Sposób na karakana

  

– Chodź tu, Jasiu – kiwnąłem ręką na mojego sześcioletniego syna i spojrzałem na zegarek. – Opowiem ci parę bajek, bo już wieczór i niedługo trzeba by pójść spać. 

Niedaleko ktoś wystrzelił petardę, a jej huk odbił się echem po naszym blokowisku. Objąłem syna ramieniem i zacząłem snuć chytrą opowieść:

– Czy wiesz, że na naszej ulicy grasuje smok?

Jasio ze zdziwienia otworzył buzię.

 

– Słyszałeś  ten huk przed chwilą? To właśnie tak pierdzą smoki. Teraz bestia pewnie stoi na końcu ulicy – przy naszym kiosku z gumą do żucia – i szykuje się do lotu. Gdyby w tym momencie jakieś dziecko wyjrzało przez okno, to z oczu smoka wystrzelą takie żółte promienie i zaczarują je tak, że koniec. Kiła, mogiła. A dziecko umrze po paru dniach w strasznych męczarniach i będą mu z bulgotem wylatywały zielone gluty z nosa. Nie wierzysz? – spytałem i lekko odsunąłem zasłonę w oknie. Żółte światło padło na ścianę.

Jasio, drżąc z lekka, wtulił się w moją pierś i z niepokojem spoglądał w stronę okna. 

 

Dobra Cobra przedstawia

bajkę, która w żaden sposób nie nadaje się do czytania dla dzieci p.t.

 

Karakan

 

Kkarakan w slangu: Niesforne dziecko, zbyt ciekawskie, zbyt żywe w swoich reakcjach i zachowaniu. Przekleństwo młodych ojców.

 

Kontynuowałem swoją wieczorną opowieść:

– A wiesz, synu, że na naszym osiedlu przy parku, tam gdzie jest studnia wody oligoceńskiej, od kilku dni grasuje ogromny, oślizgły czarny wąż, który porywa spacerujące tam dzieci? Sąsiad mi wczoraj mówił! Prezydent miasta ukrywa tę wiadomość, aby nie szerzyć paniki wśród mieszkańców naszego osiedla. Pamiętasz, jak ostatnio byliśmy na spacerze i szambiara wyciągała ohydną rurą gówienko z zapchanych studzienek na ulicy? Oni tak naprawdę wyciągali stamtąd utopione szczątki zjedzonych przez tego węża dzieci! – krzyknąłem. – Bo gdy jakieś dziecko idzie ulicą z tatą czy z mamą i jest już ciemno, to ten wąż czai się w mroku, łapie takie dziecko i bezlitośnie wciąga je w odmęty szamba. Ten zwierz jest gruby, grubszy niż niejeden wąż strażacki, które przecież też są grube. Oplata dziecko, wyrywa z rąk zrozpaczonego rodzica i je topi! – Ścisnąłem syna mocniej. – To straszna śmierć…

 

Jasio drżał na ciele coraz bardziej. 

– A wiesz, synku, że w ostatnim czasie kilkoro dzieci z naszego osiedla zaginęło na zawsze? Nawet twój kolega, Henryczek, co to mówili, że się przeprowadził z rodzicami, też zginął. Wszyscy oni zostali porwani przez straszliwego, obrzydliwego ślizgacza. Henryczek szedł wieczorem sam i z drzewa zsunął się ślizgacz. Bo one czatują na drzewach na swoje ofiary. Są przeźroczyste i nie można ich nijak dostrzec. Jak twój kolega przechodził pod drzewem, to ślizgacz wypuścił taką mackę, która przysysa się do ciała ofiary i wciąga je na drzewo. A tam, pośród gałęzi, ślizgacz okręca i dusi delikwenta, zatykając mu płuca gęstą galaretą o zapachu jakby kaszy jaglanej pomieszanej ze zgniłym jajkiem! Tak właśnie wyzionął ducha twój kolega!

W tym momencie gdzieś całkiem niedaleko ktoś wydał z siebie przeraźliwy okrzyk umierania. Spojrzałem w oczy syna i pokiwałem głową.

 

Jasio zaczął płakać. Wstałem i pogasiłem w domu wszystkie światła. 

– To tak dla bezpieczeństwa – wytłumaczyłem. – Wczoraj w nocy, jak wracałem z pracy, znów widziałem pod naszym blokiem żyjącą kobietę – trupa. Nie do końca ją dobrze zakopali i, korzystając z tego niedopatrzenia, wyszła z grobu. Zwisa z niej zgniłe, zielone, ohydnie pachnące mięso, podobne do tego, jakie wystrzeliło z naszej umarłej babci na jej pogrzebie, gdy przyszła burza, pamiętasz? Grabarze zawsze z niepokojem czekają na rozwój wypadków, gdy podczas pogrzebu walą pioruny… No więc kobieta – trup wałęsa się po naszym osiedlu i poluje na dzieci. Jak któreś złapie, to od dotknięcia jej lodowatej trupiej ręki u dziecka momentalnie zamarza serce i umiera.

 

Przez szparę w oknie złowieszczo zaświstał wiatr, a Jasio ze strachem przywarł do mnie jeszcze mocniej.

– Potem kobieta – trup, która jest brzydsza i straszniejsza od wampirów i wilkołaków – porzuca ciało w śmietniku zasypując je odpadkami. Nikt tych ciał nie znajduje, bo śmieciarze nie patrzą na to, co ładują, tylko  szybko wywalają kolejne wózki do swojej ciężarówki. Trupki dzieci leżą więc na tym ogromnym wysypisku śmieci za miastem i nikt ich nigdy przenigdy nie znajdzie! Nawet strach tam chodzić po zmroku.

