierwszą środę – licząc od dnia, kiedy wypakowałem pięknoustą z paczki – zabrałem ją do kina na jeden z tanich przedpołudniowych seansów. Jednak zamiast patrzeć przez półtorej godziny na jakiś głupawy film, z ciekawością podszytą zainteresowaniem, uniosłem jej zwiewną spódniczkę i – przyświecając sobie telefonem – odchyliłem wąski pasek koronkowego materiału. Piękno tego, co zobaczyłem w jej majtkach powaliło mnie na kolana. Byłem zauroczony jej króciutkimi włoskami łonowymi o kolorze melasy. Rozczuliłem się tym widokiem tak bardzo, że nijak nie mogłem powstrzymać pierwotnego szlochu samca z lasu.

Szybko zostaliśmy wyproszeni z sali za rzekome oralne zakłócanie porządku podczas projekcji. 

 

Jakież było moje zdziwienie, gdy dziewięć miesięcy później urodziła nam się śliczna dziewczynka.  Jak to tak? Bez dotykania? W ten oto sposób na własnej skórze przekonałem się, że z hujem nie ma żartów!

 

KoNiEc

 

Dobra Cobra

9 listopada 2013

 

Także w wersji do słuchania jako pierwszorzędny audiobook:

 

 

Image by Freepik