Jasio krzyknął ze strachu przeraźliwie. 

– Cisza! Cicho być! – krzyknąłem i wlałem synowi w tyłek. Wziąłem do ręki pilota i włączyłem magnetowid. Na ekranie ukazał się komunikat policji poszukującej nieuchwytnego mordercy, grasującego na klatkach schodowych. Załączone zdjęcie pokazywało jakiegoś potwora w ludzkiej skórze.

Jasio z przerażeniem wpatrywał się w telewizor. 

 

– Przypatrz się. Ten morderca krąży po naszym osiedlu, synku. Nosi czarną czapkę i nikt dotąd nie widział jego trupio bladej twarzy. Niektórzy mówią, że on w ogóle nie ma twarzy, tylko jakby czarną dziurę na jej miejscu. Łapie idące schodami dzieci i wrzuca je do kanału windowego. Dziecko leci głową w dół, straszliwie krzycząc. Leci  prosto na spotkanie śmierci. A kiedyś otworzyłem drzwi windy i wiesz co ujrzałem na jej dnie? Roztrzaskane główki i połamane w drobny mak rączki i nóżki! Ohyda! To było tego dnia, kiedy po korytarzu latała straż pożarna. Pamiętasz? 

 

Jasio drżąc kiwnął głową.

– Musieli udawać, że się pali, żeby bez świadków zebrać te wszystkie zmasakrowane, śmierdzące zwłoki z windy. Czasem ten morderca wrzuca ofiarę do zsypu i potem, tam na dole, psy, koty i szczury zjadają ją w nocy. A rano nie ma po niej śladu.

Pociągnąłem za nitkę, do końca której wcześniej przywiązałem w kuchni pokrywkę od garnka. Teraz spadła z hukiem na glazurę. 

 

Mój syn Jasio krzyknął ze strachu jak oszalały.

– Jest w mieszkaniu! Chowaj się! Idę z nim walczyć! Pobiegłem do kuchni i zacząłem rzucać o ściany czym popadło. Rozbiłem też butelkę ketchupu, którym wysmarowałem swoją twarz. Po pewnym czasie wróciłem do pokoju. Zapaliłem lampkę i Jasio z przerażeniem ujrzał moje rany. 

– Chyba go pokonałem…

Mój syn skoczył na ścianę, drąc tynk paznokciami. Doprawdy, nigdy dotąd nie widziałem dziecka chodzącego po ścianie! Dopiero po chwili udało mi się go od niej oderwać. Przytuliłem go i podałem mu wodę z, wcześniej podstępnie rozpuszczonym, środkiem na wymioty. 

 

Za oknami zbierało się na burzę. Błysnęło i zagrzmiało. Jasio wskoczył pod kanapę. Usiadłem obok niego na podłodze:

– Podczas takich burz z grobów wychodzą żywe trupy. Porywają dzieci i w swoich kryjówkach obcinają im po kawałeczku paluszki, a potem nóżki i rączki. A na koniec główkę. Krew ofiar ścieka specjalnymi rynnami do butli, w których ją przechowują. Znów błysnęło i głośno zagrzmiało. Po chwili snop silnego, jasnego światła oświetlił nasz pokój.

– Widziałem ich! – wydarłem się i chwyciłem przerażonego syna w pasie. Pobiegłem z nim do ciemnego przedpokoju i posadziłem na stojącym tam stołku, który uprzednio sprytnie podłączyłem do prądu. Zatrzeszczało, a zszokowanemu Jasiowi włosy stanęły na głowie.

– Nie porywajcie go! – krzyczałem szamocąc synem brutalnie. Jasio zaczął krztusić się i wymiotować.

– Czy kupowałeś dzisiaj w sklepie pani Wandzi te czipsy, co je tak uwielbiasz? Syn wytrzeszczył oczy nie mogąc dobyć głosu.

– Ty głupi! Nie wiesz, że pani Wandzia codziennie dosypuje do nich truciznę na szczury?!

Jasio dalej wymiotował. Jego oczy ze strachu wychodziły z orbit, a ciałem wstrząsały coraz mocniejsze dreszcze. Bełkotał coś bez ładu i składu, tocząc pianę z ust. Sięgnąłem po telefon.

 

   Gdy mój syn już zasnął – po uprzednim podaniu przez lekarza pogotowia silnych środków uspakajających – zrobiłem sobie herbatę. Posłodziłem ją trzema łyżeczkami cukru, wkroiłem cytrynę i wygodnie usiadłem w fotelu. Bez dwóch zdań odniosłem pedagogiczny sukces! Od tej pory Jasio z pewnością nie będzie chciał łazić popołudniami po kolegach albo szwędać się między blokami i w okolicy trzepaka ulegać demoralizacji w złym towarzystwie. Nie będzie też już prosił, aby mu kupować te niezdrowe czipsy, zawierające w swoim składzie duże ilości chemicznego, trującego młode organizmy syfu. Będzie za to siedział murem w domu, a ja z pewnością ustrzegę go w ten sposób przed złymi wpływami i wychowam go na bardzo moralnego człowieka. 

 

Sięgnąłem po telefon, aby podziękować kolegom za pomoc w wytworzeniu zewnętrznych efektów specjalnych, które jakże skutecznie pozwoliły mi przekonać Jasia o czyhających na niego poza domem różnorakich śmiertelnych zagrożeniach.

 

KoNiEc

 

Vector image by VectorStock / dexdonk